środa, 13 listopada 2013

Piętnaście

Piętnaście.
Przebudzenie

Dlaczego, do jasnej cholery, wszystko mnie boli?!
To pytanie było pierwszym, które przyszło mi do głowy, kiedy tylko zaczęłam odzyskiwać świadomość. Leżałam cała obolała, bojąc poruszyć się chociaż o milimetr, w obawie przed tym, że agonia powróci, a ciemność po raz kolejny zabierze mnie ze sobą. Jak przez mgłę pamiętałam, co takiego wydarzyło się wcześniej, a wspomnienia i tak pozostawały tak nieprzyjemne i zamazane, że miałam trudności z poskładaniem poszczególnych obrazów i dźwięków w logiczną całość. Pamiętałam jedynie ból i strach oraz to, że nade wszystko pragnęłam coś albo kogoś chronić, nawet kosztem własnego życia.
Wszystko to przypominało długi, pokręcony sen i sama nie byłam już pewna, co takiego jest jawą, a co mogę uznać za koszmarne majaki.
Mocniej zacisnęłam powieki, bojąc się otworzyć oczy. Koncentrowanie się przychodziło mi z trudem, ale zdołałam jakoś zapanować nad plątaniną myśli i doprowadzić się do stanu przynajmniej względnie przypominającego spokój. Skupiłam się na oddychaniu i liczeniu mijających sekund, chociaż nie byłam pewna skąd wiem, jak szybko płynął czas, o ile jeszcze się nie zatrzymał. W końcu przerzuciłam się na wsłuchiwanie w rytm własnego serca, nawet jeśli nie rozumiałam, dlaczego ten narząd wciąż pracował, chociaż mogłabym przysiąc, że już od dawna powinien być martwy. Nie znaczyło to, że ja miałam nie żyć, ale moje serce po prostu nie powinno być – i to z tego prostego powodu, że ja…
Ja powinnam być wampirem.
Wspomnienia i sprzeczne emocje dosłownie poraziły mnie swoją intensywnością, nagle będąc w stanie przedrzeć się przez wszelakie bariery, które do tej pory chroniły mój umysł. Aż zachłystnęłam się powietrzem, w jednej chwili przypominając sobie wszystko, chociaż część wspomnień wciąż wydawała mi się całkowicie nierealna, zupełnie jakby przydarzyła się komuś innemu i to w innym życiu. Przypomniałam sobie ból, ale zupełnie nie podobny do tego, który odczuwałam później, kiedy palący wampirzy jad rozchodził się po moim wymęczonym ciele, niszcząc wszystko to, co napotkał na swojej drodze. Trucizna powinna była mnie zabijać, jednocześnie zaleczając wszelakie rany i naprawiając niedoskonałości mojego częściowo ludzkiego ciała, żeby pomóc mi przetrwać to, co się wydarzyło. Nie tak powinnam się czuć po przebudzeniu, jeśli oczywiście można było użyć tego określenia względem mnie, skoro wciąż uparcie trwałam w ciemności, a zewsząd otaczały mnie ciemność i nieprzenikniona cisza.
Kiedy przypomniałam sobie o powodach mojego stanu, moje serce – och, uparte serce, dlaczego wciąż bijesz? – momentalnie przyśpieszyło, teraz trzepocąc się tak rozpaczliwie, jakby w każdej chwili miało być w stanie wyrwać się z mojej piersi, rozsadzając wcześniej klatkę piersiową. Przypomniałam sobie własny strach oraz ten inny rodzaj bólu, który dosłownie mnie oszołomił, pomieszany z obezwładniającym zapachem mojej własnej krwi. Zaraz po tym – pozornie nierealny i odległy – wrócił do mnie obraz twarzy Izadory; jej blada skóra oraz wystraszone oczy, kiedy patrzyła na mnie z przerażeniem, zastygła w bezruchu. Kolejne wspomnienia były coraz bardziej zamazane, ale zdołałam przywołać do siebie zdeterminowany głos Olivera, który pojawił się krótko po mojej siostrze i który niemal siłą przywołał ją do porządku. Zaraz po tym mnie zmroczyło, bo w moim umyśle zachowały się jedynie pojedyncze obrazy i słowa, ale to nie miało najmniejszego znaczenia, bo teraz aż nazbyt dobrze zdawałam sobie sprawę z tego, co takiego się wydarzyło.
Spróbowałam podnieść rękę, ale moje obolałe mięśnie odmówiły mi posłuszeństwa. Nie byłam w stanie nawet jęknąć, nie wspominając już o tym, żebym zmusiła się do pozornie niewymagającego uniesienia dłoni i ułożenia ją w miejscu, gdzie jeszcze jakiś czas wcześniej znajdowało się spore zaokrąglenie, a pod warstwą skóry rozwijało się życie. Teraz nie potrafiłam określić, czy dalej tam jest, ale instynktownie czułam, że mój brzuch wrócił do swoich pierwotnych rozmiarów, płaski i pozbawiony jakiegokolwiek życia. Czułam się pusta i to uczucie przez moment zdominowało wszelakie inne, nawet ból, tym samym sprawiając, że ogarnął mnie przygnębiający wręcz smutek, ale i… strach. To drugie uczucie mnie zaskoczyło, chociaż jednocześnie wydawało się dziwnie właściwe i sama nie potrafiłam zrozumieć, dlaczego wcześniej to do mnie nie dotarło.
Musiałam chronić… Przecież już wcześniej ustaliłam, że musiałam za wszelką cenę kogoś ochronić. Teraz, w świetle wspomnień, które powoli do mnie wracały, wszystko to wydało się jasne i już nawet nie obchodziło mnie, dlaczego moje serce bije, a ja czuję ból, skoro powinnam być wampirzycą. Przecież od samego początku zdawałam sobie sprawę z tego, że jestem inna i że coś jest ze mną zdecydowanie nie tak, więc i ta anomalia nie była dla mnie jakoś specjalnie uciążliwa. Po prostu kolejny raz okazałam się wyjątkowa – czy powinnam się z tego cieszyć, to miało się okazać dużo później.
Teraz liczyło się coś zupełnie innego – a raczej ktoś i nie wolno mi było o tym zapominać. Trzymałam się tej myśli, gotowa zrobić wszystko, byleby nie stracić koncentracji i nie pozwolić jej kolejny raz się zatrzeć. Jedynie ona wydawała się utrzymywać mnie przy zdrowych zmysłach, nawet jeśli jednocześnie miałam spore trudności, żeby zmusić swój otępiały umysł do współpracy i znaleźć odpowiednie słowa, żeby opisać to, co podświadomie wiedziałam i czego się trzymałam. Ten swoisty paradoks wydał mi się co najmniej dziwny, ale szybko odrzuciłam od siebie tę myśl, bo również i to nie miało dla mnie żadnego znaczenia.
Do głosu doszło jeszcze jedno, ostatnie wspomnienie. Tym razem nie były to nawet konkretne obrazy, ale inne bodźce, jak słodki zapach czy czuły dotyk, który muskał moją twarz. Pamiętałam lodowaty oddech na moim policzku, kiedy ktoś bardzo mi ważny nachylał się, żeby szeptać mi coś do ucha, zapewniając, że wszystko jest w porządku. Równie dobrze pamiętałam nacisk dobrze znanych mi warg na czole i ustach, chociaż równie dobrze mogło być to jedynie pięknym snem, będącym jedynie uzupełnieniem koszmaru w którym do tej pory trwałam. Być może tak bardzo chciałam wierzyć w to, że Edward do mnie wróci i że wszystko będzie w porządku, że mój otępiały umysł specjalnie dla mnie zwizualizował te pragnienia i to akurat wtedy, kiedy byłam dosłownie krok od śmierci.
Nie mogłam pozwolić sobie na nadzieję i wiarę w to, że było inaczej. Tak jak i nie mogłam zapomnieć, że ten, którego kochałam nade wszystko, jednocześnie był gotów poświęcić owoc naszej miłości, byleby mnie ocalić.
Pragnął poświęcić istotę, którą kochałam i…
- Renesmee?!
Ocknęłam się tak gwałtownie, że przez moment sama nie byłam tego świadoma. Imię mojej córeczki, które od samego początku krążyło gdzieś na krawędzi mojego umysłu, czekając aż ostatecznie sobie przypomnę, teraz wręcz cisnęło mi się do ust. W jednej chwili odzyskałam władzę nad sobą i swoim ciałem, i chociaż wydawało się to niemożliwe, zdołałam poderwać się do pozycji siedzącej. Każda komórka mojego ciała pulsowała palącym bólem, będącym jednak zaledwie cieniem cierpienia, które odczuwałam do tej pory. Zignorowałam to, zbyt zdenerwowana i przejęta, żeby jakikolwiek fizyczny bodziec był w stanie rozproszyć moją uwagę. Błędnym wzrokiem zaczęłam rozglądać się dookoła, ale przed oczami widziałam jedynie ciemność i zamazane plamy, które dopiero zaczynały się wyostrzać i zamieniać w kształty, które byłam w stanie rozpoznać.
Pierwszym, co zdołałam zarejestrować, był mój dawny pokój, który zajmowałam do momentu ślubu, a później przez okres ciąży. Momentalnie rozpoznałam drewniane meble, śnieżne zasłony oraz długie cienie, które zawsze obserwowałam, kiedy czasami zdarzało mi się spędzać noc na siedzeniu i wpatrywaniu się w przestrzeń. To odkrycie trochę mnie uspokoiło, chociaż nie pamiętałam w jaki sposób się tutaj znalazłam; przecież ledwo byłam w stanie przywołać do siebie wspomnienia samego porodu i sali operacyjnej, którą Cullenowie zorganizowali w gabinecie doktora. Zauważyłam również, że ktoś musiał przebrać mnie w długą, śnieżnobiałą koszulę nocną, która nasunęła mi na myśl średniowieczne stroje, które czasami wkładały na siebie wysoko urodzone damy albo prawdziwe książnicki. Materiał łagodnie połyskiwał w srebrzystym świetle księżyca, poza tym wydawał mi się tak lekki, jakbym nie miała na sobie niczego. To jak nic musiało być jakimś fantazyjnym pomysłem Alice, chociaż nie wyobrażałam sobie, żeby ktokolwiek miał głowę do kwestii stroju w świetle tego, co dopiero się wydarzyło.
Wszystkie spostrzeżenia poczyniłam w zaledwie ułamki sekund, chociaż miałam wrażenie, że zajęło mi to całą wieczność. Wampirze zmysły były idealne, ale nawet one wydawały mi się reagować zbyt wolno. Chciałam jak najszybciej uzyskać odpowiedzi na wszystkie kłębiące się w mojej głowie pytania, ale te uparcie nie nadchodziły, co powoli doprowadzało mnie do szaleństwa. Drżałam na całym ciele, coraz bardziej zirytowana; rzadko pozwalałam sobie na płacz, zwłaszcza z tak błahego powodu, ale tym razem łzy same zaczęły napływać mi do oczu. Zażenowana, spróbowałam je powstrzymać, chociaż nikt nie był w stanie dostrzec mojej chwili słabości, ale okazało się, że nie jestem w stanie i kilka słonych kropel spłynęło mi po policzkach.
Coś poruszyło się poza zasięgiem mojego wzroku. Zesztywniałam cała i zaczęłam pośpiesznie mrugać, żeby lepiej widzieć, co dzieje się wokół mnie, ale i tak nie od razu rozpoznałam postać, która w ułamku sekundy znalazła się przy mnie. W pierwszym momencie pomyślałam, że to Edward, a moje serce wypełniło się euforią, która znacząco sprzeczała się z niepokojem, który jednocześnie odczuwałam, szybko jednak uprzytomniłam sobie swoją pomyłkę.
- Isabel… Och, Bello, już wszystko w porządku – zapewnił mnie kojący głos, który doskonale znałam, ale który nie był tym, który tak pragnęłam usłyszeć. Mimowolnie wzdrygnęłam się i spróbowałam odsunąć, kiedy chłodne palce zacisnęły się na moich ramionach, ale w odpowiedzi uścisk jedynie się wzmógł. – Spokojnie, kochanie. Jak się czujesz?
Przełknęłam z trudem, usiłując jakoś nad sobą zapanować i powstrzymać instynktownie pragnienie, żeby zacząć się szarpać. Lekko zamglonym wzrokiem spojrzałam na siedzącego przy mnie Carlisle’a, dopiero po chwili będąc w stanie zapanować nad instynktem i zrozumieć, że nie mam się czego obawiać. Znieruchomiałam, a w zamian naszło mnie inne pragnienie, tym razem żeby rzucić się doktorowi na szyję i nareszcie poczuć się bezpiecznie. Poczucie stabilności było czymś, czego w ostatnim czasie zdecydowanie mi brakowało, dlatego moja reakcja nie byłyby wcale taka dziwna, ale nie potrafiłam się na to zdobyć. Po prostu siedziałam i patrzyłam, zbyt oszołomiona i zdekoncentrowana, żeby podjąć jakąkolwiek sensowną decyzję.
- Nie wiem. Nic nie… Co się stało? – Mógł głos zabrzmiał dziwnie obco, tak bardzo zniekształcały go emocje, których nie potrafiłam nazwać, a które wydawały się rozsadzać mnie od środka. – Tato, gdzie jest Edward. I gdzie… Gdzie jest Renesmee? – zapytałam w pośpiechu, nareszcie wypowiadając pytanie na które najbardziej pragnęłam otrzymać odpowiedź. W jednej chwili już nie byłam w stanie powstrzymać słów; mówiłam coraz szybciej, chociaż myśli cały czas mi się plątały i co chwilę musiałam przerywać, żeby być w stanie złapać oddech. – Gdzie jest moja córka?
- Cii… - Carlisle spojrzał na mnie bezradnie, najwyraźniej nie wiedząc, jak powinien mnie uspokoić. Pokręciłam gwałtownie głową, dając mu do zrozumienia, że nie zamierzam odpuścić, nawet jeśli nie miałam powodów do zdenerwowania. Tak długo, jak Nessie nie było przy mnie, tak długo nie byłam w stanie uwierzyć, że mała bezpieczna – i że jest prawdziwa. Z perspektywy czasu ciąża wydawała mi się tak odległym i nieprawdopodobnym przeżyciem, że równie dobrze mogła okazać się jedynie snem albo majakiem; nie zaakceptowałabym tego, ale jednocześnie nie mogłam przyjąć do wiadomości, że to wszystko wydarzyło się naprawdę. – Wszystko jest w porządku, Isabel. Renesmee jest na dole. Nic jej nie jest – zapewnił mnie uspokajającym tonem, ale ja nie potrafiłam tak po prostu się uspokoić.
- A Edward? – zaryzykowałam, decydując się zmienić temat. Miałam nadzieję, że dzięki temu przynajmniej trochę łatwiej nad sobą zapanuje. – Pamiętam, że przy mnie był. Dlaczego go nie ma? I co się stało?
Urwałam, bo doktor popatrzył na mnie wyczekująco, uparcie milcząc. Dopiero zaczynałam nad sobą panować, chociaż to wciąż pozostawało trudne i minęła dłuższa chwila, zanim zdołałam zapanować nad dziesiątkami słów, które cisnęły mi się na usta. Zamarłam w bezruchu, walcząc o wyrównanie oddechu i starając się rozluźnić, a przynajmniej sprawiać wrażenie względnie uspokojonej, żeby nakłonić Carlisle’a do udzielenia mi odpowiedzi.
Po wyrazie złocistych tęczówek wampira poznałam, że nie do końca mi uwierzył, ale przynajmniej docenił moje starania, bo skinął głową i nieznacznie wzmocnił uścisk na moich ramionach, dając mi do zrozumienia, żebym się położyła. Posłusznie opadłam na poduszkę, wymęczona, ale jednocześnie zbyt pobudzona, bym w ogóle mogła spróbować zasnąć.
- Nie wiem, gdzie jest Edward – odezwał się w końcu Carlisle, jednocześnie zaciskając palce na moim nadgarstku. Na moment zapanowała cisza, przerywana jedynie moim przyśpieszonym oddechem oraz trzepocącym się rozpaczliwe sercem. Zdecydowanie nie byłam martwa, a już na pewno nie byłam wampirem. – Poród… Oliver cię ugryzł, pamiętasz? To najwyraźniej było dla niego zbyt wiele, bo wyszedł ledwo się pojawiłem, żeby sprawdzić, czy wszystko z tobą w porządku – westchnął, a ja poczułam, że robi mi się słabo.
- Kiedy to było? – zapytałam natychmiast. Aż rwało mnie do tego, żeby znowu spróbować wstać, ale powstrzymały mnie ból i zmęczenie. – Nic już nie rozumiem. Ollie mnie ugryzł, ale ja… Zresztą nieważne. Chcę zobaczyć Renesmee – poprosiłam, a właściwie zażądałam, nie zamierzając nawet brać pod uwagę tego, że mógłby mi się sprzeciwić.
Doktor jedynie westchnął, ale uśmiechnął się z ulgą. Najwyraźniej wystraszyłam ich do tego stopnia, że nawet moja złośliwość była lepszą alternatywą i przyjmował ją z wdzięcznością. Chyba sama też powinnam być za to losowi wdzięczna, ale jakoś nie potrafiłam się do tego zmusić, zbyt przejęta nieobecnością mojej córeczki i męża.
- Za chwilę, Isabel. Trochę cierpliwości – skarcił mnie, ale bez złości. W zasadzie wątpiłam, żeby po tym wszystkim był w stanie za cokolwiek się na mnie zdenerwować, zwłaszcza, że chyba miałam prawo być zdenerwowana. – Najpierw powiedz mi jak się czujesz – poprosił, ale po jego tonie poznałam, że nie mam innego wyboru, jak się podporządkować.
- Wszystko mnie boli – mruknęłam niecierpliwie. – Urodziłam dziecko i ugryzł mnie wampir. Jak miałabym się po tym czuć? – dodałam z westchnieniem.
- Lepszym pytaniem byłoby, dlaczego wciąż jesteś sobą – poprawił mnie Carlisle. Fakt, że byłam w stanie się z nim kłócić, uspokoił go do tego stopnia, że z czystym sumieniem mógł skoncentrować się na bardziej naukowej stronie tego, co się ze mną działo. Był zafascynowany, ale ja w tym momencie potrafiłam myśleć wyłącznie o Renesmee. – Później spróbuję porozmawiać o tym z Mary i Santiego, ale to w tym momencie najmniej istotne. Na razie spróbuję podać ci coś przeciwbólowego, dobrze? – zaproponował, podnosząc się.
Wydęłam usta, niezbyt entuzjastycznie podchodząc do jego propozycji.
- Nie, jeśli po tym zasnę – zastrzegłam, bo aż nazbyt dobrze pamiętałam działanie morfiny; jakby nie patrzeć, bólu przemiany doświadczyłam już dwukrotnie.
- Bello… - westchnął, chyba dobrze zdając sobie sprawę z tego, że to nie najlepsza pora, żeby się ze mną kłócić. – Jesteś zmęczona… Powinnaś przynajmniej spróbować się przespać – zasugerował mi spokojnie, spoglądając na mnie bezradnie.
- Nie chcę. – Być może mój upór był irytujący, ale przecież nie mogłam tak po prostu odpuścić. Tutaj chodziło o moją córkę! – Przynajmniej póki jej nie zobaczę… Chcę zobaczyć się z Renesmee – powtórzyłam już po raz wtóry, coraz bardziej zniecierpliwiona. Dlaczego powstrzymywał mnie przed spotkaniem z moją córką?
- Nie wydaje mi się… Isabel, nie wydaje mi się, żeby to był najlepszy pomysł – wyznał mi ojciec, nagle dziwnie zmieszany. Spojrzałam na niego z niedowierzaniem, jednocześnie otwierając usta, ale nie miałam zielonego pojęcia, co powinnam w tej sytuacji powiedzieć. – Tylko się nie denerwuj, kochanie. Z Nessie wszystko jest w porządku, dokładnie tak, jak ci powiedziałem. Chodzi o to… Och, Isabel, zrozum, że ja nie mam pewności, czy to najlepszy pomysł, żeby dopuścić cię do małej już teraz. Chodzi o jej dobro. W innym wypadku…
Być może mówił coś jeszcze, ale ja już tego nie słuchałam. Wpatrywałam się w niego tępo, mając wrażenie, że przemawia do mnie w jakimś obcym języku. Poszczególne słowa nie chciały dotrzeć do mojej świadomości, a nawet jeśli już je słyszałam, za nic nie potrafiłam doszukać się w nich sensu. Wszystko to brzmiało niczym marna wymówka albo zupełnie nie śmieszny żart, który nie powinien mieć racji bytu po tym wszystkim, co przeszłam w ostatnim czasie. To wydawało się już zbyt okrutne, zwłaszcza, że przez całe życie doświadczyłam już tylu złych rzeczy, że już dawno powinnam wyczerpać limit cierpień, który przeznaczony był każdemu, kto żył na tym świecie.
Teraz na dodatek nie mogłam zobaczyć się z moją małą Renesmee? Nie, to nie wchodziło w grę, a ja nie zamierzałam tego zaakceptować.
- Ale o czym ty mówisz? – przerwałam mu, sama już nie wiedząc, co akurat do mnie w tym momencie mówił. Nawet jeśli podawał jakieś sensowne argumenty, byłam zbyt zszokowana, żeby je rozluźnić albo po prostu ich nie usłyszałam. – Dlaczego? Tato, ja… Dlaczego nie mogę zobaczyć się z Renesmee? To nie ma sensu, a ja… - Urwałam, nie będąc w stanie wykrztusić z siebie już ani słowa więcej.
- Isabel… - Carlisle usiadł przy mnie, po czym uniósł dłoń, żeby otrzeć mi policzki. Nie zauważyłam, żebym znowu się popłakała, ale kiedy mnie dotknął, w istocie poczułam na twarzy wilgoć. – Tylko nie płacz, proszę. Próbuję po prostu chronić ciebie i małą, rozumiesz? Kochanie… Spójrz tutaj na mnie – poprosił, ujmując moją twarz w dłonie i zmuszając mnie do tego, żebym zajrzała mu w oczy. – Nie mam pojęcia, co tak naprawdę sądzić o tym, jak zadziałał na ciebie jad Olivera. Nie jesteś wampirem, ale nie możemy mieć pewności, że nagle nie okaże się, że pragnienie przejmie nad tobą kontrolę. Bardzo dużo przeszłaś, dlatego lepiej byłoby, gdybyś trochę odpoczęła i napiła się krwi, zanim zobaczysz się z Renesmee. Tak będzie bezpieczniej… Bo nie chcesz jej skrzywdzić, prawda?
Cała aż zesztywniałam, bo chociaż pytanie było retoryczne, nie mogłam uwierzyć, że w ogóle zdecydował się je zadać. Oczywiście, że nie chciałam, żeby Renesmee stała się krzywda! Tę kwestię rozumiałam doskonale, podobnie jak i jego troskę, ale to nie zmieniało faktu, że nie wyobrażałam sobie, żebym nawet w najgorszym amoku była zdolna do tego, żeby jakkolwiek skrzywdzić moją małą córeczkę. Zdawałam sobie sprawę z tego, że moje zapewnienia mogą wydawać się dziecinne, bo pragnienie potrafiło zwyciężyć nawet najbardziej wprawionego wampira, ale to i tak było dla mnie zbyt wiele i nie potrafiłam się z tym pogodzić. Zbyt długo już czekałam na to, żeby móc spotkać się z moim dzieckiem, żeby teraz cierpliwie znosić kolejne przeciwności losu, nawet jeśli miało być to kwestią zaledwie kilku godzin.
- Ale ja… Przecież ja nie mogłabym. Jestem pewna, że…
Sama nie byłam pewna, co chcę powiedzieć, to zresztą i tak wydawało się nie mieć sensu, dlatego zamilkłam i jedynie spuściłam wzrok. Carlisle popatrzył na mnie ze współczuciem, ale nawet to nie sprawiło, żebym poczuła się lepiej. Chciałam zobaczyć Nessie – jedynie widok małej mógł jakkolwiek poprawić mi humor.
Gdzieś na korytarzu doszły mnie szybkie kroki, a potem drzwi do mojej sypialni otworzyły się. W progu dostrzegłam drobną postać, która równie dobrze mogłaby być moim lustrzanym odbiciem. Izadora zastygła, po czym spojrzała mi prosto w oczy; jej własne błyszczały intensywnie, zdradzając mieszaninę ulgi i narastającego podekscytowania.
- Ona jej nie skrzywdzi – oznajmiła wprost moja siostra. – Poza tym… Och, Nessie po prostu nie pozwoliłaby mi nie przyjść – usprawiedliwiła się, a ja dopiero wtedy pojęłam, że w ramionach dziewczyny spoczywa małe zawiniątko.
Renesmee…

4 komentarze:

  1. Wspaniały !!!!!!!!!! Genialny ! !!!!!Zajebisty!!!!!!!!Rozdział bardzo, bardzo fajny wręcz cudowny !!:D ! :)
    Wiesz kochana jak mogłaś urwać mi w takim momencie?????
    Chcę więcej po prostu. Pisz szybciutko, bo już nie mogę się doczekać nowego rozdziału . :) )
    Pozdrawiam gorąco :**Niech wena będzie z TOBĄ!

    OdpowiedzUsuń
  2. A więc pierwsza! Kurde, jak ja sie cieszę, ze Bella będzie dalej pól wampirem. Polubilam ja jako nieswiecaca sie xD z góry po raz kolejny przepraszamy za nieudany komentarz, ale jakoś mi sie dziś nic nie chce :p jestem ciekawa czy coś jej będzie, ale mam nadzieje, ze nie. Ech, Edward znowu ucieka od obowiązku. Denerwujesz mnie koleś :_:
    Alice myśli o wszystkim xD haha, kocham dziewczynę normalnie <3
    I teraz pozostaje mi czekać na nowy rozdział =)
    Gabi

    OdpowiedzUsuń
  3. Kurcze jak zaczęłam czytać, to na początku bałam się, że Bella umiera. To było trochę niedorzeczne, no ale skoro jad jej nie uzdrawiał, to mógł ją zabić. Po raz kolejny Edward wszystkich zawiódł. Eh, powoli już tracę do niego cierpliwość. Po tym wszystkim Bella zasługuje na kogoś w kim znajdzie oparcie, a nie na dzieciaka, który ucieka, gdy robi się niebezpiecznie. Mam nadzieję, że niedługo zmądrzeje albo chociaż dostaniemy rozdział z jego punktu widzenia i cokolwiek się wyjaśni.
    To bardzo dziwne, że Bella pozostała sobą, byłam pewna, że straci puls. Ciekawe, ciekawe...
    Życzę weny :)

    OdpowiedzUsuń



After We Fall
stories by Nessa