czwartek, 26 grudnia 2013

Dziewiętnaście

Dziewiętnaście.
Polowanie

Nie pamiętałam, żebym zasypiała, ale to nie miało żadnego znaczenia. Nie byłam nawet zdziwiona tym, że sen przyszedł do mnie po raz kolejny, chociaż wcześniej właściwie mnie nie obejmował. Ciężko byłoby, żebym nie była zmęczona, zwłaszcza po tym, jak wcześniej przynajmniej dwa razy otarłam się o śmierć, walcząc o to, żeby donosić ciążę i bezpiecznie wydać na świat moja małą córeczkę.
Powoli usiadłam, próbując przywołać w pamięci wszystko to, co wydarzyło się ostatniego wieczoru. Pamiętałam, że całą trójką siedzieliśmy przy kominku i że później pojawił się Santiego z prezentem dla Nessie. Uśmiechnęłam się na samo wspomnienie, zwłaszcza, kiedy pomyślałam o naszej niezwykłej rozmowie z ojciec. Nie mogłam nie zauważyć, że tak bardzo starał się, żeby między nami jakoś się ułożyło. Oboje byliśmy bardzo uparci, więc zakładałam, że to poniekąd pojawienie się mojej córeczki pchnęło wampira do tego, żeby wziął sprawy w swoje ręce. Mała go oczarowała, ale jeśli dzięki temu wszystko miało się jakoś ułożyć, zdecydowanie nie miałam nic przeciwko temu.
Przeciągając się leniwie, szybko wstałam z łóżka. Edwarda nie było, chociaż tyle zdążyłam ustalić wcześniej, zanim w ogóle rozejrzałam się dookoła. Nasza sypialnia wydawała mi się dziwnie pusta bez mojego męża, ale już nie czułam się tak samotna jak podczas ciąży, kiedy byłam świadoma tego, że Edwarda nie tylko przy mnie nie ma z powodu dziecka, ale również tego, że nie mam co liczyć na jego rychłe pojawienie się. Teraz wszystko było łatwiejsze, a ja nareszcie mogłam się rozluźnić, chociaż jednocześnie nade wszystko tęskniłam za bliskością męża. Jego powrót, poród i wszystko to, co stało się później… To na swój sposób wciąż wydawało mi się abstrakcyjne, dlatego zakładałam, że jeszcze przynajmniej przez kilka dni będę potrzebowała obecności rodziny, żeby w pełni dojść do siebie i poczuć się tak, jak przed zajściem w ciążę.
Już nie czułam się słabo, co mnie ucieszyło, bo przywykłam do tego, że jestem równie wytrzymała jak wampir. Już odzwyczaiłam się od regularnego snu – w końcu przez długi okres wcale go nie potrzebowałam – i teraz zamierzałam się tego trzymać. Swoją drogą, pewnie i tak dochodziłam do siebie zdecydowanie szybciej niż przeciętna kobieta; jakoś nie miałam wątpliwości co do tego, że Carlisle będzie miał kolejny powód do tego, żeby się mną fascynować, ale nie przeszkadzało mi to. Tak w zasadzie to już chyba nic nie miało mnie zaniepokoić, skoro nareszcie byłam na dobrej drodze do tego, żeby zaznać pełni szczęścia. Teraz co najwyżej potrzebowałam bliskości męża – i mojej córeczki, którą nagle nade wszystko zapragnęłam przytulić.
W pośpiechu wyjęłam z szafy świeży komplet ubrań, jak zwykle nie zastanawiając się nad tym, co i po co biorę. W myślach już słyszałam natrętny głosik Alice, która bez wątpienia miała zbesztać mnie za taką niedbałość, ale jakoś niespecjalnie się tym przejmowałam. Chciałam szybko doprowadzić się do porządku, dlatego natychmiast wyszłam z pokoju, kierując się w stronę łazienki. Kiedy przechodziłam obok pokoiku Nessie, który jakiś czas wcześniej pomagali mi przygotować Oliver i Izadora, nie mogłam powstrzymać się przed tym, żeby zajrzeć do środka. Ostrożnie pchnęłam drzwi i wślizgnęłam się do środka, wchodząc do ładnego, utrzymanego w odcieniach fioletu pokoiku, którego centralne miejsce zajmowało ładne, białe łóżeczko – i zaraz jęknęłam cicho, bo chociaż materac i kołderka były naruszone, bez trudu byłam w stanie stwierdzić, że mojej córeczki już tutaj nie było. Urażona wydęłam usta i dla pewności podeszłam do łóżeczka, żeby upewnić się, że pościel faktycznie wciąż była ciepła od nieprzeciętnej temperatury ciałka Nessie, chociaż ciepło powoli zaczynało uciekać, pozbawione jakiegokolwiek źródła.
Gdzie w takim razie byli Edward i Renesmee? Odrobinę tylko zaniepokojona, mimo wątpliwości zmusiłam się do tego, żeby jednak w pierwszej kolejności udać się do łazienki. Miałam ochotę na gorącą kąpiel i przynajmniej kilka godzin wylegiwania się w wannie, ale powstrzymałam się, decydując się na znacznie szybszą formę, jaką był prysznic. Strumień gorącej wody pozwolił mi się względnie rozluźnić, chociaż ciężko było mówić o całkowitym spokoju, skoro wciąż zastanawiałam się nad nieobecnością mojego męża i córeczki. Instynktownie wysilałam wszystkie swoje wyostrzone zmysły, próbując ustalić, czy przypadkiem czegoś nie przeoczyłam, ale wszystko wskazywało na to, że tej dwójki po prostu w domku nie było, podobnie zresztą jak i Santiego, chociaż o wampira nie martwiłam się wcale.
W pośpiechu naciągnęłam na siebie jeansy i biały podkoszulek, po czym zeszłam na dół. Jak mogłam podejrzewać, salon był pusty. Jedynie płonący intensywnie ogień w kominku oraz słodki wampirzy zapach dały mi do zrozumienia, że Edward musiał być tutaj całkiem niedawno, skoro zadbał o to, żeby płomyk nie zgasł. Przez kilka sekund stałam, obserwując taniec płomieni, zanim z westchnieniem odwróciłam się i skierowałam do kuchennej części pomieszczenia. Właściwie nie wiedziałam, czego powinnam tam oczekiwać, ale coś podpowiadało mi, że właśnie tak powinnam się udać. Teraz przynajmniej rozumiałam fascynację Izadory, która tak bardzo polegała na swoich niezwykłych przeczuciach. Mnie również wydawało się to przyjemniejsze, kiedy już nie musiałam obawiać się wysokiej temperatury, osłabienia oraz tego, że za moment wydarzy się coś okropnego – a co najważniejsze, teraz moje przeczucia dotyczyły wyłącznie Renesmee.
- Sukces – szepnęłam do samej siebie, kiedy coś przykuło moją uwagę.
Być może rozmawianie ze sobą nie było najlepszym pomysłem, bo nigdy nie świadczyło o zdrowiu psychicznym, ale nie potrafiłam się tym przejąć, zbyt skoncentrowana na skrawku papieru, który dostrzegłam na kuchennym stole. Tuż obok stała wysoka szklanka, aż po same brzegi wypełniona szkarłatnym płynem, który natychmiast rozpoznałam. Uniosłam brwi, po czym – starając się ignorować słodki, kuszący zapach ludzkiej krwi – podeszłam bliżej, żeby móc przeczytać kilka słów, starannie nakreślonych przez mojego męża.
Isabel,
Alice i Rosalie nie mogły doczekać się, żeby zobaczyć małą. Jesteśmy z pozostałymi i aż nie możemy doczekać się, kiedy do nas dołączysz. Mam nadzieję, że już czujesz się lepiej – albo że przynajmniej poczujesz się tak po małym upominku, który zostawiła ci Nessie. Sądzę, że nasza kruszynka nie będzie miała nic przeciwko temu, żeby podzielić się z tobą odrobiną krwi.
Pamiętaj, że cię kocham.
Edward
Zaśmiałam się cicho, czując spływająca na mnie ulgę. Chyba zaczynałam być przewrażliwiona, ale co mogłam poradzić na to, że po tym wszystkim, co przeszłam podczas ciąży, bałam się spuścić Nessie z oczu przynajmniej na moment? Mimo wszystko zrobiło mi się cieplej na sercu, kiedy znalazłam materialny dowód na to, że wszystko, co wydarzyło się w ciągu minionych godzin, było jak najbardziej prawdziwe. Czule pogładziłam dwa słowa na samym końcu – to jakże wspaniałe „kocham cię” – po czym raz jeszcze przesunęłam wzrokiem po notatce. „Nasza kruszynka”… I pomyśleć, że kiedykolwiek mógł uważać, że Renesmee jest dla kogokolwiek niebezpieczna!
Wciąż się uśmiechając, złożyłam kartkę i wsunęłam ją do kieszeni spodni. Mój wzrok mimowolnie powędrował do naczynia z krwią. Cicho westchnęłam, bo chociaż dobrze pamiętałam cudowny smak ludzkiej osoki, jednocześnie czułam się dziwnie z myślą o tym, że miałabym ją wypić. To nie było takie proste, skoro zdążyłam już wyrobić w sobie przekonanie, że to coś złego – i że w ten sposób zawiodę również innych, zwłaszcza Carlisle’a. Picie krwi podczas ciąży to była zupełni inna sprawa, jednak teraz nie mogłam się na to tak po prostu zdobyć, zwłaszcza, że mimowolnie pomyślałam o swoim ataku na Olivera.
Westchnęłam zrezygnowana, unosząc szklankę i ponurym wzrokiem obserwując ciemną, lepką ciecz, która swoim zapachem przywoływała mnie do siebie. Wolna dłoń mimowolnie powędrowała do kieszeni spodki; opuszkami musnęłam kartkę od Edwarda, po czym jednak zdecydowałam się wziąć kilka łyków – a potem prawie natychmiast odsunęłam od siebie szklankę, wzdrygając się z powodu jej zawartości. Problem rozwiązał się sam, bo wystarczył łyk zimnej krwi, żeby zrobiło mi się niedobrze. Może i zawartość ludzkich żył była znakomita, ale chyba nie było niczego gorszego od zimnej krwi!
Wróciłam do pokoju, żeby znaleźć jakiś sweterek. W pośpiechu narzuciłam go na siebie, po czym bez wahania zdecydowałam się wyjść na zewnątrz – i to nie drzwiami, ale przez balkon. Lekko wylądowałam na trawniku i – nawet nie oglądając się za siebie – rzuciłam się biegiem w stronę linii lasu. Nie poprzejmowałam się takim drobiazgiem jak zamykanie drzwi na klucz, bo tych, których ewentualnie mogłabym się obawiać, nie miały powstrzymać zwyczajne metody; ludzie się tutaj nie zapuszczali, więc mogłam być spokojna.
Instynktownie skierowałam się w stronę posiadłości pozostałych Cullenów, chociaż jednocześnie nasłuchiwałam, próbując wytropić jakiekolwiek zwierzę, które mogłoby posłużyć mi za posiłek. Do tej pory łatwo przychodziło mi ignorowanie pragnienia, ale teraz palenie w gardle było coraz bardziej uciążliwe, zwłaszcza po tym, jak pobudziłam apetyt nawet odrobiną ludzkiej krwi, którą wypiłam w domu. Musiałam się wzmocnić po porodzie, teraz zresztą nie chodziło już tylko o mnie, ale również o Renesmee, której przecież nie mogłam narażać. Moja córeczka może i pachniała inaczej niż człowiek czy wampir, ale wciąż pozostawała najbardziej kruchą i bezbronną istotką w całej rodzinie, więc musiałam zrobić wszystko, żeby zapewnić jej bezpieczeństwo. Nie chciałam przecież, żeby Carlisle miał rację, kiedy wahał się nad tym, czy tak od razu powinien pozwolić mi na zbliżenie się do małej, skoro byłam wymęczona i potrzebowałam krwi.
Dawno nie polowałam, ale kiedy tylko znalazłam się w otoczeniu drzew, pewne umiejętności powróciły do mnie samoistnie. Aż westchnęłam, czując przyjemny, cudowny zapach lasu. Natychmiast otoczyła mnie idealna mieszanka najróżniejszych roślin, drzew oraz leśnej fauny. Również dźwięki – przede wszystkim szum bawiącego się liśćmi wiatru – tworzyły idealną kakofonię, która pozwoliła mi się rozluźnić. Alaska była niesamowitym miejscem, nawet mimo tego wszystkiego, co spotkało mnie od momentu przeprowadzki z Forks. Oczywiście tęskniłam za stanem Waszyngton i wieczną zielenią okolicznych lasów, ale teraz to właśnie tutaj toczyło się moje życie. Czułam się tutaj dobrze, a kiedy zaczęłam koncentrować się na polowaniu i otaczającej mnie przyrodzie, z czystym sumienie stwierdziłam, że jestem szczęśliwa również tutaj.
Kiedy doszedł do mnie dobrze znany mi zapach zwierzęcej krwi, bez wahania pozwoliłam na to, żeby instynkt przejął nade mną kontrolę. Co prawda krew łosia początkowo miała w sobie coś odpychającego, zwłaszcza po porównaniu ją do ludzkiej osoki, ale prawie o tym nie myślałam, zbyt skoncentrowana na głodzie. Nogi same powiodły mnie w odpowiednim kierunku, a ja z radością pozwoliłam na to, żeby do instynkt podpowiadał mi, gdzie powinnam się udać. Biegłam przed siebie, po prostu wiedząc, jak powinnam stawiać stopy, żeby poruszać się jak najciszej i przypadkiem nie spłoszyć swojej przyszłej ofiary. Pędziłam przed siebie, bez trudu wymijając poszczególne drzewa i przeszkody. Chłodne powietrze burzyło mi włosy i ubranie, ale w tym będzie było coś kojącego, co dawało mi radość i sprawiało, że właściwie bez powodu miałam ochotę roześmiać się w głos. Skądś wiedziałam, że zbliżam się od właściwiej strony i że jestem blisko; wiatr maskował mój zapach, dzięki czemu nie musiałam się obawiać o to, że przypadkiem zrobię coś źle i będę musiała zaczynać wszystko od początku, gdyby moja przyszła ofiara jednak zdecydowała się rzucić do ucieczki.
Zwolniłam, kiedy byłam już na tyle blisko, że bez trudu mogłam usłyszeć i wyczuć łosia. Czaił się gdzieś pomiędzy drzewami, spokojny i nieświadomy tego, co go czeka. Bez wahania wyskoczyłam w górę, po czym – uchwyciwszy się jednej z gałęzi drzew – lekko podciągnęłam się ku górze i lekko się kołysząc, bez wysiłku przerzuciłam nogi tak, żeby móc usiąść na konarze. Z góry widok był zdecydowanie lepszy, a przy tym nie musiałam ryzykować, że ktokolwiek przypadkiem mnie zobaczy albo wyczuje. Przycupnęłam na gałęzi i spojrzałam przed siebie, bez trudu dostrzegając potężne, umięśnione zwierze pomiędzy drzewami, jakieś dziesięć metrów ode mnie. Łoś leniwie skubał trawę i przechadzał się to tak, to z powrotem, najwyraźniej nawet nie podejrzewając tego, że grozi mu jakiekolwiek niebezpieczeństwo.
Bezszelestnie przemieściłam się na kolejną gałąź, nie robiąc przy tym większego hałasu niż opadające na ziemię liście, które strącił wiatr. Instynktownie napięłam mięśnie, po czym przyczaiłam się gotowa do skoku. Drżałam lekko, ledwo będąc w stanie zapanować nad instynktem i tym, żeby pozostać na miejscu i zbyt wcześnie nie rzucić się do ataku. Musiałam odczekać chwilę, aż moja przyszła ofiara przejdzie jeszcze kilka kroków i znajdzie się tuż pode mną. Na całe szczęście nie trwało to długo, a ja w końcu mogłam wynagrodzić sobie oczekiwanie, bez wahania rzucając się w dół i atakując.
Dopiero kiedy zaatakowałam, odrzucając wszelakie środki ostrożności i przestając się skradać, zwierze w ogóle zorientowało się, że coś jest nie tak. Mimowolnie zauważyłam, że łoś sztywnieje i podrywa się do ucieczki, ale nie zdążył ruszyć się chociażby o milimetr, bo wcześniej zdążyłam powalić go na ziemię. Bez zastanowienia złamałam mu kark (w przeciwieństwie do Emmett’a nie lubiłam bawić się jedzeniem), po czym wgryzłam się we wciąż słabo pulsującą żyłę na jego szyi, pozwalając żeby ciepła, słodka krew zalała mi gardło. Natychmiast wszystko inne przestało mieć dla mnie jakiekolwiek znaczenie; w pełni skoncentrowałam się na piciu oraz na tym, że nareszcie mogłam zaspokoić pragnienie.
Minęło kilka minut zanim się zaspokoiłam. Powoli wyprostowałam się i odrzuciłam od siebie martwe truchło. Ocierając usta rękawem, wyprostowałam się i lekko przeciągnęłam, usatysfakcjonowana. Teoretycznie mogłam zapolować na coś więcej, ale nie mogłam zmusić do tego, żeby dalej odwlekać zobaczenie się z Edwardem i Renesmee. Czułam się pełna i zakładałam, że tyle krwi wystarczy mi przynajmniej na kilka dni, pamiętałam zresztą, że jeśli wypije się za dużo, to pragnienie jedynie niepotrzebnie się wzmaga. Nie miałam na to najmniejszej ochoty, więc równie dobrze mogłam się zbierać.
Już w momencie, kiedy w ogóle ruszyłam się z miejsca, zorientowałam się, że coś jest nie tak. W pierwszej chwili nie zwróciłam na to uwagi, ale po przebiegnięciu kilkunastu metrów, byłam już absolutnie pewna, że coś umyka mojej uwadze. Krew wyostrzyła moje zmysły, sprawiając, że stałam się jeszcze bardziej czujna – a może przy tym i bardziej wrażliwa. Czując niepokojąco znajome uczucie bycia obserwowaną, instynktownie zastygłam w bezruchu i czujnie rozejrzałam się dookoła. Drzewa wokół mnie wyglądały normalnie, ale las przestał wydawać się tak bezpieczny i przyjazny jak jeszcze chwilę wcześniej. Nie spodobało mi się to uczucie i chociaż starałam się zachować spokój, nie mogłam pozbyć się poczucia bycia zagrożona.
Biegnij, przeszło mi przez myśl, ale nie zrobiłam tego. W przeszłości uciekałam już wystarczająco wiele razy, a teraz nie zamierzałam pozwolić sobie na panikę. Ktokolwiek mnie obserwował, najwyraźniej był tchórzem i to na tyle wielkim, że nie zamierzał się ujawić nawet teraz, kiedy zdawałam sobie sprawę z jego obecności. Nie zamierzałam bać się kogoś takiego, poza tym niepewność i świadomość bycia obserwowaną, powoli zaczynały doprowadzać mnie do szaleństwa. Pragnęłam spokoju, zwłaszcza teraz, a raczej ciężko było tego zaznać, stojąc w bezruchu na samym środku lasu i nie zdając sobie sprawy z tego, co właściwie się dzieje. Wiedziałam jedno – to zdecydowanie nie był wytwór mojej wyobraźni, a przynajmniej chciałam wierzyć w to, że tak jest. Nie wiedziałam dlaczego, ale wolałam, żeby okazało się, że jednak ktoś mnie obserwuję niż że jednak zaczynam tracić zmysły.
Z wolna ruszyłam przed siebie, chociaż wciąż czujnie rozglądałam się dookoła. Starałam się zbyt obcesowo nie okazywać, że kogokolwiek wypatruję, w nadziei na to, że dzięki temu ten, który śledził każdy mój ruch, straci na czujności. Sama nie byłam pewna, czego się spodziewać, ale to nie miało dla mnie żadnego znaczenia. Wiedziałam jedynie, że to bardzo ważne, żebym w porę zorientowała się, co się dzieje, bo… No cóż, nie miałam pojęcia. Byłam jedynie pewna tego, że muszę poznać prawdę – i że zdecydowanie nie mogę wrócić do domu, póki byłam obserwowana. Nie mogłam mieć co prawda pewności, czy intruz nie podążał za mną wcześniej i czy już nie wiedział czegoś, co by mnie zaniepokoiło, ale wolałam dmuchać na zimne.
Byłam coraz bardziej zdenerwowana, kiedy nagle coś poruszyło się między drzewami. Od samego początku podświadomie czekałam na jakikolwiek znak albo ruch, więc zareagowałam absolutnie instynktownie. Bez zastanowienia skoczyłam w tamtą stronę, rzucając się w pogoń – a potem zaklęłam cicho, kiedy również tajemnicza postać rzuciła się do ucieczki. Przyśpieszyłam, robiąc wszystko, byleby wypatrzeć jakąkolwiek sylwetkę między drzewami, ale intruz okazał się zbyt szybki i zwinny, żeby dać mu się zbliżyć na dostateczną odległość. Uciekał, najwyraźniej doskonale orientując się w terenie i nie dając mi szansy na to, żebym go zobaczyła. Nie dbał o to, czy go usłyszę, ale poza słuchem i węchem nie mogłam zdać się na żadne inne zmysły, które pozwoliłyby mi utrzymać się na tropie uciekiniera.
Instynktownie wyczułam, że wampir (a przynajmniej tak mi się wydawało, bo nie słyszałam bicia serca) przyśpiesza. Zacisnęłam zęby i sama również spróbowałam poruszać się jeszcze szybciej, chociaż już teraz dawałam z siebie wszystko. Wypita dopiero co krew dodawała mi siły i sprawiała, że moja wampirza natura wydawała się jeszcze intensywniejsza, ale częściowo wciąż pozostawałam człowiekiem i to stawiało mnie na z góry przegranej pozycji.
- Och nie, na pewno nie! – wyszeptałam gniewnie, ale obawiałam się, że to bez sensu; i tak miał mi uciec.
Ślad uciekiniera skręcał gwałtownie – najpierw raz, a potem kolejny. Zaklęłam w duchu, uświadamiając sobie, że intruz kluczy między drzewami, żeby mnie zgubić i znacznie uprzykrzyć życie. Jego zapach wciąż był intensywny, ale już nie tak jak na początku, poza tym już nie słyszałam tak wyraźnie biegnącej przede mną postaci. Wiedziałam, co to oznacza, ale i tak z uporem biegłam jeszcze dobry kilometr, zanim ostatecznie zdecydowałam się odpuścić. Zła i pokonana, zatrzymałam się, po czym bezradnie rozejrzałam dookoła; mogłam biec dalej, ale prawda była taka, że to już nie miało sensu – uciekł mi, a nawet jeśli miałam jeszcze jakieś nikłe szanse, ostatecznie straciłam je w momencie, kiedy zdecydowałam się zatrzymać.
Zrezygnowana i zagniewana, uderzyłam pięściami i najbliższe drzewo. Konar zatrząsł się niebezpiecznie, zaś – z nienaturalnie głośnym łopotem skrzydeł – ukryte między gałęziami ptaki poderwały się w popłochu, wystraszone moją obecnością. To powstrzymało mnie przed tym, żeby uderzyć raz jeszcze, chociaż miałam na to wielką ochotę. Teraz nie dziwiłam się Emmett’owi, który w skrajnych sytuacjach lubił „poznęcać się” nad okolicznym lasem, byleby tylko chociaż trochę wyładować irytację.
Wciąż zła i rozdrażniona, zmusiłam się do tego, żeby wyrównać oddech i zawrócić. Sama nie byłam pewna, co powinnam myśleć o obecności jakiegokolwiek nieśmiertelnego w okolicy, ale miałam złe przeczucia. Być może był to ktoś, kto ciekawił się mną i moją rodziną – w końcu zdarzali się nomadzi – ale ja już dawno przestałam wierzyć w przypadki. To jak nic był dowód na to, że jestem przewrażliwiona, ale skąd tak naprawdę mogłam wiedzieć, co takiego myśleć o czyjejkolwiek obecności – i to na dodatek w sytuacji, kiedy intruz przede mną uciekał? Czy nie porozmawiałby ze mną, gdyby jego intencje były dobre?
Pokręciłam z niedowierzaniem głową, po czym bez pośpiechu ruszyłam w drogę powrotną. Musiałam ochłonąć, a myśl o Renesmee okazała się całkiem dobrym sposobem, żeby zaznać ukojenia. Co prawda to wciąż było zbyt mało, ale…
Nie zdążyłam dokończyć myśli, bo w tym samym momencie tuż przede mną wyrosła jakaś postać.

5 komentarzy:

  1. Kochana co ja mam ci napisać??. Ciągle brakuje mi słów by opisać moje własne odczucia co do twoich rozdziałów-oczywiście tylko te pozytywne .!!
    Rozdział megaaaa zarąbisty !!!!!!!!!!!!!!!!
    Wspaniały !!!!!!!!!! Genialny ! !!!!!Zajebisty!!!!!!!!Rozdział bardzo, bardzo fajny wręcz cudowny !!
    Nic dodać nic ująć!!!!Czekam na kolejny i BŁAGAM dodaj go szybko!

    Ps. Jakiś czas temu sama założyłam bloga pod twoim wpływem i twojej twórczość, reklamować go nie będę ,wysłałam do ciebie małą prośbę na e-meila.

    Pozdrawiam gorąco *Niech wena będzie z TOBĄ!

    OdpowiedzUsuń
  2. W końcu :) Wczoraj zaczęłam czytać tego bloga i wywarł on na mnie ogromne wrażenie ;) To w jaki sposób piszesz i opisujesz różnego rodzaju emocje, miejsca czy sytuacje ... Nie mam słów żeby opisać to wrażenie które wywarło na mnie twoje opowiadanie. Ten oryginalny pomysł i to jak potrafisz zaskakiwać ;) Jednym słowem - ZAJEBISCIE !!!!!! Nie mogę doczekać się już kolejnego rozdziału... Skończyłaś w tak ciekawym momencie, że nie wiem czy wytrzymam ... Napisalabym o wiele więcej ale pisze z tel. co nie jest wygodne.
    Pozdrawiam cieplutko i życzę udanego sylwka ;) !!
    Marta...
    Ps. Przepraszam za wykryte błędy ale naprawdę źle pisze mi się na telefonie ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  4. Kocham twoje opowiadanie! :)

    OdpowiedzUsuń



After We Fall
stories by Nessa