wtorek, 22 stycznia 2013

Trzy

Do domu wszedł młody, na oko siedemnastoletni chłopak. Podobnie jak reszta rodziny porażał urodą, jego złociste tęczówki utkwione były we mnie.
– Ty musisz być Edward – zgadłam. Miedzianowłosy, by taki kolor miały jego krótki, ułożone w artystyczny nieład włosy, skinął mi głową na powitanie.
– Carlisle, musimy porozmawiać – rzucił chłopak. Doktor tylko kiwnął głową i razem wyszli na zewnątrz.
Nie wiedziałam co o tym wszystkim myśleć. W pamięci wciąż miałam oczy Edwarda – biła z nich niechęć, obrzydzenie i jakby... nienawiść? A wszystko to skierowane do mojej osoby.
– No tak. – Alice zaśmiała się nieco nerwowo. – Chłopak ma zły dzień, nie przejmuj się – zapewniła i pociągnęła mnie za sobą. Nie byłam co do tego przekonana; takich uczuć nie okazuje się nikomu bez powodu, nawet mając gorszy humor.
Bijąc się z myślami, weszłam za Alice na piętro. Dziewczyna, w radosnych pląsach, poprowadziła mnie korytarzem, aż w końcu zatrzymała się przed jakimiś drzwiami.
– Tu jest twój pokój – oznajmiła otwierając drzwi i niemal siłą wpychając mnie do środka. – I jak? Podoba się? Sama urządzałam – zasypała mnie pytaniami. Cały czas uśmiechała się przy tym; zdawało mi się, że zaraz zacznie podskakiwać z przejęcia.
– Wspaniały – wyszeptałam tylko. Już drugi raz urok tego domu odebrał mi mowę. Pomieszczenie w którym miałam zamieszkać było tak doskonałe jak wszystkie inne.
Dominowały tu kolory bieli i beżu. Jak mogłam się spodziewać, główna ściana została zastąpiona ogromnym oknem z widokiem na las i rzekę. Pod ścianą znajdowało się ogromne łóżko, a gdzieś w kącie sporych rozmiarów szafa. Na ślicznych, białych meblach przyuważyłam nowoczesną wieżę, a na biurku komputer.
– No nie żartuj sobie ze mnie – wykrztusiłam, kręcąc z niedowierzaniem głową. – To dla mnie?
– A dla kogo niby? – Dziewczyna bez żadnych oporów mnie uściskała. – Teraz jesteśmy rodziną – zsumowała krótko.
Poraziło mnie to, jak szybko pogodziła się z tym faktem. W jej ustach zabrzmiało to tak, jak gdybyśmy od dawna były rodzeństwem.
– To ja zostawiam cię samą. – Choclica puściła mnie. – Zaraz pogonię Emmetta z twoimi walizkami – dodała, a chwile później już jej nie było.
Z westchnieniem rozejrzałam się dookoła i usiadłam na łóżku. To było niesamowite; wszyscy zaakceptowali mnie tak szybko. No, prawie wszyscy...
Nadal nie pojmowałam reakcji Edwarda na mój widok. Czy ja mu coś zrobiłam? Przecież nawet się nie znaliśmy, widział mnie pierwszy raz w życiu. Więc dlaczego? Postanowiłam zadać mu to pytanie przy najbliższej okazji. Jeśli ma jakiś problem, niech powie mi wprost, bo ja zadręczać się z jego powodu nie będę. Nie zadziera się z Isabel Marie Swan, czy też raczej teraz Cullen.
Uśmiechnęłam się szeroko; niewiele brakowało do powrotu prawdziwej mnie. Tej złośliwej, sarkastycznej i odważnej osóbki, którą byłam przed stratą rodziców. James będzie usatysfakcjonowany, skoro tak mu tęskno za piekłem z mojej strony.
Moje rozmyślania zostały przerwane przez osobnika, który bezceremonialnie wpadł do mojego pokoju.
– Puka się – rzuciłam półżartem.
– Czepiasz się. – Emmett wyszczerzył się do mnie i postawił walizki na podłodze. – Jak tam panno Cullen? – zapytał, zwalając się na moje łóżko.
– Lepiej niż myślałam na początku – przyznałam. – Wszyscy są wspaniali tylko...
– Edkiem się nie przejmuj – przerwał mi chłopak. – Już dawno zdawało mi się, że ma coś nie po kolei w głowie, ale nikt mnie nie słuchał.
Zaśmiałam się tylko, słysząc to. Zdążyłam już polubić Emmetta, był świetnym bratem. Tylko jego poczucie humoru było dobijające.
– Dobra – powiedział w końcu, wstając. – To ty się rozpakuj, bo jak Alice dorwie się do twoich ciuchów to nic nie znajdziesz – doradził mi wychodząc.
Musiałam przyznać mu rację. Bez entuzjazmu wysypałam zawartość walizki na łóżko i zaczęłam przeglądać rzeczy. Nie zajęło mi to długo – uporałam się z tym w niecałe pół godziny; moje ubrania nie zajęły nawet połowy wolnej przestrzeni szafy.
Z satysfakcją przyglądałam się efektom mojej pracy. Rozejrzałam się jeszcze po pokoju, chcąc sprawdzić czy nic nie zapomniałam, gdy nagle coś przykuło moją uwagę. Małe, fioletowe pudełeczko na moim łóżku. Szybko wzięłam je do ręki.
Szczęściem zostawiłaś to u nas,
Mel.
W krótkim zdaniu wypisanym na wieczku, rozpoznałam zgrabne pismo mojej przyjaciółki. Domyśliłam się, że podrzuciła mi to do walizki. Nie interesowało mnie to jednak w tej chwili – bez zbędnych ceregieli otworzyłam je i niemal pisnęłam z radości.
W środku, na skrawku materiału, leżała srebrna bransoletka z siedmioma zawieszkami. Dostałam ją od Melindy, gdy miałyśmy po dziesięć lat. To był jej pomysł – na każde urodziny dawała mi po jednej zawieszce na symbol kolejnego roku naszej przyjaźni. Bałam się, że spłonęła w tamtym pożarze. Na szczęście tak się nie stało.
Drżącymi palcami wyjęłam biżuterię z pudełka i z największą ostrożnością zapięłam na moim nadgarstku. Zawieszki uderzyły o siebie wydając cichy, melodyjny dźwięk.
Siedziałam chwilę w bezruchu, wpatrując się w błyskotkę na mojej ręce. W końcu jednak postanowiłam zejść na dół. Nie mogłam przecież spędzić całego dnia w pokoju. Pomyśleli by, że się przed nimi ukrywam, a to nie była prawda.
Ruszyłam się wiec i zeszłam do salonu. Zastałam tam Esme, Carlisle'a i Alice. Ta ostatnia na mój widok poderwała się z miejsca i podeszła do mnie.
– Śliczne – powiedziała, biorąc mnie za rękę. Obejrzała uważnie każdą zawieszkę bransoletki.
– Zauważyłaś? – Uśmiechnęłam się nieśmiało.
– Oczywiście – żachnęła się. – Prezent? Od chłopaka? – zapytała, ciągnąc mnie na kanapę. Zauważyłam, że Esme rzuciła jej karcące spojrzenie. Nie zgasiło to bynajmniej jej entuzjazmu.
– Od przyjaciółki – sprostowałam. – Która, jeśli chodzi o ścisłość, jest siostrą mojego chłopaka – dodałam, chcąc zaspokoić jej ciekawość.
– Wiedziałam – pisnęła radośnie. – Jaki on jest? Ile się znacie? Opowiadaj!
Przygryzłam dolną wargę. Dziewczyna była bardzo bezpośrednia, jej pytania sprawiły, że nie wiedziałam co powiedzieć.
– Alice – upomniała ją Esme.
Chochlica miała już na to odpowiedź.
– No co? Chcę ją trochę poznać. – Uśmiechnęła się (Jakim cudem?) jeszcze szerzej. – Ja cię nie zmuszam do odpowiedzi, prawda?
– Prawda – przytaknęłam – A masz i ciesz się. Ma na imię James i bardzo się o mnie troszczy. Znamy się od urodzenia, ale jesteśmy razem prawie trzy lata.
– Prawie? – powtórzyła z nieskrywanym entuzjazmem. – Będziecie mieli rocznicę? Rzuć hasło, a ją zorganizujemy.
– Na pewno – obiecałam jej. – A gdzie reszta? – zapytałam. W rzeczywistości interesowała mnie jedna konkretna osoba.
– Emmett i Jasper poszli do lasu, Rose jest u siebie, a Edward... – zawahała się.
– Musiał chwilowo wyjechać – wyjaśnił za nią Carlisle. Pokiwałam głową ze zrozumieniem. Instynktownie jednak czułam, że powodem nieobecności tego chłopaka jestem ja sama.

Tej nocy źle spałam. Miałam jakieś idiotyczne sny, kilkakrotnie zrywałam się z dziwnym przeczuciem, że jestem obserwowana. Wciąż prześladował mnie obraz oczu i twarzy Edwarda w reakcji na mój widok.
Obudziłam się po raz kolejny i spojrzałam na zegarek. Szósta rano; uznałam, że mogę już wstać. Zwlekłam się z łóżka, przebrałam w jakieś ciuchy i rozczesałam włosy. Gotowa wymknęłam się na korytarz i cicho zeszłam na dół. Jakież było moje zdziwienie, gdy natknęłam się na Jaspera i Carlisle'a.
– Nie śpisz Isabel? – chłopaki pierwszy raz się do mnie odezwał. Spodobał mi się sposób, w jaki wymówił moje imię.
– Jakoś nie mogę – odpowiedziałam. Jasper tylko posłał mi uśmiech, minął mnie i wyszedł z domu. Wydał mi się bardzo tajemniczy i zmienny.
– Źle spałaś – zwrócił się do mnie doktor. – Dobrze się czujesz? – przyjrzał mi się uważnie.
– Tak, wszystko dobrze – zapewniłam. – To chyba zmiana miejsca.
Chciałam dodać jeszcze coś przekonującego, ale zadzwoniła moja komórka. Przeprosiłam na chwilę i odebrałam.
– Jak mogłaś nie zadzwonić? – usłyszałam pełen wyrzutów głos Melindy.
– Nie miałam kiedy – zaczęłam się bronić. – A chciałam mój aniele, gdy znalazłam pudełeczko.
– Znalazłaś? – moja przyjaciółka trochę się udobruchała. – Doskonale. I co tam u ciebie? – zapytała. 
– Jest okej... Podziękuj ode mnie Jamesowi za to, że mnie ochrzanił – poprosiłam.
– Chwila, bo nie rozumiem – przerwała mi. – Mam podziękować mojemu przygłupiemu braciszkowi za to, że nawrzeszczał na moją najlepszą przyjaciółkę? – upewniła się. Przytaknęła.
– Ja tu jestem siostruniu – usłyszałam głos Jamesa. – No, a teraz daj telefon. Też chce z nią pogadać.
– A idź mi – odparowała. – Mój telefon, moje rozmowy.
– Ale blokujesz linię – warknął podirytowany.
– I masz pecha... Ej! – usłyszałam odgłos szarpaniny.
– Hej, kochanie! – James jednak dopchnął się do telefonu. – Na litość Boską, Mel, złaź ze mnie!
Usłyszałam jak telefon upada na ziemię, a zaprzyjaźnione ze mną rodzeństwo zaczyna się kłócić. Odsunęłam komórkę na długość wyciągniętej ręki, gdy popłynął potok łaciny.
– Jak dzieci – mruknęłam do siebie i przerwałam rozmowę. To nigdy nie miało się zmienić.

4 komentarze:

  1. Pięknie :) Piszesz rewelacyjnie, ja w ołowie nie umiem tego co ty! Ciekawe dlaczego Edward ma coś do Isabel, heh, może jest zły że weszła mu do rodziny? Nie moge się doczekać, i gdybyś miała ochote i czas to wpadnij do mnie i zobacz moje żałosne wypociny :/ zyjesz-iluzja.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  2. Świetnie sie czyta twojego bloga ! :) No i historia rewelacyjne :)
    Jeśli masz chwilkę wpadnij na www.blood-in-the-veins.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  3. świetny blog :) czekam na kolejne rozdzaiły:) pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  4. to byl naprawde rewelacyjny pomysl zeby dodac postacie Mel i Jamesa.. wspaniale to wszystko sie wypelnia. Edward wyjechal? hmmmm ciekawe...
    www.czarnekrolestwo.blog.pl

    OdpowiedzUsuń



After We Fall
stories by Nessa