wtorek, 2 kwietnia 2013

Siedem

Siedem.
Oliver

O Boże, co ja zrobiłam? Co ja zrobiłam, co ja...?
Kręciło mi się w głowie. Jak przez mgłę pamiętałam, co stało się zaraz po tym, jak instynkt i pragnienie krwi przejęły nade mną kontrolę. Słodycz, którą przesycone było powietrze, rozpalała ogień w moim gardle, żądając natychmiastowego zaspokojenia. Właściwie nie zorientowałam się, kiedy ruszyłam się z miejsca i nieczuła na nawoływania Edwarda, ruszyłam tropem cudownej ludzkiej krwi.
Ale nie mogłam nie zapamiętać tej jakże znajomej eksplozji słodyczy, podobnej do tego, co poczułam, kiedy Santiego napoił mnie krwią - może właśnie to skojarzenie ostatecznie pomogło mi się otrząsnąć, nawet jeśli mgliste wspomnienie posoki w kielichu nie mogło równać się z piciem bezpośrednio od dawcy. Tak czy inaczej, gdy w końcu się opanowałam, on już leżał w moich ramionach, a z ran na jego szyi i głowie sączyła się krew. I ona wciąż mnie do siebie przyzywała - gdyby nie natychmiastowa reakcja Edwarda, zabiłabym go.
Prawie nie słyszałam pocieszeń i zapewnień ukochanego oraz Carlisle'a. Miałam jedynie nadzieję, że to, że tata wydawał się być na tyle pewien stanu mojej niedoszłej ofiary, że spokojnie mógł zająć się w pierwszej kolejności wyprowadzaniem mnie z szoku.
- Daj jej coś na sen - upierał się Edward, opiekuńczo przytulając mnie do siebie. - Zabiorę ją do pokoju i dopilnuję, by...
- Mówiłam już, że nie chcę - zaoponowałam w miarę stanowczo, przerywając mu w połowie zdania. - Jest w porządku. Proszę, jemu pomóżcie - nalegałam, niemal z rozpaczą wpatrując się w postać na kanapie.
Nie byli przekonani. Natychmiast uraczyli mnie kolejną serią zapewnień i uspokajających komentarzy, mających sprawić, że przestanę czuć się winna. Esme nieśmiało do nich dołączyła i natychmiast przytuliła mnie, delikatnie głaskając po włosach. Ta cała troska, zachowywanie się, jakbym to ja była ofiarą... Nie zasłużyłam na takie traktowanie i właśnie ta świadomość najbardziej bolała.
Wtedy dostrzegłam Izadorę. Cała uwaga skupiona była na mnie i jedynie ja mogłam zobaczyć ponad ramieniem Esme, co robi moja bliźniaczka. Kiedy podchwyciła moje spojrzenie, jej wzrok stał się niemal błagalny i zrozumiałam, że Dora chce, by w miarę możliwości, nikt inny nie zauważył, co próbuje. Sama spojrzałam na nią w podobny sposób, moje intencje jednak były takie, by przekonać ją do pomocy za każdą cenę.
- Bello, wszystko w porządku? - zatroskał się Edward, zaniepokojony moim przeciągającym się milczeniem. - Skarbie...
Prawie go nie słyszałam. Widziałam jedynie smukłe palce Izadory, przesuwające się po szyi chłopaka, którego zraniłam - przyjaciela, którego aż do dziś obawiałam się już nigdy nie zobaczyć. Ale czy mogłam przypuszczać, że kiedy jakimś cudem znów spotkam na swojej drodze Olivera Collinsa, będę nieśmiertelną pół-wampirzycą i spróbuję go zabić?
Dotyk Izadory czynił cuda. Już wcześniej zwierzała mi się ze swoich leczniczych zdolności, nigdy jednak nie widziałam jej w akcji, teraz więc, patrząc jak rana przestaje krwawić i zamyka się pod jej dotykiem, zastygłam niczym posąg, przyglądając się temu z niedowierzaniem.
Izadora trzęsła się cała. Pobladła, widząc krew na swoich dłoniach, odważyła się jednak dotknąć skroni Olivera. Podświadomie wyczułam, że krwawienie natychmiast ustało i kamień spadł mi z serca. Nieco bezradnie oparłam się o Edwarda, czując jak uchodzi ze mnie całe napięcie, pozostawiając jedynie nieopisane zmęczenie.
- Nie... - Dora jęknęła, ściągając na siebie uwagę wszystkich. - O Boże, ja... - Wpatrywała się w swoje zbroczone krwią dłonie, wyglądając przy tym, jakby miało ją zaraz zemdlić.
- Kochanie, co się dzieje? - Zaniepokojony Carlisle zaraz do niej podszedł. - Izadoro... - zaczął i urwał, uważnie przyglądając się Oliverowi. W jego oczach pojawiło się zrozumienie, moja siostra zaś pobladła jeszcze bardziej. - Dlaczego nam nie powiedziałaś? - zapytał łagodnie.
Cofnęła się o krok, raz po raz zaciskając i rozluźniając pięści, chwilę później zaś zerwała się do biegu. Doszedł nas dźwięk zatrzaskiwanych drzwi, a chwilę później odgłos świadczący o tym, że Dora jednak nie wytrzymała tego wszystkiego i po prostu zwymiotowała.
Bez słowa wyswobodziłam się z objęć Edwarda i pobiegłam za siostrą. Najgorsze najwyraźniej miała za sobą, bo kiedy uchyliłam drzwi łazienki, zastałam ją przy umywalce. Obie dłonie trzymała pod strumieniem bieżącej wody, pocierając je nerwowo z taką siłą, że skórę miała zaczerwienioną w niektórych miejscach.
- Jak się czujesz? - zapytałam, zaciskając dłonie na framudze drzwi. - Dziękuję ci... Wiem, że to było dla ciebie trudne - zapewniłam, niezbyt wiedząc, jak się zachować.
- Lepszym pytaniem jest, jak on się czuje - sprostowała Dora, odwracając się w moją stronę i opierając plecami o umywalkę. - Jest dla ciebie ważny, zgadza się? - Nie czekała na odpowiedź. - Kim on jest, Isabel? - zapytała. Nie miałam wątpliwości, że moja odpowiedź jest dla niej bardzo ważna.
- To przyjaciel, którego nie widziałam od roku - wyjaśniłam, starannie dobierając słowa. - Mam powody, by złościć się na Olivera, ale jak zauważyłaś, jest dla mnie bardzo ważny.
- Oliver... - powtórzyła, jakby smakując jego imię na języku. Raz jeszcze spojrzała na mnie, nieco nieprzytomnie, ale też w pełni świadomie. - Możesz mnie zostawić, proszę?
Skinęłam głową i pośpiesznie się wycofałam. Martwiłam się o siostrę, ale nie wyglądała już tak marnie jak na początku, uznałam więc, że mogę spokojnie wyjść. Starannie zamknęła za sobą drzwi, po czym udałam się w stronę schodów, chcąc wrócić do salonu.
Edward czekał na mnie na półpiętrze. Na jego widok coś we mnie pękło - bez słowa wpadłam mu w ramiona, przywierając do niego całym ciałem. Pogłaskał mnie po włosach, a chwilę później jego wargi odnalazły drogę do moich ust. Przez chwilę całowaliśmy się jak najbardziej na poważnie, wzajemnie dając sobie siłę i całkowitą akceptację.
Pozwoliłam, by przycisnął mnie do ściany. Oboje dyszeliśmy ciężko, ledwo łapiąc oddech - on również, choć jego organizm nie potrzebował tlenu, by normalnie funkcjonować. Przesunęłam dłonią po jego twarzy, palcami odtwarzając znajome rysy; przymknęłam oczy, zdając się przy tym na inne zmysły, zwłaszcza dotyk.
Zaskakująco łatwo udało mi się odsunąć tarczę i uwolnić swoje myśli, by mógł je usłyszeć. Nie musiał prosić, bym wyjaśniła mu cokolwiek - sama przywołałam w pamięci moją rozmowę z Izadorą na temat jej darów; to, co zrobiła na moich oczach w salonie; wymianę zdań w łazience...
Delikatnie ujął moją twarz w dłonie. Uniosłam powieki, natychmiast tracąc kontrolę nad tarczą i tonąc w jego złocistych tęczówkach. Przesunął kciukiem po moich wargach, kreśląc ich kształt i jednocześnie powstrzymując mnie od mówienia.
- Więc to jest Oliver? - zapytał cicho, bynajmniej nie oczekując, że nagle zechcę mu odpowiedzieć.
Postanowiłam go zaskoczyć.
- Zauważyłeś, że zawsze unikam mówienia o nim - westchnęłam, przywierając do torsu ukochanego. - Bo to boli. Znaliśmy się od maleńkości, zawsze razem. Był moim przyjacielem, nawet lepszym niż Melinda, choć wydaje się to niemożliwe. W końcu przyjaźń przeciwnych płci... - Zaśmiałam się bez wesołości. - Sęk w tym, że nagle zniknął. Wyjechał bez słowa, bez jakiegokolwiek wyjaśnienia... Zostawił mnie ponad rok temu, nie podając nawet głupiego adresu czy numeru telefonu, a o jego wyprowadzce dowiedziałam się kilka dni po fakcie, od sąsiadki. Uznałam to za aż nadto jasny komunikat, choć do tej pory nie wiem, czym zasłużyłam sobie na takie traktowanie.
Musiałam urwać, by zaczerpnąć tchu. Nie ułatwi,l mi tego; kiedy zamilkłam, zaczął wodzić po moich plecach, kreśląc kształt kręgosłupa i wprawiając mnie w drżenie. Kiedy pocałował mnie po raz kolejny, moje kłopoty z oddychaniem się pogłębiły, ale nie miałam nic przeciwko temu - wręcz pragnęłam więcej.
- To nie była twoja wina - szepnął, z ustami wciąż przyciśniętymi do moich. Przyciągnął mnie bliżej siebie, zamykając w swoich objęciach. - Chcesz zobaczyć, jak się czuje - dodał; to nie było pytanie, ale i tak skinęłam głową. - Będę u siebie, gdybyś mnie potrzebowała - obiecał, całując mnie na pożegnanie.
Kiedy pokonywałam ostatnie stopnie, wciąż byłam pod wpływem pieszczot Edwarda. Dopiero na dole, kiedy usłyszałam dochodzące z salonu głosy, powróciłam do rzeczywistości. Pełna lęków i obaw pokonałam dzielącą mnie od pomieszczenia odległość i stanęłam w progu, by móc ocenić sytuację. Carlisle natychmiast zorientował się, że przyszłam; jego wzrok na ułamek sekundy spoczął na mnie, zaraz jednak ponownie skupił się na jasnowłosym chłopaku na kanapie. Wiedziałam, że tata ma do mnie kilka pytań - przed wszystkim o samopoczucie moje i Izadory - i że najchętniej raz jeszcze zapewniłby mnie, że nikogo nie zaatakuję, ale w tym momencie nie mógł sobie na to pozwolić.
Bo Oliver był przytomny.
Cokolwiek zrobiła Izadora, zadziałało - uleczyła go. Po zdradzieckiej ranie na szyi nie został nawet ślad, jeśli zaś chodziło o głowę, nie wyglądało to wcale tragicznie. Jego stan był niemal dobry, poza tym to Carlisle się nim zajmował, byłam więc całkowicie spokojna, jeśli chodziło o jego zdrowie.
Wtedy się odwrócił. Nasze oczy spotkały się; pierwszy raz od ponad roku ujrzałam dwa szmaragdy, tworzące jego niezwykłe tęczówki. Cofnęłam się o krok, oszołomiona, on zaś przypatrywał mi się z niedowierzaniem i swego rodzaju obawą.
- Isa... - wyrwało mu się; od jeden zwracał się do mnie w ten sposób, twierdząc, że "Izzy" brzmi trochę zbyt wulgarnie.
Uśmiechnęłam się blado, zastanawiając się, dlaczego nie potrafię się na niego wściec tak, jak planowałam.
- Cześć, Ollie - szepnęłam, nagle odzyskując głos. Starałam się nie zwracać uwagi na badawcze spojrzenie ojca, które spoczęło na mnie, kiedy zorientował się, że moja niedoszła ofiara jest kimś więcej, niż tylko przypadkowym nieszczęśnikiem.
Sytuacja była skomplikowana i zaczęłam w duchu dziękować losowi, że jedynym świadkiem jest Carlisle. Oliver i ja mierzyliśmy się wzrokiem, zupełnie jakbyśmy widzieli się po raz pierwszy w życiu. I nagle uświadomiłam sobie, że w jakimś stopniu faktycznie tak jest - bo ta Isabel, Bella Cullen, była dla niego kimś nowym i obcym.
Widziałam niedowierzanie w jego oczach, kiedy po tylu miesiącach rozłąki lustrował mnie mój wygląd - nieprzeciętną urodę, którą zawdzięczałam przemianie w pół-wampira. Odrzuciłam włosy na plecy, by lepiej widzieć chłopaka, który przez całe niemal życie był mi niczym brat, zastanawiając się, co właściwie się z nami stało.
- Przestań się na mnie gapić Collins - zirytowałam się, nagle wiedząc, jak powinnam się w jego towarzystwie zachować. - Zaraz się zarumienię, a wiesz, że prędzej dopuszczę się do mordu, niż pozwolę ci tego doświadczyć - zagroziłam i choć głos nieco mi drżał, zabrzmiało to jak zawsze, kiedy się z nim droczyłam.
Carlisle nie miał okazji poznać mnie z tej strony, nie zdziwiło mnie więc, że posłał mi karcące spojrzenie. Prawie tego nie zarejestrowałam, skupiona przede wszystkim na Oliverze; słysząc moje słowa i ten ton, zamrugał nieprzytomnie; przez chwilę miałam nawet nadzieję, że zaraz się odezwie, ale przeliczyłam się.
- Będziesz się tak na mnie patrzył? A może czekasz, aż sobie pójdę, by móc po raz kolejny zniknąć? - zapytałam, wyrzucając z siebie to, co od roku leżało mi na sercu. - Czego oczekiwałeś, kiedy postanowiłeś, że potraktujesz mnie tak, jakbym była dla ciebie nikim, Ollie? - zapytałam niemal łagodnie.
- Nie miałaś pomyśleć, że jesteś nikim - zaprzeczył, zaciskając dłonie z taką siłą, że pobledły mu kłykcie. - Ja... Och, Isa, ty nic nie zrozumiałaś - westchnął z rezygnacją.
Chciałam natychmiast zareagować i zapytać, jak w takim razie mam to wszystko zrozumieć, wtedy jednak podszedł do mnie tata Zawahałam się, bo ta rozmowa mimo wszystko powinna odbyć się bez świadków - pomińmy fakt, że ściany nie były dla wampirzego słuchu żadną przeszkodą - choć z drugiej strony, byłam winna rodzinie pewne wyjaśnienia. Poza tym, mogłam zrozumieć, jeśli doktor nie zamierzał zostawić mnie z Oliverem sam na sam, po tym, jak straciłam nad sobą panowanie.
- Zobaczę co z Izadorą. Nie wyglądała najlepiej - powiedział, po czym położył mi dłoń na ramieniu i spojrzał prosto w oczy. - Nie będę pytać o co chodzi, ale muszę wiedzieć, czy zdołasz się kontrolować - dodał cicho; szybko pojęłam jego intencje, skinęłam więc głową.
Kiedy wyszedł, ja i Oliver długo milczeliśmy, patrząc każde w swoją stronę. Choć mieliśmy do dyspozycji cały salon, nie odważyłam ruszyć się z miejsca i wciąż tkwiłam w progu, zupełnie jakby to konkretne miejsce dawało mi poczucie bezpieczeństwa. Do tej pory miałam w ustach smak jego krwi i choć w pełni odzyskałam już kontrolę, nie ufałam sobie ani odrobinę. Tym bardziej, że Oliver był pierwszym człowiekiem z którego piłam - nie jakimś woreczkiem krwi, którym musiałam się zadowolić po przemianie.
I może było tym gorzej, że to był właśnie Oliver, którego znałam i który był mi bliski.
- Chyba powinniśmy byli pogadać rok temu, nie? - odezwał się nagle; głos zdradzał, że wciąż był w szoku. - Ale, jak zwykło się mawiać, chyba lepiej późno niż wcale...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz



After We Fall
stories by Nessa