poniedziałek, 20 stycznia 2014

Dwadzieścia jeden

Dwadzieścia jeden.
Piękne istoty

W jednej chwili wszystko potoczyło się błyskawicznie. Edward wpadł na Jacoba z taką siłą, że w pierwszym momencie pomyślałam, że za chwilę obaj jakimś cudem przebiją się przez ścianę i wylądują na zewnątrz. Wzdrygnęłam się, słysząc huk. Tynk posypał się ze ściany, ale nawet to nie miało znaczenia w obliczu tego, co zobaczyłam, kiedy już na powrót zaczęłam nadążać za biegiem wydarzeń.
Edward przyciskał Jacoba do ściany, zaciskając palce na jego gardle. Chociaż chłopak był od niego wyższy, jakimś cudem to właśnie mój mąż teraz wydawał mi się potężniejszy i zdecydowanie bardziej groźniejszy. Dominował nad Jake’m, spoglądając nań błyszczącymi czystą furią oczami. Złoto całkiem opuściło tęczówki mojego ukochanego, a jego oczy przybrały odcień niemal idealnej czerni i teraz miałam wrażenie, że spoglądam w dwie, przerażające czarne dziury, gotowe wchłonąć wszystko, co stanie na ich drodze – łącznie ze światłem.
Usłyszałam czyjś krzyk, ale nie byłam pewna, kto zareagował. Dopiero później, kiedy przeanalizowałam w myślach tę scenę, dotarło do mnie, że to jednak mogłam być ja. Czułam się całkowicie oszołomiona, nie wspominając o tym, że wciąż nie miałam zielonego pojęcia, co właściwie się dzieje. Kurczowo tuliłam do siebie Nessie, która zastygła w moich ramionach, chyba zbyt oszołomiona, żeby płakać. Normalne dziecko w jej sytuacji zdecydowanie zaczęłoby zawodzić, ale moja córeczka już od momentu narodzin przeszła więcej niż niejeden człowiek. To wydawało się przerażające, ale w tamtym momencie wręcz dziękowałam opatrzności za to, że los przynajmniej oszczędził mi w tym wszystkim rozdzierającego płaczu mojej małej córeczki.
- Ty! – syknął Edward, wpatrując się w nienaturalnie bladą twarz Jacoba. Skutecznie pozbawił zmiennokształtnego dopływu tlenu, więc już po chwili zwykle śniada skóra mojego przyjaciela przybrała nienaturalny dla niego odcień. – Jak śmiałeś? Jak w ogóle śmiałeś ją… Przecież to dziecko! Na dodatek moje dziecko, a ty… - Mruczał coś jeszcze, ale jego kolejne słowa zaginęły w warknięciu, które wyrwało się z głębi jego gardła.
Jacob chciał coś powiedzieć, ale nie był w stanie. Ledwo łapał oddech, właściwie nie mając dość swobody, żeby w ogóle odetchnąć, a co dopiero znaleźć sposób na odezwanie się. Być może Edward zadawał pytania, ale wszyscy zdawaliśmy sobie sprawę z tego, że tak naprawdę nie oczekuje na nie odpowiedzi. Wręcz przeciwnie – żadne wyjaśnienia nie były mu potrzebne, skoro najwyraźniej zamierzał Jake’a zabić.
Kiedy o tym pomyślałam, jeszcze bardziej zawirowało mi w głowie, chociaż nie sądziłam, że istnieje cokolwiek, co będzie w stanie doprowadzić mnie do takiego stanu. Mocniej przytuliłam Renesmee, nagle niepewna tego, czy mogę ufać sobie i własnym mięśniom. Instynktownie starałam się ułożyć dziewczynkę tak, żeby mieć pewność, że nie będzie musiała patrzeć na to, co właśnie się dzieje, ale przecież doskonale zdawałam sobie sprawę z tego, że to wciąż za mało. Musiałam ją stąd zabrać; jakoś zaoszczędzić jej podobnych scen, zwłaszcza, kiedy patrzyła na swojego ojca. Nie powinna oglądać żadnego z nas w takiej furii, bo chociaż w naszej rodzinie była z góry skazana na dzieciństwo i życie, których zdecydowanie nie dało się określić mianem normalnych, to wcale jeszcze nie znaczyło, że miałam już teraz pozwolić jej patrzeć na coś tak okropnego. Była dzieckiem – wampirzym czy nie, to już nie miało żadnego znaczenia.
Musiałam ją stąd zabrać, ale…
Nie, to nie tak. Tak naprawdę musiałam zrobić cokolwiek, żeby powstrzymać Edwarda i pomóc Jacobowi, chociaż to dotarło do mnie ze sporym opóźnieniem. Byłam zbyt oszołomiona wybuchem męża, poza tym wciąż nie rozumiałam powodów jego gniewu. Oszołomienie mnie paraliżowało, dodatkowo podsycone instynktem, który odkryłam w sobie w momencie, w którym zrozumiałam, że jestem w ciąży i z którym teraz za nic nie potrafiłam walczyć. To chyba był ten słynny instynkt macierzyński, a przynajmniej tak mi się wydawało, bo i cóż innego nakazałoby mi skoncentrować się wyłącznie na bezpieczeństwie mojej małej córeczki, nawet kosztem życia kogoś, kto przecież wciąż pozostawał moim przyjacielem? To było jedynym rozwiązaniem i argumentem, którym próbowałam usprawiedliwić chwilę wahania oraz to, że niewiele brakowało, żebym ostatecznie nie zrobiła niczego, pozwalając na dalszy rozwój wypadków.
Myśl przemykały przez mój umysł niczym szalone, plącząc się ze sobą i nie chcąc uporządkować się w logiczną całość. Chciałam działać, ale nie potrafiłam, nie wspominając już o tym, że nie mogłam tak po prostu zostawić Renesmee. Nie wiedziałam dlaczego, ale jakaś część mnie – ta odpowiedzialna nie tylko za bezpieczeństwo mojej córki, ale również w pełni podporządkowana temu, co było we mnie z wampira… Ta część wręcz zgadzała się z tym, co robił Edward, cicho go dopingując. To odkrycie mnie oszołomiło, jednocześnie wyrywając z letargu, bo nie mogłam tak po prostu znieść myśli o tym, że mogłabym… chcieć śmierci Jacoba i to jedynie dlatego, że był zmiennokształtnym. Być może patrząc na nasze relacje przez pryzmat ras, które prezentowaliśmy, logicznym wydawało się, że powinniśmy być naturalnymi wrogami, ale przecież od momentu mojej przemiany nic się między nami nie zmieniło. Jacob było moim przyjacielem, nawet jeśli czasami o tym zapominałam i odsuwałam go na dalszy plan.
- Edwardzie, przestań! – Głos wytrąconej z równowagi Esme przywołał mnie do porządku. Dopiero strach i niedowierzanie oraz to, że to właśnie Esme – drobna, krucha Esme – zrobiła kilka kroków do przodu, próbując wpłynąć na swojego przybranego syna. – Przestań, zabijesz go!
- Nie podchodź. – Edward wciąż wpatrywał się w Jacoba, ale bez wątpienia zwracał się do matki. Jego ton złagodniał odrobinę, ale gniew nie zniknął i jasne było, że wampirzyca niewiele zdziała. – Mamo, odsuń się. Nic nie rozumiesz.
- Ty też nie… - jęknął Jacob, korzystając z okazji, że miedzianowłosy nieświadomie poluzował uścisk na jego gardle, tym samym dając mu okazję do nabrania tchu. – Ja…
Edward warknął i szybko się zreflektował, tym razem atakując z taką zawziętością, że chyba jedynie cudem nie zmiażdżył zmiennokształtnemu tchawicy.
Jacob musiał otrząsnąć się z oszołomienia, bo tym razem już tak bezczynnie nie pozwalał na to, żeby Edward go dusił. Jego dłonie z siłą zacisnęły się na nadgarstkach mojego męża i chociaż Jake nie był w stanie go odepchnąć, przynajmniej sprawił, że wampir spojrzał na niego nieco skonsternowany. Jego oczy wciąż błyszczały gniewem, ale prócz niego pojawiła się również swego rodzaju obawa, którą zrozumiałam dopiero w momencie, kiedy uważniej przyjrzałam się Jacobowi. Doskonale widziałam wyraz jego ciemnych, wiecznie roześmianych oczu; tym razem nie było w nich niczego radosnego, ale i tak dostrzegłam to, co ostatecznie przeważyło i sprawiło, że zadecydowałam się zrobić to, co ostatecznie zrobiłam.
Kiedy ciałem Jacoba wstrząsnął pierwszy, zwiastujący przemianę dreszcz, wiedziałam, że wszystko zmierza w zdecydowanie najgorszym kierunku. Chociaż za wszelką cenę starałam się zasłonić Renesmee widok, to i tak czułam, że moja córeczka oddycha coraz bardziej płytko, prawdopodobnie doskonale wiedząc, że dzieje się coś bardzo złego. Zerknęłam na nią krótko, po czym – nie czekając na to, aż Nessie ostatecznie zadecyduje się zareagować – bezceremonialnie wcisnęłam dziecko w ręce niczego niespodziewającej się Rosalie. Blondynka obserwowała rozwój wydarzeń beznamiętnym wzrokiem; wyraz jej twarzy przypominał maskę, ale chociaż wiedziałam, że Rose nigdy nie przepadała za Jacobem (ani za zmiennokształtnymi, zwłaszcza od momentu, w którym Sam kazał nam się wyprowadzić z Forks), miałam wrażenie, że i ona jest poruszona reakcją swojego brata. Ja również byłam, ale w moim przypadku było to coś zdecydowanie więcej, chociaż pewne myśli i możliwe konsekwencje dopiero zaczynały do mnie docierać.
Jak na zawołanie, właśnie wtedy wszystko potoczyło się w najgorszy z możliwych sposobów. Edward nagle cały zesztywniał, po czym błyskawicznie odskoczył od Jacoba, zachowując się tak, jakby poraził go prąd. Już w następnej sekundzie usłyszałam jęk mojego przyjaciela, a zaraz po tym ciszę przerwał trzask towarzyszący rozpadającemu się ubraniu oraz przemianie. Ogromny, rdzawo brązowy wilk zmaterializował się na samym środku pokoju, cicho warcząc i gniewnie rozglądając się dookoła. Zanim którekolwiek z nas zdążyło zareagować, tym razem to Jacob skoczył w kierunku Edwarda, instynktownie reagując atakiem na atak. Sądziłam, że mój mąż spróbuje uskoczyć albo jakkolwiek inaczej uniknąć ataku, że może się opamięta, ale wszelakie moje nadzieje zniknęły w momencie, kiedy również Edward skoczył do przodu, najwyraźniej nie zamierzając tak po prostu odpuścić. Naszła mnie dziwna, być może głupia, ale przy tym i prawdziwa myśl, że ta dwójka zamierza się pozabijać i że tym razem nie mam co liczyć na to, że to jedynie nic nieznacząca potyczka, która zakończy się dobrze. Świadomość, że nie mam pojęcia, co takiego właściwie się działo, zaczynała doprowadzać mnie do szału, uczucie to zaś było w stanie przebić nawet strach i oszołomienie, które towarzyszyły mnie od pierwszego momentu, kiedy dotarło do mnie, co właściwie się szykuje.
Właśnie wtedy coś we mnie pękło. Nie zamierzając czekać na moment, w którym mój ukochany i przyjaciel w ogóle zdążą do siebie dotrzeć, bez zastanowienia wskoczyłam w sam środek walki, nie myśląc o tym, jak może się to dla mnie skończyć. Czas na moment stanął w miejscu, a ja w nader wyraźny, dokładny sposób zobaczyłam wszystko to, co działo się wokół mnie – i z niedowierzaniem musiałam przyznać, że to było piękne.
Od samego początku, kiedy w ogóle zobaczyłam wampira po raz pierwszy (już podczas spotkania z Carlisle’m na lotnisku w Phoenix), wiedziałam, że to równie piękne, co i niebezpieczne istoty. Cullenowie byli w stanie ukryć swoją prawdziwą naturę, a za sprawą przekonań i diety byli bardziej cywilizowani niż ich pobratymcy, ale wciąż pozostawali na swój sposób drapieżnikami, chociaż łatwo było o tym zapomnieć. W tamtym momencie uświadomiłam sobie, że nie powinno się zapominać, a wszystko za sprawą kilku zaledwie szczegółów, które zaobserwowałam, nagle stając na drodze nie tylko Jacoba, ale również mojego męża.
To zabawne, ale chyba nigdy nie widziałam istot piękniejszych od nieśmiertelnych. Z tym, że nie chodziło o samą urodę – w końcu sama należałam do istot z legend i zdawałam sobie sprawę z tego, że mam w sobie coś, co przyciąga wzrok nie tylko płci przeciwnej, ale całej ludzkiej populacji. O tak, o tamtej urodzie doskonale wiedziałam, ale to było niczym w porównaniu z tym, co zobaczyłam w tamtej krótkiej chwili. Oczywiście, nie pierwszy raz widziałam atakujące wampiry albo zmiennokształtnego, ale dopiero w tamtym momencie w pełni dotarło do mnie coś, co do tej pory najzwyczajniej w świecie mi umykało. Być może różnica brała się z tego, że tym razem wyjątkowo nie walczyłam o życie, a moim potencjalnym przeciwnikiem nie były obce mi wampiry czy jakieś inne istoty, ale właśnie osoby, które doskonale znałam i na dwa różne sposoby kochałam. Kiedy spojrzeć na to w ten sposób, nagle okazuje się, że świat jest zupełnie inny i bardziej skomplikowany, a ja mogłam spojrzeć na niego w sposób, który później wydał mi się całkowicie irracjonalny.
Tak naprawdę wszystko trwało zaledwie ułamki sekund. Jacob i Edward nie od razu zorientowali się, że postanowiłam się wtrącić i że ich atak może nieść ze sobą naprawdę poważne konsekwencje, ale to nie było ważne. Doskonale widziałam każdego z nich i właśnie ta krótka chwila pozwoliła mi doświadczyć czegoś, co – chociaż to głupie – byłabym skłonna opisać jako piękne. Nie każdy w swoim życiu miał okazję dostrzec z tak bliska wampira podczas ataku – a na pewno nie każdy miał okazję dodatkowo takie spotkanie przeżyć, bo w przypadku ludzi taki widok zwykle równał się z ostatnim, co zobaczyli przed śmiercią.
Wzrok Edwarda był dziki; czarne oczy lśniły, a ja doskonale widziałam w nich determinację i gniew. Najbardziej poraził mnie przerażający wręcz spokój na jego twarzy, który zawdzięczał wyłącznie masce, którą tak umiejętnie potrafił nałożyć, kiedy tylko tego zapragnął. Włosy jak zwykle miał wzburzone, ale tym razem na wydawały się w jeszcze większym nieładzie, jakby w ogóle to było możliwe. Doskonale znałam każdy detal jego umięśnionego ciała, ale w tamtym momencie odkryłam je na nowo, prawie nieświadomie chłonąc najdrobniejszy szczegół, taki jak układ kończyn albo praca mięśni w momencie, w którym skoczył w stronę Jacoba – a więc i mnie.
Nie miałam okazji, żeby się odwrócić i zareagować na to, że za plecami mam równie rozszalałego wilkołaka. Wszystko trwało zaledwie ułamki sekund, chociaż mój wampirzy umysł sprawił, że wszystko zdawało się ciągnąć w nieskończoność. Może miało to jaki związek z tym, że zaledwie kilkanaście godzin wcześniej wiłam się z bólu, chyba jedynie cudem nie zmieniając się w wampirzycę, ale nie miałam czasu, żeby i nad tym się zastanawiać. Zanim się obejrzałam, świat na powrót przyśpieszył, wracając do normalnego rytmu i nie dając mi najmniejszych szans na to, żebym zdołała zrobić cokolwiek więcej, a jedynie unieść obie ręce i zasłonić się nimi jak tarczą. Naiwny odruch, absolutnie nieprzydatny, tym bardziej, że w tym wypadku nie miał zdać najmniejszego egzaminu.
Znów usłyszałam krzyk, ale tym razem byłam pewna, że nie należał do mnie. Podejrzewałam, że to mogła być Esme, ale nie miałam pewności. Zaraz po tym dostrzegłam szok na twarzy Edwarda, kiedy w końcu dostrzegł mnie na swojej drodze, ale już i tak było za późno, żeby zdążył się zatrzymać albo zmienił decyzję.
Właśnie wtedy wybuchłam.
Doświadczenie było bardzo podobne do tego przerażającego momentu, kiedy na szkolnym parkingu dostrzegłam pędzący w moją stronę samochód. Wtedy również wydawało mi się, że czas nieznośnie się wlecze, a ja zostałam uwięziona  w jednej chwili w wieczności i nie jestem w stanie zrobić niczego, żeby jakoś sobie pomóc albo wpłynąć na to, co się dzieje. Gdyby nie Izadora, prawdopodobnie byłoby źle, tym razem jednak nie było tutaj mojej siostry, która nagle chwyciłaby mnie za rękę i odciągnęła na bok. Było za to coś innego -  jedna ze zdolności, którą dysponowałam, chociaż nigdy nie potrafiłam zapanować nad nią tak, jak mogłabym tego oczekiwać. Jedynie tarcza była mi posłuszna, telekineza jednak zawsze pozostawała dla mnie czymś, czego nie miałam cierpliwości, żeby w pełni opanować, nawet jeśli miałam pewien okres, kiedy ćwiczyłam niemal do upadłego. Również tamtego dnia na parkingu, moc okazała się absolutnie nieprzydatna, chociaż starałam się jej użyć i chyba prawie mi się to udało.
Ale tego dnia telekineza nie zamierzała mnie zawieść. Moje reakcja była instynktowna i właściwie nie zorientowałam się, kiedy mi się udało. Usłyszałam jedynie jęk, a potem huk; tego właśnie się spodziewałam – tego i bólu, kiedy dwaj ogarnięci szałem nieśmiertelni uderzą we mnie – szybko jednak przekonałam się, że cierpienie nie nadejdzie.
Niczym w transie, poderwałam głowę. Potrzebowałam dłuższej chwili, żeby uświadomić sobie, co takiego zrobiłam. Nie miałam pojęcia w jaki sposób, ale udało mi się odepchnąć zarówno Edwarda, jak i Jacoba, zanim w ogóle zdążyliby nieświadomie wyrządzić mi krzywdę. Oszołomiona spojrzałam na męża, który wylądował pod przeciwległą ścianą, pozostawiając w niej spory ślad w miejscu, gdzie naruszył swoim ciężarem konstrukcję. Jacob wylądował na drugim końcu pokoju, wciąż pod postacią wilka. Kiedy nasze spojrzenia się spotkały, basior zaskomlał cicho niczym małe, skarcone szczenię, również boleśnie świadomy tego, co mogło się wydarzyć.
Wciąż drżałam, mocno zaciskając dłonie w pięści. Zapanowała niemal idealna cisza, przerywana wyłącznie biciem serc oraz oddechami moim, Jacoba i Renesmee. Zwłaszcza ten ostatni okazał się zaskakująco płytki i urywany. Chwilę później Nessie musiała uznać, że tego jest już dla niej zdecydowanie za wiele, bo w końcu popłakała się, obojętna na pocałunki i zapewnienia Rosalie, która natychmiast rzuciła się ją pocieszać.
- Bello… - zaczął cicho Edward; głos mu drżał, ale zdołał jakoś nad nim zapanować, poniekąd przez wzgląd na córkę. Machinalnie spojrzałam w jego stronę, żeby przekonać się, że oczy ma wielkości spodków; przynajmniej zaczynały wracać do swojego zwykłego, złotego koloru, ale to wciąż odbiegało od normalności. Był zagniewany, a teraz dodatkowo oszołomiony i nic nie wskazywało na to, żeby bez pomocy miał dojść do siebie. – Mój Boże, Bello…
- Nic mi nie jest – przerwałam mu, dobrze wiedząc do czego zmierza. – Nic mi… nie jest – powtórzyłam w pogłowie wahając się, chociaż sama nie jestem pewna dlaczego. Dopiero zaczynało do mnie docierać, co takiego się wydarzyło, a wraz z opadnięciem emocji, czułam nie tyle oszołomienie, co narastający z każdą kolejną sekundą gniew. Nie jestem pewna skąd wzięła się ta zmiana i dlaczego przybrała taki właśnie kierunek, ale to już nie miało dla mnie najmniejszego znaczenia.
Edward obserwował mnie w milczeniu; jego oczy powoli zaczynały wracać do swojej naturalnej barwy, ale wciąż musiał być pod wpływem wcześniejszego szału, który nakłonił go do zaatakowania Jacoba. Machinalnie spojrzałam w stronę wilka, który już zdążył stanąć na nogi i teraz czaił się gdzieś w kącie, skomląc cicho i zachowując się jak dzikie zwierze w klatce. Jego mięśnie drżały, ale przecież nie mógł się przemienić, wątpiłam zresztą, żeby chciał się na to zdecydować, skoro znajdował się w domu pełnym wampirów, a chwilę wcześniej mój mąż omal go nie zabił. Niemal czułam pragnienie Jacoba, któremu instynkt nakazywał natychmiastową ucieczkę, ale i tego pragnienia mój przyjaciel nie mógł spełnić, zbyt nieufny, żeby spróbować przejść obok któregokolwiek z nas po wszystkim, co się wydarzyło. Był w potrzasku, obojętnie jak ironiczne wydawało się to stwierdzenie.
- Bello – odezwał się ponownie Edward, ale go zignorowałam. W zamian popatrzyłam na resztę naszych bliskich, koncentrując się zwłaszcza na jednej osobie, która w tym momencie była dla mnie najważniejsza.
Renesmee wciąż znajdowała się w ramionach Rosalie, dokładnie tam, gdzie ją zostawiłam. Blondynka tuliła bratanicę do siebie, szepcąc coś cicho; jej zabiegi na swój sposób przynosiły efekty, bo mała przynajmniej częściowo się uspokoiła, ale wciąż nie mogłam powiedzieć, żeby z Nessie już było wszystko dobrze. Czułam jej strach, podobnie jak i oszołomienie pozostałych Cullenów, ta świadomość zaś sprawiała, że nie byłam w stanie tak po prostu się uspokoić i pozwolić Edwardowi albo Jacobowi się tłumaczyć – pomijając już to, że ten drugi raczej nie był zdolny do powiedzenia czegokolwiek.
Starannie wszystko analizując, ostatecznie zdecydowałam się odwrócić w stronę męża. Starałam się, żeby moja twarz nie wyrażała żadnych emocji, chociaż nie byłam pewna, czy udało mi się to osiągnąć. Mimo wszystko liczyłam na to, że wampirza natura pozwoli mi na kilka sztuczek, które zazwyczaj stosowali moi bliscy, a które mnie samej wydawały się absolutnym mistrzostwem, jeśli chodziło o panowanie nad emocjami i grę.
- Na razie nic nie mów. A przynajmniej tak długo, aż stąd nie wyjdziemy – oznajmiłam opanowanym głosem.
- Kochanie… - Edward wydawał się być w szoku, ale niezbyt się tym przejęłam. Ja też czułam się oszołomiona.
- Nie teraz – powtórzyłam z naciskiem. – Rosalie, popilnujesz małej? My musimy sobie porozmawiać – powiedziałam lekkim tonem, zupełnie jakbym oznajmiała dziewczynie, że idę na zakupy i potrzebuję opiekunki dla dziecka. O ironio… - Tak, a teraz na zewnątrz. Obaj! – dodałam, rzucając gniewne spojrzenie najpierw  w stronę Edwarda, a później do wciąż zastygłego w wilczej postaci Jacoba; miałam nadzieję, że mnie zrozumie.
Zrozumiał czy nie – to już była sprawa drugorzędna. Najważniejsze było to, że obaj – wcześniej w wyjątkowo solidarny sposób patrząc na mnie tak, jakby widzieli mnie po raz pierwszy – szybko ruszyli w stronę drzwi.
Westchnęłam, po czym pokręciłam głową. Zaraz po tym ruszyłam za nimi, w duchu zastanawiając się, dlaczego chociaż raz nie mogliśmy mieć spokoju. Czy naprawdę prosiłam o aż tak wiele, żeby nie mogło być mi to dane?
No cóż, najwyraźniej tak.

6 komentarzy:

  1. rozdział świetny :) ciekawe, jak zakończy się to rozmowa Belli z Edwardem i Jacobem?? z niecierpliwością czekam na nn ;) buziaki i do nn ;*** dużo weny ci życzę ;***

    OdpowiedzUsuń
  2. Edwardzie, Jacobie- bójcie się !! Czeka was trudna rozmowa :D, której z resztą jestem bardzo ciekawa :)
    Bella- super zachowanie :), ale ja się boję o Esme, ona chyba kiedyś zawału dostanie biedulka nasza :D
    Mam nadzieję, że szybko dodasz następny rozdział ;)
    buziaczki :**
    Sandra

    OdpowiedzUsuń
  3. Bella się wkurzyła i wyprosiła panów na dwór. A teraz prosimy o pokaz na zewnątrz z łamaniem drzew <3 Haha, cały rozdział mnie śmieszył - właściwie to mało powiedziane. ciągle się usmiechałam. Hah, Rosalie ma szczęście - za każdym razem ktoś jej dziecko wpycha do rąk, kiedy tego nie widzi,a potem sobie z nim tak chodzi i się z nim bawi..^^ Dobra wracając do tych ważniejszych momentów to... Kurde, Edward zachował się dość dziwnie,ale rozumiem jego położenie. I dalej nie rozumiem jak można go od zboczeńców wyzywać? :D
    Niecierpliwie czekam na nn
    Gabrysia <3

    OdpowiedzUsuń
  4. Co ja mogę powiedzieć, a raczej napisać. Rozdział genialny !!
    To w jaki sposób opisałaś targające nimi emocje xD Strasznie
    uwielbiam twój styl pisania. Jestem ciekawa ciągu dalszego ;)
    Z niecierpliwością czekam na kolejny rozdział w Twoim wykonaniu xd
    Pozdrawiam ; * !
    Martaa...

    OdpowiedzUsuń
  5. *Cieszę się, że coraz więcej osób tu komentuje, bo zasługujesz :)*
    Uwierz mi, że przeczytałam szybko i od razu, ale szkoła w okresie półrocza jest bezlitosna i nie dałam rady skomentować. No, ale trudno, jestem teraz :)
    Oj, ale się porobiło. No, ale wiadomo, że Jacob zawsze coś popsuje xD Biedna Rosalie, zawsze było mi jej szkoda :( zasługuje na własne małe szczęście, którego nigdy nie będzie miała :(
    Edward reaguje tak, jak na ojca przystało. Poza tym, jeszcze za wcześnie na jakiekolwiek rozmowy z Jacobem, przecież Renesmee jest jeszcze maleńka! ghrr, nie lubię tego wilczka -.-
    Lubię to, jak Bella w twoim opowiadaniu ma charakterek, nie jest mętna i taka nijaka... :*
    Przesyłam ci mnóstwo weny i czekam na kolejne powiadomienie! Byle szybko ^^

    OdpowiedzUsuń
  6. Kochana co ja biedna mam ci napisać o rozdziale. Na wstępie sorki iż dopiero teraz go komentuje, brak czasu .
    Zachwycam się każdym gdy dodajesz rozdział.
    Twoje pomysły na opowiadania są wspaniałe, ja niestety takiego talentu nie posiadam:( dlatego staram się choć wiem iż nie dorównam tobie nigdy.
    Dziękuję za wszystkie twoje rady co do mojego bloga. Jestem wdzięczna za twoją krytykę, rady i pomoc.Mam nadzieję iż podołam z opisem balu tak jak ty to zrobiłaś na swoim blogu z Renesme.
    Wracając do rozdziału Genialny !!!!!Zajebisty!!!!!!!!Rozdział wręcz cudowny !! Nic dodać nic ująć :D Zachwycam się wszystkimi twoimi opisami są wspaniałe:) Zachowanie Belli coraz bardziej mnie intryguje. Z niecierpliwością
    Czekam na kolejny rozdział i BŁAGAM dodaj go szybko! :D
    Nie trzymaj mnie/ nas w niepewności :) Co tam dalej będzie..... :))
    Pozdrawiam gorąco :**Niech wena będzie z TOBĄ!

    OdpowiedzUsuń



After We Fall
stories by Nessa