poniedziałek, 1 kwietnia 2013

Siedem

Siedem
Chęć zemsty


Razem z Alice wróciłyśmy do domu. Dziewczyna była tak rozemocjonowana, że momentalnie odsunęłam swoje plany, chcąc jak najszybciej poznać treść jej wizji. Z tego co raczyła mi zdradzić wynikało, że zaznajomiwszy się z przyszłością, zaraz wypadła na zewnątrz mnie szukać; podobno ważne było bym dowiedziała się co zobaczyła. Niecierpliwiłam się i irytowałam, że nic nie chciała mi zdradzić, a uczucie to potęgowała moja rozwinięta intuicja, która podpowiadała mi, że wszystko co miało wydarzyć się od tej chwili, będzie kluczowe w całej sprawie. We wszystkim co się działo.
Ledwo przekroczyliśmy próg domu, otoczyła nas cała rodzina. Zaraz znalazłam się w objęciach Esme, która zaraz rzuciła się mnie pocieszać. Nie dziwiło mnie, że wszyscy wiedzieli co się stało; w tym domu prywatność praktycznie nie istniała i to nie tylko ze względu na dary mojego rodzeństwa, a doskonale wyostrzone zmysły nieśmiertelnych. Poza tym Edward musiał wszystko im powiedzieć, gdy mnie nie było.
- Nic mi nie jest. Na prawdę... Już wszystko w porządku, mamo - zapewniłam, dobrze wiedząc ile radości sprawię Esme nazywając ją w ten sposób. Sprawnie wyplątałam się z jej objęć. Zrobiło mi się ciepło na sercu, kiedy zobaczyłam promienny uśmiech, który rozjaśnił jej twarz.
- Bello, nie powinnaś była teraz wychodzić - zwrócił się do mnie Carlisle, lekko mnie przytulając. Wszystkim wyraźnie ulżyło, że wróciłam do domu, nikt zaś nie przejmował się tym, że byłam cała mokra.
- Wiem, ale musiałam coś przemyśleć - wyjaśniłam. Pokiwał ze zrozumieniem głową. Ja zaś spojrzałam na Alice. Wolałam nie mówić im jakie myśli chodziły mi po głowie, kiedy byłam jeszcze w lesie
- Wy coś ukrywacie - zirytował się Edward, który również przyglądał się siostrze. Chochlica stała ze skupieniem spoglądając w przestrzeń. Nie miałam w tej chwili wizji i byłam prawie pewna, że skupia się a wyprowadzaniu swojego brata w ple. Po chwili niezręcznej ciszy przesunęła wzrokiem po wszystkich członkach rodziny, dłużej zatrzymując się na mnie. Bez słowa wyminęła wszystkich i skierowała się w stronę salonu. Obserwowałam jak siada w fotelu i pustym wzrokiem wpatruje się w oszkloną ścianę. Raz jeszcze usiłowała spojrzeć w przyszłość i chyba jej to wyszło, bo znieruchomiała, a po chwili - niczym obłąkana - zaczęła kiwać się w przód i w tył. Musiała widzieć coś niedobrego, bo zaniepokojony jej emocjami Jasper zaraz do niej przypadł i ukucnąwszy obok, ujął jej drobne dłonie w swoje.
- Co widzisz, Alice? - zapytał.
Jego głos przerwał panującą ciszę. Reszta "ocknęła się" i wreszcie ruszyła z miejsca. Ja jako ostatnia weszłam do salonu i nie spuszczając oczu z siostry przysiadłam na kanapie obok Rosalie. Blondynka nawet nie zwróciła na mnie uwagi, zaciskając dłonie na ramieniu Emmetta.
Alice w końcu wróciła do siebie. Zacisnęła powieki i potrząsnęła głową, chcąc wyrzucić z pamięci jakiś obraz. Spojrzała czule na Jaspera i lekko ścisnąwszy jego dłoń wstała, po czym zaczęła krążyć po pomieszczeniu nie mogąc się skupić. Wszyscy obserwowali ją w napięciu.
- Moja wizja nie jest kompletna - odezwała się w końcu. - Poniekąd to wina Isabel i jej tarczy, poniekąd tego kim jest - wyliczała, a ja poczułam się nieco winna, że swoją obecnością pozbawiłam Cullenów tak ważniej broni jak jej wizje. - Możliwe też, że decyzja jeszcze nie została podjęta - dodała, po czym urwała na chwilę. - Tak czy inaczej - podjęła przerwany wątek - udało mi się zobaczyć kilka sensownych urywków, które razem składają się w spójną logiczną całość. Widziałam wampiry. Różne wampiry. Kilka z nich znam, w końcu od początku należą do staży... Kluczową rolę odgrywa tu Kajusz, widziałam też Chelsea, Jane, Aleca i... - Spojrzała na mnie z wahaniem. - I Jamesa. - Zatrzymała się gwałtownie by na mnie spojrzeć. Popatrzyłam na nią spokojnym, beznamiętnym wzrokiem, choć w rzeczywistości w środku cała kipiałam ze złości, a paląca chęć zemsty powoli wyniszczała mnie od środka. Opanowałam się jednak i skupiłam na dalszym ciągu wywodu mojej przyszywanej siostry. - Przez moje wizje przewinęło się też sporo obcych wampirów. Kilkakrotnie pojawił się też obraz pewnej dziewczyny... Czarnowłosa, długie do pasa loki, średniego wzrostu... - wyliczała. - Kojarzysz ją? - zapytała bezpośrednio mnie, ale zaprzeczyłam. Alice westchnęła tylko, po czym ciągnęła dalej. - W tych urywkach wyłowiłam przynajmniej dziesięć innych wampirów. Wyglądało mi to na niezbyt dużą armię nowo narodzonych.
Po jej ostatnich słowach zapadła głucha cisza. Poczułam się nagle głupia i naiwna, bo chyba jako jedyna nie potrafiłam pojąć powagi sytuacji. Wiedziałam, że w nowo narodzonych jest coś wyjątkowego, bo po mojej przemianie wszyscy - zwłaszcza Jasper - obchodzili się ze mną niczym z gotową w każdej chwili wybuchnąć, szukając oznak tego czegoś, tej inności. Wiedziałam, że ominęłam ten etap i chyba właśnie przez to byłam w tym momencie całkiem skołowana.
- Co o tym myślisz, Jasper? - Carlisle przerwał ciszę, zwracając się do swojego przybranego syna. Ten wydał się nieco speszony zwłaszcza, że wszyscy skupili się na nim. Już dawno z resztą zauważyłam, że nie przepada za przebywaniem w centrum uwagi.
- Sądzę, że to możliwe - odezwał się w końcu. - Z darami Aleca i Jane utrzymanie porządku jest bardzo prawdopodobne. Podobnie jak to, że Volturi w końcu zdecydowali się na to z czym przez lata walczyli. Musieli zauważyć, że taka armia jest mimo wszystko skuteczna, a i tworzenie nowych wampirów jest dozwolone jeśli potrafi się nad nimi zapanować - ciągnął. Znienacka jednak spojrzał na mnie; jego bursztynowe oczy błyszczały. - Ale ty chyba nie wszystko rozumiesz, co Izzy? - rzucił i uśmiechnął się lekko, widząc moje zdziwienie w odpowiedzi na zdrobnienie, którego dawno nie słyszałam. Zaraz jednak uderzyło mnie coś innego; zaczęłam się denerwować.
- Skąd ty...? - zaczęłam, ale nie potrafiłam skończyć pytania. Zrobiło mi się gorąco, w głowie miałam tylko jedno pytanie.
Czyżby moja tarcza była nieszczelna?
Jasper uśmiechną się szerzej, ukazując komplet śnieżnobiałych zębów. Zdawał się wyczuwać moje obawy, co jedynie je pogłębiało. Bo jeśli i Edward mógłby dostać się do mojego umysłu...
- Nie wyczuwam twoich emocji, więc spokojnie - zapewnił, a mnie kamień spadł z serca. Nadal jednak nie rozumiałam. - Po prostu po tylu latach nie potrzebuję daru by rozpoznać większość emocji i odczuć - wyjaśnił. Musiałam przyznać, że to miało sens. "Nie wiem jak reszta, ale Jasper i bez daru jest dobrze rozeznany w ludzkich emocjach i uczuciach", przypomniałam sobie słowa Rosalie. Pokiwałam jedynie głową sfrustrowana; od nadmiaru wydarzeń ostatnich godzin byłam dosłownie padnięta, ale i tak nie mogłam pogrążyć się we śnie. Pierwszy raz odczułam jak bardzo mi tego brakuje i niemalże westchnęłam. Widać nieśmiertelność i bycie wampirem (nawet połowicznie) nie jest takie łatwe jak się wydaje. - Swoją drogą, chwilami jesteś niczym otwarta księga, bynajmniej ja takie odnoszę wrażenie - dodał mój brat, dobijając mnie całkowicie.
- Może wróćmy do tematu - zasugerowałam delikatnie, bo rozmowa o moich uczuciach na tak szerokim forum była ostatnim czego potrzebowałam. - Bo masz rację, jestem zagubiona. Po prostu nie rozumiem czym nowo narodzeni różnią się od zwykłych wampirów, czemu są tak niebezpieczni... Mnie też na początku traktowaliście jak jakąś psychopatkę, a ja nie miałam pojęcia dlaczego, ale ostatecznie się o to nie zapytałam, bo po prostu wyleciało mi z głowy - wyjaśniłam. Mówiłam dużo i nieco zawile, chcąc mieć pewność, że całkiem zeszliśmy z niewygodnego dla mnie tematu. Na szczęście udało mi się to.
- No tak, to musiało być dla ciebie dziwne - przyznał speszony. Ciągle przyglądał mi się jak jakiemuś niezwykłemu obiektowi, co z kolei peszyło mnie. - Chodzi przede wszystkim o to, że nowo narodzeni przez pierwszy rok są niezwykle silni. To wszystko przez krew, która pozostaje w ich organizmie po przemianie. Czerpią z niej energię. Na dodatek nie mają ani odrobiny samokontroli, są dzicy, a jedynym czego pragną jest krew - wyliczał. Pokiwałam ze zrozumieniem głową, Jasper jednak nadal mi się przyglądał. - Bella, powiedz mi, że przynajmniej na początku byłaś rozproszona - poprosił nagle. Zamrugałam zaskoczona.
- Jeżeli masz na myśli to, że musiałam siłą zmuszać się do skoncentrowania na czymkolwiek dłużej niż minutę... - zaczęłam powoli. Dostrzegłam w jego oczach coś na kształt ulgi. - O co ci chodzi? - nie wytrzymałam.
- Nie może pojąć dlaczego jesteś inna - usłyszałam tuż przy swoim uchu. Podskoczyłam jak oparzona i spojrzałam z wyrzutem na Edwarda, który znienacka włączył się do naszej rozmowy. Szczerze mówiąc, zupełnie zapomniałam, że nie jesteśmy sami i naszej wymianie zdań przysłuchuje się cała rodzina. -Jasper jest ekspertem od nowo narodzonych, że tak się wyrażę, więc w jego mniemaniu twoje zachowanie mocno odbiega od normy. I nie ma dla niego znaczenia to, że jesteś dhampirem, nawet nie takim zwykłym. Oczywiście nie ma w tym nic złego - dodał pośpiesznie. Miałam ważenie, że chciał dodać coś jeszcze, ale ostatecznie rozmyślił się i posłał mi spojrzenie mówiące "będzie tak przez jakiś jeszcze czas". - Teraz mamy ważniejszy problem - powiedział na głos.
- Jaki konkretnie? - Rosalie wyjęła mi to pytanie z ust. Zmrużonymi oczyma spoglądała na swojego miedzianowłosego brata. Dostrzegłam, że kurczowo ściska dłoń Emmetta; poczułam lekkie ukłucie zazdrości z racji tego, że gdyby wydarzenia dzisiejszego poranka potoczyły się inaczej to być może stałabym teraz splatając swoje palce z palcami Edwarda.
Obiekt moich westchnień otworzył usta by odpowiedzieć, ale biegła go Alice. Zerknęłam na nią ii doszłam do wniosku, że chyba dopiero co wyrwała się z kolejnego transu. A to co zobaczyła na pewno nie było niczym dobrym.
- A taki - zaczęła powoli - że, o ile się nie mylę, zaatakują jutro z rana.
Nic więcej nie musiała dodawać.

Alice miała spore problemu z dokładnym określeniem czasu i miejsca całego zajścia. W końcu udało jej się ustalić, że mamy czas mniej więcej do południa. Mieli zjawić się na jednej z leśnych polan. "Polanka do gry" - tak to określiłam. Dopiero później Emmett wyjaśnił mi, że to polana na której zwykle rozgrywali mecze baseballu. Cóż, pozostawało mi mieć nadzieję, że uda mi się dożyć dnia w którym będę mogła ujrzeć ich zabawę na własne oczy i być może samej wziąć w niej udział.
Tak czy inaczej, wiadomości przekazane nam przez chochlicę nie były sprawdzone. W dużej mierze była to wina naszych wrogów, którzy doskonale znali jej dar i potrafili nim manipulować co rusz zmieniając decyzję, ale przede wszystkim jej wizje zakłócała moja osoba.
- Musiałam skupić się na tym, że będziesz gdzieś daleko podczas tej konfrontacji - wyjaśniła, kiedy na głos wytknęłam sobie, że z mojej winy przyszłość jest dla nas niewiadomą. - Dopiero wtedy mogłam zobaczyć cokolwiek, a wszelkie zakłócenia są tylko i wyłącznie ich winą - zapewniła.
Ku mojej wielkiej radości i irytacji jednocześnie, Edward - w nagłym przypływie troski o mnie - pochwalił pomysł zabrania mnie gdzieś, gdzie będę tymczasowo bezpieczna, podczas gdy oni będą narażać życie w mojej obronie. Na moje nieszczęście, pomysł został ogólnie przyjęty; musiałam zrobić ostrą awanturę, bo osobiście nie brałam tej opcji nawet pod uwagę. Nie miałam zamiaru znowu się chować.
Ja chciałam walczyć.
Już pomijając fakt, że chyba zwariowałabym zamknięta w czterech ścianach, czekając na jakieś wieści od moich najbliższych, którzy w zdecydowanej mniejszości stawaliby do walki przeciwko hordzie nowo narodzonych, zostałabym wykończona przez płonącą wewnątrz mnie nienawiść i chęć zemsty. Bo on ją zabił i nie zamierzałam pozwolić by uszło mu to płazem.
Musiałam poznać prawdę. Bo wiedziałam - po prostu wiedziałam - że za śmiercią Melindy kryje się coś więcej. Może i nie znałam tego nowego Jamesa zbyt dobrze, ale po naszym krótkim i nieprzyjemnym spotkaniu wiedziałam jak wiele pozostało z tego cudownego chłopaka, którego niegdyś kochałam. A na pewno przetrwała jego miłość i oddanie rodzinie. On kochał Melindę, kochał swoją małą siostrzyczkę i na pewno nie zdołałby jej naumyślnie skrzywdzić. Nie, za tym musiało kryć się coś więcej.
Zamknęłam oczy. Zrobiłam kilka kroków do przoduzatrzymałam się. Wiedziałam, że stoję przed ogromnym lustrem w łazience. Zdecydowanie uniosłam powieki i wyzywająco spojrzałam przed siebie.
Postać w lustrze zrobiła to samo.
Jeszcze dwa tygodnie wcześniej nie rozpoznałabym siebie. Zdawało się, że nic nie pozostało z brązowookiej dziewczyny z burzą spływających aż do pasa loków.
Nie. Jej już nie było.
W tym momencie wyglądałam niczym jakieś mistyczne stworzenie, potężny anioł zemsty. Alabastrowa skóra mocno kontrastowałam kaskadami prostych ciemnych włosów, które okalały moją twarz. Stałam wyprostowana i dumna, pewnym spojrzeniem pociemniałych z gniewu oczu spoglądając na swoje odbicie. Delikatny materiał czarnej niczym noc sukni okalał moje ciało, falując delikatnie nawet przy najmniejszym ruchu. Moje odbicie wyglądało tak nierealnie, że aż trudno było mi uwierzyć, że jest prawdziwe.
Nie wiedziałam dlaczego zamiast ubrać się wygodnie, by łatwo móc się poruszać, zdecydowałam się na tę kreację. Po prostu czułam, że powinnam tak zrobić. To był impuls; kiedy tylko zobaczyłam tę suknię - prostą, o zaokrąglonym dekolcie i długich, luźnych przy końcach rękawach, której góra przylegała do ciała niczym druga skóra, po czym rozszerzała się w talii by lekko spływać ku ziemi - wiedziałam, że muszę ją założyć. Być może nie przypadkiem kupiłam ją podczas ostatnich zakupów z Alice i trzymałam w szafie aż do dziś.
Ja już nie wierzyłam w przypadki.
 Oj tak, taka suknia chwilami mogła dopomóc w pewnych sytuacjach. Na przykład teraz, kiedy miałam wdać się w konflikt ze swoim byłym partnerem, który - miejmy nadzieję - nadal mnie kochał. Zwłaszcza, że partner ten był wampirem i miał na swe rozkazy armię nowo narodzonych, której liczebność przewyższała moją rodzinę. W tej sytuacji każda, nawet najmniejsza pomoc, była niezbędna, obojętnie pod jaką postacią.
Nie uspokajały mnie zapewnienia Jaspera, choć ten okazał się świetnym strategiem. Czasu było mało i mimo zorganizowania jakiegoś treningu, który miał pokazać nam jak się zachować, nie byłam przekonana by to wystarczyło. Z resztą i tak nie brałam udziału w całości; byłam jedynie na samym początku, ale kiedy - wykorzystując dawne nauki Jamesa - pokonałam Emmetta (dawał mi fory, przynajmniej początkowo!), mój brat uznał, że raczej niczego nowego się już nie nauczę.
Miałam jednak pojęcie, że jesteśmy na przegranej pozycji i wkrótce któreś z nas może zginąć.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz



After We Fall
stories by Nessa