Osiemnaście.
Mały skarb
Było późno, kiedy w końcu zdecydowaliśmy się wstać. Wciąż czułam się
jak we śnie, całkowicie oszołomiona tym, że nareszcie wszystko zaczęło się
układać. W pamięci wciąż miałam wszystko to, co wydarzyło się między mną a
Edwardem, kiedy nareszcie wszystko sobie wyjaśniliśmy. Na skórze wciąż czułam
czułe pocałunki mojego męża, chociaż nie mogliśmy pozwolić sobie na zbyt wiele;
jakby nie patrzeć, co najwyżej dobę wcześniej urodziłam dziecko, omal przy tym
nie umierając. Wciąż byłam obolała, więc tym bardziej miałam prawo do tego,
żeby czuć się zmęczoną.
Edwardowi nie zależało na moim ciele, a przynajmniej nie przede
wszystkim. To była jedna z cech, która wyróżniała mojego męża od innych
mężczyzn - kochał mnie i zależało mu wyłącznie na mnie. Jeszcze kilka dni
wcześniej nawet nie wpadłabym na to, że po pojawieniu się Nessie, znów znajdę
się w objęciach ukochanego. Przez całą noc leżeliśmy wtuleni w siebie, raz po
raz spoglądając na naszą śpiącą córeczkę. Mała leżała pomiędzy nami, oddychając
miarowo; nic nie było w stanie jej obudzić, a my mogliśmy w pełni skoncentrować
się na sobie.
Nie mogłam nie zauważyć z jaką ostrożnością Edward obchodził się ze
mną od momentu naszej nocnej rozmowy. W jego gestach wyczuwałam czułość, ale
jednocześnie rezerwę, jakby nie był pewien, jak wiele może sobie pozwolić po
tym jak wcześniej mnie potraktował. Sama nie byłam pewna, co powinnam czuć, ale
wystarczyło, że spojrzałam na swoją obrączkę, żeby poczuć się pewniej. Złoty
krążek ponownie zalśnił na serdecznym palcu mojej lewej dłoni, a ja poczułam,
że znów odnalazłam miejsce do którego przynależę.
Renesmee zamrugała i otworzyła oczka. Jej czekoladowe tęczówki
powędrowały po pokoju, kiedy zaczęła z ciekawością rozglądać się dookoła.
Jęknęła cichutko, chyba urażona tym, że ktokolwiek odważył się ją położyć; w
końcu od urodzenia była noszona na rękach. Uśmiechnęłam się i szybko nachyliłam
się nad Nessie, po czym czule pogładziłam ją po policzku. Drobne paluszki mojej
córeczki zacisnęły się na kosmyku moich włosów, ale prawie nie zwróciłem na to
uwagi; taki ból był niczym, zwłaszcza w porównaniu z palącym działaniem
rozchodzącego się po ciele jadu.
- No co, skarbie? - zapytałam ją cicho. Wciąż nie mogłam przywyknąć do
tego, że teraz byłam matką.
Nessie puściła moje włosy, po czym przeniosła rączkę na mój policzek.
Tym razem byłam przygotowana na to, co może się stać, wcześniej zresztą
zorientowałam się, czego malutka może potrzebować. Nie byłam pewna czy to dar,
czy ten słynny matczyny instynkt, ale i tak wiedziałam, że…
- Jest głodna - stwierdził cicho Edward. Leżał na boku, podpierając
głowę na dłoni i uważnie obserwując mnie oraz Renesmee. Na jego ustach błąkał
się rozczulony uśmiech, chociaż kiedy spoglądał na Nessie, w jego złocistych
oczach widziałam smutek; miał wyrzuty sumienia, ale tak było lepiej - dobrze,
że przynajmniej wiedział, że nas zranił. - Zejdę do kuchni po krew. Przynieść
ci coś?
- Idę z tobą - zaoferowałam natychmiast. Usiadłam na łóżku, zanim
zdążył mnie powstrzymać, po czym lekko się przeciągnęłam. - Weź małą. Wezmę
prysznic i zaraz do was dołączę - zapewniłam z entuzjazmem.
Edward spojrzał na mnie z powątpieniem, ale chyba uspokoił się,
widząc, że bez problemu stanęłam na nogi. Zerknęłam na swoją koszulę nocną i
cicho westchnęłam. Podejrzewałam, że w jedwabnym stroju wyglądałam niczym duch,
poza tym to było bardzo w stylu Alice, żeby nawet w takiej sytuacji dać mi aż
tak wyszukane i niepraktyczne ubranie.
- Ładnie wyglądasz - stwierdził cicho Edward, dosłownie pożerając mnie
wzrokiem. - Czasami jednak warto docenić moją siostrę.
- Dziękuję bardzo! - zawołała Alice z dołu, bezceremonialnie
przerywając naszą chwilę samotności. Wymieniliśmy znaczące spojrzenia, a Edward
wywrócił oczami. - A teraz pospieszcie się i w końcu tutaj chodźcie. Chce w końcu
zobaczyć Nessie.
Nie mieliśmy większego wyboru, a wolałam nie ryzykować, że wampirzyca
pofatyguje się na górze. Poczekałam aż Edward wyjdzie, zabierając ze sobą wciąż
zaspaną Renesmee (mała wyjątkowo entuzjastycznie reagowała na jego dotyk,
dobrze wiedząc kim dla niej jest), po czym podeszłam do szafy, żeby znaleźć
sobie jakieś ubranie. Nie miałam zbyt wielu rzeczy, bo większość znajdowała się
wciąż w naszym domu, ale znalazłam jakąś bluzkę i spodnie, chociaż wiedziałam,
że wszystkie te rzeczy okażą się za szerokie. Cała dostępna mi w tym momencie
garderobę składała się wyłącznie na ubrania ciążowe, bo w ostatnim czasie w
zastraszającym tempie przybierałam na wadze, w miarę rozwoju ciąży. Nie czułam
się na tyle zdesperowana, żeby pożyczyć cokolwiek od Alice, dlatego musiało mi
wystarczyć to, co miałam; ważne, że było wygodne - rozmiar nie liczył
znaczenia.
Stojąc pod prysznicem, przesadnie dokładnie przyglądałam się swojemu
ciału. Byłam zaskoczona tym, jak szybko wróciłam do wcześniejszej sylwetki,
chociaż dotykając płaskiego brzucha czułam się nienaturalnie… pusta. Chociaż
wiedziałam, że Renesmee jest na dole, nie mogłam przywyknąć do świadomości
tego, że już nie mam jej przy sobie. Cieszyłam się, że poród w końcu nastąpił,
ale jednocześnie czułam niewyjaśniony smutek; potrzebowałam trochę czasu, żeby
przyzwyczaić się do kolejnej zmiany w życiu, wierzyłem jednak, że przyjdzie mi
to z łatwością.
Bliscy nie od razy zauważyli mnie, kiedy w końcu pojawiłam się w
salonie. Obecni byli prawie wszyscy, pomijając Santiego; jego nieobecność mnie
zaskoczyła, ale nie zapytałam nikogo o powody, bowiem moją uwagę natychmiast
ponownie zajęła Renesmee. Mała już zdążyła owijać sobie wokół palca Alice i
Rosalie, o teraz obie ciotki wisiały nad Edwardem, który starał się nakarmić
dziecko krwią. Nessie obejmowała paluszkami nieprzeźroczystą butelkę, powoli
spijając zawarty w niej płyn i jednocześnie z ciekawością rozglądając się
dookoła. Wyraźnie zaciekawiła ją ilość przychylnych jej osób, ale to na mój
widok Renesmee przestała pić. Stanowczo odsunęła butelkę, po czym wyciągnęła
obie rączki w moją stronę, sprawiając, że uśmiechnęłam się bezwiednie.
- Bella! – Alice w końcu zwróciła na mnie uwagę. Natychmiast
zlustrowała mnie wzrokiem, po czym westchnęła z miną męczennicy. – Naprawdę nie
miałaś niczego lepszego? – zapytała, wzrokiem pełnym rezerwy lustrując mój
strój.
- Naprawdę tak się ze mną witasz po tym, jak omal nie umarłam? –
odpowiedziałam z niewinnym uśmiechem, pośpiesznie podchodząc do kanapy.
Zaskakująco wprawnie przejęłam Nessie od Edwarda, czując się przy tym tak,
jakbym przez ostatni wiek nie robiła niczego więcej, prócz opieki nad
dzieckiem.
Moja przyjaciółka jedynie pokręciła głową. Już w następnej sekundzie
postanowiła się zreflektować i w pośpiechu zarzuciła mi obie ręce na szyję,
żeby móc serdecznie mnie uściskać. Objęłam ją jedną ręką, drugą wciąż
podtrzymując Renesmee, żeby przypadkiem nie ucierpiała przez wybuch czułości ze
strony chochlicy.
- Tak już lepiej – pochwaliłam, bez większego problemu wyplątując się z
jej objęć. – Mam tylko jedną prośbę na przyszłość: nigdy więcej jedwabiów,
chyba, że do trumny, bo wtedy będzie mi już wszystko jedno, dobrze?
Moja uwaga wywołała ogólną wesołość i sprawiła, że reszta w końcu
otrząsnęła się na tyle, żeby zorientować się, że najgorsze było już za nami.
Nikt nie skomentował nawet słowem tego, co zaszło między mną a Edwardem,
zupełnie jakby ostatnie dni były najzupełniej normalne. Miałam wrażenie, że
zwłaszcza mój mąż jest za tę wyrozumiałość wdzięczny, nawet jeśli nie zasłużył
sobie na aż taką pobłażliwość. Mnie jak na razie wystarczyło to, że próbował
wszystko naprawić i że w końcu przy mnie był, chociaż jednocześnie nie
potrafiłam tak po prostu zapomnieć o wszystkim, co się wydarzyło.
Zapomniałam już, jak to jest siedzieć całą rodziną, dlatego mimo
lekkiego zmęczenia nie śpieszyłam się zbytnio z tym, żeby znowu zostać tylko w
towarzystwie Edwarda i Renesmee. Ostatecznie ułożyłam się wygodnie na kanapie,
całym ciałem opierając się o tors mojego męża. Wampir otoczył mnie ramionami i
zaczął bawić się moimi włosami, głaskając je lekko i raz po raz wdychając do
płuc zapach mojej krwi. Rozluźniłam się, uspokojona, nieco sennie obserwując,
jak Rosalie i Alice zachwycają się Nessie. Mała po raz kolejny nie miała okazji
na to, żeby zostać chociaż na moment samą, bo ciotki dosłownie wyrywały ją
sobie z rąk. Esme również wydawała się zachwycona, chociaż jej spojrzenie
częściej wędrowało w stronę moją i Edwarda; w jej oczach widziałam radość,
jasno oddającą jej stosunek do tego, że między nami – jej przybranymi dziećmi,
bo mimo wszystko wciąż traktowałam wampirzycę jak matkę – nareszcie wszystko
było w porządku.
Powoli uniosłam głowę, żeby spojrzeć wprost w złociste oczy mojego
męża. Edward spojrzał na mnie z wahaniem, po czym podjął decyzję i szybko
nachylił się nade mną, muskając moje wargi swoimi. Zaskoczona odwzajemniłam
pocałunek, nie zastanawiając się nad tym, czy ktokolwiek nas obserwuje i czy
dobrym pomysłem jest obnosić się ze swoimi uczuciami w obecności naszych
bliskich. Usłyszałam tubalny, charakterystyczny śmiech Emmett’a, ale nie
zwróciłam na to uwagi; chociaż zmęczona, lekko wygięłam się w łuk, chcąc
znaleźć wygodniejszą pozycję, żeby w należyty sposób odwzajemnić pieszczotę,
teraz poniekąd na złość rozbawionego naszym zachowaniem osiłka. Gdzieś na
krawędzi świadomości miałam całkiem dobrą ripostę, związaną z tym, jak czasami
zachowywali się z Rosalie, ale usta i język miałam zajęte zupełnie czymś innym,
więc nie miałam jak się odezwać. Na całe szczęście Edward miał większe pole
manewru, więc po prostu pochwycił poduszkę i bez wahania cisnął nią w brata,
trafiając wampira prosto w twarz. To skutecznie zamknęło Emmett’owi usta, po
raz kolejny wywołując w pokoju ogólną wesołość. Atmosfera była lekka i
przyjemna, bo nareszcie było tak, jak być powinno.
Ponad śmiech pozostałych wybił się jeszcze jeden, niezwykle melodyjny
i delikatny głosik. Momentalnie zesztywniałam i poderwawszy się do pozycji
siedzącej, okrągłymi ze zdumienia oczami spojrzałam wprost na moją małą
córeczkę. Renesmee znajdowała się akurat w ramionach Rosalie, wyraźnie
zaciekawiona piękną twarzą i złocistymi lokami wampirzycy, ale to raczej nie
widok ciotki sprawił, że Nessie roześmiała się radośnie. Na moment wszyscy
zamilkli, jak urzeczeni wpatrując się w niemowlę w ramionach Rosalie; dopiero w
momencie, kiedy Nessie roześmiała się ponownie i wyciągnęła obie rączki w moją
stronę, otrząsnęłam się na tyle, żeby również się uśmiechnąć i się podnieść.
- Wydaje mi się, że Renesmee wolałaby wrócić do rodziców – stwierdził
pogodnie Carlisle, z wyraźną fascynacją obserwując wnuczkę. Ciężko było nie być
zafascynowanym moim maleństwem, które już teraz okazało się najbardziej
niezwykłym dzieckiem, jakie kiedykolwiek miałam okazję spotkać.
Zauważyłam, że Rose westchnęła cicho, ale nie zaprotestowała, kiedy
zabrałam od niej Renesmee. Z wprawą ułożyłam ramiona tak, żeby małej było w
moich objęciach wygodnie, po czym wróciłam na kanapę, ponownie układając się w
ramionach Edwarda. W objęciach ukochanego było mi dobrze, poza tym poczułam się
jeszcze lepiej, kiedy mój mąż przygarnął do siebie nie tylko mnie, ale również
naszą córkę.
- Jest rozkoszna – stwierdził takim tonem, jakby stwierdzał fakty.
Uśmiechnęłam się, po czym uważnie przyjrzałam się Renesmee. – Nie rób takiej
miny, Rosalie. Damy ci się nią nacieszyć, kiedy sami już to zrobimy – obiecał
siostrze, posyłając jej jeden ze swoich charakterystycznych łobuzerskich
uśmiechów.
- Innymi słowy, nie mam na co liczyć, tak? – Rosalie wywróciła oczami.
– Swoją drogą, dobrze, że w końcu się opamiętałeś, braciszku – dodała z
odrobiną cynizmu w głosie, ale w jej oczach widać było, że mówiła szczerze;
Rosalie nareszcie nie miała powodów do tego, żeby wszystkim nam życzyć dobrze.
Edward drgnął, ale chyba nic nie było w stanie popsuć mu humoru. Nawet
jeśli wciąż czuł się źle, kiedy ktokolwiek wspominał o tym, jak zachowywał się
zaledwie dobę wcześniej, wampir jak zwykle okazywał się dobrym aktorem, bez
trudu będąc w stanie zamaskować prawdziwe emocje.
- Tak. Bardzo dobrze…
Zamknęłam oczy. Nareszcie czułam się szczęśliwa.
Pukanie do drzwi miało w sobie coś uciążliwego. Westchnęłam i
poderwałam się z fotela, wcześniej kładąc na stoliku w salonie książkę, którą
próbowałam się zająć. Edward doglądał Renesmee, która leżała na dywanie, raz po
raz zerkając na płomienie w kominku, który stanowił centralny punkt w pokoju w
naszym małym, poślubnym domku.
Jeszcze zanim otworzyłam drzwi, doskonale zdawałam sobie sprawę z
tego, kogo tam zastanę. Tym bardziej zdziwił mnie fakt, że zamiast znajomej
twarzy, tuż przede mną znalazł się… Ogromny pluszowy miś?
- Co do…? – zaczęłam, ale nie miałam okazji skończyć, bo pluszak
został bezceremonialnie wciśnięty mi w ramiona.
- Potrzymaj – zaproponował Santiego. Chwilę później wampir w końcu
znalazł się w zasięgu mojego wzroku, przynajmniej na tyle, na ile to było
możliwe zza zasłony brązowego, sztucznego futerka, które pokrywało zabawkę. –
Biegam z tym już od jakiegoś czasu… Dopiero co dowiedziałem się, że się
obudziłaś i że postanowiliście wrócić do siebie – wyjaśnił na wydechu. Wydawał
się podekscytowany, ja zaś byłam coraz bardziej zdezorientowana.
- Bo wróciliśmy – mruknęłam, cofając się, żeby zrobić mu miejsce.
Wszedł do środka, w pośpiechu zamykając za sobą drzwi. – Gdzie byłeś? Nie
zapytałam mamy, ale…
Santiego wywrócił oczami, skutecznie powstrzymując mnie przed tym,
żebym mówiła dalej. Uniosłam brwi, coraz bardziej zdezorientowana, ale doszłam
do wniosku, że bez sensu jest próbować przywołać mojego biologicznego ojca do
porządku. Chyba nigdy nie widziałam go tak podekscytowanego i zaniepokojonego
jednocześnie, nawet w Volterze, kiedy wszyscy omal nie straciliśmy życia.
Santiego miał specyficzny charakter i upór, który – o ironio! – musiałam po nim
odziedziczyć, więc chyba nawet nie powinnam być tą nadpobudliwością jakoś
specjalnie zaskoczona.
- Musiałem załatwić kilka spraw – odparł mi Santiego wymijająco. –
Szlag, nie na co dzień dowiadujesz się, że twoja córka rodzi. Nie miałem okazji
nacieszyć się tobą i Izadoroą, kiedy byłyście małe, ale sprawy z moją wnuczką
nie zamierzam spieprzyć… - oznajmił z powagą, jak gdyby nigdy nic ruszając w
stronę salonu. – No dobrze, gdzie to urocze stworzenie? Co prawda nie dam
zrobić z siebie dziadka, ale i tak chcę ją zobaczyć.
- Właśnie mieliśmy położyć ją spać… - wyjaśniłam, szybko się z nim
zrównując. Oddałam mu zabawkę i z nieco skonsternowaną miną spojrzałam na moją
córeczkę. Zarówno Renesmee, jak i Edward spojrzeli z zaciekawieniem w moją
stronę, kiedy zaś dostrzegłam błysk w oczach Nessie, przekonałam się, że raczej
tak szybko nie będę miała sposobności, żeby położyć ją do łóżeczka w jej
pokoju. – Ale może tak będzie nawet lepiej. Przynajmniej będę na tyle zmęczona,
żeby sobie pospać – dodałam, wywracając oczami.
Wampir zmierzył mnie nieco roztargnionym spojrzeniem, po czym
zmarszczył brwi.
- To chyba raczej tobie przydałoby się jeszcze kilka godzin snu –
ocenił odrobinę zmartwionym tonem. Przez moment wyglądał nawet na chętnego,
żeby mnie objąć i uściskać, ale powstrzymał się, wyraźnie speszony; nasze
relacje wciąż pozostawały sporo do życzenia i raczej nie dało się ich określić,
jako naturalne. Jakby nie patrzeć, ciężko mi było tak po prostu oswoić się z
myślą, że nieśmiertelny jest moim biologicznym ojcem. – Trzymasz się jakoś?
- Jak na kogoś, kto omal nie zginął podczas porodu i został
zaatakowany przez swojego najlepszego przyjaciela? – zapytałam z nutką sarkazmu
w głosie. Kąciki ust Santiego drgnęły, ale przynajmniej powstrzymał się od
uśmiechu albo wywrócenia oczami. – Tak, raczej czuję się całkiem dobrze –
zapewniłam, już poważniejszym tonem.
- Świetnie. – Wampir może i udawał obojętnego, ale ja i tak
wiedziałam, że ulżyło mu w odpowiedzi na moje słowa. – No cześć, śliczna –
dodał, już w pełni skupiony na Renesmee.
Ponownie usiadłam w fotelu, uważnie obserwując nachylonego nad Nessie
wampira. Mała popatrzyła z zaciekawieniem na swojego dziadka (Santiego pewnie
by się zdenerwował, gdybym zaczęła go tak nazywać), jej wzrok jednak
momentalnie uciekł w stronę niemal dwukrotnie większego od niej misia.
Czekoladowe oczy mojego maleństwa błyszczały, kiedy maleńka wyciągnęła rączki,
chyba coraz bardziej zniecierpliwiona tym, że nie może dostać się do zabawki.
Santiego parsknął śmiechem, najwyraźniej nie mogąc oprzeć się urokowi, który
roztaczało wokół siebie dziecko, po czym – wcześniej rzucając krótkie
spojrzenie wciąż siedzącego u boku córki Edwardowi – wyciągnął ręce i bardzo
delikatnie uniósł Renesmee. Oczywiście mała była już przyzwyczajona do chłodu wampirzej
skóry, więc nawet się nie skrzywiła, tym bardziej, że Santiego ułożył ją tak,
że mogła bez wysiłku sięgnąć zabawki, która od samego początku była jej celem.
- Nie chcę nic mówić, zwłaszcza po tych wszystkich latach, kiedy nie
było mnie przy tobie i Dorze… - odezwał się cicho ojciec, nie odrywając wzroku
od Renesmee.
- Więc nie mów – zaproponowałam pogodnie, mimowolnie spinając się, w
obawie przed tym, co mogłam usłyszeć.
- … ale to najcudowniejsze dziecko, jakie miałem okazję trzymać na
rękach – dokończył, po czym wyszczerzył się w moją stronę. – Nie zrozum mnie
źle, ale to chyba już taka zasada, że wnuki kocha się bardziej. Zwłaszcza, że
nie trzeba ich wychowywać – dodała, a ja prychnęłam.
- Mnie i Dory też nie wychowywałeś – przypomniałam mu z rezerwą,
chociaż już dawno przestałam mieć mu cokolwiek za złe.
Wampir wywrócił oczami, wyraźnie nie zadowolony z toru, jaki przybrała
rozmowa. Ja nadal patrzyłam na Renesmee, która teraz już praktycznie leżała na
misiu, mocno wtulona w pluszaka; zamknęła oczka i rozluźniła się, najwyraźniej
bliska tego, żeby zasnąć.
- Nie da się ukryć – przyznał Santiego. Kolejny raz dostrzegłam
podobieństwo między nami, tym razem w sposobnie w jaki się irytowaliśmy, i omal
nie sapnęłam z rozdrażnieniem. Dlaczego musiałam wdać się akurat w niego? – I
zobacz jak na tym wyszedłem! Przy pierwszej okazji spróbowałaś mi złamać nos,
zupełnie jakby to było możliwe.
- Teoretycznie gdybym poprosiła Emmett’a, wszystko jest jeszcze do
nadrobienia – stwierdziłam, nie powstrzymując uśmiechu. – Ale chyba się powstrzymam.
Chyba lepszą zemstą będzie to, że nauczę Nessie mówić do ciebie „dziadku” –
powiedziałam, uważnie lustrując wzrokiem jego przystojną twarz. – Carlisle’owi
raczej nie będzie to przeszkadzało – zauważyłam mimochodem.
- Nie każdy ma tak anielską cierpliwość jak Carlisle – przypomniał mi,
po czym ponownie spojrzał na śpiącą dziewczynkę. Jego wzrok ponownie
złagodniał, kiedy do rubinowych tęczówek wkradła się czułość. – A niech to
szlag… - westchnął.
- Co? – Szybko wstałam, nie mogąc powstrzymać się przed tym, żeby
również nie usiąść na podłodze przed kominkiem. – A swoją drogą, mógłbyś mi nie
przeklinać przy dziecku? – dodałam już tak dla zasady, bo Nessie i tak była
jeszcze zbyt mała, żeby cokolwiek zrozumieć.
Nie odpowiedział od razu, przez kilka następnych sekund w milczeniu
spoglądając to na mnie, to na wnuczkę. Czułam, że Edward również mnie
obserwuje, być może starając się znaleźć sposobność do tego, żeby poznać myśli
moje albo mojego ojca. Przynajmniej nie odzywał się, zachowując się tak, jakby
go nie było i dając nam okazję do tego, żebyśmy uporządkowali pewne sprawy.
Santiego westchnął i wyciągnął dłoń, żeby przeczesać palcami miedziane
loczki śpiącej Renesmee.
- Wiesz, co jest najbardziej ironiczne? Że temu maleństwu jestem w
stanie wybaczyć wszystko, a nawet pozwolić na to, żeby mnie po starzała –
jęknął, krzywiąc się demonstracyjnie. – Nie sądziłem, że kiedykolwiek znajdę
się w takiej sytuacji. W zasadzie nie przewidzieliśmy z Mary bardzo wielu
rzeczy, ale teraz nie potrafi się zmusić do żałowania czegokolwiek… Nie zrozum
mnie źle, ale jeśli musieliśmy was poświęcić, żeby osiągnąć to, co mamy teraz,
to nawet się cieszę.
Zamknęłam oczy. Nie miałam mu już niczego za złe, chociaż najwyraźniej
wciąż nie zdawał sobie z tego sprawy.
A jeśli wszystkie cierpienia miały w końcu doprowadzić mnie do
szczęścia, to i ja nie zamierzałam żałować.
Rozdział po prostu niesamowity, nic dodać nic ująć :)
OdpowiedzUsuńrozdział cuuudowny :* niedawno natrafiłam na twojego bloga i uważam,że jest świetny :D to dobrze, że Edward i Bella zrobili do siebie :) pozdrawiam i dużo weny ci życzę :> jak znajdziesz chwilę czasu, to zapraszam do mnie zmierzchwedlugmnie.blog.pl
OdpowiedzUsuńZaraz cię trzepnę, bo mnie nie poinformowałaś. Należy Ci się porządne lanie! Nareszcie Edward wrócił i wszyscy są zadowoleni^^ Renesmee jest taka urocza*.* bardziej rozkoszna niż w książce czy w filmie. Szkoda, że tak mało było Rosalie, którą też uwielbiam. Przeżyję bez niej =))
OdpowiedzUsuńMm, cudo <3 i jeszcze zaraz zacznie gadać *.* to będzie cudowne <3
Pozdrawiam, xoxo
Gabi ;**
O jejku jak jest miło :) Czemu nie może tak być cały czas? Podejrzewam, że ty jak zwykle zaraz wymyślisz coś, żeby zmącić ten błogi spokój. Zrób mi chociaż przysługę i zostaw Edwarda i Bellę w spokoju, już nadto się wycierpieli :P
OdpowiedzUsuńMożna się było spodziewać, że Cullenowie pozytywnie zareagują na Renesmee, kto zrobiłby inaczej? ^^
Santiago trochę mnie zaskoczył, ale cieszę się, że zależy mu na dobrych relacjach z Bellą.
Kochana Nesso błagam nie psuj niczego! :D daj im się sobą nacieszyć chociaż jeszcze kilka odcinków :)
Rozdział napisałaś w bardzo spokojny sposób, chyba ogarnął cię duch świąt :)
Życzę ci dużo weny w te powolne, świąteczne dni i czekam na wiadomość o nowej notce :*
Rozdział megaaaa zarąbisty <3 Bardzo mi się spodobał <3 Tak szczerze to nie mogłam się doczekać kiedy będzie nowy nn <3 Wzruszyłam sie czytając ten rozdział a nawet po płynęło mi kilka łez <3
OdpowiedzUsuńMoja poprzedniczka nie mogła ująć lepiej :)
Wspaniały !!!!!!!!!! Genialny ! !!!!!Zajebisty!!!!!!!!Rozdział bardzo, bardzo fajny wręcz cudowny !!
Nic dodać nic ująć!!!!Czekam na kolejny i BŁAGAM dodaj go szybko! <3
Zdrowych wesołych i pogodnych świąt z mnóstwem weny do pisania kolejnych rozdziałów życzę :)
Pozdrawiam gorąco *Niech wena będzie z TOBĄ!