Dziewiętnaście.
Polowanie
Nie
pamiętałam, żebym zasypiała, ale to nie miało żadnego znaczenia. Nie byłam
nawet zdziwiona tym, że sen przyszedł do mnie po raz kolejny, chociaż wcześniej
właściwie mnie nie obejmował. Ciężko byłoby, żebym nie była zmęczona, zwłaszcza
po tym, jak wcześniej przynajmniej dwa razy otarłam się o śmierć, walcząc o to,
żeby donosić ciążę i bezpiecznie wydać na świat moja małą córeczkę.
Powoli
usiadłam, próbując przywołać w pamięci wszystko to, co wydarzyło się ostatniego
wieczoru. Pamiętałam, że całą trójką siedzieliśmy przy kominku i że później
pojawił się Santiego z prezentem dla Nessie. Uśmiechnęłam się na samo
wspomnienie, zwłaszcza, kiedy pomyślałam o naszej niezwykłej rozmowie z ojciec.
Nie mogłam nie zauważyć, że tak bardzo starał się, żeby między nami jakoś się
ułożyło. Oboje byliśmy bardzo uparci, więc zakładałam, że to poniekąd
pojawienie się mojej córeczki pchnęło wampira do tego, żeby wziął sprawy w
swoje ręce. Mała go oczarowała, ale jeśli dzięki temu wszystko miało się jakoś
ułożyć, zdecydowanie nie miałam nic przeciwko temu.
Przeciągając
się leniwie, szybko wstałam z łóżka. Edwarda nie było, chociaż tyle zdążyłam
ustalić wcześniej, zanim w ogóle rozejrzałam się dookoła. Nasza sypialnia
wydawała mi się dziwnie pusta bez mojego męża, ale już nie czułam się tak
samotna jak podczas ciąży, kiedy byłam świadoma tego, że Edwarda nie tylko przy
mnie nie ma z powodu dziecka, ale również tego, że nie mam co liczyć na jego
rychłe pojawienie się. Teraz wszystko było łatwiejsze, a ja nareszcie mogłam się
rozluźnić, chociaż jednocześnie nade wszystko tęskniłam za bliskością męża.
Jego powrót, poród i wszystko to, co stało się później… To na swój sposób wciąż
wydawało mi się abstrakcyjne, dlatego zakładałam, że jeszcze przynajmniej przez
kilka dni będę potrzebowała obecności rodziny, żeby w pełni dojść do siebie i
poczuć się tak, jak przed zajściem w ciążę.
Już nie
czułam się słabo, co mnie ucieszyło, bo przywykłam do tego, że jestem równie
wytrzymała jak wampir. Już odzwyczaiłam się od regularnego snu – w końcu przez
długi okres wcale go nie potrzebowałam – i teraz zamierzałam się tego trzymać.
Swoją drogą, pewnie i tak dochodziłam do siebie zdecydowanie szybciej niż przeciętna
kobieta; jakoś nie miałam wątpliwości co do tego, że Carlisle będzie miał
kolejny powód do tego, żeby się mną fascynować, ale nie przeszkadzało mi to.
Tak w zasadzie to już chyba nic nie miało mnie zaniepokoić, skoro nareszcie
byłam na dobrej drodze do tego, żeby zaznać pełni szczęścia. Teraz co najwyżej
potrzebowałam bliskości męża – i mojej córeczki, którą nagle nade wszystko zapragnęłam
przytulić.
W pośpiechu
wyjęłam z szafy świeży komplet ubrań, jak zwykle nie zastanawiając się nad tym,
co i po co biorę. W myślach już słyszałam natrętny głosik Alice, która bez
wątpienia miała zbesztać mnie za taką niedbałość, ale jakoś niespecjalnie się
tym przejmowałam. Chciałam szybko doprowadzić się do porządku, dlatego natychmiast
wyszłam z pokoju, kierując się w stronę łazienki. Kiedy przechodziłam obok
pokoiku Nessie, który jakiś czas wcześniej pomagali mi przygotować Oliver i
Izadora, nie mogłam powstrzymać się przed tym, żeby zajrzeć do środka.
Ostrożnie pchnęłam drzwi i wślizgnęłam się do środka, wchodząc do ładnego,
utrzymanego w odcieniach fioletu pokoiku, którego centralne miejsce zajmowało
ładne, białe łóżeczko – i zaraz jęknęłam cicho, bo chociaż materac i kołderka
były naruszone, bez trudu byłam w stanie stwierdzić, że mojej córeczki już
tutaj nie było. Urażona wydęłam usta i dla pewności podeszłam do łóżeczka, żeby
upewnić się, że pościel faktycznie wciąż była ciepła od nieprzeciętnej
temperatury ciałka Nessie, chociaż ciepło powoli zaczynało uciekać, pozbawione
jakiegokolwiek źródła.
Gdzie w
takim razie byli Edward i Renesmee? Odrobinę tylko zaniepokojona, mimo wątpliwości
zmusiłam się do tego, żeby jednak w pierwszej kolejności udać się do łazienki.
Miałam ochotę na gorącą kąpiel i przynajmniej kilka godzin wylegiwania się w
wannie, ale powstrzymałam się, decydując się na znacznie szybszą formę, jaką
był prysznic. Strumień gorącej wody pozwolił mi się względnie rozluźnić,
chociaż ciężko było mówić o całkowitym spokoju, skoro wciąż zastanawiałam się
nad nieobecnością mojego męża i córeczki. Instynktownie wysilałam wszystkie
swoje wyostrzone zmysły, próbując ustalić, czy przypadkiem czegoś nie
przeoczyłam, ale wszystko wskazywało na to, że tej dwójki po prostu w domku nie
było, podobnie zresztą jak i Santiego, chociaż o wampira nie martwiłam się
wcale.
W pośpiechu
naciągnęłam na siebie jeansy i biały podkoszulek, po czym zeszłam na dół. Jak
mogłam podejrzewać, salon był pusty. Jedynie płonący intensywnie ogień w
kominku oraz słodki wampirzy zapach dały mi do zrozumienia, że Edward musiał
być tutaj całkiem niedawno, skoro zadbał o to, żeby płomyk nie zgasł. Przez
kilka sekund stałam, obserwując taniec płomieni, zanim z westchnieniem
odwróciłam się i skierowałam do kuchennej części pomieszczenia. Właściwie nie
wiedziałam, czego powinnam tam oczekiwać, ale coś podpowiadało mi, że właśnie
tak powinnam się udać. Teraz przynajmniej rozumiałam fascynację Izadory, która
tak bardzo polegała na swoich niezwykłych przeczuciach. Mnie również wydawało
się to przyjemniejsze, kiedy już nie musiałam obawiać się wysokiej temperatury,
osłabienia oraz tego, że za moment wydarzy się coś okropnego – a co
najważniejsze, teraz moje przeczucia dotyczyły wyłącznie Renesmee.
- Sukces –
szepnęłam do samej siebie, kiedy coś przykuło moją uwagę.
Być może rozmawianie ze sobą nie było najlepszym pomysłem,
bo nigdy nie świadczyło o zdrowiu psychicznym, ale nie potrafiłam się tym
przejąć, zbyt skoncentrowana na skrawku papieru, który dostrzegłam na kuchennym
stole. Tuż obok stała wysoka szklanka, aż po same brzegi wypełniona szkarłatnym
płynem, który natychmiast rozpoznałam. Uniosłam brwi, po czym – starając się ignorować
słodki, kuszący zapach ludzkiej krwi – podeszłam bliżej, żeby móc przeczytać
kilka słów, starannie nakreślonych przez mojego męża.
Isabel,
Alice i Rosalie nie
mogły doczekać się, żeby zobaczyć małą. Jesteśmy z pozostałymi i aż nie możemy
doczekać się, kiedy do nas dołączysz. Mam nadzieję, że już czujesz się lepiej –
albo że przynajmniej poczujesz się tak po małym upominku, który zostawiła ci
Nessie. Sądzę, że nasza kruszynka nie będzie miała nic przeciwko temu, żeby
podzielić się z tobą odrobiną krwi.
Pamiętaj, że cię
kocham.
Edward
Zaśmiałam
się cicho, czując spływająca na mnie ulgę. Chyba zaczynałam być przewrażliwiona,
ale co mogłam poradzić na to, że po tym wszystkim, co przeszłam podczas ciąży,
bałam się spuścić Nessie z oczu przynajmniej na moment? Mimo wszystko zrobiło
mi się cieplej na sercu, kiedy znalazłam materialny dowód na to, że wszystko,
co wydarzyło się w ciągu minionych godzin, było jak najbardziej prawdziwe.
Czule pogładziłam dwa słowa na samym końcu – to jakże wspaniałe „kocham cię” –
po czym raz jeszcze przesunęłam wzrokiem po notatce. „Nasza kruszynka”… I
pomyśleć, że kiedykolwiek mógł uważać, że Renesmee jest dla kogokolwiek
niebezpieczna!
Wciąż się
uśmiechając, złożyłam kartkę i wsunęłam ją do kieszeni spodni. Mój wzrok
mimowolnie powędrował do naczynia z krwią. Cicho westchnęłam, bo chociaż dobrze
pamiętałam cudowny smak ludzkiej osoki, jednocześnie czułam się dziwnie z myślą
o tym, że miałabym ją wypić. To nie było takie proste, skoro zdążyłam już
wyrobić w sobie przekonanie, że to coś złego – i że w ten sposób zawiodę
również innych, zwłaszcza Carlisle’a. Picie krwi podczas ciąży to była zupełni
inna sprawa, jednak teraz nie mogłam się na to tak po prostu zdobyć, zwłaszcza,
że mimowolnie pomyślałam o swoim ataku na Olivera.
Westchnęłam
zrezygnowana, unosząc szklankę i ponurym wzrokiem obserwując ciemną, lepką
ciecz, która swoim zapachem przywoływała mnie do siebie. Wolna dłoń mimowolnie
powędrowała do kieszeni spodki; opuszkami musnęłam kartkę od Edwarda, po czym
jednak zdecydowałam się wziąć kilka łyków – a potem prawie natychmiast
odsunęłam od siebie szklankę, wzdrygając się z powodu jej zawartości. Problem
rozwiązał się sam, bo wystarczył łyk zimnej krwi, żeby zrobiło mi się niedobrze.
Może i zawartość ludzkich żył była znakomita, ale chyba nie było niczego
gorszego od zimnej krwi!
Wróciłam do
pokoju, żeby znaleźć jakiś sweterek. W pośpiechu narzuciłam go na siebie, po
czym bez wahania zdecydowałam się wyjść na zewnątrz – i to nie drzwiami, ale
przez balkon. Lekko wylądowałam na trawniku i – nawet nie oglądając się za
siebie – rzuciłam się biegiem w stronę linii lasu. Nie poprzejmowałam się takim
drobiazgiem jak zamykanie drzwi na klucz, bo tych, których ewentualnie mogłabym
się obawiać, nie miały powstrzymać zwyczajne metody; ludzie się tutaj nie
zapuszczali, więc mogłam być spokojna.
Instynktownie
skierowałam się w stronę posiadłości pozostałych Cullenów, chociaż jednocześnie
nasłuchiwałam, próbując wytropić jakiekolwiek zwierzę, które mogłoby posłużyć
mi za posiłek. Do tej pory łatwo przychodziło mi ignorowanie pragnienia, ale
teraz palenie w gardle było coraz bardziej uciążliwe, zwłaszcza po tym, jak
pobudziłam apetyt nawet odrobiną ludzkiej krwi, którą wypiłam w domu. Musiałam
się wzmocnić po porodzie, teraz zresztą nie chodziło już tylko o mnie, ale
również o Renesmee, której przecież nie mogłam narażać. Moja córeczka może i pachniała
inaczej niż człowiek czy wampir, ale wciąż pozostawała najbardziej kruchą i
bezbronną istotką w całej rodzinie, więc musiałam zrobić wszystko, żeby
zapewnić jej bezpieczeństwo. Nie chciałam przecież, żeby Carlisle miał rację,
kiedy wahał się nad tym, czy tak od razu powinien pozwolić mi na zbliżenie się
do małej, skoro byłam wymęczona i potrzebowałam krwi.
Dawno nie
polowałam, ale kiedy tylko znalazłam się w otoczeniu drzew, pewne umiejętności
powróciły do mnie samoistnie. Aż westchnęłam, czując przyjemny, cudowny zapach
lasu. Natychmiast otoczyła mnie idealna mieszanka najróżniejszych roślin, drzew
oraz leśnej fauny. Również dźwięki – przede wszystkim szum bawiącego się liśćmi
wiatru – tworzyły idealną kakofonię, która pozwoliła mi się rozluźnić. Alaska
była niesamowitym miejscem, nawet mimo tego wszystkiego, co spotkało mnie od
momentu przeprowadzki z Forks. Oczywiście tęskniłam za stanem Waszyngton i
wieczną zielenią okolicznych lasów, ale teraz to właśnie tutaj toczyło się moje
życie. Czułam się tutaj dobrze, a kiedy zaczęłam koncentrować się na polowaniu
i otaczającej mnie przyrodzie, z czystym sumienie stwierdziłam, że jestem
szczęśliwa również tutaj.
Kiedy
doszedł do mnie dobrze znany mi zapach zwierzęcej krwi, bez wahania pozwoliłam
na to, żeby instynkt przejął nade mną kontrolę. Co prawda krew łosia początkowo
miała w sobie coś odpychającego, zwłaszcza po porównaniu ją do ludzkiej osoki,
ale prawie o tym nie myślałam, zbyt skoncentrowana na głodzie. Nogi same
powiodły mnie w odpowiednim kierunku, a ja z radością pozwoliłam na to, żeby do
instynkt podpowiadał mi, gdzie powinnam się udać. Biegłam przed siebie, po
prostu wiedząc, jak powinnam stawiać stopy, żeby poruszać się jak najciszej i
przypadkiem nie spłoszyć swojej przyszłej ofiary. Pędziłam przed siebie, bez
trudu wymijając poszczególne drzewa i przeszkody. Chłodne powietrze burzyło mi
włosy i ubranie, ale w tym będzie było coś kojącego, co dawało mi radość i
sprawiało, że właściwie bez powodu miałam ochotę roześmiać się w głos. Skądś
wiedziałam, że zbliżam się od właściwiej strony i że jestem blisko; wiatr
maskował mój zapach, dzięki czemu nie musiałam się obawiać o to, że przypadkiem
zrobię coś źle i będę musiała zaczynać wszystko od początku, gdyby moja
przyszła ofiara jednak zdecydowała się rzucić do ucieczki.
Zwolniłam,
kiedy byłam już na tyle blisko, że bez trudu mogłam usłyszeć i wyczuć łosia.
Czaił się gdzieś pomiędzy drzewami, spokojny i nieświadomy tego, co go czeka.
Bez wahania wyskoczyłam w górę, po czym – uchwyciwszy się jednej z gałęzi drzew
– lekko podciągnęłam się ku górze i lekko się kołysząc, bez wysiłku
przerzuciłam nogi tak, żeby móc usiąść na konarze. Z góry widok był
zdecydowanie lepszy, a przy tym nie musiałam ryzykować, że ktokolwiek
przypadkiem mnie zobaczy albo wyczuje. Przycupnęłam na gałęzi i spojrzałam
przed siebie, bez trudu dostrzegając potężne, umięśnione zwierze pomiędzy
drzewami, jakieś dziesięć metrów ode mnie. Łoś leniwie skubał trawę i
przechadzał się to tak, to z powrotem, najwyraźniej nawet nie podejrzewając
tego, że grozi mu jakiekolwiek niebezpieczeństwo.
Bezszelestnie
przemieściłam się na kolejną gałąź, nie robiąc przy tym większego hałasu niż
opadające na ziemię liście, które strącił wiatr. Instynktownie napięłam
mięśnie, po czym przyczaiłam się gotowa do skoku. Drżałam lekko, ledwo będąc w
stanie zapanować nad instynktem i tym, żeby pozostać na miejscu i zbyt wcześnie
nie rzucić się do ataku. Musiałam odczekać chwilę, aż moja przyszła ofiara
przejdzie jeszcze kilka kroków i znajdzie się tuż pode mną. Na całe szczęście
nie trwało to długo, a ja w końcu mogłam wynagrodzić sobie oczekiwanie, bez
wahania rzucając się w dół i atakując.
Dopiero
kiedy zaatakowałam, odrzucając wszelakie środki ostrożności i przestając się
skradać, zwierze w ogóle zorientowało się, że coś jest nie tak. Mimowolnie
zauważyłam, że łoś sztywnieje i podrywa się do ucieczki, ale nie zdążył ruszyć
się chociażby o milimetr, bo wcześniej zdążyłam powalić go na ziemię. Bez
zastanowienia złamałam mu kark (w przeciwieństwie do Emmett’a nie lubiłam bawić
się jedzeniem), po czym wgryzłam się we wciąż słabo pulsującą żyłę na jego
szyi, pozwalając żeby ciepła, słodka krew zalała mi gardło. Natychmiast
wszystko inne przestało mieć dla mnie jakiekolwiek znaczenie; w pełni skoncentrowałam
się na piciu oraz na tym, że nareszcie mogłam zaspokoić pragnienie.
Minęło
kilka minut zanim się zaspokoiłam. Powoli wyprostowałam się i odrzuciłam od
siebie martwe truchło. Ocierając usta rękawem, wyprostowałam się i lekko
przeciągnęłam, usatysfakcjonowana. Teoretycznie mogłam zapolować na coś więcej,
ale nie mogłam zmusić do tego, żeby dalej odwlekać zobaczenie się z Edwardem i
Renesmee. Czułam się pełna i zakładałam, że tyle krwi wystarczy mi przynajmniej
na kilka dni, pamiętałam zresztą, że jeśli wypije się za dużo, to pragnienie
jedynie niepotrzebnie się wzmaga. Nie miałam na to najmniejszej ochoty, więc
równie dobrze mogłam się zbierać.
Już w
momencie, kiedy w ogóle ruszyłam się z miejsca, zorientowałam się, że coś jest
nie tak. W pierwszej chwili nie zwróciłam na to uwagi, ale po przebiegnięciu
kilkunastu metrów, byłam już absolutnie pewna, że coś umyka mojej uwadze. Krew
wyostrzyła moje zmysły, sprawiając, że stałam się jeszcze bardziej czujna – a może
przy tym i bardziej wrażliwa. Czując niepokojąco znajome uczucie bycia
obserwowaną, instynktownie zastygłam w bezruchu i czujnie rozejrzałam się
dookoła. Drzewa wokół mnie wyglądały normalnie, ale las przestał wydawać się
tak bezpieczny i przyjazny jak jeszcze chwilę wcześniej. Nie spodobało mi się
to uczucie i chociaż starałam się zachować spokój, nie mogłam pozbyć się
poczucia bycia zagrożona.
Biegnij, przeszło mi przez myśl, ale nie
zrobiłam tego. W przeszłości uciekałam już wystarczająco wiele razy, a teraz
nie zamierzałam pozwolić sobie na panikę. Ktokolwiek mnie obserwował,
najwyraźniej był tchórzem i to na tyle wielkim, że nie zamierzał się ujawić
nawet teraz, kiedy zdawałam sobie sprawę z jego obecności. Nie zamierzałam bać
się kogoś takiego, poza tym niepewność i świadomość bycia obserwowaną, powoli
zaczynały doprowadzać mnie do szaleństwa. Pragnęłam spokoju, zwłaszcza teraz, a
raczej ciężko było tego zaznać, stojąc w bezruchu na samym środku lasu i nie
zdając sobie sprawy z tego, co właściwie się dzieje. Wiedziałam jedno – to zdecydowanie
nie był wytwór mojej wyobraźni, a przynajmniej chciałam wierzyć w to, że tak
jest. Nie wiedziałam dlaczego, ale wolałam, żeby okazało się, że jednak ktoś
mnie obserwuję niż że jednak zaczynam tracić zmysły.
Z wolna
ruszyłam przed siebie, chociaż wciąż czujnie rozglądałam się dookoła. Starałam
się zbyt obcesowo nie okazywać, że kogokolwiek wypatruję, w nadziei na to, że
dzięki temu ten, który śledził każdy mój ruch, straci na czujności. Sama nie
byłam pewna, czego się spodziewać, ale to nie miało dla mnie żadnego znaczenia.
Wiedziałam jedynie, że to bardzo ważne, żebym w porę zorientowała się, co się
dzieje, bo… No cóż, nie miałam pojęcia. Byłam jedynie pewna tego, że muszę
poznać prawdę – i że zdecydowanie nie mogę wrócić do domu, póki byłam
obserwowana. Nie mogłam mieć co prawda pewności, czy intruz nie podążał za mną
wcześniej i czy już nie wiedział czegoś, co by mnie zaniepokoiło, ale wolałam
dmuchać na zimne.
Byłam coraz
bardziej zdenerwowana, kiedy nagle coś poruszyło się między drzewami. Od samego
początku podświadomie czekałam na jakikolwiek znak albo ruch, więc zareagowałam
absolutnie instynktownie. Bez zastanowienia skoczyłam w tamtą stronę, rzucając się
w pogoń – a potem zaklęłam cicho, kiedy również tajemnicza postać rzuciła się
do ucieczki. Przyśpieszyłam, robiąc wszystko, byleby wypatrzeć jakąkolwiek
sylwetkę między drzewami, ale intruz okazał się zbyt szybki i zwinny, żeby dać
mu się zbliżyć na dostateczną odległość. Uciekał, najwyraźniej doskonale
orientując się w terenie i nie dając mi szansy na to, żebym go zobaczyła. Nie
dbał o to, czy go usłyszę, ale poza słuchem i węchem nie mogłam zdać się na
żadne inne zmysły, które pozwoliłyby mi utrzymać się na tropie uciekiniera.
Instynktownie
wyczułam, że wampir (a przynajmniej tak mi się wydawało, bo nie słyszałam bicia
serca) przyśpiesza. Zacisnęłam zęby i sama również spróbowałam poruszać się jeszcze
szybciej, chociaż już teraz dawałam z siebie wszystko. Wypita dopiero co krew
dodawała mi siły i sprawiała, że moja wampirza natura wydawała się jeszcze
intensywniejsza, ale częściowo wciąż pozostawałam człowiekiem i to stawiało
mnie na z góry przegranej pozycji.
- Och nie,
na pewno nie! – wyszeptałam gniewnie, ale obawiałam się, że to bez sensu; i tak
miał mi uciec.
Ślad
uciekiniera skręcał gwałtownie – najpierw raz, a potem kolejny. Zaklęłam w
duchu, uświadamiając sobie, że intruz kluczy między drzewami, żeby mnie zgubić
i znacznie uprzykrzyć życie. Jego zapach wciąż był intensywny, ale już nie tak
jak na początku, poza tym już nie słyszałam tak wyraźnie biegnącej przede mną
postaci. Wiedziałam, co to oznacza, ale i tak z uporem biegłam jeszcze dobry
kilometr, zanim ostatecznie zdecydowałam się odpuścić. Zła i pokonana,
zatrzymałam się, po czym bezradnie rozejrzałam dookoła; mogłam biec dalej, ale
prawda była taka, że to już nie miało sensu – uciekł mi, a nawet jeśli miałam
jeszcze jakieś nikłe szanse, ostatecznie straciłam je w momencie, kiedy
zdecydowałam się zatrzymać.
Zrezygnowana
i zagniewana, uderzyłam pięściami i najbliższe drzewo. Konar zatrząsł się niebezpiecznie,
zaś – z nienaturalnie głośnym łopotem skrzydeł – ukryte między gałęziami ptaki
poderwały się w popłochu, wystraszone moją obecnością. To powstrzymało mnie
przed tym, żeby uderzyć raz jeszcze, chociaż miałam na to wielką ochotę. Teraz nie
dziwiłam się Emmett’owi, który w skrajnych sytuacjach lubił „poznęcać się” nad
okolicznym lasem, byleby tylko chociaż trochę wyładować irytację.
Wciąż zła i
rozdrażniona, zmusiłam się do tego, żeby wyrównać oddech i zawrócić. Sama nie
byłam pewna, co powinnam myśleć o obecności jakiegokolwiek nieśmiertelnego w
okolicy, ale miałam złe przeczucia. Być może był to ktoś, kto ciekawił się mną
i moją rodziną – w końcu zdarzali się nomadzi – ale ja już dawno przestałam
wierzyć w przypadki. To jak nic był dowód na to, że jestem przewrażliwiona, ale
skąd tak naprawdę mogłam wiedzieć, co takiego myśleć o czyjejkolwiek obecności –
i to na dodatek w sytuacji, kiedy intruz przede mną uciekał? Czy nie porozmawiałby
ze mną, gdyby jego intencje były dobre?
Pokręciłam
z niedowierzaniem głową, po czym bez pośpiechu ruszyłam w drogę powrotną.
Musiałam ochłonąć, a myśl o Renesmee okazała się całkiem dobrym sposobem, żeby
zaznać ukojenia. Co prawda to wciąż było zbyt mało, ale…
Nie
zdążyłam dokończyć myśli, bo w tym samym momencie tuż przede mną wyrosła jakaś
postać.
Kochana co ja mam ci napisać??. Ciągle brakuje mi słów by opisać moje własne odczucia co do twoich rozdziałów-oczywiście tylko te pozytywne .!!
OdpowiedzUsuńRozdział megaaaa zarąbisty !!!!!!!!!!!!!!!!
Wspaniały !!!!!!!!!! Genialny ! !!!!!Zajebisty!!!!!!!!Rozdział bardzo, bardzo fajny wręcz cudowny !!
Nic dodać nic ująć!!!!Czekam na kolejny i BŁAGAM dodaj go szybko!
Ps. Jakiś czas temu sama założyłam bloga pod twoim wpływem i twojej twórczość, reklamować go nie będę ,wysłałam do ciebie małą prośbę na e-meila.
Pozdrawiam gorąco *Niech wena będzie z TOBĄ!
W końcu :) Wczoraj zaczęłam czytać tego bloga i wywarł on na mnie ogromne wrażenie ;) To w jaki sposób piszesz i opisujesz różnego rodzaju emocje, miejsca czy sytuacje ... Nie mam słów żeby opisać to wrażenie które wywarło na mnie twoje opowiadanie. Ten oryginalny pomysł i to jak potrafisz zaskakiwać ;) Jednym słowem - ZAJEBISCIE !!!!!! Nie mogę doczekać się już kolejnego rozdziału... Skończyłaś w tak ciekawym momencie, że nie wiem czy wytrzymam ... Napisalabym o wiele więcej ale pisze z tel. co nie jest wygodne.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam cieplutko i życzę udanego sylwka ;) !!
Marta...
Ps. Przepraszam za wykryte błędy ale naprawdę źle pisze mi się na telefonie ;)
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńPrzez przypadek dodalam komentarz dwa razy :/ :)
UsuńKocham twoje opowiadanie! :)
OdpowiedzUsuń