Dwadzieścia.
Przypadek
Krzyknęłam
i poderwałam głowę, instynktownie napinając wszystkie mięśnie. Byłam gotowa
rzucić się z pięściami na swojego przeciwnika, gdybym tylko poczuła się
zagrożona. Wyrwało mi się ciche, ostrzegawcze warknięcie, które w normalnym
przypadku pewnie nawet by mnie rozbawiło, ale w tym momencie bynajmniej nie
było mi do śmiechu.
Ktoś
zaklął, a ja cała zesztywniałam, rozpoznając znajomy głos. Natychmiast odskoczyłam
do tyłu, po czym z niedowierzaniem spojrzałam na zdezorientowanego i równie
spiętego Jacoba, którego chyba całkiem wytrąciłam z równowagi swoim
zachowaniem.
- Izzy,
wyluzuj! – doradził mi, kręcąc z niedowierzaniem głową. – To tylko ja. Widzisz?
Odetchnęłam
i powoli opuściłam ramiona. Uświadomiłam sobie, że zupełnie machinalnie
przybrałam pozycję obronną na lekko ugiętych nogach, ale i tak minęła chwila,
zanim przekonałam swoje ciało do współpracy i zmusiłam się do tego, żeby
spróbować się rozluźnić.
- Nigdy więcej mnie tak nie zachodź! –
wysyczałam przez zaciśnięte zęby. Jacob uniósł brwi, jasno dając mi do
zrozumienia, że powoli zaczyna powątpiewać w moje zdrowie psychiczne. – Mówię
poważnie! Kiedyś coś ci zrobię i zobaczymy kto na tym gorzej wyjdzie –
zagroziłam, rzucając mu rozdrażnione spojrzenie. Nie chciałam się na nim
wyżywać, ale nic nie mogłam poradzić na to, że byłam tak bardzo spięta. – Poza
tym myślałam… A zresztą nieważne. Co ty właściwie tutaj robisz? –
zreflektowałam się pośpiesznie, tym razem siląc się na względnie obojętny ton.
- Ale już
nie zamierzasz mnie atakować, prawda? – zapytał w zamian. Naprawdę miałam
ochotę na to, żeby porządnie mu przyłożyć, ale w zamian jedynie cicho
warknęłam, kolejny raz zresztą. – Dobrze, przepraszam. Byłem w lesie i cię
wyczułem… - Jego oczy rozszerzyły się nagle, kiedy popatrzył się na mnie tak,
jakby zobaczył mnie po raz pierwszy. – O cholera! Cholera, czy… Ty już?
Nie od razu
zorientowałam się, co miał na myśli. Dopiero kiedy zauważyłam, że wpatruje się
w mój idealnie płaski brzuch, uśmiechnęłam się blado, odrobinę zażenowana
sytuacją. Sama również miałam problem z tym, żeby oswoić się z faktem, że
Nessie już była na świecie, więc co dopiero powiedzieć miał Jacob, który
ostatnim razem widział mnie w dość zaawansowanej ciąży.
- Taki już
mój urok, że ciągle cię zaskakuję – powiedziałam z niepewnym uśmiechem.
Wywrócił oczami, dobrze zdając sobie sprawę z tego, że nawiązuję do jego
własnych słów z momentu naszego ostatniego spotkania.
- Tak. Albo
po prostu wciąż przypadkowo
wykluczasz mnie ze swojego życia, zapominając
wspomnieć o tak istotnym fakcie, jak urodzenie dziecka – stwierdził z nutką
goryczy, która w jakiś pokrętny sposób przyprawiła mnie o wyrzuty sumienia. –
Szlag, czy naprawdę widzieliśmy się jakieś… dwie doby wcześniej?
- Jake… -
westchnęłam, właściwie nie rozumiejąc, dlaczego czuję się przy nim tak bardzo
zażenowana. Szybko zrobiłam krok w jego stronę, po czym objęłam go ramieniem,
przynajmniej w miarę możliwości, skoro był ode mnie zdecydowanie większy. – A
nie pomyślałeś przypadkiem, że mogłam urodzić niedawno, chociażby… No cóż, w
zasadzie całkiem niedługo po tym, jak wyszedłeś? Czy naprawdę uważasz, że to do
ciebie powinnam przyjść w pierwszej kolejności, zwłaszcza po tym, jak chwilę wcześniej
kolejny raz otarłam się o śmierć? – zapytałam obojętnym tonem, nie szczędząc
sobie ironii.
Parsknął
nieco wymuszonym śmiechem, po czym przytulił mnie mocno, chyba odrobinę
zażenowany tym, że zareagował w tak emocjonalny sposób. Pozwoliłam mu na to,
przynajmniej w pierwszej chwili, póki nie doszłam do wniosku, że jego uścisk
zagraża moim żebrom i wciąż obolałym mięśniom. Puścił mnie nieco niechętnie,
rzucając jakiś złośliwy komentarz na temat tego, że po ciąży chyba stałam się
jeszcze bardziej krucha niż do tej pory. Oczywiście zbyłam go śmiechem i groźbą
tego, że go zostawię, ale nawet kiedy szybkim krokiem ruszyłam przed siebie,
natychmiast do mnie dołączył, uważnie śledząc każdy mój ruch.
Jacobowi
niespecjalnie śpieszyło się zajrzeć do rezydencji Cullenów, chociaż
jednocześnie nie zaprotestował, kiedy zapytałam go o to, czy zamierza mi
towarzyszyć. Chcąc nie chcąc zdecydowałam się na ludzkie, spacerowe tempo,
zrównując się z moim przyjacielem, nawet jeśli sama chciałam jak najszybciej
znaleźć się przy mężu i mojej córeczce. Dzięki obecności zmiennokształtnego
łatwiej było mi zapomnieć o wcześniejszej pogoni i intruzie, chociaż coś wciąż
nie dawało mi spokoju. Wahałam się nawet nad tym, czy nie powinnam o to Jacoba
zapytać, ale powstrzymałam się, dochodząc do wniosku, że nie ma powodów do
tego, żeby kogokolwiek niepotrzebnie martwić. Chciałam przynajmniej wierzyć, że
tak jest, chociaż prawda była taka, że niczego już nie mogłam być w swoim życiu
pewna.
Przez całą
drogę rozmawialiśmy, jeśli mój monolog można było określić mianem rozmowy.
Oczywiście to ja miałam najwięcej do opowiedzenia, skoro w ciągu zaledwie dwóch
dni zmieniło się praktycznie wszystko, co miało związek z moim życiem. Starałam
się jakoś łagodzić swoje wypowiedzi, próbując usprawiedliwić postępowanie
Olivera i Edwarda, ale słuchając o tej dwójce Jacob i ta wydawał się spięty,
nie wspominając już o tym, że chyba najchętniej by któregoś z moich bliskich
zamordował.
- Cudownie.
Jak to się stało, że z nich wszystkich to twoja siostra okazała się najbardziej
rozsądna? – zapytał, siląc się na spokój. – Chyba powinienem jej podziękować.
Skoro nawet doktor nawalił i zostawił cię samą, należy jej się.
- Daj już
spokój – westchnęłam, krzywiąc się. Nie opowiadałam mu o tym po to, żeby
kolejny raz zadręczać się wszystkim, co się wydarzyło. – Sama wygoniłam ich na
polowanie. Poza tym żyję, a Nessie jest cała, więc chyba nie ma się czym
przejmować, prawda?
O dziwo, na
twarzy zmiennokształtnego pojawił się cień uśmiechu.
- Widzę, że
komuś spodobała się moja wersja imienia dla dziecka – stwierdził i wyszczerzył
się w uśmiechu. Otworzyłam usta, żeby zaprotestować – oczywiście jemu na złość
– ale nie dał mi po temu okazji. – Chociaż raz mnie nie denerwuj, co Isabel?
Powinnaś docenić to, że zamierzam się poświęcić i wejść do twierdzy wampirów,
żeby zobaczyć twoją córkę – stwierdził z wyższością; najwyraźniej był w
wyjątkowo dobrym humorze.
- Dziękuję
ci bardzo, łaskawco – żachnęłam się, ale postanowiłam nie drążyć tematu. Nie
mogłam ukryć, że jako matka (jak to dziwnie brzmiało!) czułam się przyjemnie
połechtana świadomością tego, że nawet Jacob był ciekaw Renesmee. – Jak sobie
chcesz. Ale nie obiecuję, że stanę w twojej obronie, jeśli chlapniesz coś
niewłaściwego. To mimo wszystko moja rodzina, więc to jej będę wierna. –
Uśmiechnęłam się w nieco niepokojący sposób. – No i muszę cię ostrzec: Renesmee
ma niezwykły talent do owijania sobie ludzi wokół palca – dodałam z powagą.
- Postaram
się jakoś przeżyć tę wizytę – zapewnił mnie Jacob, uśmiechając się pobłażliwie;
najwyraźniej mi nie wierzył, ale to już nie była moja sprawa.
- Tylko mi
nie mów, że cię nie ostrzegałam.
Wciąż śmiał
się ze mnie, kiedy wyszliśmy spomiędzy drzew, wkraczając na starannie utrzymany
trawnik przed domem mojej wampirzej rodziny. Poczułam ulgę i dziwny spokój,
kiedy wróciłam do miejsca do którego od samego początku należałam. Obecność
słodyczy wampirzych ciał, która wypełniała powietrze (Jacob skrzywił się
demonstracyjnie, ale udałam, że tego nie dostrzegam), sprawiła, że momentalnie
się rozluźniłam, całkiem wyrzucając z pamięci intruza i szaloną pogoń przez
las. Wiedziałam przecież, że w tym miejscu i przy bliskich mogę czuć się
absolutnie bezpieczna, poza tym nie chciałam myśleć o czymkolwiek złym, kiedy
nareszcie będę mogła zobaczyć Renesmee i Edwarda.
Bez żalu
wyprzedziłam Jacoba, szybko kierując się w stronę werandy. Usłyszałam za sobą
ciche westchnienie, ale nawet się nie odwróciłam, dobrze wiedząc, że chłopak i
tak pójdzie za mną. W pośpiechu pokonałam schody, po czym pchnęłam drzwi wejściowe;
jak zawsze były otwarte, bo przed moimi bliskimi nic nie mogło się ukryć,
również nasza obecność – zwłaszcza Jacoba, którego musieli wyczuć już dużo
wcześniej.
- No
proszę, mamusia poszła wyprowadzić psa – usłyszałam z salonu komentarz Rosalie,
która – mogłam się o to założyć – jak nic musiała zwracać się do mojej małej
Nessie.
Wywróciła
oczami, jednocześnie zaskoczona tym, że Rose wciąż była tak przyjaźnie
nastawiona do mnie i do świata; najwyraźniej obecność dziecka w domu działała
na nią kojąco.
Edward
pojawił się przy mnie, zanim w ogóle zdążyłam zrobić krok w stronę pokoju,
gdzie wyczuwałam nie tylko Rosalie, ale również Nessie i kilku innych członków
rodziny. Zanim się obejrzałam, ukochany wziął mnie w ramiona i przyciągnął do
siebie tak, że nasze usta spotkały się ze sobą, łącząc w krótkim acz namiętnym
pocałunku. Rozochocona, natychmiast zarzuciłam mu obie ręce na szyję, po czym
uniosłam się na palcach, chcąc łatwiej dosięgnąć jego ust. Parsknął śmiechem i
otoczył mnie w talii, unosząc lekko, żeby mi to ułatwić.
Usłyszeliśmy
chrząknięcie, a potem coś jakby zniesmaczony jęk. No cóż, najwyraźniej Jacob
jednak dotarł do domu…
- Czy masz
jakiś problem? – zapytał uprzejmie Edward, wciąż tuląc mnie do siebie i
spoglądając na wilka ponad moim ramieniem. Jednocześnie starał się zrobić
wszystko, żeby jakoś zatrzeć ślady zapachu zmiennokształtnego, które pozostały
na moim ubraniu po tym, jak Jacob mnie objął. – Jeśli tak, bardzo chętnie
pomogę ci go rozwiązać.
- Ja
miałbym mieć problem? Niby jaki? – Jacob postawił na równie sztywny i uprzejmy
ton, co mój mąż. – To wasz dom… Chociaż wydawało mi się, że pewne rzeczy już
tradycyjnie powinny odbywać się za zamkniętymi drzewami i to w sypialni –
dodała, najwyraźniej nie mogąc się powstrzymać.
Cała
spąsowiałam, ale chyba nikt tego nie zauważył, tym bardziej, że gdzieś z salonu
doszedł nas charakterystyczny, tubalny śmiech Emmett’a. Wampir najwyraźniej
dobrze bawił się kosztem moim i mojego męża, nawet jeśli sam nigdy specjalnie
nie przepadał za Jacobem.
- No cóż,
chyba najwyższa pora, żeby mi kaktus zaczął rosnąć na dłoni – stwierdziła
spokojnie Rosalie, wyjątkowo ignorując zachowanie swojego partnera – bo
wyjątkowo zgadzam się z kundlem.
- Uważajcie
tylko, żebym ja nie zaczął sobie plotkować o was – rzucił ostrzegawczym tonem
Edward, ale odniosłam wrażenie, że sytuacja bardziej go bawi niż peszy.
Nie miałam
ochoty czekać aż spełni swoją prośbę albo ktokolwiek nieupoważniony doda coś
jeszcze na temat naszych łóżkowych spraw, dlatego szybko wyswobodziłam się z
ramion ukochanego. Co prawda rzucił mi odrobinę urażone spojrzenie, ale
odpowiedziałam na nie znaczącym uśmiechem i szybko ruszyłam w stronę salonu,
pragnąc jak najszybciej zobaczyć moją córeczkę.
W pokoju
zastałam jedynie Rosalie, Emmett’a i Esme. Podejrzewałam, że Carlisle był w pracy, chociaż czułam się lekko
oszołomiona tym, jak szybko sytuacja w domu wróciła do normy. Jeśli chodziło o
resztę, zgadywałam, że albo są gdzieś na piętrze, albo zajmują się sobą, ale to
było dla mnie najmniej istotne, zwłaszcza, że mój wzrok momentalnie powędrował
w stronę wygodnie ułożonej w ramionach Rosalie Renesmee. Bez wahania
wyciągnęłam ramiona, a blondynka – nawet się przy tym nie krzywiąc – podała mi
dziecko, z błyskiem w oczach obserwując anielską twarz bratanicy.
- Cześć,
skarbie – wyszeptałam, wtulając twarz w miedziane loczki Nessie i wdychając jej
egzotyczny, kwiatowy zapach. Jej krew pachniała cudownie, ale nawet przez myśl
nie przeszło mi, żeby mogła posłużyć mi za posiłek; pod tym względem moja
córeczka była bezpieczna – przynajmniej jeśli chodziło o mnie.
Mała
spojrzała na mnie bystrymi, czekoladowymi oczami – a potem się uśmiechnęła.
Zamrugałam pośpiesznie, lekko zdezorientowana, bo chociaż Carlisle uprzedzał
mnie, że pół-wampiry są niezwykłe, wciąż nie byłam psychicznie gotowa na
odkrywanie cech, którymi wyróżniała się Renesmee. W końcu czym innym było
wiedzieć, a czym innym na własne oczy zobaczyć – potrzebowałam czasu na
zaakceptowanie pewnych spraw, a i tak nie miałam pewności, czy będę do tego
zdolna. Już samo spojrzenie Nessie nie miało w sobie tego, co zwykle widywało
się w oczach noworodka. Było zbyt świadome, chociaż jednocześnie dostrzegałam w
nich typową dla dzieci niewinność, której jeszcze długo nikt nie miał jej
odebrać.
Lekko
kołysząc Renesmee, uważnie zlustrowałam wzrokiem całą jej postać. Poczułam się
trochę nieswojo, kiedy uświadomiłam sobie, że mała zmieniła się przez noc. Jej
ciałko odrobinę się wyciągnęło, a loczki prawie niezauważalnie wydłużyły, a
przynajmniej tak mi się wydawało. Być może faktycznie zaczynałam być
przewrażliwiona, ale już zaczynałam rozumieć czym jest ten przyśpieszony
rozwój, który mogłam zaobserwować już podczas ciąży. Było w tym coś
przerażającego, bo chociaż zdawałam sobie sprawę z tego, że za mniej więcej
siedem lat wszystko ustanie, mimo wszystko miałam wrażenie, że czas umyka mi
między palcami; bałam się, że zdecydowanie zbyt szybko Renesmee stanie się
dorosła, a ja nawet nie zdążę się z nią nacieszyć.
Szybko
odrzuciłam od siebie tę myśl, nie chcąc się niepotrzebnie zadręczać. Jak na
razie Renesmee wciąż była bezbronną, kruchą istotą, która potrzebowała opieki.
To nie miało się zmienić w najbliższym czasie, poza tym nawet za kilka lat mała
wciąż miała być moją córką; wystarczyło, że patrzyłam na zachowanie Esme i
Carlisle’a albo Mary i Santiego, żeby zdawać sobie sprawę z tego, że już samo
to było dostatecznym argumentem – wiek już nie miał znaczenia.
- No
dobrze, kochanie – powiedziałam cicho, wciąż tuląc Nessie do siebie. Mała
musnęła paluszkami mój policzek, ale nie przekazała mi żadnych obrazów,
najwyraźniej poprzez ten gest chcąc się po prostu ze mną przywitać. – Już
jestem… I to nie sama. Ktoś bardzo chce cię poznać – stwierdziłam z
entuzjazmem, siadając na kanapie i szukając wzrokiem Jacoba.
Nessie
popatrzyła na mnie w taki sposób, jakby dobrze rozumiała, co do niej mówię.
Uśmiechnęła się w niepewny, rozkoszy sposób, który sprawił, że sama również nie
powstrzymałam się od uśmiechu. Skoncentrowana na dziecku, nie od razu zwróciłam
uwagi na to, co dzieje się wokół mnie, więc nawet nie zorientowałam się, kiedy
właściwie Edward i Jacob zdecydowali się przejść z przedsionka do salonu.
Zauważyłam jedynie, że mój przyjaciel przesuwa się wzdłuż ściany, nie patrząc w
moją stronę; wzrok miał utkwiony w Edwardzie, który obserwował go w równie
dużym skupieniu, najwyraźniej czerpiąc czystą przyjemność z tego, że pod jego
spojrzeniem Jacob mógł poczuć się nieswojo.
- Ech,
Isabel… - Jacob zmrużył oczy, próbując spojrzeniem zniechęcić Edwarda od tak
natarczywego spoglądania w jego stronę. – Cholera, mogłabyś mu coś powiedzieć?
Wolałbym nie czuć się tak, jakby ktoś
zaraz miał mnie zabić – wyznał, przez „kogoś” mając naturalnie na myśli mojego
męża.
- A czy
mógłbyś, z łaski swojej, darować sobie wszystkie rodzaje przekleństw,
zwłaszcza, że tuż obok jest moja córka? – zapytał uprzejmym tonem Edward, ale
jego topazowe oczy nieznacznie pociemniały.
Jacob się
skrzywił.
- Mógłbym,
chociaż dość ironiczne jest to, że to ty próbujesz mnie pouczać – stwierdził, a
w mojej głowie zapaliła się ostrzegawcza lampka; Jacob posuwał się zdecydowanie
zbyt daleko, a ja nie zamierzałam czekać aż się pozabijają.
Coś
zmieniło się w twarzy Edwarda, kiedy przybrał tę niepokojącą, pozbawioną
wszelakich uczuć maskę, którą czasami zdarzało mi się u niego widywać. Widziałam,
że jest spięty, chociaż za wszelką cenę starał się zachować spokój, nie tylko
przez wzgląd na mnie czy swoich bliskich, ale przede wszystkim po to, żeby nie
przestraszyć Renesmee. Mała też musiała wyczuć, że coś jest nie tak, bo
poruszyła się niespokojnie, po czym raz jeszcze dotknęła mojej twarzy.
Zamknęłam oczy, za sprawą mojej córeczki pod powiekami wciąż widząc wyraz
twarzy Edwarda; Nessie to niepokoiło, poza tym czuła się mocno zdezorientowana
i wydawała się prosić mnie o to, żebym zrobiła cokolwiek. Jakbym w ogóle była w
stanie…
Pokręciłam
głową i instynktownie cofnęłam się o krok do tyłu, mocniej przyciągając córkę
do siebie. Dopiero reakcja z mojej strony sprawiła, że Edward i Jacob trochę
się opamiętali, a przynajmniej spojrzeli w moją stronę.
-
Przepraszam cię, moja kochana – zreflektował się szybko mój mąż. Niepokojąca
maska zniknęła, równie nagle, co się pojawiła, a w zamian do jego oczu wkradła
się czułość. – Cóż, chyba faktycznie przesadziłem. Niektórymi nie warto się
przejmować – dodał z naciskiem, rzucając przelotne spojrzenie w stronę Jacoba.
-
Edwardzie! – jęknęłam, nie zamierzając dopuścić do dalszego konfliktu.
Mój wzrok
również powędrował w stronę Jacoba. Miałam nadzieję, że znajdę sposób na to,
żeby jakoś na niego wpłynąć, zanim postanowi się odgryźć i ostatecznie wytrąci
mojego męża z równowagi, ale okazało się, że moje obawy są bezpodstawne. A
przynajmniej tak pomyślałam w pierwszej chwili, póki nie uprzytomniłam sobie,
że coś zdecydowanie jest z moim przyjacielem nie tak.
Jacob chyba
nawet nie słyszał tego, co mówiłam ja albo Edward. Uparcie wpatrywał się przed
siebie, a jego ciemne, niemal idealnie czarne oczy wydawały się nieruchome i
mocno rozszerzone. Nie potrafiłam opisać wyrazu jego twarzy, nie jednoznacznie,
ale kiedy dokładniej mu się przyjrzałam, zorientowałam się, że dominuje na niej
zachwyt i coś… To nie była miłość, a przynajmniej nie w takim rozumieniu, jakie
ja znałam. To było zupełnie coś innego, bardziej złożonego, czego nigdy dotąd
nie doświadczyłam, a co teraz sprawiało, że w głowie miałam kompletną pustkę.
Nie miałam pojęcia, co powinnam myśleć o zachowaniu Jacoba, nie wiedziałam
nawet, czy powinnam czuć ulgę, czy może zacząć się bać.
Chciałam
się odezwać, ale zrezygnowałam z tego, bo i tak nie miałam pojęcia, co powinnam
powiedzieć. W zasadzie sądziłam, że jakiekolwiek słowa były obojętne, bo Jacob
i tak nie miał na nie zareagować, zbyt skoncentrowany… No cóż, nie tyle na
czymś konkretnym, ale na kimś – i właśnie to wydawało mi się najbardziej
przerażające i dezorientujące jednocześnie.
Bo Jacob w
ten dziwny, trudny do opisania sposób, wpatrywał się w Renesmee.
Nie
potrafiłam stwierdzić w jaki sposób, ale czułam zmianę w panującej w salonie
atmosferze. Prócz mnie, Renesmee i Jacoba nikt nie oddychał, a i nawet zmiennokształtny
jakby wolniej i mniej regularnie chwytał powietrze, zbyt przejęty widokiem
mojej córki. Poczułam się nieswojo, poza tym niczego już nie rozumiałam; mogłam
jedynie zgadywać, co się dzieje, ale pewnie i tak nie udałoby mi się znaleźć
najwłaściwszej odpowiedzi. Nawet gdybym długie godziny analizowała to, co stało
się w tamtym momencie, prawdopodobnie nie natrafiłabym na rozwiązanie, które
dopiero później, po wyjaśnieniach zmiennokształtnego, stało się dla mnie czymś
oczywistym i naturalnym.
Ja jeszcze
nie wiedziałam, ale mój mąż owszem. Usłyszałam, że gwałtownie zaczerpnął
powietrze do płuc, wyraźnie oszołomiony czymś, co musiał wyczytać z myśli
zmiennokształtnego. Wciąż wpatrywałam się w Jacoba, ale coś w postawie Edwarda
skłoniło mnie do tego, żebym przeniosła na niego wzrok. W momencie, kiedy nasze
spojrzenia się spotkały, wystarczyła mi zaledwie sekunda, żeby zorientować się,
że mamy kłopoty.
Edwardzie…, pomyślałam, próbując
odciągnąć tarczę, ale pewnie nawet gdybym zdążyła to zrobić albo zaczęła
krzyczeć, to i tak nie miałoby mojego męża powstrzymać. Cokolwiek się działo,
zdecydowanie się mojemu mężowi nie podobało, a jeśli dodać do tego, jak bardzo
Jacob irytował wampira wcześniej…
- O nie.
Nie, nie… Nie ma mowy! Do cholery, nie... Nie ma mowy, żebyś ty… – wyszeptał
gniewnie Edward, dosłownie przeszywając Jacoba wzrokiem. Mocno zaciskał dłonie
w pięści i to do tego stopnia, że mięśnie nieznacznie mu drżały, zdradzając
narastający gniew. – Ty cholerny zboczeńcu! Moja mała córeczka?! – warknął gniewnie,
ostatecznie tracąc kontrolę.
Zdezorientowana
i wciąż mając na rękach Renesmee, nie miałam najmniejszych szans na to, żeby
chociaż spróbować go powstrzymać; już w następnej sekundzie – rozgniewany i
oszołomiony tak, jak chyba nigdy dotąd – rzucił się do przodu, a potem wszystko
potoczyło się błyskawicznie.
Dzięki końcówce mój dzień od razu się poprawił. Ale, żeby Jacoba od zboczeńców wyzywać? Edward trochę kultury xD Wiedziałam jak się skończy przyprowadzenie kundelka do domu. Do domu, gdzie jest Renesmee. Jake oberwie - na pewno, ale może nie mocno.
OdpowiedzUsuńBellę i Jake lubię jedynie jako parę przyjaciół, a ty ich świetnie opisujesz. Kurde, szkoda, że tutaj tak mało Rosalie, ale przeżyję :_: hah, ona zgadza się w czyms z Jacobem? Zapiszcie to w księdze... Czegoś tam xp
Rozdział fajny i czekam niecierpliwie na następny^^
Gabrysia
No i się doczekałam !!! ;D
OdpowiedzUsuńRozdział jest genialny, wiesz? Uwielbiam wkurzonego Edwarda :)
Wpojenie było do przewidzenia :) Jestem strasznie ciekawa kim był ten tajemniczy ktoś w lasie. Kolejne kłopoty? Aby nie: )
Jestem ciekawa jak to wszystko się dalej potoczy :)
Z niecierpliwością czekam na kolejny wspaniały rozdział :)
Pozdrawiam ; **!
Marta...
Rozdział jest świetny! Prześwietny! Nic dodać nic ująć :D
OdpowiedzUsuńPodoba mi się baaaaardzo! :))
Czekam na kolejny i BŁAGAM dodaj go szybko! :D
Wiem iż nie lubisz jak się ciebie pogania-ale ja jestem poprostu bardzo ciekawa co dalej....
Pozdrawiam gorąco :**Niech wena będzie z TOBĄ!
rozdział cuudny , czekam na następny :) ps. zostałaś nominowana do Liebster Award, szczegóły u mnie na blogu; zmierzchwedlugmnie.blogspot.com
OdpowiedzUsuńw zakładce Liebster Award
Usuń?Mój komentarz się nie dodał?
OdpowiedzUsuńKurcze szkoda, bo się opisałam :P no nic, napiszę po raz drugi :)
Chyba nie muszę ci przypominać jak zła jestem na ciebie, że mnie nie powiadomiłaś? fuj fuj fuj -.- Od teraz będę regularnie sprawdzać, żeby nic nie ominąć!
Bardzo podoba mi się, że Edward już wrócił do siebie mniej więcej i zachowuje się jak na niego przystało. Trochę mi szkoda, że Jacob im przerwał...ha ha
Po raz któryś jestem pod wrażeniem, jak udaje ci się zachować poziom i klimat tego opowiadania, pomimo tak wielu rozdziałów!
Kwestia szybkiego dorastania Renesmee zawsze była trudna, ale cieszę się, że Bella nie odczuwa aż tak wielkiego żalu. W końcu, jak sama to ujęłaś, nawet gdy dorośnie, nadal będzie jej córką :)
Relacja Edward - Jacob to nigdy nie był dobry pomysł :D ale ja osobiście Jacoba nie lubię - więc mentalnie dodaje Edwardowi swojej siły, żeby wilkołakowi odechciało się zakochiwać w ich córce :)
Życzę ci duuużo weny i mam nadzieję, że o następnym rozdziale dowiem się natychmiast, bo jestem ciekawa czy Jacob wyjdzie z tego starcia cało *.*
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńHej! To znów ja. Przepraszam cię za pomyłkę :/ Informacje znajdziesz na http://bolesna-przeszlosc.blogspot.com/p/liebster-awards.html to jest mój drugi blog, a ja po prostu przez przypadek dodałam na ten pierwszy. Jeszcze raz sory.
OdpowiedzUsuńSandra :**
PS. Dzięki za tak długi komentarz :D
Świetny rozdział :)
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że następny pojawi się niedługo...