Właściwie nie
byłam pewna jak działała moja psychika. Jak to się stało, że zaledwie
kilkanaście minut wcześniej za wszelką cenę usiłowałam bronić się przed
własnymi wspomnieniami, a raczej przed bólem który ze sobą niosły, po chwili
zaś zaczęłam pragnąć ich obecności, lgnąc do nich i pozwalać zająć cały mój
umysł. Bo wbrew wszystkiemu James z tych wspomnień był dla mnie kimś dobrym.
Kimś, kogo naprawdę kochałam.
Wieczór nastał
szybciej niż mogłaby się spodziewać. Nim się obejrzała nadeszła pora by wyjść.
Co prawda do umówionego spotkania pozostał jej jeszcze kwadrans, ale miała do
przejścia jeszcze spory kawałek. Niestety – ona i Wingerowie nie byli
sąsiadami; domy ich dzieliło kilka przecznic, które ona teraz była zmuszona
pokonać pieszo.
Poruszanie się po uliczkach Phoenix, zwłaszcza
późnymi godzinami na pewno nie zaliczało się do najbezpieczniejszych sytuacji.
Ale w sumie wszędzie teraz można było narazić się na niebezpieczeństwo, a ona
nie należała do paranoiczek. Poza tym znała tę drogę od dziecka, mogłaby
pokonać ją bez trudu nawet z zamkniętymi oczyma. I nigdy nie spotkało jej tam
nic złego.
Bez wahania wyszła z domu i ruszyła przed
siebie. Poruszała się naturalnym pewnym krokiem. Jak na późną porę nie było
wcale tak bardzo ciemno, a ulice i tak oświetlone były licznymi latarniami. A
przynajmniej przez większość trasy – wyjątkiem była jedna krótka uliczka.
Nie lubiła tego odcinka. Co prawda znacznie
skracała drogę, ale wcale nie kojarzyła jej się z czymś dobrym. Ciemna, dość
obskurna, a na dodatek rzadko uczęszczana uliczka – nie, zdecydowanie nie
kojarzyła jej się z bezpiecznym miejscem; była jakby wyjęta z jednego z tych
filmów, w których to samotna dziewczyna zostaje napadnięta, porwana czy
zgwałcona (albo nawet wszystko na raz). Na dodatek nocą wyobraźnia lubi płatać
figle, więc trasa ta wydaje się być jeszcze groźniejsza.
Przyśpieszyła; jak zwykle z resztą. Zawsze
pokonywała ten odcinek niemal biegnąc, upływ czasu nie zmienił tego naturalnego
odruchu. Za każdym razem miała wrażenie, że ktoś ją obserwuje, a tego wieczoru
było ono jeszcze intensywniejsze.
Była mniej więcej w połowie. Z uporem maniaka
wpatrywała się w pobliską oświetloną uliczkę w kierunku której zmierzała. Nie
zauważyła nawet, że nie jest sama, póki ktoś nie chwycił ją za ramię.
Zaskoczona nabrała powietrza do płuc by móc krzyknąć; trzymająca ją osoba
przewidziała to i pośpiesznie zakryła jej usta dłonią. To jeszcze bardziej ją
wystraszyło.
– Uspokój
się, Izz – usłyszała znajomy głos. – To tylko ja.
"Napastnik" puścił ją. Odskoczyła od
niego jak oparzona i ustawiła się w jakiejś niezgrabnej pozycji bojowej. Jej
uszu dosięgło parsknięcie śmiechem. Podirytowana zwiedziła ramiona i zacisnęła
dłonie w pięści. Dlaczego on zawsze musiał ją tak denerwować? Czasem wręcz
marzyła o tym by jednym celnym uderzeniem pokazać mu, że wcale nie jest gorsza
od niego.
– Co tutaj
robisz? – zapytała, spoglądając w zielone oczy Jamesa. Owszem, przyjaźniła się z
bratem swojej przyjaciółki, ale była to dość luźna znajomość. Musiała jednak
przyznać, że był przystojny, a w szkole cieszył się dużą popularnością;
inteligentny, a na dodatek doskonale wysportowany z racji trenowanych przez
niego sztuk walki. Nie zmieniało to jednak faktu, że był jedynie bratem
Melindy, a w ostatnich dniach zachowywał się dziwnie – przynajmniej w jej
obecności. Wręcz unikał jej i swojej siostry, a może głównie jej, Isabel.
Musiała być dla niego jedynie wnerwiająca koleżaneczką jego irytującej młodszej
siostry, nikim więcej.
Otrząsnęła się i wyczekująco spojrzała na
chłopaka; dumnie uniosła podbródek chcąc zbagatelizować fakt, że ją wystraszył.
W sumie sama nie rozumiała dlaczego to roztrząsała i dlaczego nagle zaczęło
obchodzić ją to, co on o niej myślał. James to James, koniec, kropka.
– Czekam na
ciebie – odparł rozluźniony. Po chwili uśmiechnął się rozbawiony. – Swoją drogą
to jak na cheerleaderkę jesteś dość słana. Co to za pozycję mi sprezentowałaś?
Jakby naprawdę cię napadli, to nawet zbytnio nie musieliby się wysilać.
– Oj,
zamknij się – warknęła zażenowana. Czuła, że palą ją policzki i wręcz
dziękowała losowi za to, że jest zbyt ciemno by mógł to dostrzec. Znów zadała
sobie pytanie od kiedy to obchodzi ją to, co Winger sobie o niej pomyśli, ale
nie zamierzała teraz tego roztrząsać. Ani teraz, ani nigdy. – Czekałeś na mnie?
– powtórzyła nieco zdenerwowana. – Tak, to na pewno świetny ubaw straszyć mnie,
gdy idę spięta ciemną pustą uliczką – sarknęła.
– Nie
dlatego tutaj przyszedłem – nic sobie nie zrobił z jej złości, wręcz wydawał
się rozbawiony jej irytacją i złośliwymi uwagami.
– Więc po
co? – dążyła rozdrażniona. – Chciałeś coś? Nie mogłeś zaczekać aż do was
przyjdę? Przecież wiedziałeś, że będę, sam przekazałeś mi wiadomość od Mel – przypomniała.
Wtedy coś ją tknęło. Spojrzała na niego podejrzliwie, unosząc jedną brew ku
górze. – Chyba, że to też jakiś blef? – zapytała, ostrożnie dobierając słowa.
– Masz
rację, Melinda nie wie, że masz przyjść – potwierdził. Nie wydawał się być przejęty
tym, że przyłapała go na kłamstwie. W jego głosie wyczuła jednak nutkę wahania.
– Chciałem z tobą porozmawiać – oznajmił. Chwycił ją za ramię, gdy odwróciła
się na pięcie wściekła na niego, chcąc jak najszybciej ruszyć w drogę powrotną.
Westchnęła, ale nie wyrwała mu się. Gwałtownie odwróciła się w jego kierunku i
spojrzała mu prosto w oczy. Jej własne ciskały błyskawice. W końcu okłamał ją i
zwabił do miejsca którego szczerze nie cierpiała.
– Więc
gadaj i miejmy to z głowy – zażądała. Zwykle nie była taka, ale złościło ją, że
on najzwyczajniej w świecie bawił się jej kosztem. Niby co mógł do niej mieć?
Miała przecież wrażenie, że od dziecka się lubili, przyjaźnili wręcz. Nie
przypominała sobie by ostatnio zrobiła coś, co mogłoby sprawić by zmienił swoje
nastawienie wobec niej.
James milczał. Wydawał się być zmieszany tym,
że tak szybko chciała przejść do rzeczy. Domyślała się, że nie wie jak zacząć,
więc postanowiła, że zrobi to sama.
– Unikasz
mnie – to nie było pytanie. Jej głos zabrzmiał o wiele łagodniej niż chciała.
Złość gdzieś uleciała i wcale jej się to nie spodobało. Chciała się na niego
złościć, przecież sobie na to zasłużył!
Nie potrafiła.
– Nie
jestem pewna co ostatnio się ze mną dzieje – wyznał szeptem. Zauważyła, że
zamkną oczy. Nagle wydał się jej inny, taki bezbronny, zagubiony...
Niespodziewanie uniósł powieki i spojrzał na nią ze szczerą rezygnacją. – Od
dawna chciałem z tobą porozmawiać, ale zawsze widziałem cię z Melindą. Nie
wiedziałem jak cię poprosić, jak znaleźć się z tobą sam na sam choć na krótką
chwilę. To było jedynie co przyszło mi do głowy i od razu cię za to przepraszam
– słowa posypały się z jego ust tak nagle. Słuchałam go uważnie, choć nie
rozumiałam do czego to wszystko zmierza.
– O czym
tak bardzo chciałeś ze mną porozmawiać? – także szeptała. Nawet nie zauważyli
kiedy znaleźli się tak blisko siebie; ich twarze dzieliły centymetry.
Wpatrywała się w niego wyczekująco. Był wyraźnie zagubiony i jakby bał się jej
reakcji na to, co chciał powiedzieć. Kilkakrotnie otwierał usta by w końcu się
odezwać, ale zawsze w ostatniej chwili się rozmyślał. Normalnie zakpiłaby sobie
z niego mówiąc, że wygląda jak ryba, ale sytuacja była zbyt poważna by sobie na
to pozwoliła.
I wtedy się zdecydował.
Pochylił się w jej kierunku i delikatnie
musnął wargami jej usta. Cały czas wpatrywał się w jej rozszerzone z
niedowierzania oczy. Pocałunek był nieśmiały; cały czas dawał jej okazję do
odsunięcia się, szukał jakiegokolwiek gestu zwiastującego, że ona nie chce – odmowy.
Ale Isabel nawet przez myśl nie przeszło by coś podobnego zrobić.
Z pełną pasją odwzajemniła pocałunek. Nie
bardzo świadoma tego co robi zarzuciła mu ręce na szyję i delikatnie wplotła
palce w jego kasztanowe włosy. Zaskoczony oplótł w pasie i delikatnie acz
stanowczo przyciągnął do siebie. Z jeszcze większym zaangażowaniem wpił się w
jej usta. Sama nie wiedziała, że stać ją na coś podobnego – w końcu miała
niecałe piętnaście lat, do jej urodzin zostało jeszcze trochę – ale wiedziona
jakimś dziwnym impulsem rozwarła jego warki, ich języki zdawały wykonywać jakiś
dziki taniec.
Zdawało jej się, że płonie. Dotyk Jamesa
zdawał się wzniecać ogień w każdym miejscu w którym jej dotknął. Zaabsorbowana
tym i co raz bardziej namiętnymi pocałunkami, nawet nie zauważyła, że
jakkolwiek się poruszyli. Uświadomiła ją o tym dopiero ceglana ściana, którą
nagle wyczuła pod plecami. Nie przejęła się tym; zależało jej jedynie na
Jamesie i jego bliskości.
Miała wrażenie, że są jednym ciałem, jednym
organizmem. Napawała się tą bliskością i nie miała zamiaru tego przerywać.
Potrzebowała go i nie miała pojęcia dlaczego wcześniej tego nie zauważyła.
Przecież pasowali do siebie niczym dwie połówki jednego jabłka, elementy tej
samej układanki. Jak mogła być tak ślepa przez te wszystkie lata ich przyjaźni?
– Chciałem
ci tylko powiedzieć, że cię kocham – usłyszała jego szept. Był nieco zdyszany,
ona z reszta też, ale żadnemu z nich nie przeszkadzało to w ponownym połączeniu
ich ust.
– Dopiero
teraz mi to mówisz? – wydyszała z wyrzutem.
Czuła, że w jej życiu zaczęło się coś nowego.
Pięknego i trwałego, mającego przetrwać lata.
Wielokrotnie
sięgałam pamięcią do tamtego dnia. Zawsze miałam wrażenie, że to wydarzyło się
zaledwie wczoraj i nie mogłam uwierzyć w tak szybki upływ czasu. Trzy lata.
Trzy długie lata w ciągu których tyle się zmieniło.
Od dnia w którym zaczęliśmy ze sobą chodzić.
Nigdy jednak wspomnienie nie było tak żywe i
realne. Tym razem mój mózg odtworzył je wyjątkowo dokładnie. Wszystkie detale,
niemalże poczułam się jak w tamten wyjątkowy wieczór. Oczywiście nie doszło do
niczego niestosownego, znaliśmy granice. Poza tym za nic nie chciałam stracić
dziewictwa w tak młodym wieku, James z resztą też nie był gotowy na podobne
wyczyny. Dzisiaj oboje mieliśmy dowód, że postąpiliśmy słusznie.
Westchnęłam. Teraz, gdy porównałam tamten
wieczór z naszą ostatnią rocznicą było mi głupio, że sama niczego wcześniej nie
zauważyłam. Zawsze gdy byliśmy sami, między nami wybuchał ogień – jak na tamtej
małej ciasnej uliczce; ostatnio i owszem, było przyjemnie i pomysłowo, ale
jednak nawet w połowie nie tak jak zwykle. Czyżby już wtedy coś między nami się
psuło i James miał jakieś opory w dotykaniu i całowaniu mnie z pełną pasją?
Może i dało się to wytłumaczyć inaczej. Nowe
miejsce i sytuacja. Ludzie (wampiry), których nie znał. Mógł nie czuć się tak
pewnie i wolał nieco przystopować. Możliwe też, że to ja opierałam się przez
moją nagłą żądzę krwi i że w porównaniu z tym jak krążąca w jego żyłach krew
mnie pociągała, to co zwykle czułam w obecności Jamesa zostało mocno
przytępione. Nie było to już jednak istotne, bo tak czy inaczej mnie zdradził i
nasz związek już nie istniał. I nie miał nigdy ponownie zaistnieć.
Z zaskoczeniem i ulgą zdałam sobie sprawę, że
prawda ta już mnie nie przeraża, nie zadaje bólu. Był to tak naturalny fakt jak
to, że niebo jest niebieskie a trawa zielona. Zamknęłam ten rozdział dokładnie
tak samo jak wcześniej ten związany z moim życiem w Phoenix.
Chyba nawet byłam świadoma, że prędzej czy
później tak się stanie. Nie byłam pewna kiedy i w jakich okolicznościach (do
głowy mi nawet nie przyszło, że w taki sposób), ale odkąd poznałam prawdę o
sobie, a może już nawet od chwili pożaru, wiedziałam, że w moim nowym życiu
może nie być już miejsca dla starych znajomych. Po prostu uparcie odsuwałam ten
fakt od siebie.
Jak się nad tym głębiej zastanowić to chyba
nawet miałam szczęście, że tak to się skończyło. Choć nikt z Cullenów nigdy nie
powiedział tego na głos wiedziałam, że po przemianie powinnam odseparować się
od przyjaciół – a już najlepiej po prostu całkowicie zerwać z nimi kontakt.
Powody były dwa; pierwszym było prawo ustalone przez Volturi. "Nie
ujawniać się". Jakoś trudno było ukryć przed kimś, kto zna cię od dawna
fakt, że nagle mieniłeś się fizycznie – stałeś się atrakcyjniejszy.
sprawniejszy, twój głos uległ całkowitej zmianie. I że nie odżywiasz się
naturalnie. Odżywianie – to właśnie był drugi powód. Miałam stać się dla nich
niebezpieczna, byłam taka już teraz.
Nikomu nie powiedziałam, jak zareagowałam na
krew Wingera, gdy byliśmy sami. Boć może powinnam i o tym wspomnieć, ale nie
chciałam. Jak już zaczęliby mnie o wszystko wypytywać, a ja nie byłam na to
gotowa psychicznie. Zwłaszcza w tej chwili nie miałam do tego siły.
Poza tym i tak już wkrótce miałam przejść
przemianę i podobne reakcje nie miały już nikogo dziwić. Nie było więc już
sensu zamawiać kogokolwiek podobnymi drobiazgami.
Westchnęłam raz jeszcze. Byłam zmęczona. Nie
tyle nawet fizycznie co przede wszystkim psychicznie. Mój mózg miał już dość,
poza tym od tego wszystkiego bolała mnie już głowa. I tak musiało być już dość
późno, więc uznałam, że spokojnie mogę się przespać. Nie otwierając oczu
wymacałam kołdrę i okryłam się nią. Zwinęłam się w kłębek, zaczęłam powoli
odpływać. Nie chciało mi się nawet ruszyć i zgasić światła – po prostu wtuliłam
twarz w poduszkę.
Nie mogłam jednak zasnąć.
Wrażenie było takie jak wtedy, gdy zrywałam
się w nocy z przeczuciem, że jestem obserwowana. Teraz jednak miałam wrażenie,
że przypatruje mi się ktoś z wrogimi zamiarami. Sama dziwiłam się, że jestem
już tak wyczulona na obecność Edwarda. A to na pewno nie był on.
Zerwałam się tak gwałtownie, że aż zakręciło
mi się w głowie. Gdy tylko wszystko przestało wirować rozejrzałam się po
pokoju. Byłam sama, ale nie miałam wątpliwości, że dopiero co ktoś był w moim
pokoju.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz