poniedziałek, 1 kwietnia 2013

Dziesięć

Dziesięć.
 Bliskość

Świeże wspomnienia przesuwały się pod moimi powiekami. Choć zamknęłam oczy, moje pozostałe zmysły były na tyle czułe i wyostrzone by zarejestrować wystarczająco wiele; te wspomnienia miały prześladować mnie już zawsze, nigdy bowiem nie miałam zapomnieć o tym, co się stało. Wciąż miałam przed oczyma moment w którym się na niego rzucili; rzucili by zabić i to właściwie za nic, choć faktycznie nie był też całkiem bez winy. Na pewno jednak nie zasłużył na śmierć, a jednak to ta na niego czekała tamtego dnia. Byłam wdzięczna Edwardowi, że przyciągnął mnie do siebie tak, że nie widziałam chwili w której pozbawili go życia. Bardzo wdzięczna, wystarczająco bowiem przygnębiający był obraz gotowego na śmierć Jamesa, który nawet nie próbuje się bronić. Obraz ten – ostatni moment, kiedy widziałam go żywego – był udręką dla mojego umysłu; wolałam nawet nie myśleć o tym co działo się dalej.
Ale wzrok to nie jedyne źródło informacji i o tym miałam pamiętać już zawsze. Do tej pory słyszałam metaliczny odgłos rozrywania na strzępy czegoś, co wcześniej musiało być ciałem nowo narodzonego wampira; zbyt przejęta swoją walką nie miałam okazji zarejestrować sposobu w jaki ginęli nasi przeciwnicy, nadrobiłam to dopiero na przykładzie osoby, która była mi tak bliska i chyba to właśnie było najgorsze.
James nie krzyczał. Wiedziałam, że nigdy nie pozwoliłby sobie na tego rodzaju słabość. Mogłam sobie jedynie wyobrażać ile wysiłku musiał włoży by zachowa typową dla siebie dumę. Pod tym względem byliśmy do siebie podobni – oboje o silnym charakterze, nieprzeciętnie dumni i honorowi. Ostatecznie te jego cechy stały się moim błogosławieństwem, nie mam bowiem pojęcia czy zniosłabym słuchanie tego jak cierpi; prawdopodobnie to byłoby całkiem ponad moją wytrzymałość psychiczną.
Wiedziałam kiedy było po wszystkim. Żar bijący od świeżo rozpalonego ogniska i swąd ciężkiego fioletowego dymu uderzyły we mnie nagle. Słodkawa woń palonego wampirzego ciała wypełniła moje nozdrza i płuca, choć znajdowałam się daleko od miejsca całego zajścia; moc wyobraźni i pamięci chwilami była przerażająca. Zdawało mi się, że raz jeszcze czuję to wszystko, choć fizycznie było to niemożliwe. Ogniska – nie tylko to, które rozpalono by pozbyć się ciała Jamesa, ale i stosy innych nowo narodzonych wampirów – musiały już dogasną w strugach lodowatego deszczu, który bynajmniej nie był niczym nowym w tej części kraju, a tym bardziej w jakże zielonym i wiecznie wilgotnym Forks.
Zacisnęłam powieki mocniej i wtuliłam twarz w poduszkę. Powrót do domu pamiętałam jak przez mgłę; jedyne czego byłam absolutnie pewna to to, że prawie natychmiast uciekłam do swojego pokoju, wykręcając się tym, że jestem zmęczona. Nie było to do końca kłamstwem, nikt z resztą nie zaprotestował, dobrze wiedząc jak jest naprawdę.
Nie mogłam zrozumieć. Dlaczego to zrobił? Dlaczego przyznał się i nawet nie próbował bronić, skoro praktycznie każdy zarzut w niego wymierzony był jednym wielkim kłamstwem, sposobem by Volturi zachowali twarz? Niezależnie od jego ostatnich słów, ja dobrze wiedziałam jak jest naprawdę.
Ale dlaczego…?
- Izzy?
Drgnęłam, słysząc to szczególne przezwisko w ustach Edwarda. Nie usłyszałam kiedy wszedł, choć już dawno minął czas, kiedy Cullenowie mogli tak po prostu podkradać się do mnie. Czułam na sobie jego spojrzenie, nie otworzyłam jednak oczu, nawet nie odwróciłam się w jego stronę.
- Zostaw mnie – wymamrotałam jedynie, bo udawanie, że śpię nie było możliwe; jedną z cech mojej niezwykłości było to, że nie musiałam spać, czego w tym momencie nade wszystko żałowałam.
Czy naprawdę byłam na tyle naiwna by wierzy, że mnie posłucha i wyjdzie?
- Musimy porozmawia – uciął. Miałam ochotę na niego warknąć, powiedzie, że nic nie muszę, ale ostatecznie odpowiedziałam mu milczeniem, którą potraktował jako zgodę. Dobrze słyszałam jak kieruje się w stronę mojego biurka, a kiedy zrezygnowana uniosłam powieki dostrzegłam, że usiadł na stojącym przy nim krześle.– Jesteś na mnie zła – stwierdził.
Jęknęłam mimo woli i powoli usiadłam, nie spuszczając z niego wzroku. Zauważyłam, że usiłuje zachować dystans między nami, trzymając się niemal na drugim końcu pokoju; odpowiadało mi to i jednocześnie ciążyło, bo w jakimś stopniu potrzebowałam bliskości.
- Nie jestem – zaprzeczyłam, co było jak najbardziej zgodne z prawdą. – A powinnam? – zapytałam, zastanawiając się skąd podobny wniosek przyszedł mu do głowy. Drażniło mnie nieco, że taka błahostka była powodem, który skłonił go do zakłócenia mi spokoju. Zdecydowanie bardziej wolałam pocierpieć sobie w samotności.
- Nie pozwoliłem ci go ratować. Odciągnąłem cię.
Zacisnęłam usta w wąską linijkę. Owszem, zrobił to, ale czy mogłam go winić? Wątpiłam by Volturi mieli jakieś opory przed zabiciem mnie, gdyby okazało się, że to jedyny sposób na dotarcie do Jamesa. Można by wręcz stwierdzić, że mnie uratował, patrząc gdzieś w bok.
- Powinnam ci za to dziękować – odparłam w końcu.
Zapadła niezręczna cisza. Edward milczał, taksując mnie wzrokiem. Czekał aż dodam coś więcej, w głowie jednak miałam kompletną pustkę i po prostu nie mogłam znaleźć odpowiednich słów. Po prawdzie chciałam by wyszedł, ale nie potrafiłam powiedzieć mu tego wprost. Pewnie i tak by nie posłuchał.
- On chciał by tak się stało – odezwał się nagle. Drgnęłam, ale nie uniosłam wzroku. Może jeśli nie będę okazywać zainteresowania, da mi choć chwilę spokoju… Nadzieja matką głupich, poza tym mogłam mieć szansę na uzyskanie odpowiedzi na choć kilka dręczących mnie pytań. Korciło mnie to i napawało strachem jednocześnie, istniały bowiem sekrety, które nigdy nie powinny ujrzeć światła dziennego. – Aczkolwiek niczego nie zrobił – dodał po chwili.
Narastająca we mnie od dłuższego czasu frustracja sięgnęła zenitu w odpowiedzi na te słowa. Po wszystkim tym co się wydarzyło, nawet najbardziej błaha rzecz była w stanie wytrącić mnie z równowagi.
- Myślisz, że tego nie wiem?! – naskoczyłam na niego, gwałtownie zrywając się z miejsca. Być może nawet zbyt gwałtownie, bo wszystko nagle zawirowało, ale zignorowałam to ijuż ułamek sekundy później stanęłam tuż przed nim, kipiąc ze złości. – Przecież to przede wszystkim ty byłeś gotowy zabić go, nie wiedząc nawet wszystkiego. Ja przynajmniej próbowałam pojąć dlaczego to robi, zrozumieć… Rozmawiałam z nim i starałam się wszystko poskładać, a ty? – wytknęłam mu, choć była to swego rodzaju hipokryzja z mojej strony. W końcu sama w pierwszej chwili rwałam się by rzucić mu się do gardła i prawdopodobnie gdybym podczas walki nie wyrzuciła mu w twarz wszystkich swoich oskarżeń i żalów, nigdy nie poznałbym prawdy o śmierci Melindy.
Ale ja nigdy nie pragnęłam jego śmierci.
Nigdy.
Wyraźnie zaskoczyłam go swoich wybuchem, moje słowa zaś wzbudziły w nim poczucie winy – dostrzegłam to w jego oczach, twarz bowiem tradycyjnie nie zdradzała żadnych uczuć. Nie taki miałam cel, byłam jednak pod wpływem zbyt wielkich emocji by tego pożałować i przeprosić; to żałosne, ale pragnęłam by ktokolwiek cierpiał przynajmniej tak samo jak ja, obojętnie czy sobie na to zasłużył.
- Nie przeczę, że tak było. – Edward w końcu zdołał wydobyć z siebie głos. – Ale nie wiedziałem… Zacząłem pojmować to dopiero później… - Usiłował się usprawiedliwić, ale nie potrafił znaleźć właściwych słów. Powoli zaczynałam tracić cierpliwość do tej rozmowy. O chęciach do ciągnięcia jej dalej nie było nawet mowy; nie miałam ich od samego początku.
- Dobrze, nieważne – ucięłam chłodno. Usiłowałam trzymać nerwy na wodzy by nie rozpętać kłótni, bo po prostu w tym momencie nie ręczyłam za siebie. Nie chciałam wyładować się na nim, bo choć początkowo poczułabym się lepiej, później bez wątpienia bym żałowała. – Nie obraź się, ale chciałabym zostać sama. Idź już sobie.
Odwróciłam się do niego plecami i poczęłam wpatrywać w przestrzeń za szklaną szybą; zapadał zmierzch. Czułam to, choć z winy pogody trudno było stwierdzić porę dnia. Normalnie pewnie byłabym świadkiem fascynującego zachodu słońca na tle ciemnego lasu; uwielbiałam ten widok, dawał nadzieję, ale ona zdawała się zginąć wraz z nim. Pozostał jedynie mrok i deszcz panujący na zewnątrz…
Wiedziałam, że Edward nie wyszedł, starałam się jednak usilnie ignorować jego obecność. Zdawało mi się, że wypowiedziałam się jasno; dla mnie osobiście ta rozmowa była skończona, czego on jednak nie potrafił zrozumieć. Omal nie dostałam szału, kiedy nagłe poruszenie powietrza wzburzyło moje włosy. Zacisnęłam powieki, w duchu błagając jakieś siły wyższe o jeszcze odrobinę cierpliwości, ale i ta nie była mi dana.
- Powiedziała: wyjdź! – warknęłam wiedząc, że stoi tuż za mną. Nawet gdybym nie wyczułam momentu w którym pokonał dzielącą nas odległość i stanął za mną, wpatrywał się we mnie tak nachalnie, że niemożliwe było bym nie zorientowała się, że nie było możliwości bym nie poczuła jego wzroku na sobie.
- Bella, proszę… -szepnął; poczułam jego lodowaty, słodki oddech na karku i wzdrygnęłam się. Odwróciłam się gwałtownie niemalże się na niego rzuciłam, chcąc wypchnąć go za drzwi. Zaskoczyłam go, szybko jednak się zreflektował; rozłożył ręce, ja zaś z rozpędu wpadłam w jego ramiona; zacisnęły się wokół mnie niczym kleszcze, nie pozwalając zrobić mi czegokolwiek. – Daj mi skończyć i wyjdę – zapowiedział, wzmacniając uścisk, kiedy zaczęłam się szamotać, bezskutecznie próbując mu się wyrwać.
- Puść mnie! – zażądałam, kiedy byłam już pewna, że moje wysiłki nie przyniosą żadnego skutku.
Zero reakcji.
Ze złością osunęłam się bezwładnie w jego ramionach, chcąc jak najbardziej mu ciążyć.
Nie zrobiło mu to żadnej różnicy.
- Dobra. – Ze złością dałam za wygraną. – Gadaj i wynoś się – sapnęłam, nie mając siły dłużej się z nim szarpać; zarówno słownie jak i fizycznie.
Krótko przytulił mnie do siebie, po czym, nie zwalniając uścisku, podprowadził mnie do łóżka i posadził na nim. Sam usiadł obok, nadal nie wypuszczając mnie ze swoich objęć; słusznie wywnioskował, że gdyby tylko nieco rozluźnił uścisku, wykorzystałabym okazję by wyrwać się i nie musieć tego wszystkiego słuchać.
Zaklęłam w duchu zrezygnowana.
- Zanim to się stało… - zaczął, a ja cała zesztywniałam. Przed jego przyjściem udało mi się nieco wyciszyć, stłumić narastający ból i poczucie straty. Teraz jednak, przez rozmowę do której mnie zmuszał, bariery, którymi się otaczałam, runęły; wszystkie wspomnienia wróciły, swąd dymu ponownie wypełnił moje płuca. – Zanim to się stało – powtórzył z naciskiem – James zwrócił się do mnie w myślach.
Zamrugałam, chcąc powstrzymać cisnące mi się do oczu łzy i pozbyć się jakże żywego wspomnienia z chwili, kiedy przyuważyłam jak James wymienia porozumiewawcze spojrzenie z Edwardem, zaledwie chwilę przed swoją śmiercią. Teraz rozumiałam już dlaczego, nadal jednak nie wiedziałam najistotniejszej rzeczy.
- Co takiego ci powiedział? – zapytałam machinalnie, nie mogąc się powstrzymać. Jednocześnie nie byłam pewna czy aby na pewno chcę się tego dowiedzieć, było już jednak zbyt późno by się wycofać.
- Chciał bym cię chronił – powiedział powoli. – Błagał bym usunął cię z drogi Demetriemu i Felixowi, prosił też bym raz jeszcze cię przeprosił i powiedział, że cię kocha… - Zawahał się na chwilę, ważąc wypowiedziane słowa. Obserwował mnie z lekkim niepokojem, jakby obawiając się, że znowu wybuchnę albo nawet omdleję.
- W porządku – zapewniłam pośpiesznie, oddychając głęboko. – Chcę wiedzieć wszystko.
Skinął głową.
- Chciał byś wiedziała, że się nie boi, że robi to dla ciebie… Dobrze wiedział, że jeśli zaczniemy go bronić i oponować z Aro, coś w końcu pójdzie nie tak i wszyscy zginiemy. Myślał też o tym, że robi to dla Melindy. Żałował. Naprawdę żałował i chciał zrobić dla niej choć tyle, że uratuje jej najlepszą przyjaciółkę.
Zamilkł, ja zaś rozpłakałam się, nie mogąc już dłużej hamować łez. Edward wzmocnił uścisk, mocniej przyciągając mnie do siebie; zaczął kołysać mnie miarowo, jakbym była dzieckiem, cierpliwie czekając aż się uspokoję i wrócę do stanu używalności. Dopiero kiedy tak się stało, odezwał się ponownie:
- Prosił mnie o coś jeszcze.
Nie byłam pewna czy chcę słuchać dalej, on zaś nie naciskał na mnie, czekając aż podejmę decyzję. Wahałam się przez dłuższą chwilę; nie przypuszczałam nawet, że wysłuchanie tego, co chciał mi powiedzieć, będzie mnie kosztowało aż tyle wysiłku.
- O co cię prosił? – Pytanie padło nagle. Dopiero po chwili pojęłam, że to ja je wypowiedziałam. Decyzja została podjęta i już nie było odwrotu.
- Chciał bym się tobą zaopiekował –szepnął.
Przybliżył się.
Tak blisko…

Tlące się jeszcze ogniska powoli dogasały w strugach lodowatego deszczu. Wkrótce nie miał pozostać po nich prawie nic, jedynie zwęglone szczątki i wypalone w trawie kręgi. Nikt nawet nie domyśli się, że w tym miejscu życie straciło kilkanaście rozumnych istot, rozczłonkowanych i spalonych do cna. Nie pozostanie nic, nawetulotne niczym kłębiący się fioletowy dym wspomnienia.
Nic nie pozostało z Jamesa, który swe nieśmiertelne życie zakończył jako ostatni. A on musiał na to patrzeć. Patrzeć i cierpieć, nie mogąc nic na to poradzić, nie mogąc w żaden sposób mu pomóc…
Nie żeby sądził, że jego marna egzystencja jest bardziej wartościowa od życia Jamesa, na pewno nie. Niemniej, gdyby zainterweniował, zginęliby obaj. A jej wszystko uszłoby na sucho. Nie mógł na to pozwolić; musiał żyć, jeśli sprawiedliwość miała zwyciężyć.
Musiał żyć by pomścić Jamesa i jego siostrę, żeby ukarać.
Ale nie teraz. Jeszcze nie teraz, nie w jakiś banalny sposób. Zemsta miała być bolesna i słodka za razem. I będzie taka, o ile on dobrze się przygotuje. Miał moc i zamierzał ją dobrze wykorzystać.
O ile oczywiście nauczy się nad nią wcześniej panować, nie wcześniej
Niczym cień zniknął między drzewami. Przynajmniej to opanował do perfekcji; poruszał się bezszelestnie, jego stopy zdawały się wręcz nie dotykać ziemi. Idealny. Był idealny, doskonalszy niż większość wampirów.
Gdyby tylko potrafił w pełni kontrolować swoją moc…
Ale nie było pośpiechu. To właśnie była jedna z największych wad innych: pośpiech. Prócz tego emocje; kierowanie się sercem. A to przecież rozum był największą bronią. Po co ujawniać się zbyt wcześnie, bez zbędnego przygotowania?
Żałosny błąd zaślepionych zemstą kretynów.
Ale nie jego.
Zamierzał być cierpliwy, dobrze się przygotować – obojętnie jak długo to potrwa. Czas nie jest przeszkodą, kiedy przed sobą ma się całą wieczność. Zaatakuje z zaskoczenia, kiedy nikt nie będzie się tego spodziewać – pomijając fakt, że już teraz nikt nie spodziewał się właśnie jego; ona z pewnością go nawet nie pamiętała. Tym lepiej, bo kiedy się pojawi, nikt nawet nie pomyśli, że to on będzie jej końcem.
I będzie się napawał zemstą, jej cierpieniem…
Cierpieniem. Bo nie zaatakuje bezpośrednio jej, przynajmniej nie na początku. O nie, śmierć była zbyt prosta, zbyt łaskawa… Istniały rzeczy dużo gorsze od niej, od bólu i tortur. On doświadczył tego dwukrotnie.
Melinda i James.
Oboje stracili życie przez nią. Przez Isabel. Dlatego, że ona wciągnęła ich do świata, którego nie powinni poznać, który nie był przeznaczony dla nich… Świata, który okazał się ich zgubą.
On jej się za to odpłaci, wykończy ją od środka, aż będzie błagać go o śmierć. A wtedy okaże odrobinę miłosierdzia i łaskawie ją zabije.
Zacisnął dłonie w pięści. Stało się. Zdawało się, że to koniec, ale w rzeczywistości wszystko dopiero miało się zacząć. Bowiem każda decyzja miała swoje skutki, każde wydarzenie swoje konsekwencje.
Błędne koło – przyczyny i skutki.
Ale on kiedyś wróci.
I koło się zamknie.

1 komentarz:

  1. Super rozdział:) Końcówka jast dla mnie zaskoczeniem i za bardzo nie wiem, kto będzie się mścić na kim i za co dokładnie????Melinda i James już nie żyją a bella i Edward tak . Czy James prosiła Edwarda o zemste???????
    czy jak ??????????

    OdpowiedzUsuń



After We Fall
stories by Nessa