Piętnaście.
Przebudzenie
Dlaczego, do jasnej cholery, wszystko mnie
boli?!
To pytanie
było pierwszym, które przyszło mi do głowy, kiedy tylko zaczęłam odzyskiwać
świadomość. Leżałam cała obolała, bojąc poruszyć się chociaż o milimetr, w
obawie przed tym, że agonia powróci, a ciemność po raz kolejny zabierze mnie ze
sobą. Jak przez mgłę pamiętałam, co takiego wydarzyło się wcześniej, a
wspomnienia i tak pozostawały tak nieprzyjemne i zamazane, że miałam trudności
z poskładaniem poszczególnych obrazów i dźwięków w logiczną całość. Pamiętałam
jedynie ból i strach oraz to, że nade wszystko pragnęłam coś albo kogoś
chronić, nawet kosztem własnego życia.
Wszystko to
przypominało długi, pokręcony sen i sama nie byłam już pewna, co takiego jest
jawą, a co mogę uznać za koszmarne majaki.
Mocniej
zacisnęłam powieki, bojąc się otworzyć oczy. Koncentrowanie się przychodziło mi
z trudem, ale zdołałam jakoś zapanować nad plątaniną myśli i doprowadzić się do
stanu przynajmniej względnie przypominającego spokój. Skupiłam się na
oddychaniu i liczeniu mijających sekund, chociaż nie byłam pewna skąd wiem, jak
szybko płynął czas, o ile jeszcze się nie zatrzymał. W końcu przerzuciłam się
na wsłuchiwanie w rytm własnego serca, nawet jeśli nie rozumiałam, dlaczego ten
narząd wciąż pracował, chociaż mogłabym przysiąc, że już od dawna powinien być
martwy. Nie znaczyło to, że ja miałam nie żyć, ale moje serce po prostu nie
powinno być – i to z tego prostego powodu, że ja…
Ja powinnam
być wampirem.
Wspomnienia
i sprzeczne emocje dosłownie poraziły mnie swoją intensywnością, nagle będąc w
stanie przedrzeć się przez wszelakie bariery, które do tej pory chroniły mój
umysł. Aż zachłystnęłam się powietrzem, w jednej chwili przypominając sobie
wszystko, chociaż część wspomnień wciąż wydawała mi się całkowicie nierealna,
zupełnie jakby przydarzyła się komuś innemu i to w innym życiu. Przypomniałam
sobie ból, ale zupełnie nie podobny do tego, który odczuwałam później, kiedy
palący wampirzy jad rozchodził się po moim wymęczonym ciele, niszcząc wszystko
to, co napotkał na swojej drodze. Trucizna powinna była mnie zabijać,
jednocześnie zaleczając wszelakie rany i naprawiając niedoskonałości mojego
częściowo ludzkiego ciała, żeby pomóc mi przetrwać to, co się wydarzyło. Nie
tak powinnam się czuć po przebudzeniu, jeśli oczywiście można było użyć tego
określenia względem mnie, skoro wciąż uparcie trwałam w ciemności, a zewsząd
otaczały mnie ciemność i nieprzenikniona cisza.
Kiedy
przypomniałam sobie o powodach mojego stanu, moje serce – och, uparte serce,
dlaczego wciąż bijesz? – momentalnie przyśpieszyło, teraz trzepocąc się tak
rozpaczliwie, jakby w każdej chwili miało być w stanie wyrwać się z mojej
piersi, rozsadzając wcześniej klatkę piersiową. Przypomniałam sobie własny
strach oraz ten inny rodzaj bólu, który dosłownie mnie oszołomił, pomieszany z
obezwładniającym zapachem mojej własnej krwi. Zaraz po tym – pozornie nierealny
i odległy – wrócił do mnie obraz twarzy Izadory; jej blada skóra oraz wystraszone
oczy, kiedy patrzyła na mnie z przerażeniem, zastygła w bezruchu. Kolejne
wspomnienia były coraz bardziej zamazane, ale zdołałam przywołać do siebie
zdeterminowany głos Olivera, który pojawił się krótko po mojej siostrze i który
niemal siłą przywołał ją do porządku. Zaraz po tym mnie zmroczyło, bo w moim
umyśle zachowały się jedynie pojedyncze obrazy i słowa, ale to nie miało
najmniejszego znaczenia, bo teraz aż nazbyt dobrze zdawałam sobie sprawę z
tego, co takiego się wydarzyło.
Spróbowałam
podnieść rękę, ale moje obolałe mięśnie odmówiły mi posłuszeństwa. Nie byłam w
stanie nawet jęknąć, nie wspominając już o tym, żebym zmusiła się do pozornie
niewymagającego uniesienia dłoni i ułożenia ją w miejscu, gdzie jeszcze jakiś
czas wcześniej znajdowało się spore zaokrąglenie, a pod warstwą skóry rozwijało
się życie. Teraz nie potrafiłam określić, czy dalej tam jest, ale instynktownie
czułam, że mój brzuch wrócił do swoich pierwotnych rozmiarów, płaski i
pozbawiony jakiegokolwiek życia. Czułam się pusta i to uczucie przez moment
zdominowało wszelakie inne, nawet ból, tym samym sprawiając, że ogarnął mnie
przygnębiający wręcz smutek, ale i… strach. To drugie uczucie mnie zaskoczyło,
chociaż jednocześnie wydawało się dziwnie właściwe i sama nie potrafiłam
zrozumieć, dlaczego wcześniej to do mnie nie dotarło.
Musiałam
chronić… Przecież już wcześniej ustaliłam, że musiałam za wszelką cenę kogoś
ochronić. Teraz, w świetle wspomnień, które powoli do mnie wracały, wszystko to
wydało się jasne i już nawet nie obchodziło mnie, dlaczego moje serce bije, a
ja czuję ból, skoro powinnam być wampirzycą. Przecież od samego początku
zdawałam sobie sprawę z tego, że jestem inna i że coś jest ze mną zdecydowanie
nie tak, więc i ta anomalia nie była dla mnie jakoś specjalnie uciążliwa. Po
prostu kolejny raz okazałam się wyjątkowa – czy powinnam się z tego cieszyć, to
miało się okazać dużo później.
Teraz
liczyło się coś zupełnie innego – a raczej ktoś i nie wolno mi było o tym
zapominać. Trzymałam się tej myśli, gotowa zrobić wszystko, byleby nie stracić
koncentracji i nie pozwolić jej kolejny raz się zatrzeć. Jedynie ona wydawała
się utrzymywać mnie przy zdrowych zmysłach, nawet jeśli jednocześnie miałam
spore trudności, żeby zmusić swój otępiały umysł do współpracy i znaleźć
odpowiednie słowa, żeby opisać to, co podświadomie wiedziałam i czego się
trzymałam. Ten swoisty paradoks wydał mi się co najmniej dziwny, ale szybko
odrzuciłam od siebie tę myśl, bo również i to nie miało dla mnie żadnego
znaczenia.
Do głosu
doszło jeszcze jedno, ostatnie wspomnienie. Tym razem nie były to nawet
konkretne obrazy, ale inne bodźce, jak słodki zapach czy czuły dotyk, który
muskał moją twarz. Pamiętałam lodowaty oddech na moim policzku, kiedy ktoś
bardzo mi ważny nachylał się, żeby szeptać mi coś do ucha, zapewniając, że
wszystko jest w porządku. Równie dobrze pamiętałam nacisk dobrze znanych mi
warg na czole i ustach, chociaż równie dobrze mogło być to jedynie pięknym
snem, będącym jedynie uzupełnieniem koszmaru w którym do tej pory trwałam. Być
może tak bardzo chciałam wierzyć w to, że Edward do mnie wróci i że wszystko
będzie w porządku, że mój otępiały umysł specjalnie dla mnie zwizualizował te
pragnienia i to akurat wtedy, kiedy byłam dosłownie krok od śmierci.
Nie mogłam
pozwolić sobie na nadzieję i wiarę w to, że było inaczej. Tak jak i nie mogłam
zapomnieć, że ten, którego kochałam nade wszystko, jednocześnie był gotów
poświęcić owoc naszej miłości, byleby mnie ocalić.
Pragnął
poświęcić istotę, którą kochałam i…
-
Renesmee?!
Ocknęłam
się tak gwałtownie, że przez moment sama nie byłam tego świadoma. Imię mojej
córeczki, które od samego początku krążyło gdzieś na krawędzi mojego umysłu,
czekając aż ostatecznie sobie przypomnę, teraz wręcz cisnęło mi się do ust. W
jednej chwili odzyskałam władzę nad sobą i swoim ciałem, i chociaż wydawało się
to niemożliwe, zdołałam poderwać się do pozycji siedzącej. Każda komórka mojego
ciała pulsowała palącym bólem, będącym jednak zaledwie cieniem cierpienia,
które odczuwałam do tej pory. Zignorowałam to, zbyt zdenerwowana i przejęta,
żeby jakikolwiek fizyczny bodziec był w stanie rozproszyć moją uwagę. Błędnym
wzrokiem zaczęłam rozglądać się dookoła, ale przed oczami widziałam jedynie
ciemność i zamazane plamy, które dopiero zaczynały się wyostrzać i zamieniać w
kształty, które byłam w stanie rozpoznać.
Pierwszym,
co zdołałam zarejestrować, był mój dawny pokój, który zajmowałam do momentu
ślubu, a później przez okres ciąży. Momentalnie rozpoznałam drewniane meble,
śnieżne zasłony oraz długie cienie, które zawsze obserwowałam, kiedy czasami
zdarzało mi się spędzać noc na siedzeniu i wpatrywaniu się w przestrzeń. To
odkrycie trochę mnie uspokoiło, chociaż nie pamiętałam w jaki sposób się tutaj
znalazłam; przecież ledwo byłam w stanie przywołać do siebie wspomnienia samego
porodu i sali operacyjnej, którą Cullenowie zorganizowali w gabinecie doktora.
Zauważyłam również, że ktoś musiał przebrać mnie w długą, śnieżnobiałą koszulę
nocną, która nasunęła mi na myśl średniowieczne stroje, które czasami wkładały
na siebie wysoko urodzone damy albo prawdziwe książnicki. Materiał łagodnie
połyskiwał w srebrzystym świetle księżyca, poza tym wydawał mi się tak lekki,
jakbym nie miała na sobie niczego. To jak nic musiało być jakimś fantazyjnym
pomysłem Alice, chociaż nie wyobrażałam sobie, żeby ktokolwiek miał głowę do
kwestii stroju w świetle tego, co dopiero się wydarzyło.
Wszystkie
spostrzeżenia poczyniłam w zaledwie ułamki sekund, chociaż miałam wrażenie, że
zajęło mi to całą wieczność. Wampirze zmysły były idealne, ale nawet one
wydawały mi się reagować zbyt wolno. Chciałam jak najszybciej uzyskać
odpowiedzi na wszystkie kłębiące się w mojej głowie pytania, ale te uparcie nie
nadchodziły, co powoli doprowadzało mnie do szaleństwa. Drżałam na całym ciele,
coraz bardziej zirytowana; rzadko pozwalałam sobie na płacz, zwłaszcza z tak
błahego powodu, ale tym razem łzy same zaczęły napływać mi do oczu. Zażenowana,
spróbowałam je powstrzymać, chociaż nikt nie był w stanie dostrzec mojej chwili
słabości, ale okazało się, że nie jestem w stanie i kilka słonych kropel
spłynęło mi po policzkach.
Coś
poruszyło się poza zasięgiem mojego wzroku. Zesztywniałam cała i zaczęłam
pośpiesznie mrugać, żeby lepiej widzieć, co dzieje się wokół mnie, ale i tak
nie od razu rozpoznałam postać, która w ułamku sekundy znalazła się przy mnie.
W pierwszym momencie pomyślałam, że to Edward, a moje serce wypełniło się
euforią, która znacząco sprzeczała się z niepokojem, który jednocześnie
odczuwałam, szybko jednak uprzytomniłam sobie swoją pomyłkę.
- Isabel… Och,
Bello, już wszystko w porządku – zapewnił mnie kojący głos, który doskonale
znałam, ale który nie był tym, który tak pragnęłam usłyszeć. Mimowolnie
wzdrygnęłam się i spróbowałam odsunąć, kiedy chłodne palce zacisnęły się na
moich ramionach, ale w odpowiedzi uścisk jedynie się wzmógł. – Spokojnie,
kochanie. Jak się czujesz?
Przełknęłam
z trudem, usiłując jakoś nad sobą zapanować i powstrzymać instynktownie
pragnienie, żeby zacząć się szarpać. Lekko zamglonym wzrokiem spojrzałam na
siedzącego przy mnie Carlisle’a, dopiero po chwili będąc w stanie zapanować nad
instynktem i zrozumieć, że nie mam się czego obawiać. Znieruchomiałam, a w
zamian naszło mnie inne pragnienie, tym razem żeby rzucić się doktorowi na
szyję i nareszcie poczuć się bezpiecznie. Poczucie stabilności było czymś,
czego w ostatnim czasie zdecydowanie mi brakowało, dlatego moja reakcja nie
byłyby wcale taka dziwna, ale nie potrafiłam się na to zdobyć. Po prostu
siedziałam i patrzyłam, zbyt oszołomiona i zdekoncentrowana, żeby podjąć
jakąkolwiek sensowną decyzję.
- Nie wiem.
Nic nie… Co się stało? – Mógł głos zabrzmiał dziwnie obco, tak bardzo
zniekształcały go emocje, których nie potrafiłam nazwać, a które wydawały się
rozsadzać mnie od środka. – Tato, gdzie jest Edward. I gdzie… Gdzie jest
Renesmee? – zapytałam w pośpiechu, nareszcie wypowiadając pytanie na które
najbardziej pragnęłam otrzymać odpowiedź. W jednej chwili już nie byłam w
stanie powstrzymać słów; mówiłam coraz szybciej, chociaż myśli cały czas mi się
plątały i co chwilę musiałam przerywać, żeby być w stanie złapać oddech. –
Gdzie jest moja córka?
- Cii… -
Carlisle spojrzał na mnie bezradnie, najwyraźniej nie wiedząc, jak powinien
mnie uspokoić. Pokręciłam gwałtownie głową, dając mu do zrozumienia, że nie
zamierzam odpuścić, nawet jeśli nie miałam powodów do zdenerwowania. Tak długo,
jak Nessie nie było przy mnie, tak długo nie byłam w stanie uwierzyć, że mała
bezpieczna – i że jest prawdziwa. Z perspektywy czasu ciąża wydawała mi się tak
odległym i nieprawdopodobnym przeżyciem, że równie dobrze mogła okazać się
jedynie snem albo majakiem; nie zaakceptowałabym tego, ale jednocześnie nie
mogłam przyjąć do wiadomości, że to wszystko wydarzyło się naprawdę. – Wszystko
jest w porządku, Isabel. Renesmee jest na dole. Nic jej nie jest – zapewnił mnie
uspokajającym tonem, ale ja nie potrafiłam tak po prostu się uspokoić.
- A Edward?
– zaryzykowałam, decydując się zmienić temat. Miałam nadzieję, że dzięki temu
przynajmniej trochę łatwiej nad sobą zapanuje. – Pamiętam, że przy mnie był.
Dlaczego go nie ma? I co się stało?
Urwałam, bo
doktor popatrzył na mnie wyczekująco, uparcie milcząc. Dopiero zaczynałam nad
sobą panować, chociaż to wciąż pozostawało trudne i minęła dłuższa chwila,
zanim zdołałam zapanować nad dziesiątkami słów, które cisnęły mi się na usta.
Zamarłam w bezruchu, walcząc o wyrównanie oddechu i starając się rozluźnić, a
przynajmniej sprawiać wrażenie względnie uspokojonej, żeby nakłonić Carlisle’a
do udzielenia mi odpowiedzi.
Po wyrazie
złocistych tęczówek wampira poznałam, że nie do końca mi uwierzył, ale przynajmniej
docenił moje starania, bo skinął głową i nieznacznie wzmocnił uścisk na moich
ramionach, dając mi do zrozumienia, żebym się położyła. Posłusznie opadłam na
poduszkę, wymęczona, ale jednocześnie zbyt pobudzona, bym w ogóle mogła
spróbować zasnąć.
- Nie wiem,
gdzie jest Edward – odezwał się w końcu Carlisle, jednocześnie zaciskając palce
na moim nadgarstku. Na moment zapanowała cisza, przerywana jedynie moim
przyśpieszonym oddechem oraz trzepocącym się rozpaczliwe sercem. Zdecydowanie
nie byłam martwa, a już na pewno nie byłam wampirem. – Poród… Oliver cię
ugryzł, pamiętasz? To najwyraźniej było dla niego zbyt wiele, bo wyszedł ledwo
się pojawiłem, żeby sprawdzić, czy wszystko z tobą w porządku – westchnął, a ja
poczułam, że robi mi się słabo.
- Kiedy to
było? – zapytałam natychmiast. Aż rwało mnie do tego, żeby znowu spróbować wstać,
ale powstrzymały mnie ból i zmęczenie. – Nic już nie rozumiem. Ollie mnie
ugryzł, ale ja… Zresztą nieważne. Chcę zobaczyć Renesmee – poprosiłam, a
właściwie zażądałam, nie zamierzając nawet brać pod uwagę tego, że mógłby mi
się sprzeciwić.
Doktor jedynie
westchnął, ale uśmiechnął się z ulgą. Najwyraźniej wystraszyłam ich do tego
stopnia, że nawet moja złośliwość była lepszą alternatywą i przyjmował ją z
wdzięcznością. Chyba sama też powinnam być za to losowi wdzięczna, ale jakoś nie
potrafiłam się do tego zmusić, zbyt przejęta nieobecnością mojej córeczki i
męża.
- Za
chwilę, Isabel. Trochę cierpliwości – skarcił mnie, ale bez złości. W zasadzie
wątpiłam, żeby po tym wszystkim był w stanie za cokolwiek się na mnie
zdenerwować, zwłaszcza, że chyba miałam prawo być zdenerwowana. – Najpierw powiedz
mi jak się czujesz – poprosił, ale po jego tonie poznałam, że nie mam innego
wyboru, jak się podporządkować.
- Wszystko
mnie boli – mruknęłam niecierpliwie. – Urodziłam dziecko i ugryzł mnie wampir.
Jak miałabym się po tym czuć? – dodałam z westchnieniem.
- Lepszym
pytaniem byłoby, dlaczego wciąż jesteś sobą – poprawił mnie Carlisle. Fakt, że
byłam w stanie się z nim kłócić, uspokoił go do tego stopnia, że z czystym
sumieniem mógł skoncentrować się na bardziej naukowej stronie tego, co się ze
mną działo. Był zafascynowany, ale ja w tym momencie potrafiłam myśleć
wyłącznie o Renesmee. – Później spróbuję porozmawiać o tym z Mary i Santiego,
ale to w tym momencie najmniej istotne. Na razie spróbuję podać ci coś
przeciwbólowego, dobrze? – zaproponował, podnosząc się.
Wydęłam
usta, niezbyt entuzjastycznie podchodząc do jego propozycji.
- Nie,
jeśli po tym zasnę – zastrzegłam, bo aż nazbyt dobrze pamiętałam działanie
morfiny; jakby nie patrzeć, bólu przemiany doświadczyłam już dwukrotnie.
- Bello… -
westchnął, chyba dobrze zdając sobie sprawę z tego, że to nie najlepsza pora,
żeby się ze mną kłócić. – Jesteś zmęczona… Powinnaś przynajmniej spróbować się
przespać – zasugerował mi spokojnie, spoglądając na mnie bezradnie.
- Nie chcę.
– Być może mój upór był irytujący, ale przecież nie mogłam tak po prostu
odpuścić. Tutaj chodziło o moją córkę! – Przynajmniej póki jej nie zobaczę…
Chcę zobaczyć się z Renesmee – powtórzyłam już po raz wtóry, coraz bardziej
zniecierpliwiona. Dlaczego powstrzymywał mnie przed spotkaniem z moją córką?
- Nie
wydaje mi się… Isabel, nie wydaje mi się, żeby to był najlepszy pomysł – wyznał
mi ojciec, nagle dziwnie zmieszany. Spojrzałam na niego z niedowierzaniem,
jednocześnie otwierając usta, ale nie miałam zielonego pojęcia, co powinnam w
tej sytuacji powiedzieć. – Tylko się nie denerwuj, kochanie. Z Nessie wszystko
jest w porządku, dokładnie tak, jak ci powiedziałem. Chodzi o to… Och, Isabel,
zrozum, że ja nie mam pewności, czy to najlepszy pomysł, żeby dopuścić cię do
małej już teraz. Chodzi o jej dobro. W innym wypadku…
Być może
mówił coś jeszcze, ale ja już tego nie słuchałam. Wpatrywałam się w niego tępo,
mając wrażenie, że przemawia do mnie w jakimś obcym języku. Poszczególne słowa
nie chciały dotrzeć do mojej świadomości, a nawet jeśli już je słyszałam, za
nic nie potrafiłam doszukać się w nich sensu. Wszystko to brzmiało niczym marna
wymówka albo zupełnie nie śmieszny żart, który nie powinien mieć racji bytu po
tym wszystkim, co przeszłam w ostatnim czasie. To wydawało się już zbyt
okrutne, zwłaszcza, że przez całe życie doświadczyłam już tylu złych rzeczy, że
już dawno powinnam wyczerpać limit cierpień, który przeznaczony był każdemu,
kto żył na tym świecie.
Teraz na
dodatek nie mogłam zobaczyć się z moją małą Renesmee? Nie, to nie wchodziło w
grę, a ja nie zamierzałam tego zaakceptować.
- Ale o
czym ty mówisz? – przerwałam mu, sama już nie wiedząc, co akurat do mnie w tym
momencie mówił. Nawet jeśli podawał jakieś sensowne argumenty, byłam zbyt
zszokowana, żeby je rozluźnić albo po prostu ich nie usłyszałam. – Dlaczego?
Tato, ja… Dlaczego nie mogę zobaczyć się z Renesmee? To nie ma sensu, a ja… -
Urwałam, nie będąc w stanie wykrztusić z siebie już ani słowa więcej.
- Isabel… -
Carlisle usiadł przy mnie, po czym uniósł dłoń, żeby otrzeć mi policzki. Nie
zauważyłam, żebym znowu się popłakała, ale kiedy mnie dotknął, w istocie
poczułam na twarzy wilgoć. – Tylko nie płacz, proszę. Próbuję po prostu chronić
ciebie i małą, rozumiesz? Kochanie… Spójrz tutaj na mnie – poprosił, ujmując
moją twarz w dłonie i zmuszając mnie do tego, żebym zajrzała mu w oczy. – Nie mam
pojęcia, co tak naprawdę sądzić o tym, jak zadziałał na ciebie jad Olivera. Nie
jesteś wampirem, ale nie możemy mieć pewności, że nagle nie okaże się, że
pragnienie przejmie nad tobą kontrolę. Bardzo dużo przeszłaś, dlatego lepiej
byłoby, gdybyś trochę odpoczęła i napiła się krwi, zanim zobaczysz się z
Renesmee. Tak będzie bezpieczniej… Bo nie chcesz jej skrzywdzić, prawda?
Cała aż
zesztywniałam, bo chociaż pytanie było retoryczne, nie mogłam uwierzyć, że w
ogóle zdecydował się je zadać. Oczywiście, że nie chciałam, żeby Renesmee stała
się krzywda! Tę kwestię rozumiałam doskonale, podobnie jak i jego troskę, ale
to nie zmieniało faktu, że nie wyobrażałam sobie, żebym nawet w najgorszym
amoku była zdolna do tego, żeby jakkolwiek skrzywdzić moją małą córeczkę.
Zdawałam sobie sprawę z tego, że moje zapewnienia mogą wydawać się dziecinne, bo
pragnienie potrafiło zwyciężyć nawet najbardziej wprawionego wampira, ale to i
tak było dla mnie zbyt wiele i nie potrafiłam się z tym pogodzić. Zbyt długo
już czekałam na to, żeby móc spotkać się z moim dzieckiem, żeby teraz
cierpliwie znosić kolejne przeciwności losu, nawet jeśli miało być to kwestią
zaledwie kilku godzin.
- Ale ja…
Przecież ja nie mogłabym. Jestem pewna, że…
Sama nie
byłam pewna, co chcę powiedzieć, to zresztą i tak wydawało się nie mieć sensu,
dlatego zamilkłam i jedynie spuściłam wzrok. Carlisle popatrzył na mnie ze
współczuciem, ale nawet to nie sprawiło, żebym poczuła się lepiej. Chciałam
zobaczyć Nessie – jedynie widok małej mógł jakkolwiek poprawić mi humor.
Gdzieś na
korytarzu doszły mnie szybkie kroki, a potem drzwi do mojej sypialni otworzyły się.
W progu dostrzegłam drobną postać, która równie dobrze mogłaby być moim
lustrzanym odbiciem. Izadora zastygła, po czym spojrzała mi prosto w oczy; jej
własne błyszczały intensywnie, zdradzając mieszaninę ulgi i narastającego podekscytowania.
- Ona jej
nie skrzywdzi – oznajmiła wprost moja siostra. – Poza tym… Och, Nessie po
prostu nie pozwoliłaby mi nie przyjść – usprawiedliwiła się, a ja dopiero wtedy
pojęłam, że w ramionach dziewczyny spoczywa małe zawiniątko.
Renesmee…
Wspaniały !!!!!!!!!! Genialny ! !!!!!Zajebisty!!!!!!!!Rozdział bardzo, bardzo fajny wręcz cudowny !!:D ! :)
OdpowiedzUsuńWiesz kochana jak mogłaś urwać mi w takim momencie?????
Chcę więcej po prostu. Pisz szybciutko, bo już nie mogę się doczekać nowego rozdziału . :) )
Pozdrawiam gorąco :**Niech wena będzie z TOBĄ!
A więc pierwsza! Kurde, jak ja sie cieszę, ze Bella będzie dalej pól wampirem. Polubilam ja jako nieswiecaca sie xD z góry po raz kolejny przepraszamy za nieudany komentarz, ale jakoś mi sie dziś nic nie chce :p jestem ciekawa czy coś jej będzie, ale mam nadzieje, ze nie. Ech, Edward znowu ucieka od obowiązku. Denerwujesz mnie koleś :_:
OdpowiedzUsuńAlice myśli o wszystkim xD haha, kocham dziewczynę normalnie <3
I teraz pozostaje mi czekać na nowy rozdział =)
Gabi
Kurcze jak zaczęłam czytać, to na początku bałam się, że Bella umiera. To było trochę niedorzeczne, no ale skoro jad jej nie uzdrawiał, to mógł ją zabić. Po raz kolejny Edward wszystkich zawiódł. Eh, powoli już tracę do niego cierpliwość. Po tym wszystkim Bella zasługuje na kogoś w kim znajdzie oparcie, a nie na dzieciaka, który ucieka, gdy robi się niebezpiecznie. Mam nadzieję, że niedługo zmądrzeje albo chociaż dostaniemy rozdział z jego punktu widzenia i cokolwiek się wyjaśni.
OdpowiedzUsuńTo bardzo dziwne, że Bella pozostała sobą, byłam pewna, że straci puls. Ciekawe, ciekawe...
Życzę weny :)
czekam na nn <3
OdpowiedzUsuń