Dwadzieścia jeden.
Piękne istoty
W jednej
chwili wszystko potoczyło się błyskawicznie. Edward wpadł na Jacoba z taką
siłą, że w pierwszym momencie pomyślałam, że za chwilę obaj jakimś cudem
przebiją się przez ścianę i wylądują na zewnątrz. Wzdrygnęłam się, słysząc huk.
Tynk posypał się ze ściany, ale nawet to nie miało znaczenia w obliczu tego, co
zobaczyłam, kiedy już na powrót zaczęłam nadążać za biegiem wydarzeń.
Edward
przyciskał Jacoba do ściany, zaciskając palce na jego gardle. Chociaż chłopak
był od niego wyższy, jakimś cudem to właśnie mój mąż teraz wydawał mi się
potężniejszy i zdecydowanie bardziej groźniejszy. Dominował nad Jake’m,
spoglądając nań błyszczącymi czystą furią oczami. Złoto całkiem opuściło
tęczówki mojego ukochanego, a jego oczy przybrały odcień niemal idealnej czerni
i teraz miałam wrażenie, że spoglądam w dwie, przerażające czarne dziury,
gotowe wchłonąć wszystko, co stanie na ich drodze – łącznie ze światłem.
Usłyszałam
czyjś krzyk, ale nie byłam pewna, kto zareagował. Dopiero później, kiedy
przeanalizowałam w myślach tę scenę, dotarło do mnie, że to jednak mogłam być
ja. Czułam się całkowicie oszołomiona, nie wspominając o tym, że wciąż nie
miałam zielonego pojęcia, co właściwie się dzieje. Kurczowo tuliłam do siebie
Nessie, która zastygła w moich ramionach, chyba zbyt oszołomiona, żeby płakać.
Normalne dziecko w jej sytuacji zdecydowanie zaczęłoby zawodzić, ale moja
córeczka już od momentu narodzin przeszła więcej niż niejeden człowiek. To
wydawało się przerażające, ale w tamtym momencie wręcz dziękowałam opatrzności
za to, że los przynajmniej oszczędził mi w tym wszystkim rozdzierającego płaczu
mojej małej córeczki.
- Ty! –
syknął Edward, wpatrując się w nienaturalnie bladą twarz Jacoba. Skutecznie
pozbawił zmiennokształtnego dopływu tlenu, więc już po chwili zwykle śniada
skóra mojego przyjaciela przybrała nienaturalny dla niego odcień. – Jak
śmiałeś? Jak w ogóle śmiałeś ją… Przecież to dziecko! Na dodatek moje dziecko,
a ty… - Mruczał coś jeszcze, ale jego kolejne słowa zaginęły w warknięciu,
które wyrwało się z głębi jego gardła.
Jacob
chciał coś powiedzieć, ale nie był w stanie. Ledwo łapał oddech, właściwie nie
mając dość swobody, żeby w ogóle odetchnąć, a co dopiero znaleźć sposób na
odezwanie się. Być może Edward zadawał pytania, ale wszyscy zdawaliśmy sobie
sprawę z tego, że tak naprawdę nie oczekuje na nie odpowiedzi. Wręcz przeciwnie
– żadne wyjaśnienia nie były mu potrzebne, skoro najwyraźniej zamierzał Jake’a
zabić.
Kiedy o tym
pomyślałam, jeszcze bardziej zawirowało mi w głowie, chociaż nie sądziłam, że
istnieje cokolwiek, co będzie w stanie doprowadzić mnie do takiego stanu.
Mocniej przytuliłam Renesmee, nagle niepewna tego, czy mogę ufać sobie i
własnym mięśniom. Instynktownie starałam się ułożyć dziewczynkę tak, żeby mieć
pewność, że nie będzie musiała patrzeć na to, co właśnie się dzieje, ale
przecież doskonale zdawałam sobie sprawę z tego, że to wciąż za mało. Musiałam
ją stąd zabrać; jakoś zaoszczędzić jej podobnych scen, zwłaszcza, kiedy
patrzyła na swojego ojca. Nie powinna oglądać żadnego z nas w takiej furii, bo
chociaż w naszej rodzinie była z góry skazana na dzieciństwo i życie, których
zdecydowanie nie dało się określić mianem normalnych, to wcale jeszcze nie
znaczyło, że miałam już teraz pozwolić jej patrzeć na coś tak okropnego. Była
dzieckiem – wampirzym czy nie, to już nie miało żadnego znaczenia.
Musiałam ją
stąd zabrać, ale…
Nie, to nie
tak. Tak naprawdę musiałam zrobić cokolwiek, żeby powstrzymać Edwarda i pomóc
Jacobowi, chociaż to dotarło do mnie ze sporym opóźnieniem. Byłam zbyt
oszołomiona wybuchem męża, poza tym wciąż nie rozumiałam powodów jego gniewu.
Oszołomienie mnie paraliżowało, dodatkowo podsycone instynktem, który odkryłam
w sobie w momencie, w którym zrozumiałam, że jestem w ciąży i z którym teraz za
nic nie potrafiłam walczyć. To chyba był ten słynny instynkt macierzyński, a
przynajmniej tak mi się wydawało, bo i cóż innego nakazałoby mi skoncentrować
się wyłącznie na bezpieczeństwie mojej małej córeczki, nawet kosztem życia
kogoś, kto przecież wciąż pozostawał moim przyjacielem? To było jedynym
rozwiązaniem i argumentem, którym próbowałam usprawiedliwić chwilę wahania oraz
to, że niewiele brakowało, żebym ostatecznie nie zrobiła niczego, pozwalając na
dalszy rozwój wypadków.
Myśl
przemykały przez mój umysł niczym szalone, plącząc się ze sobą i nie chcąc
uporządkować się w logiczną całość. Chciałam działać, ale nie potrafiłam, nie
wspominając już o tym, że nie mogłam tak po prostu zostawić Renesmee. Nie
wiedziałam dlaczego, ale jakaś część mnie – ta odpowiedzialna nie tylko za
bezpieczeństwo mojej córki, ale również w pełni podporządkowana temu, co było
we mnie z wampira… Ta część wręcz zgadzała się z tym, co robił Edward, cicho go
dopingując. To odkrycie mnie oszołomiło, jednocześnie wyrywając z letargu, bo
nie mogłam tak po prostu znieść myśli o tym, że mogłabym… chcieć śmierci Jacoba
i to jedynie dlatego, że był zmiennokształtnym. Być może patrząc na nasze
relacje przez pryzmat ras, które prezentowaliśmy, logicznym wydawało się, że
powinniśmy być naturalnymi wrogami, ale przecież od momentu mojej przemiany nic
się między nami nie zmieniło. Jacob było moim przyjacielem, nawet jeśli czasami
o tym zapominałam i odsuwałam go na dalszy plan.
-
Edwardzie, przestań! – Głos wytrąconej z równowagi Esme przywołał mnie do
porządku. Dopiero strach i niedowierzanie oraz to, że to właśnie Esme – drobna,
krucha Esme – zrobiła kilka kroków do przodu, próbując wpłynąć na swojego
przybranego syna. – Przestań, zabijesz go!
- Nie
podchodź. – Edward wciąż wpatrywał się w Jacoba, ale bez wątpienia zwracał się
do matki. Jego ton złagodniał odrobinę, ale gniew nie zniknął i jasne było, że
wampirzyca niewiele zdziała. – Mamo, odsuń się. Nic nie rozumiesz.
- Ty też
nie… - jęknął Jacob, korzystając z okazji, że miedzianowłosy nieświadomie
poluzował uścisk na jego gardle, tym samym dając mu okazję do nabrania tchu. –
Ja…
Edward
warknął i szybko się zreflektował, tym razem atakując z taką zawziętością, że
chyba jedynie cudem nie zmiażdżył zmiennokształtnemu tchawicy.
Jacob
musiał otrząsnąć się z oszołomienia, bo tym razem już tak bezczynnie nie
pozwalał na to, żeby Edward go dusił. Jego dłonie z siłą zacisnęły się na
nadgarstkach mojego męża i chociaż Jake nie był w stanie go odepchnąć,
przynajmniej sprawił, że wampir spojrzał na niego nieco skonsternowany. Jego
oczy wciąż błyszczały gniewem, ale prócz niego pojawiła się również swego
rodzaju obawa, którą zrozumiałam dopiero w momencie, kiedy uważniej przyjrzałam
się Jacobowi. Doskonale widziałam wyraz jego ciemnych, wiecznie roześmianych
oczu; tym razem nie było w nich niczego radosnego, ale i tak dostrzegłam to, co
ostatecznie przeważyło i sprawiło, że zadecydowałam się zrobić to, co
ostatecznie zrobiłam.
Kiedy
ciałem Jacoba wstrząsnął pierwszy, zwiastujący przemianę dreszcz, wiedziałam,
że wszystko zmierza w zdecydowanie najgorszym kierunku. Chociaż za wszelką cenę
starałam się zasłonić Renesmee widok, to i tak czułam, że moja córeczka oddycha
coraz bardziej płytko, prawdopodobnie doskonale wiedząc, że dzieje się coś bardzo
złego. Zerknęłam na nią krótko, po czym – nie czekając na to, aż Nessie
ostatecznie zadecyduje się zareagować – bezceremonialnie wcisnęłam dziecko w
ręce niczego niespodziewającej się Rosalie. Blondynka obserwowała rozwój
wydarzeń beznamiętnym wzrokiem; wyraz jej twarzy przypominał maskę, ale chociaż
wiedziałam, że Rose nigdy nie przepadała za Jacobem (ani za zmiennokształtnymi,
zwłaszcza od momentu, w którym Sam kazał nam się wyprowadzić z Forks), miałam
wrażenie, że i ona jest poruszona reakcją swojego brata. Ja również byłam, ale
w moim przypadku było to coś zdecydowanie więcej, chociaż pewne myśli i możliwe
konsekwencje dopiero zaczynały do mnie docierać.
Jak na
zawołanie, właśnie wtedy wszystko potoczyło się w najgorszy z możliwych
sposobów. Edward nagle cały zesztywniał, po czym błyskawicznie odskoczył od
Jacoba, zachowując się tak, jakby poraził go prąd. Już w następnej sekundzie
usłyszałam jęk mojego przyjaciela, a zaraz po tym ciszę przerwał trzask
towarzyszący rozpadającemu się ubraniu oraz przemianie. Ogromny, rdzawo brązowy
wilk zmaterializował się na samym środku pokoju, cicho warcząc i gniewnie
rozglądając się dookoła. Zanim którekolwiek z nas zdążyło zareagować, tym razem
to Jacob skoczył w kierunku Edwarda, instynktownie reagując atakiem na atak.
Sądziłam, że mój mąż spróbuje uskoczyć albo jakkolwiek inaczej uniknąć ataku,
że może się opamięta, ale wszelakie moje nadzieje zniknęły w momencie, kiedy
również Edward skoczył do przodu, najwyraźniej nie zamierzając tak po prostu
odpuścić. Naszła mnie dziwna, być może głupia, ale przy tym i prawdziwa myśl,
że ta dwójka zamierza się pozabijać i że tym razem nie mam co liczyć na to, że
to jedynie nic nieznacząca potyczka, która zakończy się dobrze. Świadomość, że
nie mam pojęcia, co takiego właściwie się działo, zaczynała doprowadzać mnie do
szału, uczucie to zaś było w stanie przebić nawet strach i oszołomienie, które
towarzyszyły mnie od pierwszego momentu, kiedy dotarło do mnie, co właściwie
się szykuje.
Właśnie
wtedy coś we mnie pękło. Nie zamierzając czekać na moment, w którym mój
ukochany i przyjaciel w ogóle zdążą do siebie dotrzeć, bez zastanowienia
wskoczyłam w sam środek walki, nie myśląc o tym, jak może się to dla mnie
skończyć. Czas na moment stanął w miejscu, a ja w nader wyraźny, dokładny sposób
zobaczyłam wszystko to, co działo się wokół mnie – i z niedowierzaniem musiałam
przyznać, że to było piękne.
Od samego
początku, kiedy w ogóle zobaczyłam wampira po raz pierwszy (już podczas
spotkania z Carlisle’m na lotnisku w Phoenix), wiedziałam, że to równie piękne,
co i niebezpieczne istoty. Cullenowie byli w stanie ukryć swoją prawdziwą
naturę, a za sprawą przekonań i diety byli bardziej cywilizowani niż ich
pobratymcy, ale wciąż pozostawali na swój sposób drapieżnikami, chociaż łatwo
było o tym zapomnieć. W tamtym momencie uświadomiłam sobie, że nie powinno się
zapominać, a wszystko za sprawą kilku zaledwie szczegółów, które
zaobserwowałam, nagle stając na drodze nie tylko Jacoba, ale również mojego
męża.
To zabawne,
ale chyba nigdy nie widziałam istot piękniejszych od nieśmiertelnych. Z tym, że
nie chodziło o samą urodę – w końcu sama należałam do istot z legend i zdawałam
sobie sprawę z tego, że mam w sobie coś, co przyciąga wzrok nie tylko płci
przeciwnej, ale całej ludzkiej populacji. O tak, o tamtej urodzie doskonale
wiedziałam, ale to było niczym w porównaniu z tym, co zobaczyłam w tamtej
krótkiej chwili. Oczywiście, nie pierwszy raz widziałam atakujące wampiry albo
zmiennokształtnego, ale dopiero w tamtym momencie w pełni dotarło do mnie coś,
co do tej pory najzwyczajniej w świecie mi umykało. Być może różnica brała się
z tego, że tym razem wyjątkowo nie walczyłam o życie, a moim potencjalnym
przeciwnikiem nie były obce mi wampiry czy jakieś inne istoty, ale właśnie
osoby, które doskonale znałam i na dwa różne sposoby kochałam. Kiedy spojrzeć
na to w ten sposób, nagle okazuje się, że świat jest zupełnie inny i bardziej
skomplikowany, a ja mogłam spojrzeć na niego w sposób, który później wydał mi
się całkowicie irracjonalny.
Tak
naprawdę wszystko trwało zaledwie ułamki sekund. Jacob i Edward nie od razu
zorientowali się, że postanowiłam się wtrącić i że ich atak może nieść ze sobą
naprawdę poważne konsekwencje, ale to nie było ważne. Doskonale widziałam
każdego z nich i właśnie ta krótka chwila pozwoliła mi doświadczyć czegoś, co –
chociaż to głupie – byłabym skłonna opisać jako piękne. Nie każdy w swoim życiu
miał okazję dostrzec z tak bliska wampira podczas ataku – a na pewno nie każdy
miał okazję dodatkowo takie spotkanie przeżyć, bo w przypadku ludzi taki widok
zwykle równał się z ostatnim, co zobaczyli przed śmiercią.
Wzrok
Edwarda był dziki; czarne oczy lśniły, a ja doskonale widziałam w nich
determinację i gniew. Najbardziej poraził mnie przerażający wręcz spokój na
jego twarzy, który zawdzięczał wyłącznie masce, którą tak umiejętnie potrafił
nałożyć, kiedy tylko tego zapragnął. Włosy jak zwykle miał wzburzone, ale tym
razem na wydawały się w jeszcze większym nieładzie, jakby w ogóle to było
możliwe. Doskonale znałam każdy detal jego umięśnionego ciała, ale w tamtym
momencie odkryłam je na nowo, prawie nieświadomie chłonąc najdrobniejszy
szczegół, taki jak układ kończyn albo praca mięśni w momencie, w którym skoczył
w stronę Jacoba – a więc i mnie.
Nie miałam
okazji, żeby się odwrócić i zareagować na to, że za plecami mam równie
rozszalałego wilkołaka. Wszystko trwało zaledwie ułamki sekund, chociaż mój
wampirzy umysł sprawił, że wszystko zdawało się ciągnąć w nieskończoność. Może
miało to jaki związek z tym, że zaledwie kilkanaście godzin wcześniej wiłam się
z bólu, chyba jedynie cudem nie zmieniając się w wampirzycę, ale nie miałam
czasu, żeby i nad tym się zastanawiać. Zanim się obejrzałam, świat na powrót
przyśpieszył, wracając do normalnego rytmu i nie dając mi najmniejszych szans
na to, żebym zdołała zrobić cokolwiek więcej, a jedynie unieść obie ręce i
zasłonić się nimi jak tarczą. Naiwny odruch, absolutnie nieprzydatny, tym
bardziej, że w tym wypadku nie miał zdać najmniejszego egzaminu.
Znów
usłyszałam krzyk, ale tym razem byłam pewna, że nie należał do mnie.
Podejrzewałam, że to mogła być Esme, ale nie miałam pewności. Zaraz po tym
dostrzegłam szok na twarzy Edwarda, kiedy w końcu dostrzegł mnie na swojej
drodze, ale już i tak było za późno, żeby zdążył się zatrzymać albo zmienił
decyzję.
Właśnie
wtedy wybuchłam.
Doświadczenie
było bardzo podobne do tego przerażającego momentu, kiedy na szkolnym parkingu
dostrzegłam pędzący w moją stronę samochód. Wtedy również wydawało mi się, że
czas nieznośnie się wlecze, a ja zostałam uwięziona w jednej chwili w wieczności i nie jestem w
stanie zrobić niczego, żeby jakoś sobie pomóc albo wpłynąć na to, co się
dzieje. Gdyby nie Izadora, prawdopodobnie byłoby źle, tym razem jednak nie było
tutaj mojej siostry, która nagle chwyciłaby mnie za rękę i odciągnęła na bok.
Było za to coś innego - jedna ze
zdolności, którą dysponowałam, chociaż nigdy nie potrafiłam zapanować nad nią
tak, jak mogłabym tego oczekiwać. Jedynie tarcza była mi posłuszna, telekineza
jednak zawsze pozostawała dla mnie czymś, czego nie miałam cierpliwości, żeby w
pełni opanować, nawet jeśli miałam pewien okres, kiedy ćwiczyłam niemal do
upadłego. Również tamtego dnia na parkingu, moc okazała się absolutnie
nieprzydatna, chociaż starałam się jej użyć i chyba prawie mi się to udało.
Ale tego
dnia telekineza nie zamierzała mnie zawieść. Moje reakcja była instynktowna i
właściwie nie zorientowałam się, kiedy mi się udało. Usłyszałam jedynie jęk, a
potem huk; tego właśnie się spodziewałam – tego i bólu, kiedy dwaj ogarnięci
szałem nieśmiertelni uderzą we mnie – szybko jednak przekonałam się, że
cierpienie nie nadejdzie.
Niczym w
transie, poderwałam głowę. Potrzebowałam dłuższej chwili, żeby uświadomić
sobie, co takiego zrobiłam. Nie miałam pojęcia w jaki sposób, ale udało mi się
odepchnąć zarówno Edwarda, jak i Jacoba, zanim w ogóle zdążyliby nieświadomie
wyrządzić mi krzywdę. Oszołomiona spojrzałam na męża, który wylądował pod
przeciwległą ścianą, pozostawiając w niej spory ślad w miejscu, gdzie naruszył
swoim ciężarem konstrukcję. Jacob wylądował na drugim końcu pokoju, wciąż pod
postacią wilka. Kiedy nasze spojrzenia się spotkały, basior zaskomlał cicho
niczym małe, skarcone szczenię, również boleśnie świadomy tego, co mogło się
wydarzyć.
Wciąż
drżałam, mocno zaciskając dłonie w pięści. Zapanowała niemal idealna cisza,
przerywana wyłącznie biciem serc oraz oddechami moim, Jacoba i Renesmee.
Zwłaszcza ten ostatni okazał się zaskakująco płytki i urywany. Chwilę później
Nessie musiała uznać, że tego jest już dla niej zdecydowanie za wiele, bo w końcu
popłakała się, obojętna na pocałunki i zapewnienia Rosalie, która natychmiast
rzuciła się ją pocieszać.
- Bello… -
zaczął cicho Edward; głos mu drżał, ale zdołał jakoś nad nim zapanować,
poniekąd przez wzgląd na córkę. Machinalnie spojrzałam w jego stronę, żeby
przekonać się, że oczy ma wielkości spodków; przynajmniej zaczynały wracać do
swojego zwykłego, złotego koloru, ale to wciąż odbiegało od normalności. Był
zagniewany, a teraz dodatkowo oszołomiony i nic nie wskazywało na to, żeby bez
pomocy miał dojść do siebie. – Mój Boże, Bello…
- Nic mi
nie jest – przerwałam mu, dobrze wiedząc do czego zmierza. – Nic mi… nie jest –
powtórzyłam w pogłowie wahając się, chociaż sama nie jestem pewna dlaczego.
Dopiero zaczynało do mnie docierać, co takiego się wydarzyło, a wraz z
opadnięciem emocji, czułam nie tyle oszołomienie, co narastający z każdą
kolejną sekundą gniew. Nie jestem pewna skąd wzięła się ta zmiana i dlaczego przybrała
taki właśnie kierunek, ale to już nie miało dla mnie najmniejszego znaczenia.
Edward
obserwował mnie w milczeniu; jego oczy powoli zaczynały wracać do swojej
naturalnej barwy, ale wciąż musiał być pod wpływem wcześniejszego szału, który
nakłonił go do zaatakowania Jacoba. Machinalnie spojrzałam w stronę wilka,
który już zdążył stanąć na nogi i teraz czaił się gdzieś w kącie, skomląc cicho
i zachowując się jak dzikie zwierze w klatce. Jego mięśnie drżały, ale przecież
nie mógł się przemienić, wątpiłam zresztą, żeby chciał się na to zdecydować,
skoro znajdował się w domu pełnym wampirów, a chwilę wcześniej mój mąż omal go
nie zabił. Niemal czułam pragnienie Jacoba, któremu instynkt nakazywał
natychmiastową ucieczkę, ale i tego pragnienia mój przyjaciel nie mógł spełnić,
zbyt nieufny, żeby spróbować przejść obok któregokolwiek z nas po wszystkim, co
się wydarzyło. Był w potrzasku, obojętnie jak ironiczne wydawało się to
stwierdzenie.
- Bello –
odezwał się ponownie Edward, ale go zignorowałam. W zamian popatrzyłam na
resztę naszych bliskich, koncentrując się zwłaszcza na jednej osobie, która w
tym momencie była dla mnie najważniejsza.
Renesmee
wciąż znajdowała się w ramionach Rosalie, dokładnie tam, gdzie ją zostawiłam.
Blondynka tuliła bratanicę do siebie, szepcąc coś cicho; jej zabiegi na swój
sposób przynosiły efekty, bo mała przynajmniej częściowo się uspokoiła, ale
wciąż nie mogłam powiedzieć, żeby z Nessie już było wszystko dobrze. Czułam jej
strach, podobnie jak i oszołomienie pozostałych Cullenów, ta świadomość zaś
sprawiała, że nie byłam w stanie tak po prostu się uspokoić i pozwolić
Edwardowi albo Jacobowi się tłumaczyć – pomijając już to, że ten drugi raczej
nie był zdolny do powiedzenia czegokolwiek.
Starannie
wszystko analizując, ostatecznie zdecydowałam się odwrócić w stronę męża.
Starałam się, żeby moja twarz nie wyrażała żadnych emocji, chociaż nie byłam
pewna, czy udało mi się to osiągnąć. Mimo wszystko liczyłam na to, że wampirza
natura pozwoli mi na kilka sztuczek, które zazwyczaj stosowali moi bliscy, a
które mnie samej wydawały się absolutnym mistrzostwem, jeśli chodziło o
panowanie nad emocjami i grę.
- Na razie
nic nie mów. A przynajmniej tak długo, aż stąd nie wyjdziemy – oznajmiłam opanowanym
głosem.
- Kochanie…
- Edward wydawał się być w szoku, ale niezbyt się tym przejęłam. Ja też czułam
się oszołomiona.
- Nie teraz
– powtórzyłam z naciskiem. – Rosalie, popilnujesz małej? My musimy sobie
porozmawiać – powiedziałam lekkim tonem, zupełnie jakbym oznajmiała
dziewczynie, że idę na zakupy i potrzebuję opiekunki dla dziecka. O ironio… -
Tak, a teraz na zewnątrz. Obaj! – dodałam, rzucając gniewne spojrzenie
najpierw w stronę Edwarda, a później do
wciąż zastygłego w wilczej postaci Jacoba; miałam nadzieję, że mnie zrozumie.
Zrozumiał
czy nie – to już była sprawa drugorzędna. Najważniejsze było to, że obaj –
wcześniej w wyjątkowo solidarny sposób patrząc na mnie tak, jakby widzieli mnie
po raz pierwszy – szybko ruszyli w stronę drzwi.
Westchnęłam,
po czym pokręciłam głową. Zaraz po tym ruszyłam za nimi, w duchu zastanawiając
się, dlaczego chociaż raz nie mogliśmy mieć spokoju. Czy naprawdę prosiłam o aż
tak wiele, żeby nie mogło być mi to dane?
No cóż,
najwyraźniej tak.
rozdział świetny :) ciekawe, jak zakończy się to rozmowa Belli z Edwardem i Jacobem?? z niecierpliwością czekam na nn ;) buziaki i do nn ;*** dużo weny ci życzę ;***
OdpowiedzUsuńEdwardzie, Jacobie- bójcie się !! Czeka was trudna rozmowa :D, której z resztą jestem bardzo ciekawa :)
OdpowiedzUsuńBella- super zachowanie :), ale ja się boję o Esme, ona chyba kiedyś zawału dostanie biedulka nasza :D
Mam nadzieję, że szybko dodasz następny rozdział ;)
buziaczki :**
Sandra
Bella się wkurzyła i wyprosiła panów na dwór. A teraz prosimy o pokaz na zewnątrz z łamaniem drzew <3 Haha, cały rozdział mnie śmieszył - właściwie to mało powiedziane. ciągle się usmiechałam. Hah, Rosalie ma szczęście - za każdym razem ktoś jej dziecko wpycha do rąk, kiedy tego nie widzi,a potem sobie z nim tak chodzi i się z nim bawi..^^ Dobra wracając do tych ważniejszych momentów to... Kurde, Edward zachował się dość dziwnie,ale rozumiem jego położenie. I dalej nie rozumiem jak można go od zboczeńców wyzywać? :D
OdpowiedzUsuńNiecierpliwie czekam na nn
Gabrysia <3
Co ja mogę powiedzieć, a raczej napisać. Rozdział genialny !!
OdpowiedzUsuńTo w jaki sposób opisałaś targające nimi emocje xD Strasznie
uwielbiam twój styl pisania. Jestem ciekawa ciągu dalszego ;)
Z niecierpliwością czekam na kolejny rozdział w Twoim wykonaniu xd
Pozdrawiam ; * !
Martaa...
*Cieszę się, że coraz więcej osób tu komentuje, bo zasługujesz :)*
OdpowiedzUsuńUwierz mi, że przeczytałam szybko i od razu, ale szkoła w okresie półrocza jest bezlitosna i nie dałam rady skomentować. No, ale trudno, jestem teraz :)
Oj, ale się porobiło. No, ale wiadomo, że Jacob zawsze coś popsuje xD Biedna Rosalie, zawsze było mi jej szkoda :( zasługuje na własne małe szczęście, którego nigdy nie będzie miała :(
Edward reaguje tak, jak na ojca przystało. Poza tym, jeszcze za wcześnie na jakiekolwiek rozmowy z Jacobem, przecież Renesmee jest jeszcze maleńka! ghrr, nie lubię tego wilczka -.-
Lubię to, jak Bella w twoim opowiadaniu ma charakterek, nie jest mętna i taka nijaka... :*
Przesyłam ci mnóstwo weny i czekam na kolejne powiadomienie! Byle szybko ^^
Kochana co ja biedna mam ci napisać o rozdziale. Na wstępie sorki iż dopiero teraz go komentuje, brak czasu .
OdpowiedzUsuńZachwycam się każdym gdy dodajesz rozdział.
Twoje pomysły na opowiadania są wspaniałe, ja niestety takiego talentu nie posiadam:( dlatego staram się choć wiem iż nie dorównam tobie nigdy.
Dziękuję za wszystkie twoje rady co do mojego bloga. Jestem wdzięczna za twoją krytykę, rady i pomoc.Mam nadzieję iż podołam z opisem balu tak jak ty to zrobiłaś na swoim blogu z Renesme.
Wracając do rozdziału Genialny !!!!!Zajebisty!!!!!!!!Rozdział wręcz cudowny !! Nic dodać nic ująć :D Zachwycam się wszystkimi twoimi opisami są wspaniałe:) Zachowanie Belli coraz bardziej mnie intryguje. Z niecierpliwością
Czekam na kolejny rozdział i BŁAGAM dodaj go szybko! :D
Nie trzymaj mnie/ nas w niepewności :) Co tam dalej będzie..... :))
Pozdrawiam gorąco :**Niech wena będzie z TOBĄ!