Zamarłam. Nieświadomie
wstrzymałam nawet oddech. Bez ruchu wsłuchiwałam się w płynącą z nieznanego mi
źródła piosenkę. W tak bardzo znaną i uwielbianą przeze mnie piosenkę.
Nabrałam powietrza do płuc, gdy we znaki dał
mi się brak tlenu i powoli, jak gdyby bojąc się, że w którymś momencie jednak
zasnęłam się i zaraz się obudzę, a wszystko zniknie, podniosłam się z łóżka.
Wiedziona melodią podeszłam do zastępującej ścianę szyby i wyjrzałam na
zewnątrz.
– Wiedziałam,
że mnie nie zawiedziesz – wyszeptałam bezwiednie. Nie czekając na jakąkolwiek
zachętę ruszyłam w stronę w drzwi; w roztargnieniu spojrzałam jeszcze w lustro
i poprawiłam włosy. Jak najprędzej mogłam nie zabijając się po drodze, zbiegłam
po schodach i wyszedłszy na zewnątrz, pognałam na tyły domu.
Efekt był niesamowity. Dookoła panował mrok,
jedynie ledwo przebijający się przez chmury półksiężyc swym wątłym blaskiem
umożliwiał zobaczenie czegokolwiek. James stał w samym środku kręgu utworzonych
z czegoś, co jak się zorientowałam było świecami. Gdy tylko mnie dostrzegł
przykucnął i wprawnie zaczął je zapalać. Stałam zaledwie kilka metrów dalej i
naprawdę niewiele musiałam zrobić by znaleźć się przy nim. Nie zrobiłam tego.
Czułam, że powinnam zaczekać aż skończy i dopiero gdy ostatnia świeca zapłonęła
jasnym płomieniem, zamykając świetlisty krąg, ruszyłam się z miejsca.
– Podoba ci
się? – zapytał szeptem. Gdy tylko znalazłam się wystarczająco blisko, ujął
delikatnie moją dłoń i pomógł mi przekroczyć utworzoną ze świec granicę.
Chwilowo oszołomiona i niezdolna do wydobycia z siebie głosu, zdobyłam się na
jedynie lekkie skinięcie głową. Chcąc zyskać na czasie i spróbować o wszystko
ogarnąć, raz jeszcze rozejrzałam się dookoła. Mój wzrok spoczął na stojącym
gdzieś z boku odtwarzaczu. Uśmiechnęłam się lekko, może nawet nieśmiało i
przeniosłam spojrzenie na jedną z najważniejszych dla mnie osób.
– If no one
will listen…* – powiedziałam cicho, splatając palce naszych dłoni. James uniósł
je i wierzchem swojej pogładził mnie po policzku. Zadrżałam i to bynajmniej nie
dlatego, że stałam w skąpej sukience w chłodny wrześniowy wieczór.
Poczułam jego wolną dłoń na swojej talii.
Delikatnie przyciągnął mnie bliżej; nasze twarze dzieliło teraz naprawdę
niewiele. Zaczął powoli kołysać się w takt muzyki ; pozwoliłam mu się
poprowadzić.
– Wszystkiego
najlepszego, Isabel – szepnął. Poczułam jego ciepły oddech na twarzy. Dzieląca
nasze usta odległość zaczęła mi ciążyć.
– Wszystkiego
najlepszego – powtórzyłam i mocno już zniecierpliwiona, może nawet zbyt
gwałtownie jak na panujący wokół nastrój, zachłannie wpiłam się w jego usta.
Nigdy wcześniej nie czułam czegoś podobnego.
Coś, jakiś niewidzialny magnes przyciągał mnie do niego. Chciałam być bliżej, o
wiele bliżej. Czułam cudowny słodki zapach; z zaskoczeniem zdałam sobie sprawę,
że pochodzi od niego. Emitowało go jego cudowne ciało. Działał na mnie jak
narkotyk, potrzebowałam go, wszystkiego co z nim związane. Zupełnie jak
powietrza, a może i bardziej.
Odsunęliśmy się od siebie zdyszani. Kręciło mi
się w głowie; nie byłam jednak pewna czy powodem tego był pocałunek czy ten
oszałamiający zapach którym przesycone zdawało się by powietrze wokół nas.
Chcę…, pomyślałam.
– Tak,
Izzy? – zapytał, a ja uświadomiłam sobie, że wypowiedziałam tę myśl na głos.
– Ja… Nie,
nic. Kocham cię – odpowiedziałam, ponownie przysuwając się do niego. Byłam cała
rozpalona, pragnęłam go, a po jego oczach poznałam, że pożąda mnie równie
mocno.
Czułam jego przyśpieszony puls, widziałam jak
z trudem łapie oddech, jak pulsuje żyła na jego szyi. Przecież wystarczyło bym
tylko odrobinę nachyliła i…
To było tak, jak gdyby ktoś wylał na mnie
wiadro lodowatej wody. Na zmianę robiło mi się raz gorąco, a raz zimno. Miałam
wrażenie, że coś przewróciło mi się w żołądku i zaraz zwymiotuję.
Nie pragnęłam Jamesa. Ja pragnęłam jego krwi.
Prawda uderzyła we mnie z niesamowitą siłą.
Nie mogłam w to uwierzy, to było takie nierealne. Czułam, a nawet s ł y s z a ł
a m jego krew. Było nawet gorzej – ja jej p r a g n ę ł a m. Robiło mi się
słabo na myśl o tym, co chciałam zrobić. Gdyby dała się ponieść swojemu
pragnieniu…
Jak to się mogło stać? Nie byłam jeszcze
dhampirem, nie powinnam odczuwać pragnienia, bo nim niewątpliwie było to, co
się ze mną działo. Sytuacja była podobna do transu który wpadłam tydzień
wcześniej na w-f’ie, możliwe więc, że był to kolejny zwiastun mojej inności i
zbliżającej się przemiany.
– Coś się
stało? – zaniepokoił się James. Chwycił mnie za ramiona i odsunął na długość
wyciągniętych rąk by móc lepiej mi się przyjrzeć. Otrząsnęłam się nieco zażenowana
tym, że od kilku minut musiałam stać jak wariatka, wpatrując się w niego
rozszerzonymi ze strachu oczyma.
– Zamyśliłam
się – użyłam już zwyklej dla mnie wymówki. Spojrzał na mnie bez przekonania,
ale nic nie powiedział. Uśmiechnął się tylko niepewnie i delikatnie przyciął
mnie do siebie. Przywarłam do niego, ledwie maskując przerażenie jakie wywołała
u mnie możliwość powtórzenia takiej sytuacji. Machinalnie zwolniłam oddech i
zaczęłam oddychać przez usta. Mięśnie miałam napięte i nie rozluźniłam ich
nawet wtedy, gdy z ulgą odkryłam, że ten dziwny stan minął całkowicie, a ja nie
odczuwam już tego co wcześniej.
Męczyła mnie jednak świadomość, że ja c h c i
a ł a m skosztować jego krwi. Choć teraz broniłam się przed tym, podświadomie
miałam nadzieje, że znów poczuję ten wspaniały zapach i tym razem moje gardło
zaleje cudownie ciepła ciecz. Mój organizm domagał się jej, instynkt
podpowiadał, że przed sobą mam jedynie bezbronnego człowieka którego z
łatwością mogę zabić by otrzymać to, czego tak pragnęłam.
Ale ja też byłam człowiekiem!
Jeszcze, sprostował cichy głosik w mojej
głowie. Od jakiegoś czasu w moim organizmie zachodziły niezrozumiałe dla mnie
zmiany. Moje zmysły wyostrzały się, byłam jeszcze sprawniejsza fizycznie, a
przecież od dawna nie miałam żadnego kontaktu ze sportem; jedynym wyjątkiem był
w-f, ale i on był niczym w porównaniu z treningami cheerleaderek.
Całe moje ciało przygotowywało się do
nadchodzącej przemiany, a pragnienie krwi było kolejnym tego objawem.
Wysiłkiem woli powstrzymywałam się od
natychmiastowej ucieczki do lasu. Bałam się, że byłam niebezpieczna dla Jamesa.
Jednocześnie coś podpowiadało mi, że nie potrafiłabym zrobić mu krzywdy.
Postanowiłam zaufać samej sobie; zarzuciłam mu ręce na szyję i ułożyłam głowę
na jego ramieniu by nie mógł dostrzec targających mną emocji. Nieświadomie
poruszałam się w takt muzyki, prowadzona przez przedstawiciela rodziny
Winegrów; starałam się ignorować fakt, że jestem niebezpiecznie blisko jego
szyi.
Czas zdawał się stanąć w miejscu, minuty
dłużyły się niemiłosiernie. W końcu jednak muzyka ucichła, ostatnia piosenka
dobiegła końca. Starając się ukryć ulgę jaka pojawiła się na mojej twarzy,
odsunęłam się od Jamesa.
– Coś
kiepsko się bawisz – stwierdził, uśmiechając się kwaśno. – Niepotrzebnie
słuchałem rad tego małego chochlika. Było mi zabrać cię na kolację jak
planowałem, a nie…
– Nie, to
nie tak –przerwałam pośpiesznie. – Po prostu źle się czuję, wiesz, babskie
sprawy… – wykręciłam się najlepszą wymówką jaka miałam. Zadziałało bez
zarzutów; zmieszał się cały i o nic więcej nie pytał. – Więc jednak Alice
maczała w tym palce? – zagadnęłam. Z ulgą przyjął zmianę tematu.
– To było
wczoraj… albo raczej dzisiaj, ściślej mówiąc. Dopadła mnie, gdy wychodziłem z
twojego pokoju. Była taka rozentuzjazmowana planowanie tego wieczoru, że strach
było odmówić.
Zaśmiałam się nerwowo i pokiwałam głową ze
zrozumieniem. Czego jak czego, ale zachowań Alice nie musiał mi tłumaczyć.
Mogłam nawet wyobrazi sobie zacięty wyraz jej twarzy, gdy przedstawiała mu
swoje pomysły. Mała manipulantka, ot co!
– I tak
jest cudownie – zapewniłam go. Nie chciałam zepsuć tego wieczoru, był w końcu
ważny dla nas obojga, a James niemalże stawał na głowie by wszystko było
idealnie. A biorąc pod uwagę fakt, że dopiero co rozważałam zabicie go to
naprawdę nie było tak źle.
– Chciałem
by wszystko było wyjątkowe… – przyznał.– Nasza rocznica… Ważniejsza tym
bardziej, że widzimy się po tylu tygodniach rozłąki. I nie będę mógł być na
twoich urodzinach… – westchnął.
Słysząc to ostatnie zdanie poczułam, że coś
przewraca mi się w żołądku. Im bliżej byłam przemiany, tym bardziej starałam
się o tym nie myśleć. Każda wzmianka o urodzinach przypominała mi tylko jak
mało czasu mi pozostało, a wizja Jamesa biorącego w tym wszystkim udział i
mającego jako alternatywę albo przemianę, albo śmierć przyprawiała mnie o
mdłości.
– Udało ci
się – pośpiesznie zmieniłam temat. – I naprawdę nie mam pretensji o to, że cię
nie będzie. Ważne, że chciałbyś ze mną wtedy być – dodałam. Uświadomiłam sobie,
że mówię prosto z serca. Nie był to kolejny wybieg, który miał na celu
odwrócenie jego uwagi od mojego dziwnego zachowania.
Uśmiechnął się do mnie czule i musnął wargami
moje czoło. Westchnęłam. Jak wiele miało się zmienić wraz ze mną?
Do tej pory myślałam jedynie o tym, co miało
zmieni się we mnie, a nie o tym ile miało zmienić się w moim życiu. Jak ognia
unikałam tego tematu. Wiedziałam jednak dobrze, że nie opóźnię tego, co miało
się stać. Teraz moje myśli pędziły jak szalone, uwolnione zostały wszelkie
wątpliwości jakie do tej pory spychałam w zakamarki mojego umysłu.
James dobrze widział, że znów jestem nieobecna
duchem, ale nie skomentował tego. Chwycił mnie jedynie za rękę i delikatnie
przyciągnął mnie do siebie.
– Hej, ja
dzisiaj mam wracać. Zatańczmy jeszcze raz, co? – poprosił.
– Dzisiaj?
– powtórzyłam jak automat. Byliśmy razem tak krotko. Czy mieliśmy choć cień
szansy by spotkać się jeszcze przed moją przemianą? Szanse były naprawdę marne,
wręcz zerowe.
– Tak
wyszło – westchnął. – Ale nie myśl o tym.
Zaczęliśmy się delikatnie kołysać. Nie trudził
się nawet by włączyć odtwarzać; prowadził mnie w takt sobie tylko znanej melodii.
Nigdy nie wiesz ile jeszcze czasu ci
pozostało**, przeszło mi przez myśl.
To była prawda – nie byłam teraz pewna już
prawie niczego. Postanowiłam cieszyć się chwilą, bo nigdy nic nie wiadomo.
Rozluźniłam się. Przestalam myśleć o tym co
miało być i czy sytuacja z krwią się powtórzy. Zaufałam sobie; wierzyłam, że w
razie czego będę potrafiła się powstrzymać i zachować kontrolę. Skupiłam się na
przyjemności tańca bez muzyki, teraz liczyła się tylko ta chwila. Ona i mój
James.
Wcześniej zdawało mi się, że czas stanął w
miejscu. I było to złe. Teraz doświadczyłam tego samego, ale wrażenie było
zupełnie inne. Nie czułam strachu. Jedynie radość, miłość i akceptację. Wcale
nie rozmyślałam, pozwalałam myślom płynąć swobodnie, skupiałam się na
odczuciach i to w nich się zatracałam.
Choć początkowo ten wieczór zapowiadał się
fatalnie, wszystko wróciło na właściwy tor. Było tak jak miało być, a może
nawet jeszcze lepiej. I już nic nie miało go popsuć.
A przynajmniej tak myślałam.
Na początku usłyszałam ciche warknięcie;
niesłyszalne dla Jamesa, ale wychwytane dla moich wyostrzonych zmysłów. Mój
chłopak zdał sobie sprawę, że nie jesteśmy sami dopiero wtedy, gdy Edward w
dość szybkim (jak dla człowieka, nie wampira) tempie przemknął się do domu; nie
zaszczycił nas przy tym nawet spojrzeniem.
Zgłupiałam całkowicie. Co go ugryzło?
po pierwsze to nie ogarniam zagrywki Jamesa
OdpowiedzUsuń...co to mialo byc i wlasciwie po co?? Eddd. ed mnie wkurza tymi swoimi fochami...
Hej! Jestem tu nowa i przeczytałam właśnie wszystko! Powiem ci , że strasznie mi się podoba ta "wersja" Zmierzchu. Piszesz genialnie! Zostaję tu na dłużej i czekam na nexta!
OdpowiedzUsuń