Osiemnaście.
Ucieczka
Jeszcze tego samego dnia zaplanowaliśmy powrót
do domu. Zdziwiłam się nieco, kiedy na lotnisku zastaliśmy naszą rodzinę,
szybko jednak wyszło na jaw, że Sulpicia i do nich dotarła. Była niesamowita;
chyba jako jedyna w całej Volterze rozumiała, że nie zamierzam pozbawić jej
męża tronu oraz że istnieją wartości znacznie istotniejsze od władzy czy
potęgi. Wolałam nie myśleć o tym, jak mogło skończyć się to wszystko, gdyby nie
zadecydowała się interweniować i nam pomóc.
Częściowo było mi jej żal. Istota tak dobra i
pełna miłości... Kochała Aro, co do tego nie miałam wątpliwości. On z pewnością
też coś do niej czuł, uczucie to jednak zostało stłumione przez pragnienie
władzy i strach przed utratą pozycji. A ona nadal przy nim trwała w nadziei, że
kiedyś wszystko wróci do normy, starając się hamować jego zapędy, jak niegdyś
Marek. Naprawiała jego błędy, ryzykując naprawdę wiele - Aro w końcu zabił w
amoku własną siostrę. Ale gdyby nie ona, miałam pewne wątpliwości co do tego,
czy wampira monarchia - choć nie uznawana przez nieśmiertelnych - nie
zmieniłaby się w dyktaturę.
Na miejsce dotarliśmy koło świtu. Byłam
wymęczona długim nocnym lotem, który jako jedynej dał mi się we znaki, ale bez
wątpienia szczęśliwa z powrotu do znajomego Seattle. Podczas drogi powrotnej do
Forks mój organizm w końcu skapitulował i zasnęłam po raz drugi od czasu
przemiany w nieśmiertelną.
Kiedy obudziłam się we własnym łóżku, byłam
gotowa stwierdzić, że to wszystko było długim, pokrętnym snem - podróż do
Włoch, ból straty, intryga Aro i próba zwerbowania mnie do straży, Santiego...
Doznałam wręcz wrażenia déjà vu, kiedy rozejrzawszy się po pogrążonym w
półmroku pokoju, dostrzegłam czającego się w cieniu Edwarda; zupełnie jak
wtedy, kiedy zbudziłam się z gorączką, zupełnie nieświadoma objawiającego się
daru, przypadł on do mnie ledwo tylko otworzyłam oczy.
Perspektywa tego, że wszystko, co pamiętałam,
mogło być jedynie sennym majakiem, wydała się nagle bardzo kusząca.
- Wystraszyłaś mnie. - Edward poruszał się
błyskawicznie, co przekreśliło moje nadzieje; kiedy byłam jeszcze człowiekiem,
wampirzy sposób poruszania sprawiał, że postać rozmazywała mi się przed oczyma,
jego jednak widziałam aż nadto wyraźnie. - Nawet nie wiesz jak zaskoczyło mnie
to, że nagle osunęłaś się w moich ramionach.
- Zasnęłam... - usprawiedliwiłam się cicho.
Dziwnie przyjemna okazała się świadomość, że
wspomnienie tego, jak podczas drogi powrotnej tuliłam się do Edwarda, okazało
się jak najbardziej prawdziwe.
- Po raz pierwszy! - przypomniał, wciąż nieco
poddenerwowany. - Myślałem, że coś ci zrobili. Przywykliśmy do tego, że nie
śpisz, w przeciwieństwie do typowych pół-wampirów.
- Drugi - sprostowałam machinalnie,
postanawiając zachować dla siebie incydent z piciem krwi, którą podał mi
Santiego. Zignorowałam jego pytające spojrzenie, nie miałam bowiem nastroju i
chęci do rozwijania tematu. Nie teraz. - Widać mogę, kiedy tego potrzebuję.
Poza tym żyję, czyż nie?
Możliwe, że o czymś nie wiedziałam. Ostatnio
wciąż zdawało mi się, że wszystko dzieje się za moimi plecami, czemu więc nagle
nie miało się okazać, że jestem duchem?
- Właśnie, po części jesteś człowiekiem -
potwierdził. - Carlisle stwierdził zaraz, że nic ci nie jest i że to normalna
reakcja. Uważa, że kiedy jesteś osłabiona, twoje ciało jest bardziej ludzkie
niż wampirze. Intrygujesz go - podsumował.
Po jego minie poznałam, że bardziej martwi się
o mnie niż rozumie zainteresowanie ojca moją osobą. Poniekąd napawało mnie to
swego rodzaju zadowoleniem, po tym wszystkim bowiem w pełni zrozumiałe byłoby,
gdyby przestał się o mnie troszczyć. Może faktycznie nie miał do mnie żalu i
wszystko dało się jeszcze naprawić?
- Fascynujący ze mnie wybryk natury.
Uśmiechnęłam się blado, po czym zdecydowałam
się na coś, czego nie próbowałam od bardzo dawna - z pomocą telekinezy dałam
radę otworzyć szafę i wydobyć z niej losowy komplet ubrań, składający się z
fioletowej spódniczki i czarnej bluzki z długim rękawem. Ubrania uleciały
kawałek, po czym spadły na podłogę z cichym pacnięciem.
- Nigdy się tego nie nauczę - westchnęłam,
powoli gramoląc się z łóżka; nieco rozczarowana przeszłam przez pokój, by wciąż
je w tradycyjny sposób.
Wyszłam z pokoju, rzucając mu nieco wymuszony
uśmiech. Na korytarzu było ciemno; byłam pewna, że większość jest albo u siebie
w pokojach, albo w salonie. Łazienka była wolna, co bardzo mnie ucieszyło, bo
nade wszystko pragnęłam się odświeżyć. Nie przejmowałam się tym, że było około
pierwszej w nocy (swoją drogą, przerażające było to, że zasnęłam na tak długo,
choć liczyło się przede wszystkim to, że teraz czułam się bardziej sobą),
nieśmiertelność bowiem rządziła się swoimi prawami.
Każdy ruch był przemyślany i pewny. Starannie
zamknęłam drzwi, po czym rozebrałam się, rzucając ubranie podarowane przez
Sulpicię gdzieś w kąt. Byłam jej wdzięczna za pomoc, ale chciałam w pełni
zapomnieć o trzech dniach spędzonych we Włoszech; musiałam pozbyć się
wszystkiego, co łączyło się z tamtym okresem dla własnego komfortu
psychicznego. W przeciwieństwie do Alice nie miałam w zwyczaju bezdusznie
wyrzucać wszystkiego, co mi się nie podobało, zamierzałam więc dorzucić ten
komplet do pudeł z rzeczami, które Esme planowała oddać jakiejś instytucji
charytatywnej.
Wahałam się przez chwilę, po czym zdecydowałam
się na kąpiel. Przysiadłam na krawędzi wanny i zakorkowawszy odpływ, odkręciłam
gorącą wodę. Spokojnie obserwowałam strumień płynącej wody, wsłuchując się w
jej kojący szum. Wkrótce w łazience zrobiło się duszno, a okno i wszystkie
lustra zaparowały. Uznałam, że już dość, zakręciłam więc kurek i wsunęłam się
do mocno ciepłej wody. Wzdrygnęłam się nieznacznie pod wpływem temperatury, po
chwili jednak przywykłam, a otaczające mnie ciepło zaczęło przynosić mi trudną
do opisania ulgę. Przymknęłam oczy, rozkoszując się tą chwilą spokoju i
rozluźniając po raz pierwszy od dawna.
Moje myśli dryfowały spokojnie. W głowie miałam
idealny porządek, wszystko stało się nagle jasne i klarowne - moje emocje
również i nie miałam już wątpliwości co do tego, że muszę porozmawiać z
Edwardem. Nie mogłam pozwolić, byśmy znów wrócili do etapu unikania siebie
nawzajem i ukrywania targających nami uczuć. Już wcześniej ten stan rzeczy
wydawał mi się absurdalny i bezsensowny, teraz zaś byłam o tym już całkowicie
przekonana. Zaczęłam nawet zastanawiać się dlaczego grałam w tę bezsensowną
grę, zamiast wziąć wszystko we własne ręce. W końcu podobno byłam taka odważna
i wygadana...
No tak, ale miłość rządziła się zupełnie innymi
prawami, zwłaszcza tak prawdziwa i bezwarunkowa jak nasza.
Nie byłam pewna, kiedy zadecydowałam się w
końcu wyjść z wanny. Tak czy inaczej, musiałam odpłynąć na dość długo, bo kiedy
owinięta w ręcznik zaczęłam doprowadzać się do porządku, woda była już letnia.
Osobiście mi to nie przeszkadzało - taka temperatura nie była bardziej
uciążliwa niż chłód, który odczuwało się, kiedy było się wtulonym w marmurowe
ciało wampira.
Westchnęłam i powoli wciągnęłam na siebie
bluzkę. Każdy mój gest był precyzyjny i dokładnie przemyślany. Nie
śpieszyłam się z suszeniem włosów, wręcz przeciwnie - szukałam kolejnego
pretekstu, by przeciągnąć konieczność powrotu do pokoju. Świadomość, że
najprawdopodobniej on tam na mnie czeka, wraz z koniecznością trudnej dla nas
oboje rozmowy, sprawiała, że miałam ochotę uciec stąd jak najdalej. Oczywiście
nie zrobiłam tego; nie mogłam. Musieliśmy w końcu zadecydować, co będzie z
nami, o ile sens miało mówienie czy myślenie o nas.
Wyłączyłam suszarkę. Włosy nadal miałam wilgotne,
kilka ostatnich kropel wody spadło na podłogę, kiedy strząsnęłam loki na plecy;
nigdy nie miałam cierpliwości do swoich długich włosów, nie potrafiłam się
nawet porządnie uczesać, co nade wszystko denerwowało Mel - zawsze uwielbiała
"znęcać się" nad moją fryzurą, trzeba było jednak przyznać, że była w
tym doskonała.
Miałam dość irytującego szmeru suszaki, który
jedynie szarpał mi nerwy i nie był w stanie rozproszyć moich myśli.
Przeczesałam krótko włosy palcami, po czym - chcąc nie chcąc - skierowałam się
w stronę mojego pokoju. W tym momencie miałam wrażenie, że jest zdecydowanie
zbyt blisko łazienki.
Zmartwiałam z dłonią na klamce, za co zaraz się
skarciłam. Musiał mnie wyczuć, a już na pewno usłyszeć; serce tłukło mi się w
piersi niczym u wystraszonego koliberka, zdradziecko zwiastując moje nadejście.
Musiał je usłyszeć... O ile oczywiście tam był. A ja musiałam z nim
porozmawiać.
Weszłam do środka.
- Nareszcie. - Siedział na moim łóżku, uważnie
wpatrując się w drzwi; jego wzrok spoczął na mnie, kiedy tylko znalazłam się w
progu. - Już zaczynałem się bać, że się utopiłaś.
Nie zabrzmiało to jak żart.
- Przecież byś mnie usłyszał - przypomniałam.
Rozmowa od samego początku się nie kleiła, a ja
nie rozumiałam dlaczego. Przecież zawsze potrafiliśmy się dogadać, nawet jeśli
wcześniej kłóciliśmy się o co popadnie. Co w takim razie się zmieniło?
- Niekoniecznie. - Wysilił się na znajomy,
łobuzerski uśmiech, którego tak bardzo mi brakowało i który sprawiał, że po
moim ciele rozeszła się fala utraconego po kąpieli ciepła. - Te ściany są
dźwiękoszczelne. Nie wiedziałaś? - Był szczerze rozbawiony moją ogłupiałą miną.
- Uznaliśmy, że to dobre rozwiązanie, kiedy okazało się, że z nami zamieszkasz.
Jedynie w ten sposób mogliśmy zapobiec sytuacji w której reagujemy na coś,
czego nie mieliśmy prawa usłyszeć - w końcu uważałaś nas za ludzi. Chodziło też
o swego rodzaju moralność...
Byłam zaskoczona, owszem. Teraz jednak
przynajmniej wiedziałam w jaki sposób wampirzyca z listem-pułapką była w stanie
się tutaj dostać. Poza tym świadomość, że mogliśmy swobodnie porozmawiać, nie
obawiając się niechcianych świadków, również sporo ułatwiał. A przynajmniej
miałam taką nadzieję.
- I tak uważam, że z ukrywaniem swojej
prawdziwej natury, zwłaszcza w domu, byliście beznadziejni - ucięłam. Zamilkłam
na chwilę, po czym westchnęłam zrezygnowana, wiedząc, że nie możemy dłużej
zwlekać. - Musimy porozmawiać.
- Powinniśmy - zgodził się i choć miało to
zabrzmieć beztrosko, wyczułam zdenerwowanie w jego głosie.
Zamilkliśmy oboje. Uparcie próbowałam unikać
jego spojrzenia. Oparłam się plecami o nocną szafkę, usiłując zebrać myśli i
zapanować nad nerwami. Gdzieś znikł cały porządek, który odczuwałam zaledwie
kilkanaście minut wcześniej, będąc w łazience. Wszystko na powrót stało się
skomplikowane i o niczym innym już nie marzyłam, a jedynie o tym, by w jakiś
cudowny sposób stąd zniknąć. Pamiętałam jak czułam się podczas rozmowy z Aro,
kiedy żałowałam, że nie dysponuję darem Meredith i nie mogę stać się
niewidzialną - teraz to pragnienie powróciło i to ze zdwojoną siłą, i podobnie
jak wtedy, nie miało szans na zaspokojenie.
- Powinniśmy - powtórzył. - Ale nie musimy
robić tego w tej chwili. Nie, jeśli nie jesteś jeszcze gotowa - dopowiedział,
lustrując mnie wzrokiem.
Zapragnęłam powiedzieć, że nie jestem. Czy
byłoby to właściwie kłamstwem? Nie miałam pewność. Bynajmniej nie czułam się gotowa,
a może po prostu nie chciałam się tak czuć. A wystarczyło jedno zdanie, trzy
zbawienne słowa: nie jestem gotowa. Jedynie tyle, by zakończyć ten
temat, odwlekając go w czasie.
Ucieczka była czymś nader pożądanym i
jednocześnie niedostępnym.
- Chyba nigdy nie będę gotowa - stwierdziłam,
wybierając zdecydowanie trudniejszą drogę. - Nie mam pojęcia jak zacząć, co
powinnam powiedzieć - wyznałam. - Nie jestem pewna niczego, choć zaledwie
kwadrans temu wydawało mi się, że wszystko jest jasne i proste. Ale to
zniknęło... - Spojrzałam mu w oczy i zaraz odwróciłam wzrok, nie mogąc znieść
widoku jego złocistych tęczówek. - Nie masz pojęcia jak się czuję. Nikt nie ma
i mieć nie będzie, bo tego nie da się zrozumieć tak po prostu.
- Czujesz się zagubiona - zasugerował powoli. Z
wolna kiwnęłam głową, bo poniekąd takie określenie było jak najbardziej
poprawne.
- Przede wszystkim, choć jedno słowo nie oddaje
całości - podjęłam wątek, powoli układając sobie wszystko w głowie. - Jest mi
wstyd. Tak bardzo wstyd, że wszystko potoczyło się w taki właśnie sposób, że
okazałam się tak bardzo naiwna i zaufałam komuś, komu ufać nie powinnam...
Omamił mnie, tak po prostu, choć rzekomo jestem tak bardzo utalentowana, tak
pewna swoich umiejętności... - Parsknęłam śmiechem, choć bynajmniej nie miałam
powodów do wesołości. Było w tym coś histerycznego. - Odporna na dary Isabel,
mogąca zagrażać potędze Volturi! Cóż za ironia, że to właśnie oni omal mnie nie
zwerbowali, wykorzystując równie utalentowanego wampira, który bez najmniejszego
problemu ominął moje zdolności. A ja z największą radością gotowa byłam się
zeszmacić i pójść z nim do łóżka! Tak po prostu...
Zabrało mi słów na opisanie tego wszystkiego,
co powoli wyniszczało mnie od środka. Chciałam płakać, krzyczeć, ale nie mogłam
sobie na to pozwolić. Dość łez już wylałam; miałam pojęcie, że płacz jest
jedynie chwilowym rozwiązaniem problemów, krótkotrwałym ukojeniem. A ja
potrzebowałam stabilizacji, uporządkowania wszystkiego, co mnie dręczyło - łzy
nie miały mi tego zapewnić.
Chciałam zrozumieć dlaczego. Dlaczego
wszyscy oczekiwali ode mnie czegoś, co nie leżało w mojej gestii? Przejęcia
władzy, której nie pragnęłam; poprowadzenia rebelii, choć nie potrafiłam
przewodzić, organizować... Dlaczego niektórzy pragnęli mojej
śmierci, nawet mnie nie znając? Dlaczego musiałam ponosić
odpowiedzialność za moich bliskich - moją rodzinę, przyjaciół - którzy byli
zagrożenie w konsekwencji znajomości ze mną. Dlaczego giną przeze
mnie? I dlaczego tak nagle udało mi się odzyskać nad sobą kontrolę?
Dlaczego nie rozumiałam własnych uczuć?
- Dobrze wiesz, że nikt cię nie wini. Wszyscy
daliśmy się omamić, zostawiliśmy cię samą sobie i kto wie jakby się to
skończyło, gdyby nie Sulpicia. - Edward spojrzał na mnie czule, po czym wstał i
z wahaniem przybliżył się do mnie. - Ale to nie o tej sytuacji chcesz
rozmawiać. Pragniesz wyjaśnić coś innego, prawda Bello? - zapytał, starannie
dobierając słowa.
Spuściłam wzrok. Oczywiście, miał rację -
dobrze mnie znał. Tak trudno jednak było przejść do takiego tematu, nie tak po
prostu. Tym bardziej, że rozmowa o tym wydawała się jeszcze trudniejsza niż
słowa, które wypowiedziałam wcześniej, jeszcze mniej uporządkowana i bardziej
skomplikowana.
Powiedzieć wprost co czuję, zmusić się do
otwarcia przed bun u stać tu, oczekując reakcji, odpowiedzi, która po
wszystkim, co się stało, mogła być równa, nawet jeśli zapewniał mnie, że mi
wybaczył, że o nic mnie nie wini... Strach, który nagle mną zawładną,
sparaliżował mnie całą i mogłam już jedynie stać i patrzeć na niego.
Uciec... Po prostu uciec...
- A więc chodź - powiedział nagle.
Wyciągnął do mnie dłoń. Z opóźnieniem dotarło
do mnie, że powiedziałam to na głos, ale w tym momencie nie miało to dla mnie
najmniejszego znaczenia.
Bez wahania ujęłam jego dłoń, ufając mu
całkowicie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz