Nieco
poddenerwowana raz jeszcze rozejrzałam się po swoim pokoju. Raczej nic się nie
zmieniło – wszystko stało bądź leżało tam, gdzie wcześniej to pozostawiłam.
Moja komórka nadal spoczywała tuż obok nocnej
lampki na stoliku obok łóżka, na biurku leżało kilka zeszytów i luźnych kartek
ze szkoły, na oparciu krzesła zaś wisiał mój czerwony rozpinany sweterek.
Spojrzałam w stronę szafy, ale i tam nie spostrzegłam nic podejrzanego; jej
drzwiczki były uchylone jak zwykle. A konkretnie od dnia w którym powiesiłam na
nich sukienkę – mój rocznicowy prezent.
Ni to porządek, ni to bałagan – cała ja.
Nie uspokoiło mnie to jednak. Czułam, że
dopiero co ktoś był w moim pokoju. I to na pewno nikt, kto miałby wobec mnie
dobre zamiary. Być może powinnam się nawet cieszyć, że jesz żyję, bo mój
"gość" na pewno nie był istotą ludzką. Dziwiło mnie, że nikt z moich
bliskich go nie wyczuł, ale nie miałam teraz głowy do roztrząsania tego.
Chciałam wstać i zejść na dół; jak nic
musiałam powiedzieć o tym Cullenom. Z pewnych powodów jednak musiałam się od
tego powstrzymać. Gdy wyplątywałam się z kołdry coś z cichym szelestem zsunęło
się z mojego łóżka i z głuchym pacnięciem wylądowało na podłodze.
Kilkakrotnie złożona kartka.
Raz jeszcze rozejrzałam się po pokoju, ale
miałam już pewność, że jestem sama. Niepewnie pochyliłam się i podniosłam
zawiniątko. Pełna złych przeczuć rozwinęłam je i rozprostowawszy wystarczająco
by cokolwiek zobaczyć, zaczęłam czytać. W sumie spodziewałam się, że będę mieć
do czynienia z listem czy czymś podobnym, ale i tak mnie to zaskoczyło.
Zwłaszcza, że od razu rozpoznałam kto jest jego autorem... A przynajmniej
pierwszej jego części.
Isabel,
Naprawdę żałuję, że to
wszystko potoczyło się tak a nie inaczej. Nie wiem kiedy ten list dojdzie do
Ciebie, ale to chyba jedyny sposób by się z Tobą skontaktować.
Nie dziwię się, że
zareagowałaś w taki sposób. Zraniłem Cię niewątpliwie i bardzo tego żałuję.
Podejrzewam, że zwykłe "przepraszam" tutaj nie wystarczy, ale
spróbuję – przepraszam.
Wątpię byś mi wybaczyła, od
zawsze by...
Tu wiadomość się urywała. Przejechałam palcem
po śladzie zostawionym przez długopis w miejscu, w którym powinny znajdować się
literki "...łaś" w słowie "byłaś". Wyglądało to tak, jak
gdyby ktoś nagle wyrwał mu kartkę w trakcie pisania albo w jakiś inny sposób
uniemożliwił dokończenie tego listu.
Jak skamieniała wpatrywałam się w trzymaną
przeze mnie kartkę. Nie było podpisu – list w końcu nie został dokończony – ale
nie potrzebowałam go by rozpoznać pismo Jamesa. Poza tym sama treść to
potwierdzała.
Zapiekły mnie oczy, ale nie pozwoliłam łzom
popłynąć. Coś mi nie pasowało i to nie tylko fakt, że list nie był kompletny.
Najdziwniejsze było to, że od mojej rozmowy z Jamesem minęło zaledwie kilka
godzin. Nie byłam pewna ile konkretnie – dwie, może trzy... – ale nie było
możliwości by w tak krótkim czasie przesyłka z Phoenix trafiła do Forks. Na
dodatek nie było adresu, o kopercie nie było nawet co wspominać. I jeszcze
pojawił się w tajemniczych okolicznościach na łóżku w moim pokoju zaraz po tym
jak uznałam, że ktoś mnie obserwuje...
Coś mnie tknęło. Odwróciłam kartkę by
sprawdzić czy przypadkiem nie ma czegoś z drugiej strony. Zaraz tego
pożałowałam. Owszem, było, ale na pewno nie coś, czego mogłabym się spodziewać.
Zgrabnym charakterem pisma zostało wypisanych
kilka zdań. Szkoda tylko, że poza pismem nie było w nich nic zachwycającego.
Masz szczęście, że jeszcze żyjesz. Ale nie można mieć wszystkiego. Jesteś dobrze chroniona, ale to też nie jest jakimś wielkim problemem/ Możesz wybierać – żyj dalej bądź poświęć się by odzyskać kogoś, kto jest dla Ciebie ważny.
Jesteś rozsądna, prawda? Więc zjaw się na
małej polanie pośrodku lasu; zapewnię wiesz w którym miejscu. Bądź sama. Na
podjęcie decyzji masz trzy dni.
Jak uprzednio nie było podpisu, ale nie było
to dla mnie istotne. Nie musiałam być jakimś wielkim geniuszem by pojąc co się
stało. Znaleźli mnie. Chyba nawet od dawna wiedzieli gdzie jestem – obserwowali
mnie. Widocznie ten cały Demetri nie był niezastąpiony.
Zapewne nie wiedzieli jak bardzo zmieniły się
relacje między mną a Jamesem. Nie zmieniało to jednak faktu, że trafili w mój
czuły punkt. Nie miałam zamiaru pozwolić by komukolwiek stała się krzywda z
mojego powodu. I wbrew temu co zrobił mi Jamesem nadal go kochałam i teraz
musiałam mu za wszelką cenę pomóc.
Miałam kolejny dowód, że powinnam była zerwać
kontakty ze znajomymi już dawno. Nie tylko ja byłam dla nich zagrożeniem, ale i
szukający mnie Volturi. Mogłam się domyślić, że będą mogli chcieć wykorzystać
moich bliskich by dotrzeć do mnie. Było to jednak dla mnie nierealne, że nawet
nie przyszło mi do głowy.
Teraz jednak nie miało to znaczenia.
Ktokolwiek podrzucił ten list do mojego pokoju, musiał poruszać się niewyobrażalnie
cicho i potrafił pozostać niezauważonym. Już wcześniej dziwiło mnie, że
Cullenowie niczego nie wyczuli i że zaraz nie zjawili się w moim pokoju. Jak
się właśnie okazało, miało to być w tej chwili bardzo przydatne. Szczęście w
nieszczęściu – ironia!
Edward nie czytał mi w myślach, Alice nie
widziała mnie w swoich wizjach, Jasper nie miał dostępu do moich emocji – nikt
nie miał dowiedzieć się co zdecydowałam się zrobić. Musiałam tylko wydostać się
z domu niezauważona przez nikogo.
Spojrzałam raz jeszcze na trzymany przez
siebie list. Więc zjaw się na małej polanie po środku lasu; zapewne wiesz w
którym miejscu. Znałam tylko jedno miejsce pasujące do opisu. Polanka na którą
Edward zabrał mnie kilka dni wcześniej. Tu jednak pojawiał się pewien problem –
nie wiedziałam jak tam trafić, przecież miedzianowłosy musiał mnie tam zanieść,
a ja przez całą drogę nie otwierałam oczu. Uznałam jednak, że będę martwić się
o to później.
Wsunęłam kartkę do kieszeni spodni i
rozejrzałam się po pokoju; szukałam czegoś, co mogłoby mi się przydać. po
głębszym namyśle spięłam włosy na czubku głowy i wyszukałam jakieś
odpowiedniejsze do chodzenia po lesie buty. Szłam na spotkanie z wampirami,
więc żadne gadżety nie miały mi tu pomóc. Pozostawało mi jedynie przygotować
się na długi marsz przez las. I to na dodatek nocą.
Ociągałam się, musiałam to przyznać. Choć
zdecydowałam się od razu, nie wykorzystując danych mi trzech dni, miałam
mnóstwo wątpliwości. Nie byłam nawet pewna czy list który dostałam,
rzeczywiście napisał James. Kierowałam się sercem, nie rozumem i być może
miałam słono za to zapłacić. Ale jeśli – jeśli – miałam oddać życie i ocalić
kilka bliskich mi osób (nie oszukujmy się, wszyscy moi znajomi i rodzina byli
przeze mnie w niebezpieczeństwie), to było warte takiego poświęcenia.
Aż szokowało mnie to, że potrzebowałam tyle
czasu by pojąć jak wielkim jestem zagrożeniem – głównie dla Cullenów i
Wingerów, bo to oni byli mi najbliżsi. Nawet jeśli właśnie dawałam się złapać w
pułapkę to miałam dowód, że znali moje słabe punkty i kiedyś taka sytuacja
mogła wydarzyć się na prawdę.
Mogłam stracić każdego, może nawet ich
wszystkich, więc najrozsądniej było bym zginęła tylko ja. i tak nie mogłabym
żyć ze świadomością, że ktoś zginał z mojej winy.
Bo jedynym celem byłam tu ja.
Zaczęłam się zastanawiać czy i ja nie powinnam
zostawić jakieś wiadomości. List pożegnalny – jakież to sentymentalne i
oklepane. i tak nie miałam się na coś takiego zdobyć. W głowie miałam totalną
pustkę; nie wiedziałam jak wyrazić to co czułam, z jakich powodów to robiłam.
Poza tym tak było łatwiej – i dla mnie, i dla nich. Miałam przynajmniej niejaką
pewność, że nie dowiedzą się zbyt wcześnie (Boże broń!) na co się zdecydowałam
i nie zechcą mnie ratować. Być może nawet nigdy nie dowiedzą się co się
właściwie wydarzyło.
Nadzieja jest matką głupich, ale naiwnie
liczyłam, że będą przekonani, że po prostu odeszłam. Że to wszystko mnie
przerosło i zniknęłam z nadzieją znalezienia jakiejś równowagi, spokoju o
którym tak bardzo marzyłam. Że przeszłam przemianę i jestem szczęśliwa;
odnalazłam się w nowym życiu.
Chciałabym. Chciałabym by w to uwierzyli, a
najlepiej by to wszystko stało się prawdą. Do tego drugiego w sumie tak
niewiele brakowało... Gdyby nie wydarzenia dzisiejszego dnia, wszystko
ułożyłoby się inaczej.
Odnalazłabym się właśnie w tej rodzinie.
W Cullenach.
Niestety wszystko szło na opak. Koniec miał
być taki a nie inny i nic nie miałam na to poradzić. Poniekąd jednak byłam
szczęśliwa. Uratowanie tych kilku osób było warte swojej ceny. A i sama śmierć
jest czymś łatwym. Nigdy nie zastanawiałam się, co miało być później – w końcu
nigdy nie wyobrażałam sobie, że moje życie przybierze tak nieoczekiwany obrót i
będzie miało zakończyć się tak szybko – ale wierzyłam, że wszystko wreszcie się
ułoży. Nie tak jak chciałam, ale jednak.
Żałowałam jednak wielu rzeczy i niewypowiedzianych
słów. Nigdy nie miałam przejść przemiany i zasmakować życia nieśmiertelnej;
oczywiście, bałam się tego, ale zdążyłam się już oswoić z tą myślą i poniekąd
czekałam na to. Nie miałam mieć już okazji by w końcu pokazać Cullenom, że
traktuję ich jak prawdziwą rodzinę – że akceptuję jako rodziców i rodzeństwo.
Problem dotyczący dziecka który w jakiś sposób ciążył mi odkąd Rosalie zasiała
we mnie ziarenko zwątpienia, został rozwiązany bez mojej inicjatywy. A ja
zaczęłam żałować, że nigdy nie wydam na świat dziecka; zaczęłam go pragnąć z
chwilą w której dotarło do mnie, że nie będę go miała. Wreszcie w pełni pojęłam
o czym mówiła moja siostra, ale było już na to za późno.
I najważniejsze – Edward...
Duszone przeze mnie uczucie eksplodowało, moje
serce zaczęło wyrywać się do tej jednej osoby którą tak na prawdę szczerze
kochałam. Świadomość, że nie mogę cofnąć czasu i siedzieć z miedzianowłosym na
polanie, pozwolić by doszło co pocałunku... Jednak nie mogłam i miałam zginąć
ze świadomością, że popełniłam ogromny błąd. Ta prawda sprawiła wręcz, że
musiałam walczyć ze sobą by nie zmienić decyzji i nie zostać. Jedynie fakt, że
robiłam to głownie dla niego pozwolił mi wreszcie się ruszyć.
Uznałam, że nie ma sensu się nad sobą użalać.
Rzuciłam jeszcze jedno krótkie spojrzenie na swój pokój i wyszłam. Miałam już
opracowany plan i teraz modliłam się jedynie by wypalił.
Udałam się do łazienki; doszłam do wniosku, że
to nie powinno wzbudzać niczyich podejrzeń – byłam w końcu człowiekiem. W
przypływie adrenaliny i odwagi, bez wahania podeszłam do okna i otworzyłam je
na całą szerokość. Chwilę nasłuchiwałam, ale nic nie wskazywało na to by ktoś
zwrócił na to uwagę. Nie zamierzałam jednak ryzykować, że mój znacznie słabszy
słuch mnie zawiódł. Wspięłam się na parapet, wzrok utkwiłam w gałęzi
pobliskiego drzewa.
Plan był prosty i o dziwo obmyśliłam go
jeszcze w pokoju. Najwidoczniej w obliczu zagrożenia mózg pracuje jeszcze
szybciej i sprawnie. Tak czy inaczej wykorzystując to, czego nauczyłam się jako
cheerleaderka oraz moją zwiększoną sprawność (objaw nadchodzącej przemiany) po
prostu skoczyłam. Chwyciłam się gałęzi i mocno jej się uczepiwszy, spojrzałam w
dół by ocenić odległość. Nie było wysoko – wspinałam się już na wyższe drzewa;
nie miałam większych problemów ze znalezienie się na ziemi.
Był jeszcze jeden powód wybrania przeze mnie
łazienki. Znajdowała się w zupełnie innej strony niż salon, więc nikt nie miał
mnie zobaczyć przez ogromne okno, które zastępowało tam ścianę. Ja też nie
miałam nikogo z nich zobaczyć...
Ciążyło mi to i przynosiło ulgę za razem.
Chciałam ostatni raz spojrzeć choć na tych
kilka osób, które obecnie były w domu. Nie mogłam się z nimi pożegnać; to
ostatnie spojrzenie miało być dla mnie niczym nieme "do widzenia",
którego nie mieli nigdy ode mnie usłyszeć, a mnie miało dać niejakie poczucie,
że zrobiłam dokładnie to co powinnam. Nie zdecydowałam się jednak na to. Bałam
się, ze nie wytrzymam i się rozmyślę. Że zostanę skazując ich wszystkich na
śmierć z mojej winy.
Spojrzałam na biały budynek, który przez tych
kilka tygodni był moim domem. Miałam go na zawsze opuścić akurat wtedy, gdy
poczułam, że tu prawdziwie przynależę. Nie do Phoenix a do Forks. A raczej do
Cullenów, bo to oni stali się moją prawdziwą rodziną.
Obiecując sobie, że nie będę płakać wzięłam się w garść i pewnym krokiem ruszyłam na spotkanie ze śmiercią.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz