Jedenaście.
Zakochana
Delikatny uśmiech błąkał się na moich ustach, kiedy w końcu usadowiłam się na gałęzi drzewa na które dopiero co wskoczyłam. Byłam bardzo blisko granicy rezerwatu; wiedziałam to, choć nikt jeszcze nie uświadomił mnie którędy ona przebiega. Niemniej, pamiętałam dobrze w którym miejscu stał Jacob, kiedy raz jako człowiek zagłębiłam się w las. Kojarzyłam teraz, że doszedł wtedy do pewnego miejsca i to ja musiałam do niego dołączyć. Wtedy nie zwróciłam na to uwagi - byłam przejęta tym, że Jasper omal się na mnie nie rzucił. - teraz jednak doskonale wiedziałam, że to wina paktu. Dzięki temu wydarzeniu miałam też mgliste pojęcie gdzie leży granica.
Przeciągnęłam się lekko. Przejechałam językiem po ustach, wciąż czując smak pocałunku, którego doświadczyłam zaledwie dwa dni temu. Sama nie wiedziałam kiedy usta Edwarda odnalazły moje, niemniej doświadczenie to było cudowne, pocałunek zaś krótki i niewinny. Przy tym wcale nie czułam dyskomfortu, choć całowałam lodowate, przypominając usta wampira.
Najgorsze było jednak to, że on mnie unikał. Nie okazywał tego wprost - byłam mu za to niejako wdzięczna - ale mimo wszystko wiedziałam, że mnie unika. Od naszej rozmowy w sypialni widywałam go jedynie w towarzystwie innych, ani razu nie udało mi się trafić na niego kiedy był sam. A dążyłam do tego kilkukrotnie - zawsze się wymigał albo udawał, że mnie nie widzi i po prostu uciekła.
Bawiło mnie to. Mimo wszystko bawiło mnie, że jeden pocałunek wytrącił z równowagi kogoś takiego jak Edward. Bo przecież, o ile się nie myliłam, to on pierwszy do nieco dążył. I to on mnie pocałował. Teraz zas okazywało się, że to go przerosło..,? Mogłam to zrozumieć, ale nie w pełni zaakceptować - musieliśmy porozmawiać, bo bez wątpienia coś między nami było.
Instynkt nagle podsunął mi, że nie jestem sama. Pierwsza istotna myśl: niebezpieczeństwo. Spięłam się, po czym zeskoczyłam z gałęzi, lekko lądując na ziemi. Rozejrzałam się czujnie, gotowa do ewentualnego ataku. Oddychałam głęboko, raz po raz wciągając do płuc zapach lasu - nic podejrzanego.
Coś dużego poruszyło się między drzewami po drugiej stronie granicy; leśny zapach nasilił się, co w pierwszej chwili mnie zdekoncentrowało. Po chwili jednak pojęłam.
Przezornie odsunęłam się od granicy. Rozluźniłam się nieco, ale nadal byłam poddenerwowana i gotowa do obrony. Strach i wzruszenie chwyciły mnie za gardło. Tak dano go nie widziałam... Ileż to minęło od naszego ostatniego spotkania? Wtedy byłam jeszcze człowiekiem, moje życie zaś było proste i nieskomplikowane.
No i nigdy nie widziałam go pod postacią wilka.
Ciemny kształt pojawił się nagle w zasięgu mojego wzroku. Czarne oczy zdawały się świecić w mroku, choć nie powinno to być możliwe, wielokrotnie już jednak przekonałam się, że w świecie legendarnych istot obowiązują inne prawa. Spojrzenie czającej się w mroku istoty utkwione było we mnie;nie potrafiłam odczytać w nich żadnych emocji - nie wiedziałam czy to dobrze, czy źle.
Olbrzymi rdzawobrązowy wilk wyłonił się z cienia. Poruszał się powoli i nieufnie, mimo nieprzeciętnych rozmiarów w jego ruchach widoczna była swego rodzaju gracja. Zmiennokształtny zrobił jeszcze kilka zatrzymał się tuż na granicy. Tam przysiadł na tylnych łapach, bacznie mnie obserwując.
Nie wiedziałam jak zareagować. Wilk na pewno mi nie zagrażał, przecież chronił mnie pakt, ale i tak odczuwałam strach. Bałam się spotkania z którymkolwiek z Quilaute'ów, ich reakcji na to kim się stałam. Chciałam uciec i jednocześnie nie potrafiłam ruszyć się z miejsca, będąc w stanie jedynie wpatrywać się w nadludzką istotę przede mną.
W czarnych oczach - dziwnie znajomych, jak sobie nagle uświadomiłam - coś się zmieniło. Uczucia usiłowały wydostać się na zewnątrz, ich nadmiar zaś mnie oszołomił. Byłam w stanie jedynie stwierdzić, że dominuje w nich tęsknota.
Zrozumienie pojawiło się niespodziewanie; od początku miałam nadzieję, że mam rację, równocześnie prosząc w duchu by jej nie mień. Teraz jednak, patrząc w te ciemne tęczówki, już wiedziałam.
- Jacob? - zapytałam drżącym głosem. Zrobiłam chwiejny krok do przodu, ale zaraz cofnęłam się, wilk bowiem się poruszył.
Zmiennokształtny poderwał się z ziemi. Doszedł mnie dźwięk przypominający skomlenie i nim się obejrzałam, rdzawobrązowy ogon zniknął już pomiędzy drzewami. Zdołałam jeszcze dostrzec zwinięte ubrania, przytoczone rzemykiem do tylnej łapy monstrualnego wilka, nim zniknął on równie nagle jak się pojawił.
Odzyskałam głos.
- Nie... - jęknęłam. - Zostań! - poprosiłam. Zbyt późno.
Poczułam się bezradna. Stałam na miękkich nogach, ledwo co utrzymując się w pozycji stojącej. W oczach zebrały mi się łzy i nawet gwałtownie mrugając nie potrafiłam ich powstrzymać. podobnie z resztą jak szlochu, który próbował wyrwać się z mojej piersi.
To był Jacob. Nie miałam co do tego wątpliwości. Widziałam go po tak długim czasie, stał dosłownie na wyciągnięcie mojej ręki - jedynie kilka metrów dalej. A ja nie wykorzystałam szansy i nawet nie spróbowałam z nim porozmawiać.
Pod powiekami wciąż widziałam jego tęsknie spojrzenie. Tęsknił za mną. A jednak uciekł, zostawił mnie samą i wszystko już było jasne.
"Twoje jestestwo wszystko zmienia..."
- Bello...
Otworzyłam oczy i uniosłam głowę tak gwałtownie, że aż zabolało. Prawie jednak nie czułam bólu. Wpatrywałam się jedynie w śniadą twarz mojego przyjaciela, nie mogąc uwierzyć, że jednak go widzę. I że się do mnie odezwał.
Nie zmienił się nica nic. Dobrze zbudowany i opalony, o krótko przyciętych włosach i oczach, które byłam w stanie rozpoznać zawsze, niezależnie od sytuacji. Jedynie wyraz jego twarzy nie dopełniał obrazy, który zawsze miałam w pamięci - ta znienawidzona przeze mnie maska, ukrywająca wszystkie uczucia...
- Jesteś... - szepnęłam. Cieszyłam się, że go widzę, ale jednocześnie to spotkanie mnie przerażało. Tyle się zmieniło... - To ja. To nadal jestem ja - powiedziałam nagle. Poczułam nagłą potrzebę upewnienia się, że on to wie. Po prostu musiałam mu to powiedzieć.
Milczał przez długo chwilę, jedynie świdrując mnie wzrokiem. Ta pełna napięcia cisza powoli doprowadzała mnie do szaleństwa. Wtedy jednak kiwnął powoli głową, a mnie jakby ciężar spadł z serca, choć gest ten nie musiał nic znaczyć.
- To dziwne, ale nadal mam wrażenie, że jesteś moją Isabel. - Jacob podszedł nieco bliżej, pilnując jednak by nie naruszyć granicy. Rysy jego twarzy złagodniały. - I chyba zaczynam rozumieć dlaczego tak jest - stwierdził po chwili.
- Naprawdę? - zapytałam ostrożnie, chcąc podtrzymać rozmowę i czegoś przypadkiem nie zepsuć. Z wahaniem przysunęłam się bliżej.
- Tak. - Uśmiechnął się do mnie blado, niepewnie. - Wydaje mi się, że to po prostu dlatego, że żyjesz. Oddychasz, twoje serce bije... - Uśmiechnął się szerzej. - Tak, to raczej to - mruknął bardziej do siebie niż do mnie. To jednak wystarczyło by rozpalić we mnie iskierkę nadziei.
- Czy to coś między nami zmienia? - zapytałam wprost, bez zbędnego zastanowienia. Wywołałam tym kolejny uśmiech twarzy, jego oczy jednak pozostały poważne i nieodgadnione.
- Na pewno tak - stwierdził. - Swoją drogą, to bardzo w twoim stylu - dodał, mając najprawdopodobniej na myśli to, że najpierw mówię, a dopiero potem zastanawiam się czy to słuszne. - Nie wiem co dalej z nami będzie Bello, ale jak na tę chwilę wydaje mi się, że byłbym w stanie bezpiecznie z tobą przebywać - oznajmił, wyraźnie zaskoczony swoim odkryciem. - Nie widzę w tobie wroga... Ani wampira.
- Bo nim nie jestem. Nie w pełni.
- Wiem przecież - obruszył się. - Po prostu byłem przekonany, że będzie inaczej. A jednak nie jest i może to nie będzie koniec. A wierz mi, jak bardzo bym chciał móc nadal się z tobą przyjaźnić. - Obejrzał się nagle, wpatrując się w coś, czego dostrzec nie mogłam, miałam jednak wrażenie, że coś poruszyło się między drzewami. - Musze iść - oznajmił nagle, powoli wycofując się w głąb lasu.
Drgnęłam i wyrwałam się do przodu, omal nie łamiąc paktu. Udało mi się jednak w porę wyhamować.
- Poczekaj! - zatrzymałam go. - Zobaczymy się jeszcze? - Musiałam to wiedzieć. Ufałam mu; doskonale wiedziałam, że mnie nie oszuka. Zwłaszcza w sprawie tak ważnej dla mnie.
- Kiedy tylko będziesz chciała.
Wróciłam do domu czując się lekko i cudownie. Wszystko powoli zaczynało się układać i nawet śmierć Jamesa i Melindy nie była już dla mnie tak bardzo dotkliwa. Smutek pozostał, oczywiście, ale życie toczyło się dalej i być może powoli zaczynało wracać na jakiś właściwy tor.
W salonie zastałam Alice i Edwarda, skupionych na praktycznie nietkniętej szachownicy. Wyraźnie znudzony Jasper obserwował tę jakże dynamiczną grę w wykonaniu swojej żony i przybranego brata. Wiedziałam już, że dzięki ich darom partia mogła potrwać naprawdę długo i ostatecznie i tak zakończyć się remisem.
Alice pierwsza zwróciła na mnie uwagę. Uniosła głowę i lekko zmarszczyła nos.
- Bawiłaś się z psami? - powitała mnie, unosząc brwi; kątem oka nadal obserwowała planszę.
- Bez obrazy, ale czuć cię na kilometr - mruknął Edward. Cóż, miło wiedzieć, że jednak się do mnie odzywa.
- Dziękuję, jesteś bardzo miły - sarknęłam. Zaczęłam zastanawiać się kiedy pojawił się i zniknął ten kochający wampir, który się mną wcześniej opiekował i z którym całkiem niedawno się całowałam.
Usiadłam na podłodze obok Alice, udając zainteresowanie rozgrywką. Tak na prawdę chodziło mi jedynie o płynącą z tego możliwość bezkarnego wpatrywania się w Edwarda, który - dla odmiany - starał się unikać spoglądania na mnie. Nie rozumiałam dlaczego tak bardzo to wszystko komplikuje, uznałam jednak, że chyba powinnam cierpliwie czekać na dalszy samoistny rozwój sytuacji.
Albo...
- Widziałam się z Jacobem - zwróciłam się do Alice. Spojrzała na mnie wzrokiem, który jasno mówił mi co myśli o tym wszystkim. Zwłaszcza teraz, gdy przemieniłam się w istotę, którą zmiennokształtny powinien chcieć rozszarpać nawet pod postacią człowieka i to gołymi rękami.
- I co? - Edward zareagował szybciej niż podejrzewałam, w jego głosie zaś wyczuwałam starannie maskowany niepokój.
- To, że jest w stanie ze mną przebywać - wyjaśniłam, bo nie widziałam powodów by kłamać. Zwłaszcza, że z premedytacją zaczęłam ten temat; teraz nie byłam pewna co właściwie chciałam przez to osiągnąć. - Dziwi go to, ale w jego opinii nie zmieniłam się.
Wstał i niemal w tej samej chwili znalazł się tuż obok mnie. Chwycił mnie za ramiona i zmusił bym na niego spojrzała. Musiałam siłą przymusić się by nie zatonąć w jego miodowych oczach, których moc była wręcz hipnotyzująca.
- Nie będziesz się z nim spotykać - oznajmił. - Dla własnego dobra nie będziesz się z nim spotykać - powtórzył. - Proszę, obiecaj mi to. Zrób to dla mnie, Bello...
Jego głos mnie obezwładniał, odbierał mi wolną wolę, nie dawał nawet cienia szansy na odmowę... I to nie dlatego, że potrafił oczarować każdego.
Ja po prostu go kochałam i nic nie mogłam na to poradzić.
Tak, obiecuję, pomyślałam skołowana, gotując się na powiedzenie tego na głos. Boże, dlatego nikt mu nie przerywał? Dlaczego Alice - wiecznie rozgadana Alice - nic nie mówiła? Nie reagowała, choć normalnie bez wątpienia by to zrobiła?
No właśnie, dlaczego?
- Nie mogę! - jęknęłam, gwałtownie odwracając wzrok i wyrywając się spod jego czaru. Sama nie byłam pewna co właściwie się przed chwilą stało, nie zamierzałam jednak się nad tym teraz zastanawiać. Moją uwagę bowiem przykuła Alice.
Siedziała, kiwając się w przód i w tył; wpatrywała się w przestrzeń, miałam jednak pojęcie, że duchem znajduje się w zupełnie innym miejscu. Nie potrafiłam rozpoznać emocji malujących się na jej twarzy, domyśliłam się jednak, że - całe szczęście - nie szykuje się nic bardzo złego. No i wiedziałam też już dlaczego nie zareagowała na scenkę, która dopiero co rozegrała się między mną a Edwardem.
Ocknęła się nagle, kręcąc z niedowierzaniem głową, po czym spojrzała na brata; miedzianowłosy oczywiście wiedział już wszystko.
- To żart? - zapytał, skołowany równie bardzo jak Alice. Nikt nie kwapił się by mnie w cokolwiek wtajemniczyć, milczałam więc, czekając na jakieś konkrety.
- Chciałabym - mruknęła chochlica. I poszła zwołać resztę, nie dodając wcześniej już ani słowa.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz