środa, 18 grudnia 2013

Osiemnaście

Osiemnaście.
Mały skarb

Było późno, kiedy w końcu zdecydowaliśmy się wstać. Wciąż czułam się jak we śnie, całkowicie oszołomiona tym, że nareszcie wszystko zaczęło się układać. W pamięci wciąż miałam wszystko to, co wydarzyło się między mną a Edwardem, kiedy nareszcie wszystko sobie wyjaśniliśmy. Na skórze wciąż czułam czułe pocałunki mojego męża, chociaż nie mogliśmy pozwolić sobie na zbyt wiele; jakby nie patrzeć, co najwyżej dobę wcześniej urodziłam dziecko, omal przy tym nie umierając. Wciąż byłam obolała, więc tym bardziej miałam prawo do tego, żeby czuć się zmęczoną.
Edwardowi nie zależało na moim ciele, a przynajmniej nie przede wszystkim. To była jedna z cech, która wyróżniała mojego męża od innych mężczyzn - kochał mnie i zależało mu wyłącznie na mnie. Jeszcze kilka dni wcześniej nawet nie wpadłabym na to, że po pojawieniu się Nessie, znów znajdę się w objęciach ukochanego. Przez całą noc leżeliśmy wtuleni w siebie, raz po raz spoglądając na naszą śpiącą córeczkę. Mała leżała pomiędzy nami, oddychając miarowo; nic nie było w stanie jej obudzić, a my mogliśmy w pełni skoncentrować się na sobie.
Nie mogłam nie zauważyć z jaką ostrożnością Edward obchodził się ze mną od momentu naszej nocnej rozmowy. W jego gestach wyczuwałam czułość, ale jednocześnie rezerwę, jakby nie był pewien, jak wiele może sobie pozwolić po tym jak wcześniej mnie potraktował. Sama nie byłam pewna, co powinnam czuć, ale wystarczyło, że spojrzałam na swoją obrączkę, żeby poczuć się pewniej. Złoty krążek ponownie zalśnił na serdecznym palcu mojej lewej dłoni, a ja poczułam, że znów odnalazłam miejsce do którego przynależę.
Renesmee zamrugała i otworzyła oczka. Jej czekoladowe tęczówki powędrowały po pokoju, kiedy zaczęła z ciekawością rozglądać się dookoła. Jęknęła cichutko, chyba urażona tym, że ktokolwiek odważył się ją położyć; w końcu od urodzenia była noszona na rękach. Uśmiechnęłam się i szybko nachyliłam się nad Nessie, po czym czule pogładziłam ją po policzku. Drobne paluszki mojej córeczki zacisnęły się na kosmyku moich włosów, ale prawie nie zwróciłem na to uwagi; taki ból był niczym, zwłaszcza w porównaniu z palącym działaniem rozchodzącego się po ciele jadu.
- No co, skarbie? - zapytałam ją cicho. Wciąż nie mogłam przywyknąć do tego, że teraz byłam matką.
Nessie puściła moje włosy, po czym przeniosła rączkę na mój policzek. Tym razem byłam przygotowana na to, co może się stać, wcześniej zresztą zorientowałam się, czego malutka może potrzebować. Nie byłam pewna czy to dar, czy ten słynny matczyny instynkt, ale i tak wiedziałam, że…
- Jest głodna - stwierdził cicho Edward. Leżał na boku, podpierając głowę na dłoni i uważnie obserwując mnie oraz Renesmee. Na jego ustach błąkał się rozczulony uśmiech, chociaż kiedy spoglądał na Nessie, w jego złocistych oczach widziałam smutek; miał wyrzuty sumienia, ale tak było lepiej - dobrze, że przynajmniej wiedział, że nas zranił. - Zejdę do kuchni po krew. Przynieść ci coś?
- Idę z tobą - zaoferowałam natychmiast. Usiadłam na łóżku, zanim zdążył mnie powstrzymać, po czym lekko się przeciągnęłam. - Weź małą. Wezmę prysznic i zaraz do was dołączę - zapewniłam z entuzjazmem.
Edward spojrzał na mnie z powątpieniem, ale chyba uspokoił się, widząc, że bez problemu stanęłam na nogi. Zerknęłam na swoją koszulę nocną i cicho westchnęłam. Podejrzewałam, że w jedwabnym stroju wyglądałam niczym duch, poza tym to było bardzo w stylu Alice, żeby nawet w takiej sytuacji dać mi aż tak wyszukane i niepraktyczne ubranie.
- Ładnie wyglądasz - stwierdził cicho Edward, dosłownie pożerając mnie wzrokiem. - Czasami jednak warto docenić moją siostrę.
- Dziękuję bardzo! - zawołała Alice z dołu, bezceremonialnie przerywając naszą chwilę samotności. Wymieniliśmy znaczące spojrzenia, a Edward wywrócił oczami. - A teraz pospieszcie się i w końcu tutaj chodźcie. Chce w końcu zobaczyć Nessie.
Nie mieliśmy większego wyboru, a wolałam nie ryzykować, że wampirzyca pofatyguje się na górze. Poczekałam aż Edward wyjdzie, zabierając ze sobą wciąż zaspaną Renesmee (mała wyjątkowo entuzjastycznie reagowała na jego dotyk, dobrze wiedząc kim dla niej jest), po czym podeszłam do szafy, żeby znaleźć sobie jakieś ubranie. Nie miałam zbyt wielu rzeczy, bo większość znajdowała się wciąż w naszym domu, ale znalazłam jakąś bluzkę i spodnie, chociaż wiedziałam, że wszystkie te rzeczy okażą się za szerokie. Cała dostępna mi w tym momencie garderobę składała się wyłącznie na ubrania ciążowe, bo w ostatnim czasie w zastraszającym tempie przybierałam na wadze, w miarę rozwoju ciąży. Nie czułam się na tyle zdesperowana, żeby pożyczyć cokolwiek od Alice, dlatego musiało mi wystarczyć to, co miałam; ważne, że było wygodne - rozmiar nie liczył znaczenia.
Stojąc pod prysznicem, przesadnie dokładnie przyglądałam się swojemu ciału. Byłam zaskoczona tym, jak szybko wróciłam do wcześniejszej sylwetki, chociaż dotykając płaskiego brzucha czułam się nienaturalnie… pusta. Chociaż wiedziałam, że Renesmee jest na dole, nie mogłam przywyknąć do świadomości tego, że już nie mam jej przy sobie. Cieszyłam się, że poród w końcu nastąpił, ale jednocześnie czułam niewyjaśniony smutek; potrzebowałam trochę czasu, żeby przyzwyczaić się do kolejnej zmiany w życiu, wierzyłem jednak, że przyjdzie mi to z łatwością.
Bliscy nie od razy zauważyli mnie, kiedy w końcu pojawiłam się w salonie. Obecni byli prawie wszyscy, pomijając Santiego; jego nieobecność mnie zaskoczyła, ale nie zapytałam nikogo o powody, bowiem moją uwagę natychmiast ponownie zajęła Renesmee. Mała już zdążyła owijać sobie wokół palca Alice i Rosalie, o teraz obie ciotki wisiały nad Edwardem, który starał się nakarmić dziecko krwią. Nessie obejmowała paluszkami nieprzeźroczystą butelkę, powoli spijając zawarty w niej płyn i jednocześnie z ciekawością rozglądając się dookoła. Wyraźnie zaciekawiła ją ilość przychylnych jej osób, ale to na mój widok Renesmee przestała pić. Stanowczo odsunęła butelkę, po czym wyciągnęła obie rączki w moją stronę, sprawiając, że uśmiechnęłam się bezwiednie.
- Bella! – Alice w końcu zwróciła na mnie uwagę. Natychmiast zlustrowała mnie wzrokiem, po czym westchnęła z miną męczennicy. – Naprawdę nie miałaś niczego lepszego? – zapytała, wzrokiem pełnym rezerwy lustrując mój strój.
- Naprawdę tak się ze mną witasz po tym, jak omal nie umarłam? – odpowiedziałam z niewinnym uśmiechem, pośpiesznie podchodząc do kanapy. Zaskakująco wprawnie przejęłam Nessie od Edwarda, czując się przy tym tak, jakbym przez ostatni wiek nie robiła niczego więcej, prócz opieki nad dzieckiem.
Moja przyjaciółka jedynie pokręciła głową. Już w następnej sekundzie postanowiła się zreflektować i w pośpiechu zarzuciła mi obie ręce na szyję, żeby móc serdecznie mnie uściskać. Objęłam ją jedną ręką, drugą wciąż podtrzymując Renesmee, żeby przypadkiem nie ucierpiała przez wybuch czułości ze strony chochlicy.
- Tak już lepiej – pochwaliłam, bez większego problemu wyplątując się z jej objęć. – Mam tylko jedną prośbę na przyszłość: nigdy więcej jedwabiów, chyba, że do trumny, bo wtedy będzie mi już wszystko jedno, dobrze?
Moja uwaga wywołała ogólną wesołość i sprawiła, że reszta w końcu otrząsnęła się na tyle, żeby zorientować się, że najgorsze było już za nami. Nikt nie skomentował nawet słowem tego, co zaszło między mną a Edwardem, zupełnie jakby ostatnie dni były najzupełniej normalne. Miałam wrażenie, że zwłaszcza mój mąż jest za tę wyrozumiałość wdzięczny, nawet jeśli nie zasłużył sobie na aż taką pobłażliwość. Mnie jak na razie wystarczyło to, że próbował wszystko naprawić i że w końcu przy mnie był, chociaż jednocześnie nie potrafiłam tak po prostu zapomnieć o wszystkim, co się wydarzyło.
Zapomniałam już, jak to jest siedzieć całą rodziną, dlatego mimo lekkiego zmęczenia nie śpieszyłam się zbytnio z tym, żeby znowu zostać tylko w towarzystwie Edwarda i Renesmee. Ostatecznie ułożyłam się wygodnie na kanapie, całym ciałem opierając się o tors mojego męża. Wampir otoczył mnie ramionami i zaczął bawić się moimi włosami, głaskając je lekko i raz po raz wdychając do płuc zapach mojej krwi. Rozluźniłam się, uspokojona, nieco sennie obserwując, jak Rosalie i Alice zachwycają się Nessie. Mała po raz kolejny nie miała okazji na to, żeby zostać chociaż na moment samą, bo ciotki dosłownie wyrywały ją sobie z rąk. Esme również wydawała się zachwycona, chociaż jej spojrzenie częściej wędrowało w stronę moją i Edwarda; w jej oczach widziałam radość, jasno oddającą jej stosunek do tego, że między nami – jej przybranymi dziećmi, bo mimo wszystko wciąż traktowałam wampirzycę jak matkę – nareszcie wszystko było w porządku.
Powoli uniosłam głowę, żeby spojrzeć wprost w złociste oczy mojego męża. Edward spojrzał na mnie z wahaniem, po czym podjął decyzję i szybko nachylił się nade mną, muskając moje wargi swoimi. Zaskoczona odwzajemniłam pocałunek, nie zastanawiając się nad tym, czy ktokolwiek nas obserwuje i czy dobrym pomysłem jest obnosić się ze swoimi uczuciami w obecności naszych bliskich. Usłyszałam tubalny, charakterystyczny śmiech Emmett’a, ale nie zwróciłam na to uwagi; chociaż zmęczona, lekko wygięłam się w łuk, chcąc znaleźć wygodniejszą pozycję, żeby w należyty sposób odwzajemnić pieszczotę, teraz poniekąd na złość rozbawionego naszym zachowaniem osiłka. Gdzieś na krawędzi świadomości miałam całkiem dobrą ripostę, związaną z tym, jak czasami zachowywali się z Rosalie, ale usta i język miałam zajęte zupełnie czymś innym, więc nie miałam jak się odezwać. Na całe szczęście Edward miał większe pole manewru, więc po prostu pochwycił poduszkę i bez wahania cisnął nią w brata, trafiając wampira prosto w twarz. To skutecznie zamknęło Emmett’owi usta, po raz kolejny wywołując w pokoju ogólną wesołość. Atmosfera była lekka i przyjemna, bo nareszcie było tak, jak być powinno.
Ponad śmiech pozostałych wybił się jeszcze jeden, niezwykle melodyjny i delikatny głosik. Momentalnie zesztywniałam i poderwawszy się do pozycji siedzącej, okrągłymi ze zdumienia oczami spojrzałam wprost na moją małą córeczkę. Renesmee znajdowała się akurat w ramionach Rosalie, wyraźnie zaciekawiona piękną twarzą i złocistymi lokami wampirzycy, ale to raczej nie widok ciotki sprawił, że Nessie roześmiała się radośnie. Na moment wszyscy zamilkli, jak urzeczeni wpatrując się w niemowlę w ramionach Rosalie; dopiero w momencie, kiedy Nessie roześmiała się ponownie i wyciągnęła obie rączki w moją stronę, otrząsnęłam się na tyle, żeby również się uśmiechnąć i się podnieść.
- Wydaje mi się, że Renesmee wolałaby wrócić do rodziców – stwierdził pogodnie Carlisle, z wyraźną fascynacją obserwując wnuczkę. Ciężko było nie być zafascynowanym moim maleństwem, które już teraz okazało się najbardziej niezwykłym dzieckiem, jakie kiedykolwiek miałam okazję spotkać.
Zauważyłam, że Rose westchnęła cicho, ale nie zaprotestowała, kiedy zabrałam od niej Renesmee. Z wprawą ułożyłam ramiona tak, żeby małej było w moich objęciach wygodnie, po czym wróciłam na kanapę, ponownie układając się w ramionach Edwarda. W objęciach ukochanego było mi dobrze, poza tym poczułam się jeszcze lepiej, kiedy mój mąż przygarnął do siebie nie tylko mnie, ale również naszą córkę.
- Jest rozkoszna – stwierdził takim tonem, jakby stwierdzał fakty. Uśmiechnęłam się, po czym uważnie przyjrzałam się Renesmee. – Nie rób takiej miny, Rosalie. Damy ci się nią nacieszyć, kiedy sami już to zrobimy – obiecał siostrze, posyłając jej jeden ze swoich charakterystycznych łobuzerskich uśmiechów.
- Innymi słowy, nie mam na co liczyć, tak? – Rosalie wywróciła oczami. – Swoją drogą, dobrze, że w końcu się opamiętałeś, braciszku – dodała z odrobiną cynizmu w głosie, ale w jej oczach widać było, że mówiła szczerze; Rosalie nareszcie nie miała powodów do tego, żeby wszystkim nam życzyć dobrze.
Edward drgnął, ale chyba nic nie było w stanie popsuć mu humoru. Nawet jeśli wciąż czuł się źle, kiedy ktokolwiek wspominał o tym, jak zachowywał się zaledwie dobę wcześniej, wampir jak zwykle okazywał się dobrym aktorem, bez trudu będąc w stanie zamaskować prawdziwe emocje.
- Tak. Bardzo dobrze…
Zamknęłam oczy. Nareszcie czułam się szczęśliwa.

Pukanie do drzwi miało w sobie coś uciążliwego. Westchnęłam i poderwałam się z fotela, wcześniej kładąc na stoliku w salonie książkę, którą próbowałam się zająć. Edward doglądał Renesmee, która leżała na dywanie, raz po raz zerkając na płomienie w kominku, który stanowił centralny punkt w pokoju w naszym małym, poślubnym domku.
Jeszcze zanim otworzyłam drzwi, doskonale zdawałam sobie sprawę z tego, kogo tam zastanę. Tym bardziej zdziwił mnie fakt, że zamiast znajomej twarzy, tuż przede mną znalazł się… Ogromny pluszowy miś?
- Co do…? – zaczęłam, ale nie miałam okazji skończyć, bo pluszak został bezceremonialnie wciśnięty mi w ramiona.
- Potrzymaj – zaproponował Santiego. Chwilę później wampir w końcu znalazł się w zasięgu mojego wzroku, przynajmniej na tyle, na ile to było możliwe zza zasłony brązowego, sztucznego futerka, które pokrywało zabawkę. – Biegam z tym już od jakiegoś czasu… Dopiero co dowiedziałem się, że się obudziłaś i że postanowiliście wrócić do siebie – wyjaśnił na wydechu. Wydawał się podekscytowany, ja zaś byłam coraz bardziej zdezorientowana.
- Bo wróciliśmy – mruknęłam, cofając się, żeby zrobić mu miejsce. Wszedł do środka, w pośpiechu zamykając za sobą drzwi. – Gdzie byłeś? Nie zapytałam mamy, ale…
Santiego wywrócił oczami, skutecznie powstrzymując mnie przed tym, żebym mówiła dalej. Uniosłam brwi, coraz bardziej zdezorientowana, ale doszłam do wniosku, że bez sensu jest próbować przywołać mojego biologicznego ojca do porządku. Chyba nigdy nie widziałam go tak podekscytowanego i zaniepokojonego jednocześnie, nawet w Volterze, kiedy wszyscy omal nie straciliśmy życia. Santiego miał specyficzny charakter i upór, który – o ironio! – musiałam po nim odziedziczyć, więc chyba nawet nie powinnam być tą nadpobudliwością jakoś specjalnie zaskoczona.
- Musiałem załatwić kilka spraw – odparł mi Santiego wymijająco. – Szlag, nie na co dzień dowiadujesz się, że twoja córka rodzi. Nie miałem okazji nacieszyć się tobą i Izadoroą, kiedy byłyście małe, ale sprawy z moją wnuczką nie zamierzam spieprzyć… - oznajmił z powagą, jak gdyby nigdy nic ruszając w stronę salonu. – No dobrze, gdzie to urocze stworzenie? Co prawda nie dam zrobić z siebie dziadka, ale i tak chcę ją zobaczyć.
- Właśnie mieliśmy położyć ją spać… - wyjaśniłam, szybko się z nim zrównując. Oddałam mu zabawkę i z nieco skonsternowaną miną spojrzałam na moją córeczkę. Zarówno Renesmee, jak i Edward spojrzeli z zaciekawieniem w moją stronę, kiedy zaś dostrzegłam błysk w oczach Nessie, przekonałam się, że raczej tak szybko nie będę miała sposobności, żeby położyć ją do łóżeczka w jej pokoju. – Ale może tak będzie nawet lepiej. Przynajmniej będę na tyle zmęczona, żeby sobie pospać – dodałam, wywracając oczami.
Wampir zmierzył mnie nieco roztargnionym spojrzeniem, po czym zmarszczył brwi.
- To chyba raczej tobie przydałoby się jeszcze kilka godzin snu – ocenił odrobinę zmartwionym tonem. Przez moment wyglądał nawet na chętnego, żeby mnie objąć i uściskać, ale powstrzymał się, wyraźnie speszony; nasze relacje wciąż pozostawały sporo do życzenia i raczej nie dało się ich określić, jako naturalne. Jakby nie patrzeć, ciężko mi było tak po prostu oswoić się z myślą, że nieśmiertelny jest moim biologicznym ojcem. – Trzymasz się jakoś?
- Jak na kogoś, kto omal nie zginął podczas porodu i został zaatakowany przez swojego najlepszego przyjaciela? – zapytałam z nutką sarkazmu w głosie. Kąciki ust Santiego drgnęły, ale przynajmniej powstrzymał się od uśmiechu albo wywrócenia oczami. – Tak, raczej czuję się całkiem dobrze – zapewniłam, już poważniejszym tonem.
- Świetnie. – Wampir może i udawał obojętnego, ale ja i tak wiedziałam, że ulżyło mu w odpowiedzi na moje słowa. – No cześć, śliczna – dodał, już w pełni skupiony na Renesmee.
Ponownie usiadłam w fotelu, uważnie obserwując nachylonego nad Nessie wampira. Mała popatrzyła z zaciekawieniem na swojego dziadka (Santiego pewnie by się zdenerwował, gdybym zaczęła go tak nazywać), jej wzrok jednak momentalnie uciekł w stronę niemal dwukrotnie większego od niej misia. Czekoladowe oczy mojego maleństwa błyszczały, kiedy maleńka wyciągnęła rączki, chyba coraz bardziej zniecierpliwiona tym, że nie może dostać się do zabawki. Santiego parsknął śmiechem, najwyraźniej nie mogąc oprzeć się urokowi, który roztaczało wokół siebie dziecko, po czym – wcześniej rzucając krótkie spojrzenie wciąż siedzącego u boku córki Edwardowi – wyciągnął ręce i bardzo delikatnie uniósł Renesmee. Oczywiście mała była już przyzwyczajona do chłodu wampirzej skóry, więc nawet się nie skrzywiła, tym bardziej, że Santiego ułożył ją tak, że mogła bez wysiłku sięgnąć zabawki, która od samego początku była jej celem.
- Nie chcę nic mówić, zwłaszcza po tych wszystkich latach, kiedy nie było mnie przy tobie i Dorze… - odezwał się cicho ojciec, nie odrywając wzroku od Renesmee.
- Więc nie mów – zaproponowałam pogodnie, mimowolnie spinając się, w obawie przed tym, co mogłam usłyszeć.
- … ale to najcudowniejsze dziecko, jakie miałem okazję trzymać na rękach – dokończył, po czym wyszczerzył się w moją stronę. – Nie zrozum mnie źle, ale to chyba już taka zasada, że wnuki kocha się bardziej. Zwłaszcza, że nie trzeba ich wychowywać – dodała, a ja prychnęłam.
- Mnie i Dory też nie wychowywałeś – przypomniałam mu z rezerwą, chociaż już dawno przestałam mieć mu cokolwiek za złe.
Wampir wywrócił oczami, wyraźnie nie zadowolony z toru, jaki przybrała rozmowa. Ja nadal patrzyłam na Renesmee, która teraz już praktycznie leżała na misiu, mocno wtulona w pluszaka; zamknęła oczka i rozluźniła się, najwyraźniej bliska tego, żeby zasnąć.
- Nie da się ukryć – przyznał Santiego. Kolejny raz dostrzegłam podobieństwo między nami, tym razem w sposobnie w jaki się irytowaliśmy, i omal nie sapnęłam z rozdrażnieniem. Dlaczego musiałam wdać się akurat w niego? – I zobacz jak na tym wyszedłem! Przy pierwszej okazji spróbowałaś mi złamać nos, zupełnie jakby to było możliwe.
- Teoretycznie gdybym poprosiła Emmett’a, wszystko jest jeszcze do nadrobienia – stwierdziłam, nie powstrzymując uśmiechu. – Ale chyba się powstrzymam. Chyba lepszą zemstą będzie to, że nauczę Nessie mówić do ciebie „dziadku” – powiedziałam, uważnie lustrując wzrokiem jego przystojną twarz. – Carlisle’owi raczej nie będzie to przeszkadzało – zauważyłam mimochodem.
- Nie każdy ma tak anielską cierpliwość jak Carlisle – przypomniał mi, po czym ponownie spojrzał na śpiącą dziewczynkę. Jego wzrok ponownie złagodniał, kiedy do rubinowych tęczówek wkradła się czułość. – A niech to szlag… - westchnął.
- Co? – Szybko wstałam, nie mogąc powstrzymać się przed tym, żeby również nie usiąść na podłodze przed kominkiem. – A swoją drogą, mógłbyś mi nie przeklinać przy dziecku? – dodałam już tak dla zasady, bo Nessie i tak była jeszcze zbyt mała, żeby cokolwiek zrozumieć.
Nie odpowiedział od razu, przez kilka następnych sekund w milczeniu spoglądając to na mnie, to na wnuczkę. Czułam, że Edward również mnie obserwuje, być może starając się znaleźć sposobność do tego, żeby poznać myśli moje albo mojego ojca. Przynajmniej nie odzywał się, zachowując się tak, jakby go nie było i dając nam okazję do tego, żebyśmy uporządkowali pewne sprawy.
Santiego westchnął i wyciągnął dłoń, żeby przeczesać palcami miedziane loczki śpiącej Renesmee.
- Wiesz, co jest najbardziej ironiczne? Że temu maleństwu jestem w stanie wybaczyć wszystko, a nawet pozwolić na to, żeby mnie po starzała – jęknął, krzywiąc się demonstracyjnie. – Nie sądziłem, że kiedykolwiek znajdę się w takiej sytuacji. W zasadzie nie przewidzieliśmy z Mary bardzo wielu rzeczy, ale teraz nie potrafi się zmusić do żałowania czegokolwiek… Nie zrozum mnie źle, ale jeśli musieliśmy was poświęcić, żeby osiągnąć to, co mamy teraz, to nawet się cieszę.
Zamknęłam oczy. Nie miałam mu już niczego za złe, chociaż najwyraźniej wciąż nie zdawał sobie z tego sprawy.
A jeśli wszystkie cierpienia miały w końcu doprowadzić mnie do szczęścia, to i ja nie zamierzałam żałować.

5 komentarzy:

  1. Rozdział po prostu niesamowity, nic dodać nic ująć :)

    OdpowiedzUsuń
  2. rozdział cuuudowny :* niedawno natrafiłam na twojego bloga i uważam,że jest świetny :D to dobrze, że Edward i Bella zrobili do siebie :) pozdrawiam i dużo weny ci życzę :> jak znajdziesz chwilę czasu, to zapraszam do mnie zmierzchwedlugmnie.blog.pl

    OdpowiedzUsuń
  3. Zaraz cię trzepnę, bo mnie nie poinformowałaś. Należy Ci się porządne lanie! Nareszcie Edward wrócił i wszyscy są zadowoleni^^ Renesmee jest taka urocza*.* bardziej rozkoszna niż w książce czy w filmie. Szkoda, że tak mało było Rosalie, którą też uwielbiam. Przeżyję bez niej =))
    Mm, cudo <3 i jeszcze zaraz zacznie gadać *.* to będzie cudowne <3
    Pozdrawiam, xoxo
    Gabi ;**

    OdpowiedzUsuń
  4. O jejku jak jest miło :) Czemu nie może tak być cały czas? Podejrzewam, że ty jak zwykle zaraz wymyślisz coś, żeby zmącić ten błogi spokój. Zrób mi chociaż przysługę i zostaw Edwarda i Bellę w spokoju, już nadto się wycierpieli :P
    Można się było spodziewać, że Cullenowie pozytywnie zareagują na Renesmee, kto zrobiłby inaczej? ^^
    Santiago trochę mnie zaskoczył, ale cieszę się, że zależy mu na dobrych relacjach z Bellą.
    Kochana Nesso błagam nie psuj niczego! :D daj im się sobą nacieszyć chociaż jeszcze kilka odcinków :)
    Rozdział napisałaś w bardzo spokojny sposób, chyba ogarnął cię duch świąt :)
    Życzę ci dużo weny w te powolne, świąteczne dni i czekam na wiadomość o nowej notce :*

    OdpowiedzUsuń
  5. Rozdział megaaaa zarąbisty <3 Bardzo mi się spodobał <3 Tak szczerze to nie mogłam się doczekać kiedy będzie nowy nn <3 Wzruszyłam sie czytając ten rozdział a nawet po płynęło mi kilka łez <3
    Moja poprzedniczka nie mogła ująć lepiej :)
    Wspaniały !!!!!!!!!! Genialny ! !!!!!Zajebisty!!!!!!!!Rozdział bardzo, bardzo fajny wręcz cudowny !!
    Nic dodać nic ująć!!!!Czekam na kolejny i BŁAGAM dodaj go szybko! <3

    Zdrowych wesołych i pogodnych świąt z mnóstwem weny do pisania kolejnych rozdziałów życzę :)

    Pozdrawiam gorąco *Niech wena będzie z TOBĄ!

    OdpowiedzUsuń



After We Fall
stories by Nessa