Do domu wszedł młody, na oko
siedemnastoletni chłopak. Podobnie jak reszta rodziny porażał urodą, jego
złociste tęczówki utkwione były we mnie.
– Ty musisz
być Edward – zgadłam. Miedzianowłosy, by taki kolor miały jego krótki, ułożone w artystyczny
nieład włosy, skinął mi głową na powitanie.
– Carlisle,
musimy porozmawiać – rzucił chłopak. Doktor tylko kiwnął głową i razem
wyszli na zewnątrz.
Nie
wiedziałam co o tym wszystkim myśleć. W pamięci wciąż miałam oczy
Edwarda – biła z nich niechęć, obrzydzenie i jakby... nienawiść? A wszystko
to skierowane do mojej osoby.
– No tak. –
Alice zaśmiała się nieco nerwowo. – Chłopak ma zły dzień, nie przejmuj się – zapewniła
i pociągnęła mnie za sobą. Nie byłam co do tego przekonana; takich uczuć
nie okazuje się nikomu bez powodu, nawet mając gorszy humor.
Bijąc się z myślami,
weszłam za Alice na piętro. Dziewczyna, w radosnych pląsach, poprowadziła
mnie korytarzem, aż w końcu zatrzymała się przed jakimiś drzwiami.
– Tu jest
twój pokój – oznajmiła otwierając drzwi i niemal siłą wpychając mnie do
środka. – I jak? Podoba się? Sama urządzałam – zasypała mnie pytaniami.
Cały czas uśmiechała się przy tym; zdawało mi się, że zaraz zacznie podskakiwać
z przejęcia.
– Wspaniały
– wyszeptałam tylko. Już drugi raz urok tego domu odebrał mi mowę.
Pomieszczenie w którym miałam zamieszkać było tak doskonałe jak wszystkie
inne.
Dominowały
tu kolory bieli i beżu. Jak mogłam się spodziewać, główna ściana została
zastąpiona ogromnym oknem z widokiem na las i rzekę. Pod ścianą
znajdowało się ogromne łóżko, a gdzieś w kącie sporych rozmiarów
szafa. Na ślicznych, białych meblach przyuważyłam nowoczesną wieżę, a na
biurku komputer.
– No nie
żartuj sobie ze mnie – wykrztusiłam, kręcąc z niedowierzaniem głową. – To
dla mnie?
– A dla
kogo niby? – Dziewczyna bez żadnych oporów mnie uściskała. – Teraz jesteśmy
rodziną – zsumowała krótko.
Poraziło
mnie to, jak szybko pogodziła się z tym faktem. W jej ustach
zabrzmiało to tak, jak gdybyśmy od dawna były rodzeństwem.
– To ja
zostawiam cię samą. – Choclica puściła mnie. – Zaraz pogonię Emmetta z twoimi
walizkami – dodała, a chwile później już jej nie było.
Z westchnieniem
rozejrzałam się dookoła i usiadłam na łóżku. To było niesamowite; wszyscy
zaakceptowali mnie tak szybko. No, prawie wszyscy...
Nadal nie
pojmowałam reakcji Edwarda na mój widok. Czy ja mu coś zrobiłam? Przecież nawet
się nie znaliśmy, widział mnie pierwszy raz w życiu. Więc dlaczego?
Postanowiłam zadać mu to pytanie przy najbliższej okazji. Jeśli ma jakiś
problem, niech powie mi wprost, bo ja zadręczać się z jego powodu nie
będę. Nie zadziera się z Isabel Marie Swan, czy też raczej teraz Cullen.
Uśmiechnęłam
się szeroko; niewiele brakowało do powrotu prawdziwej mnie. Tej złośliwej,
sarkastycznej i odważnej osóbki, którą byłam przed stratą rodziców. James
będzie usatysfakcjonowany, skoro tak mu tęskno za piekłem z mojej strony.
Moje
rozmyślania zostały przerwane przez osobnika, który bezceremonialnie wpadł do
mojego pokoju.
– Puka się –
rzuciłam półżartem.
– Czepiasz
się. – Emmett wyszczerzył się do mnie i postawił walizki na podłodze. – Jak
tam panno Cullen? – zapytał, zwalając się na moje łóżko.
– Lepiej
niż myślałam na początku – przyznałam. – Wszyscy są wspaniali tylko...
– Edkiem
się nie przejmuj – przerwał mi chłopak. – Już dawno zdawało mi się, że ma coś
nie po kolei w głowie, ale nikt mnie nie słuchał.
Zaśmiałam
się tylko, słysząc to. Zdążyłam już polubić Emmetta, był świetnym bratem. Tylko
jego poczucie humoru było dobijające.
– Dobra – powiedział
w końcu, wstając. – To ty się rozpakuj, bo jak Alice dorwie się do twoich
ciuchów to nic nie znajdziesz – doradził mi wychodząc.
Musiałam
przyznać mu rację. Bez entuzjazmu wysypałam zawartość walizki na łóżko i zaczęłam
przeglądać rzeczy. Nie zajęło mi to długo – uporałam się z tym w niecałe
pół godziny; moje ubrania nie zajęły nawet połowy wolnej przestrzeni szafy.
Z satysfakcją przyglądałam się efektom mojej pracy.
Rozejrzałam się jeszcze po pokoju, chcąc sprawdzić czy nic nie zapomniałam, gdy
nagle coś przykuło moją uwagę. Małe, fioletowe pudełeczko na moim łóżku. Szybko
wzięłam je do ręki.
Szczęściem zostawiłaś to u nas,
Mel.
W krótkim
zdaniu wypisanym na wieczku, rozpoznałam zgrabne pismo mojej przyjaciółki.
Domyśliłam się, że podrzuciła mi to do walizki. Nie interesowało mnie to jednak
w tej chwili – bez zbędnych ceregieli otworzyłam je i niemal pisnęłam
z radości.
W środku,
na skrawku materiału, leżała srebrna bransoletka z siedmioma zawieszkami.
Dostałam ją od Melindy, gdy miałyśmy po dziesięć lat. To był jej pomysł – na
każde urodziny dawała mi po jednej zawieszce na symbol kolejnego roku naszej
przyjaźni. Bałam się, że spłonęła w tamtym pożarze. Na szczęście tak się
nie stało.
Drżącymi
palcami wyjęłam biżuterię z pudełka i z największą ostrożnością
zapięłam na moim nadgarstku. Zawieszki uderzyły o siebie wydając cichy,
melodyjny dźwięk.
Siedziałam
chwilę w bezruchu, wpatrując się w błyskotkę na mojej ręce. W końcu
jednak postanowiłam zejść na dół. Nie mogłam przecież spędzić całego dnia w pokoju.
Pomyśleli by, że się przed nimi ukrywam, a to nie była prawda.
Ruszyłam
się wiec i zeszłam do salonu. Zastałam tam Esme, Carlisle'a i Alice.
Ta ostatnia na mój widok poderwała się z miejsca i podeszła do mnie.
– Śliczne –
powiedziała, biorąc mnie za rękę. Obejrzała uważnie każdą zawieszkę
bransoletki.
– Zauważyłaś?
– Uśmiechnęłam się nieśmiało.
– Oczywiście
– żachnęła się. – Prezent? Od chłopaka? – zapytała, ciągnąc mnie na kanapę.
Zauważyłam, że Esme rzuciła jej karcące spojrzenie. Nie zgasiło to bynajmniej
jej entuzjazmu.
– Od
przyjaciółki – sprostowałam. – Która, jeśli chodzi o ścisłość, jest
siostrą mojego chłopaka – dodałam, chcąc zaspokoić jej ciekawość.
– Wiedziałam
– pisnęła radośnie. – Jaki on jest? Ile się znacie? Opowiadaj!
Przygryzłam
dolną wargę. Dziewczyna była bardzo bezpośrednia, jej pytania sprawiły, że nie
wiedziałam co powiedzieć.
– Alice – upomniała
ją Esme.
Chochlica
miała już na to odpowiedź.
– No co?
Chcę ją trochę poznać. – Uśmiechnęła się (Jakim cudem?) jeszcze szerzej. – Ja
cię nie zmuszam do odpowiedzi, prawda?
– Prawda – przytaknęłam
– A masz i ciesz się. Ma na imię James i bardzo się o mnie
troszczy. Znamy się od urodzenia, ale jesteśmy razem prawie trzy lata.
– Prawie? –
powtórzyła z nieskrywanym entuzjazmem. – Będziecie mieli rocznicę? Rzuć
hasło, a ją zorganizujemy.
– Na pewno –
obiecałam jej. – A gdzie reszta? – zapytałam. W rzeczywistości interesowała
mnie jedna konkretna osoba.
– Emmett i Jasper
poszli do lasu, Rose jest u siebie, a Edward... – zawahała się.
– Musiał
chwilowo wyjechać – wyjaśnił za nią Carlisle. Pokiwałam głową ze zrozumieniem.
Instynktownie jednak czułam, że powodem nieobecności tego chłopaka jestem ja
sama.
Tej nocy źle spałam. Miałam
jakieś idiotyczne sny, kilkakrotnie zrywałam się z dziwnym przeczuciem, że
jestem obserwowana. Wciąż prześladował mnie obraz oczu i twarzy Edwarda w reakcji
na mój widok.
Obudziłam
się po raz kolejny i spojrzałam na zegarek. Szósta rano; uznałam, że mogę
już wstać. Zwlekłam się z łóżka, przebrałam w jakieś ciuchy i rozczesałam
włosy. Gotowa wymknęłam się na korytarz i cicho zeszłam na dół. Jakież
było moje zdziwienie, gdy natknęłam się na Jaspera i Carlisle'a.
– Nie śpisz
Isabel? – chłopaki pierwszy raz się do mnie odezwał. Spodobał mi się sposób, w jaki
wymówił moje imię.
– Jakoś nie
mogę – odpowiedziałam. Jasper tylko posłał mi uśmiech, minął mnie i wyszedł
z domu. Wydał mi się bardzo tajemniczy i zmienny.
– Źle
spałaś – zwrócił się do mnie doktor. – Dobrze się czujesz? – przyjrzał mi się
uważnie.
– Tak,
wszystko dobrze – zapewniłam. – To chyba zmiana miejsca.
Chciałam
dodać jeszcze coś przekonującego, ale zadzwoniła moja komórka. Przeprosiłam na
chwilę i odebrałam.
– Jak
mogłaś nie zadzwonić? – usłyszałam pełen wyrzutów głos Melindy.
– Nie
miałam kiedy – zaczęłam się bronić. – A chciałam mój aniele, gdy znalazłam
pudełeczko.
– Znalazłaś?
– moja przyjaciółka trochę się udobruchała. – Doskonale. I co tam u ciebie?
– zapytała.
– Jest
okej... Podziękuj ode mnie Jamesowi za to, że mnie ochrzanił – poprosiłam.
– Chwila,
bo nie rozumiem – przerwała mi. – Mam podziękować mojemu przygłupiemu
braciszkowi za to, że nawrzeszczał na moją najlepszą przyjaciółkę? – upewniła
się. Przytaknęła.
– Ja tu
jestem siostruniu – usłyszałam głos Jamesa. – No, a teraz daj telefon. Też
chce z nią pogadać.
– A idź
mi – odparowała. – Mój telefon, moje rozmowy.
– Ale
blokujesz linię – warknął podirytowany.
– I masz
pecha... Ej! – usłyszałam odgłos szarpaniny.
– Hej, kochanie!
– James jednak dopchnął się do telefonu. – Na litość Boską, Mel, złaź ze mnie!
Usłyszałam
jak telefon upada na ziemię, a zaprzyjaźnione ze mną rodzeństwo zaczyna
się kłócić. Odsunęłam komórkę na długość wyciągniętej ręki, gdy popłynął potok
łaciny.
– Jak
dzieci – mruknęłam do siebie i przerwałam rozmowę. To nigdy nie miało się
zmienić.
Pięknie :) Piszesz rewelacyjnie, ja w ołowie nie umiem tego co ty! Ciekawe dlaczego Edward ma coś do Isabel, heh, może jest zły że weszła mu do rodziny? Nie moge się doczekać, i gdybyś miała ochote i czas to wpadnij do mnie i zobacz moje żałosne wypociny :/ zyjesz-iluzja.blogspot.com
OdpowiedzUsuńŚwietnie sie czyta twojego bloga ! :) No i historia rewelacyjne :)
OdpowiedzUsuńJeśli masz chwilkę wpadnij na www.blood-in-the-veins.blogspot.com
świetny blog :) czekam na kolejne rozdzaiły:) pozdrawiam
OdpowiedzUsuńto byl naprawde rewelacyjny pomysl zeby dodac postacie Mel i Jamesa.. wspaniale to wszystko sie wypelnia. Edward wyjechal? hmmmm ciekawe...
OdpowiedzUsuńwww.czarnekrolestwo.blog.pl