Siedemnaście.
Rozmowa
Sulpicia myślała przez chwilę, szukając odpowiednich słów. Z wolna podeszła do okna. Zaczęła obserwować panoramę miasta, idealnie widoczną i jeszcze bardziej urodziwą z wysokiej zamkowej wieży. Promienie słoneczne zatańczyły na skórze jej twarzy i odsłoniętych ramionach. wprawiając mleczne ciało wampirzycy w lśnienie. Po raz kolejny ten niezwykły efekt przypomniał mi o Edwardzie i tym cudownym dniu na polanie.
Posmutniałam gwałtownie, czując niemal fizyczny ból na myśl o tym, że właśnie wszystko bezpowrotne zepsułam.
- Z pewnością wiesz, jak wielką rolę mój mąż przywiązuje do darów. - Głos królowej (nie oszukujmy się - nawet jeśli wampiry oficjalnie nie uznawały monarchii, ona i tak zajmowała tę pozycję) przerwał panującą ciszę. Kolejny raz wydało mi się, że czyta w moich myślach, wspomnienia bowiem jedynie mnie przytłaczały, ja zaś nie chciałam przypadkiem się przy niej rozkleić. - Można by wręcz rzec, że je kolekcjonuje, a każdy kolekcjoner ceni sobie przede wszystkim te najrzadsze, najbardziej wyjątkowe okazy... Oczywiście nie pogardzi również tymi bardziej skromnymi okazami - dodała. Tak też Aro spogląda na dary, choć pod uwagę bierze przede wszystkim ich przydatność. Słyszałaś z pewnością nie jedno o Alecu i Jane - "piekielnych bliźniętach", o tarczy Renacie czy znakomitym tropicielu Demetrim. Santiego to nieco inny przypadek.
- Santiego ma dar? - zapytałam zaskoczona.
Dopiero teraz zaczęłam pojmować jak niewiele o nim wiem. Kilka dni to o wiele za mało na poznanie kogokolwiek, nawet jeśli większą część wspólnego czasu spędza się na rozmowach. Tym bardziej nierealne wydało mi się to, że mogłam w tak krótkim czasie zakochać się w Santiego, rozważać wręcz pozostanie na zamku ze względu na to świeże uczucie. W jednej chwili wydało mi się to całkowicie pozbawione sensu i logiki, bo w końcu jak można wierzyć w tak zwaną "miłość od pierwszego wejrzenie", która byłaby na tyle silna i wpływowa, by w jednej chwili przekreślić wszystko inne, by być gotowym oddać zarówno swoją duszę jak i ciało...
- Nic dziwnego, że ci o tym nie wspomniał - stwierdziła, wydając się w pełni rozumieć moje zaskoczenie. - To istny skarb, biały kruk w porównaniu z umiejętnościami, którymi dysponują inny ze straży. O ile mi wiadomo, prócz strażników, braci, mnie oraz Athenodory nikt nie ma pojęcia o jego zdolności. Zauważ, że dary bliźniąt i Chelsea odbiły się echem wśród nieśmiertelnych, i osobiście jestem przekonana, że z Santiego byłoby zdecydowanie gorzej. - Zamilkła po raz kolejny, jakby zastanawiając się, czy powinna powiedzieć mi coś więcej; determinacja, która malowała się na mojej twarzy, musiała dać jej do zrozumienia, że teraz nie ma już większego wyboru, bo ja już nie odpuszczę, kontynuowała więc: - Wiesz jak niezwykła jest twoja rodzina. Edward, Alice, Jasper... Tyle razy już odmówili, mimo wielokrotnych próśb Aro, ale mimo wszystko nadal pragnie, by zasilili jego szeregi. A potem pojawiłaś się ty, dziewczyna, która według jakże słynnej już "przepowiedni", może być w stanie przejąć władzę! Sama już mu powiedziałaś, że dysponujesz dwoma nietypowymi umiejętnościami, które - w jego mniemaniu - warto jest mieć po swojej stronie... pod swoją kontrolą - sprostowała.
Niemal westchnęłam, zniecierpliwiona. Tak, tak - Aro pragnął mnie i członków mojej rodziny; chciał byśmy dołączyli do straży; wszystko motywowane bredniami zawartymi w nieformalnej przepowiedni - wszystko to, co mówiła, wiedziałam przecież już wcześniej. Słyszałam te brednie już nie jeden raz, choć nie przypuszczałam, że sprawy zaszły aż tak daleko. Ja jednak chciałam pojąć jaki związek mają intrygi Aro z działaniami Santiego, jego tajemniczym darem i tym, co omal się miedzy nami nie wydarzyło...
Na samo wspomnienie musiałam odwrócić twarz, by ukryć rumieńce, które wstąpiły na moje policzki.
- Dążę do tego - pokręciła głową, dostrzegając moje widoczne zniecierpliwienie - że nic nie dzieje się przypadkiem. Przyznam, że jestem nieco zaskoczona, że Aro zadecydował się skorzystać z umiejętności Santiego. Naprawdę rzadko się do tego posuwa, nie zrobił tego nawet w przypadku twojego rodzeństwa, co jedynie świadczy o tym, jak bardzo zależy mu na kontrolowaniu ciebie i twoich poczynań.
Zamilkła, nasłuchując. Na jej ustach pojawił się cień uśmiechu, szybko jednak zniknął on z jej twarzy. Sulpicia odczekała jeszcze przez chwilę, po czym podjęła przerwany wątek:
- Kontrola umysłu, to najodpowiedniejsze słowa na opisanie umiejętności Santiego. Potrafi niepostrzeżenie wniknąć do cudzej podświadomości, manipulować wspomnieniami i uczuciami, bądź w prosty sposób wykorzystać je do stworzenia czegoś nowego, chociażby...
- Zauroczenia - dopowiedziałam oszołomiona.
W jednej chwili przypomniałam sobie o wszystkim, co niepokoiło mnie w ostatnich dniach. To, jak zasnęłam po raz pierwszy od czasu przemiany; te zawroty głowy, wrażenie oderwania od rzeczywistości; oddalenie od rodziny, która nagle stała się dla mnie kimś obcym...
- Sztuczna miłość! Jakież te potężne, ale i nijak równe prawdziwemu uczuciu - podsumowała. - Ale przyznaj, czyż to nie genialny w swej prostocie plan? Czyż nie zamierzałaś zgodzić się zamieszkać we Włoszech ze względu na niego?
Jej ton i słowa nieco mnie zaniepokoiły. W tej chwili wydała mi się wręcz zafascynowana intrygą, którą obmyślił jej mąż. Przez moment zaczęłam się zastanawiać, czy słusznie postąpiłam, postanawiając jej zaufać. Bo co jeśli miała jedynie odwrócić moją uwagę, kiedy Santiego będzie próbował ponownie na mnie wpłynąć? Albo gdyby powiedziała to wszystko, by dać Aro powód do zabicia mnie, skoro dar jego sługi przestał już na mnie działać?
Wpływ...
- Jak?
Pytanie to padło z moich ust nagle. Momentalnie uświadomiłam sobie, że będąc w stanie wykorzystać swój dar, Santiego podważał działanie mojego własnego. Byłam odporna na wszystkie wampirze talenty - zarówno te działające na psychice jak i ciele - w jaki sposób więc zdołał ominąć tarczę, która chroniła mój umysł i ciało? Moje umiejętności były zwodnicze i niedoskonałe, czy może jako jedyny znał sposób na obejście ich? Nie znałam odpowiedzi na żadne z tych pytań, niemniej niewiedza ta bardzo mnie martwiła i napełniała strachem.
- Wyimaginowane uczucia, obojętnie jak doskonałe, są niczym w porównaniu z tym, co prawdziwe. A to nie do Santiego należy twoje serce, prawda?
Sulpicia źle zinterpretowała moje pytanie, a może po prostu nie znała na nie odpowiedzi. Niemniej na powrót stała się tą inteligentną wampirzycą, której w pełni ufałam. Odniosłam wrażenie, że kto jak kto, ale ona o bezwarunkowej i niczym niezachwianej miłości wie więcej niż ktokolwiek inny.
Spuściłam wzrok. No tak, Edward, W tej chwili uczucie do niego było niczym przekleństwo, przynosiło mi jedynie ból. Świadomość, że dałam omamić się kłamcy, tracąc przy tym kogoś tak ważnego, powoli zżerała mnie od środka, niczym nieuleczalna choroba, pasożyt, który zagnieździł się gdzieś w okolicach mojego serca...
- "Wszelka władza prowadzi do zepsucia, a władza absolutna psuje absolutnie"* - zacytowała Sulpicia. Z wolna ruszyła w stronę strzelistego okna wieży. - Przypominam to sobie czasami, kiedy mam już naprawdę dość tego, co dzieje się w zamku. I wybaczam, bo zawsze dostrzegę w nim to, co wiele lat temu sprawiło, że pokochałam. - Nie musiała dodawać o kim mówi. - Błądzić rzeczą ludzką, to kolejny fakt. A my wbrew wszystkiemu jesteśmy bardziej ludzcy niż nam się wydaje. Potrafimy kochać i to mocniej niż ktokolwiek inny, co również łączy się z umiejętnością wybaczania, nawet jeśli prawdą jest, że wampiry są nadzwyczaj pamiętliwe. Jeśli jednak w grę wchodzi cudza intryga i trudny do pokonania dar, to być może...
Mówiąc cały czas wpatrywała się w przestrzeń za oknem. Choć nie widziałam jej twarzy, bo stała do mnie plecami, coś podpowiadało mi, że się uśmiecha. Zaintrygowana podeszłam bliżej; wycofała się w głąb pokoju, dając mi wolny dostęp do okna. Spojrzałam na nią nieco zdziwiona, bo było na tyle duże, że mogłyśmy obie przez nie wyglądać. Uśmiechnęła się szerzej i skinęła zachęcająco głową. Nieco speszona wyjrzałam na zewnątrz; dopiero po chwili udało mi się oderwać wzrok od niezwykłej panoramy miasta i spojrzałam w dół, gdzie rozciągały się okazałe, zamkowe ogrody. Mimo sporej wysokości, mój wyostrzony wzrok działał bez zarzutu i widziałam wszystko z najdrobniejszymi szczegółami.
Wtedy go dostrzegłam. Zmartwiałam widząc jego łagodny uśmiech; to, że wyraźnie na coś czeka.
Na kogoś czeka.
- Dziękuję... - wyszeptałam, odwracając się gwałtownie.
Sulpicii nie było.
Minęło sporo czasu nim odnalazłam drogę z zamkowej wieży na zewnątrz. W pośpiechu dwa razy zabłądziłam, raz omal ponownie nie trafiając do komnaty Santiego. Szczęściem w porę zorientowałam się dokąd idę; może i nie miałam już zastać tam jej właściciela, ale i tak nie chciała trafić do miejsca z którego z taką determinacją uciekałam.
W końcu rozpoznałam drogę, którą ostatnim razem szłam do sali tronowej (Swoją drogą, ciekawe czy bal jeszcze trwał?), a stamtąd już z łatwością trafiłam do zamkowych ogrodów. Ciężko było mi przyznać, że liczne spacery po zamku, które w ostatnich dniach odbyłam z Santiego, się opłaciły, ale taka była prawda. Nogi praktycznie samy wiodły mnie między bujnymi roślinami ogrodu, dobrze znając miejsce w którym z okna wieży zobaczyłam Jego.
Zawahałam się na chwilę, po raz pierwszy od czasu opuszczenia komnaty Sulpicii. Zejście stąd zajęło mi naprawdę sporo czasu i nie miałam pewności, czy wciąż na mnie czekał. O ile oczywiście to na mnie czekał. A nawet jeśli, czym sobie zasłużyłam na jego zainteresowanie i co miałam mu ewentualnie powiedzieć, jeśli będzie miał zamiar do wyjaśnienia czegokolwiek, i...
- Bella?
Jego głos przerwał ciąż moich bezsensownych, niespójnych myśli. Wyczuł mnie, to było nader jasne. Dziwne, że sama nie zorientowałam się z jego obecności, choć zawsze tak mocno byłam wyczulona na jego bliskość. Spuściłam wzrok, speszona i mocno zażenowana, moje serce jednak zdradziło to, jak bardzo cieszę się z jego obecności - szalony rytm w którym zaczęło bić był bardziej jednoznaczny niż cokolwiek innego.
- Edwardzie ja... - urwałam. Nie byłam pewna, co chcę mu powiedzieć.
Nie dał mi okazji do zastanowienia się nad tym. Nie zdołałam nawet zebrać myśli, bez ostrzeżenia bowiem porwał mnie w swoje objęcia. Nie mogąc uwierzyć w to, co właśnie się dzieje, przywarłam do niego całym ciałem. Lodowate, silne ramiona otoczyły mnie, przygarniając do siebie i zapewniając poczucie bezpieczeństwa. Ich chłód wcale mi nie ciążył, wręcz przeciwnie - był czymś nadto znajomym i w pełni pożądanym. Wtuliłam się w niego ufnie, zupełnie jak kilka dni temu, kiedy przestałam rzucać się w złości i pozwoliłam sobie na chwilę słabości w jego objęciach.
Teraz wszystko to zdawało się przytrafić komuś innemu, w jakimś innym życiu. Żałowałam tego, co utraciłam, w jego ramionach zaś ta strata stała się jeszcze wyraźniejsza i bardziej bolesna. Łzy pojawiły się nagle i przez chwilę nie byłam ich nawet świadoma. Dopiero kiedy usłyszałam jego kojący głos, poczułam dłonie, które gładziły mnie po włosach i plecach, pojęłam, że pierwsze z nich popłynęły po moich policzkach. Nigdy nie przypuszczałam, że można mieć tyle łez, zwłaszcza, że dopiero szlochałam z bezsilności i upokorzenia. A one wciąż płynęły i po chwili nawet Edward pojął, że nie nic nie zdoła ich powstrzymać. Pozwolił im płynąć, sama więc również poddałam się swojemu smutkowi; pozwalał mi wypłakać się do samego końca i chyba właśnie tego tak naprawdę potrzebowałam.
Z czasem płacz przeszedł w szloch, a po kilku minutach i on zaczął zanikać. Uspokajałam się z wolna, wtulona w mojego ukochanego, dające mi siłę i wiarę w to, że jednak może być dobrze. Obawiałam się, że kiedy jego ramiona zniknął, ja rozpadnę się na kawałeczki, siedziałam więc w bezruchu; bałam się chociażby na niego spojrzeć, ujrzeć te pełne uczucia, złociste tęczówki - one nie należały już do mnie, nie mogły...
Nie chciałam by mnie teraz widział. Nie tylko dlatego, że wstydziłam się wszystkiego, co zaszło między mną i Santiego, a wcześniej między nami. Być może było to z mojej strony cholernie próżne, ale czułam, że wyglądam okropnie - zaczerwienione, spuchnięte oczy, zalana łzami twarz... Bolała mnie głowa, wszystko zdawało się rozmazywać przed oczyma; jego bliskość była zabezpieczeniem, jedyną ostoją bezpieczeństwa, która pozwalała mi ustać na nogach.
Jego dłonie nagle znalazły się na moich ramionach. Drgnęłam i spięłam się cała, nie zaprotestowałam jednak, kiedy odsunął mnie na długość wyciągniętych rąk. Jego łagodny wzrok spoczął na mnie, ja zaś uparcie wpatrywałam się w ziemię, w swoje sandałki na wysokim obcasie, których nie pozbyłam się, kiedy w pośpiechu zrzucałam z siebie sukienkę. Nerwowo szarpałam wykończenia tuniki, którą dała mi Sulpicia.
- Isabel. - Mało kiedy słyszałam w jego ustach swoje pełną wersję swojego imienia. Nie zareagowałam, nie uniosłam głowy. - Spójrz na mnie, proszę - szepnął; nijak się do tego dostosowałam.
Ujął mnie pod brodę i zmusił, bym spojrzała mu w oczy. Chciałam wyszarpnąć się z jego uścisku, przynajmniej zamknąć oczy, ale jego tęczówki wpłynęły na mnie całą swoją hipnotyzującą mocą. Stałam jak sparaliżowana, nie będąc w stanie się poruszyć, czy chociażby odezwać. Mogłam jedynie słuchać.
- To nie była twoja wina - powiedział zdecydowanym tonem.
Tak bardzo chciałam w to uwierzyć.
- Ale ja przecież... - zaoponowałam, będąc w końcu w stanie coś z siebie wyrzucić, przerwał mi jednak nim zdołałam sklecić zdanie:
- To nie była twoja wina - powtórzył z naciskiem. - Nikt z nas nie wiedział o darze Santiego, jak więc miałaś się bronić?
- Ostrzegałeś mnie przed nim - przypomniałam ponuro.
Już pierwszego dnia próbował wyperswadować mi jakiekolwiek bliższe kontakty z tym ze strażników, ja jednak musiałam go zignorować. Moja wina w tej sprawie dosłownie raziła po oczach.
- Denerwował mnie, ale w życiu nie pomyślałbym, że chodzi o coś podobnego! - żachnął się. - Wszystkich nas oszukał, po części też próbując sprawić, byśmy stali się obojętni na ciebie i jego poczynania. Nie do końca mu się to udało, ale mimo wszystko... - Zamilkł. Nie musiał dodawać w tej kwestii nic więcej. - Te jego umiejętności nie zadziałały, kiedy zobaczyłem jak ciebie całuje, choć może to akurat zrobił z premedytacją.
- Uciekłeś.
- Tak. Chciałem odejść, ale... Nie potrafiłem. Mimo wszystko czułem, że coś jest nie tak, choć nie potrafiłem tego wyjaśnić. A potem pojawiła się Sulpicia i wszystko stało się jasne.
Sulpicia. A więc i z nim rozmawiała. Dlatego wiedział o darze Santiego i wszystkim, co się stało. Dlatego czekał tutaj na mnie. Żona Aro sprzeciwiła mi się w nader wyraźny sposób i po prostu nas uratowała, może nawet narażając samą siebie. Nie rozumiałam czym przez cały ten czas się kierowała - była tajemnicza i intrygująca - ale w tym momencie była jej wdzięczna jak nikomu innemu wcześniej.
- Ona tu nie pasuje. Jest zbyt dobra. Jako jedyna jest godna zaufania i wspiera cię całą sobą. - Edward wydawał się być w stanie czytać mi w myślach. Niczym w transie pokiwałam głową.
- On przecież nie mógł mnie zniewolić - zaoponowałam nagle. Wcześniejsze myśli ponownie wzbudziły we mnie wątpliwości. - Na mnie nie działają cudze dary - jęknęłam, nic już nie rozumiejąc.
- To chyba nie do końca tak działa - stwierdził.
Ponownie znalazłam się w jego objęciach. Wtuliłam się w niego bezradnie, czując się zmęczona i całkowicie bezbronna. Nie byłam już pewna niczego, z trudem przychodziło mi łączenie faktów; pragnęłam znów zasnąć, po raz drugi od czasu przemiany, ale tym razem nie zanosiło na taką możliwość.
- Słyszałeś je kiedyś? Moje myśli? - wyszeptałam pod wpływem impulsu, przymykając oczy i rozkoszując się jego bliskością.
- Raz - przyznał. - Wtedy na sali, kiedy was zobaczyłem - Po jego głosie poznałam, że chce jak najszybciej wyrzucić to wspomnienie ze swojej pamięci. - To była jedna z moich najlepszych i najgorszych chwil w życiu.
Milczeliśmy oboje. Żadne z nas nie miało pojęcia, co jeszcze powiedzieć. W głowie miałam pustkę, byłam w stanie jedynie chłonąć sobą ten moment i jego bliskość. A mogło być lepiej.
Odsunęłam się więc i pocałowałam go, czyniąc tę chwilę jeszcze bardziej magiczną.
_________________________________________
*Znane powiedzenie Lorda Johna Actona.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz