Piętnaście.
"Jak ze snu...?"
Poczucie winy? Dlaczego je czułam? Przecież zdecydowałam się, wiedziałam czego naprawdę chciałam, kogo pragnęłam.
Santiego.
Ale czy na pewno? Nie byłam już tego taka pewna; tego i czegokolwiek innego, zwłaszcza targających mną w tym momencie uczuć.
Santiego nadal mnie całował, czułam to. Zaledwie kilka sekund temu wprawiło mnie to w stan uniesienia, zapomniałam o Bożym świecie i tym, gdzie się znajduję. Pragnęłam jedynie odwzajemnić pieszczotę z pełną pasją, wlać w ten pocałunek całą swoją duszę, wszystkie pozytywne emocje i uczucia, które wyzwalał we mnie ten ciemnowłosy wampir. W końcu przez ponad czterdzieści osiem minionych godzin myślałam jedynie o nim i tym, jak bardzo chciałam, by okazało się, że odwzajemnia on moje uczucia.
A teraz?
Nie potrafiłam. Na początku oszołomiona, teraz w pełni świadoma tego, co się dzieje, nadal stałam niczym przysłowiowy słup soli, niezdolna do zrobienia czegokolwiek. Uniosłam gwałtownie powieki i chwilę przyjrzawszy się całującemu mnie wampirowi, przeniosłam spojrzenie na innego nieśmiertelnego. Pełen bólu wzrok Edwarda dosłownie mnie zmroził, kiedy zaś odwrócił się i po prostu wyszedł, poczułam, że serce pęka mi na dwoje.
Masz czego chciałaś, usłyszałam przytłumiony głos zdrowego rozsądku, który w końcu przedostał się do mojej świadomości. Zacisnęłam dłonie w pięści, czując, że cała dygocę z nadmiaru emocji. Zaczęłam gwałtownie mrugać, by nie rozpłakać się z bezsilności, po czym gwałtownie odsunęłam się od Santiego. Wampir dopiero teraz zorientował się, że coś jest nie tak.
- Przepraszam – jęknęłam, bo tylko tyle byłam w tej chwili powiedzieć. – Ja nie mogę… Po prostu… - zaczęłam, ale głos mi się w tej chwili załamał i nie byłam już w stanie wykrztusić ani słowa. Z resztą i tak nie byłam pewna, co chcę mu powiedzieć.
Czy go kochałam? Przez pewien czas byłam tego absolutnie pewna, teraz jednak… niekoniecznie. Pociągał mnie fizycznie i nic poza tym, kiedy bowiem doszło do momentu okazania tej miłości… Nie potrafiłam. W tym momencie myślałam o Santiego w sposób, w jaki myśli się o starszym bracie czy kimś z rodziny – nie o ewentualnym partnerze.
Nie potrafiłam całować go z taką pasją i uczuciem, jak Edwarda, choć z miedzianowłosym zrobiłam to jedynie raz. Wtedy jednak było zupełnie inaczej; między nami było coś więcej, niż chemia. Wtedy byliśmy niczym jeden organizm, pocałunek Santiego z kolei, był jedynie chwilowym doznaniem fizycznym, które zdążyło zniknąć, nim w ogóle pieszczota dobiegła końca. Tak nie powinno być, skoro coś do niego czułam…
Podobno.
- Isabel?
Jego ramiona zacisnęły się wokół mnie. Powstrzymałam nagłą chęć odsunięcia się i wyswobodzenia z jego żelaznego uścisku. Odwróciłam wzrok, by na niego nie patrzeć i zaraz tego pożałowałam – cała uwaga, zarówno mojej rodziny, jak i członków straży przybocznej, była skupiona na nas. Nawet nieświadomi sceny, która przed chwilą rozegrała się między mną a Edwardem, natychmiast dostrzegli moją natychmiastową reakcję na pocałunek Santiego
Bo oto w tej właśnie chwili wyrwałam się wampirowi i wypadłam z sali, chcąc znaleźć się jak najdalej. Z opóźnieniem też uświadomiłam sobie, że drżę od nadmiaru emocji, które w jednej chwili zapanowały nade mną; łzy cisnęły mi się do oczu, gotowe w każdej chwili popłynąć po policzkach, dając upust rozrywających mnie od środka poczuciu winy, złości na siebie samą i upokorzeniu. Nie byłam pewna, które z tych uczuć dominowało.
- Chodźmy stąd. – Santiego dogonił mnie na korytarzu. Opiekuńczym gestem objął mnie w pasie; ten gest wydał mi się bardziej na miejscu, niż pocałunek czy dopieszczanie się nawzajem. Jednocześnie byłam mu wdzięczna za to, że nie pozwolił, bym rozkleiłam się tutaj, w miejscu, gdzie każdy mógł mnie doskonale usłyszeć.
Poddałam mu się, kiedy poprowadził mnie w głąb korytarza. Odwróciłam się jedynie na chwilę, by dostrzec Esme stojącą w drzwiach sali. Spojrzała na mnie zmartwionym wzrokiem i przez chwilę zdawało mi się, że waha się, czy do nas nie podejść, ostatecznie jednak zrezygnowała z tego pomysłu.
Santiego i ja zaś zagłębiliśmy się w kolejny korytarz, znikając z zasięgu wzroku wampirzycy. Oboje milczeliśmy, kiedy on prowadził mnie w sobie tylko znanym kierunku. Nie miałam pojęcia czy jest na mnie zły i szczerze powiedziawszy, wcale mnie to nie interesowało. Równie obojętne było mi to, gdzie i po co idziemy.
Na szczycie schodów prowadzących do komnat, natknęliśmy się na Sulpicię. Mimochodem zauważyłam, że ubrana jest w suknię wyjętą żywcem ze średniowiecza – z haftowanego aksamitu, z wytłoczonym wzorem i kwadratowym dekoltem; tren błękitnego materiału opinał się na rozłożystej rogówce. Melinda byłaby zachwycona mogąc coś takiego włożyć, ja jednak do tej pory nie potrafiłam zrozumieć dlaczego – w takiej sukni nie było innego wyboru, niż trzymać się prosto niczym struna, co było cholernie niewygodne.
Myśl o przyjaciółce jedynie mocniej mnie przygnębiła, co bynajmniej mi w tym momencie nie służyło. Santiego dostrzegł to, bo jedynie delikatnie skłonił się wampirzycy i pośpiesznie poprowadził mnie dalej. Chcąc nie chcąc szłam za nim, praktycznie o niczym nie myśląc. Zignorowałam pytanie, które mi się nasunęło – mianowicie dlaczego Sulpicia jest sama, bez Aro – i fakt, że partnerka pozornie bezwzględnego i najważniejszego z braci Volturi, obserwuje nas czujnie, może nawet lekko zmartwiona. Wkrótce zniknęła nam z oczu, więc przestałam się nią interesować i praktycznie zapomniałam o tym przypadkowym spotkaniu.
Korytarze zamkowe z natury wyglądały podobnie, dostrzegłam jednak obce witraże w oknach, co uświadomiło mi, że w tej części zamku nigdy nie byłam. Nie chciałam się tym przejmować, ale podszepty instynktu podpowiedziały mi, że powinnam być czujna. Jak we śnie… Wciąż słyszałam myśl, która pojawiła się w moim umyśle jeszcze w sali, skruszona więc zdecydowałam się przestać tłumić podszepty intuicji. W sumie zawsze miałam rozwiniętą ją bardziej niż człowiek czy przeciętny nieśmiertelny, poza tym zaczynałam oznaki osłabienia i zbliżającej się gorączki, co w moim przypadku nigdy nie było dobrym znakiem.
Niedobrze. Bardzo niedobrze.
- Tutaj.
W panującej ciszy głos Santiego zabrzmiał niczym krzyk. Wprowadził mnie do środka jakiej komnaty, urządzonej podobnie do tej, którą sama zajmowałam. Wampir podprowadził Mniewo łóżka i zmusił, bym na nim usiadła. Sam przysunął sobie krzesło i usiadł naprzeciwko.
- Co się dzieje? – zapytał wprost, wpatrując się we mnie intensywnie. Wokół jego oczu pojawiły się niewielkie zmarszczki, co dziwnie przypominało mi wyraz mojej twarzy, kiedy sama byłam zmartwiona albo zaniepokojona.
Spuściłam oczy. Milczałam dłuższą chwilę, patrząc wszędzie, gdzie mogłam uciec wzrokiem. Nie potrafiłam zmusić się, by na niego spojrzeć, podświadomie wyczułam jednak, że jest zniecierpliwiony. Nie naciskał na mnie jednak, co natychmiast wykorzystałam. Prawdą jednak było, że nawet gdyby dał mi całą wieczność na odpowiedź, nie byłabym na nią gotowa.
- Nie wiem…
W końcu zdecydowałam się na niego spojrzeć. Jego oczy pociemniały nieznacznie, choć nadal porażały swoją szkarłatną barwą. Teraz to on milczał, wpatrując się we mnie z taką intensywnością, że mimo podwyższonej temperatury, nagle zrobiło mi się zimno.
- Santiego… - zaczęłam, ale mi przerwał:
- Wybacz, że to powiem, ale wyglądasz co najmniej marnie.
Wstał bez słowa wyjaśnienia i po prostu wyszedł, zostawiając mnie samą. Z cichym jękiem opadłam na jego łóżko (nie wiem do czego było mu potrzebne, ale w tej chwili błogosławiłam tego, który wstawił tutaj ten mebel), czując się nagle zupełnie bezradna i słaba. Uparcie powstrzymywałam cisnące mi się do oczu łzy, choć równie ciężkim zadaniem okazało się utrzymanie uniesionych powiek; nagle zaczęły mi one ciążyć, jakby były wykonane z ołowiu.
Walczyłam z narastającym zmęczeniem, zarówno fizycznym, jak i psychicznym – próbując pojąć, co właściwie się ze mną ostatnio dzieje. Miałam wrażenie, że walczę z jakąś niewidzialną siłą, która próbowała zepchnąć mnie w niebyt, kusząc obietnicą sny, będącego idealną okazją do ucieczki od wszystkich tych nieprzyjemnym doznań. Snu, którego tak bardzo mi brakowało i którego zaznałam zaledwie jeden raz od czasu przemiany w pół-wampira, dokładnie pierwszego dnia po przyjeździe tutaj…
Z trudem zmusiłam się, by usiąść. W końcu miałam zachować czujną, choć równie dobrze mogło okazać się, że po prostu lubię się katować. Przeciwstawiłam się jednak zmęczeniu przez kilka kolejnych minut, które wydawały mi się wiecznością, kiedy w końcu wrócił Santiego. Wydał się być zdziwiony tym, że siedzę, zupełnie jak przed jego wyjściem, choć to akurat mogło być jedynie wrażeniem. Niemniej przybrał nieco zmartwiony wyraz twarzy i w wampirzym tempie znalazł się przy mnie.
W dłoniach trzymał złocisty puchar, wypełniony jakimś silnie pachnącym płynem.
- Wypij – polecił mi krótko, wręczając mi naczynie. Zupełnie machinalnie wzięłam puchar, wpatrując się w bogate zdobienia na jego powierzchni.
Nagle otoczył mnie słodki, kuszący i jakby znajomy zapach, który byłam w stanie zidentyfikować dopiero po pierwszym łyku, kiedy napój eksplodował na moim języku, porażając całe moje ciało i wyostrzając zmysły. Oszołomiona zerwałam się gwałtownie, upuszczając naczynie. Puchar upadł na posadzkę z głośnym trzaskiem; gęsta, czerwona ciecz zbroczyła podłogę u moich stóp.
- To jest krew! – zawołałam.
Przyczyna mojego wzburzenia była jasna. Może w ostatnich dniach nie widywałam się ze swoją rodziną i nieco rozluźniłam łączące nas więzy, podirytowana tym, że nie potrafią zaakceptować Santiego, ale przecież nie wyrzekłam się ani ich, ani dotychczasowego stylu życia. A krew, której dopiero co skosztowałam, bez wątpienia nie należała do zwierzęcia.
- Oczywiście, że tak – potaknął spokojnie, nieco zdziwiony moją gwałtowną reakcją. – Coś jest z tobą nie tak. A chyba oczywiste, że pół-wampiry w takich przypadkach żywią się krwią ludzką, bo to ona dodaje im siły. – Zamilkł na chwilę, w jego oczach pojawiło się zrozumienie. – Czasami zapominam jak niewiele wiesz o nas i swoich pobratymcach, o niektórych oczywistych zwyczajach…
Zamilkł, wpatrując się we mnie w skupieniu. Nie pozostałam mu dłużna i przez dłuższą chwilę mierzyliśmy się wzajemnie wzrokiem. Wzburzenie i buzująca w moich żyłach adrenalina sprawiły, że trzymałam się pewnie na nogach, praktycznie nie czując związanego z przeczuciem osłabienia.
Nagła fala ciepła, przypominającego nieco dreszcze, których dostawali zmiennokształtni przed przemianą, przeszła mnie całą, wzmagając gorączkę. Nie przejęłam się tym – teraz liczył się ten nieformalny pojedynek na spojrzenia.
Dostrzegłam, że jego oczy gwałtownie pociemniały. Szkarłat przygasł i już po chwili wpatrywałam się w dwa rozżarzone węgliki, czarne dziury, które zdawały się pochłaniać moją duszę. Nie potrafiłam oderwać wzroku od jego tęczówek, zagłębiając się w nie coraz bardziej i czując, jak wszystkie negatywne emocje powoli ze mnie uchodzą. Pozostało jedynie okropne zmęczenie i uczucie pustki w głowie.
Poczułam, że tracę oparcie i lekko chwiejąc się na nogach, opadłam na łóżko. Byłam pewna, że zaraz zemdleję, tak się jednak nie stało. Nie rozumiałam tego.
Nic już nie rozumiałam.
Santiego bez pośpiechy stanął na nogi i podszedł do mnie. Uśmiechał się usatysfakcjonowany, choć równie dobrze mogłam źle zinterpretować jego minę. Poczułam jego lodowate dłonie na ramionach, kiedy przytrzymał mnie, bym mogła podnieść się do pozycji siedzącej. Była w tym jakaś czułość, podobnie jak w jego spojrzeniu.
Jego twarz znalazła się tuż przy mojej, słodki oddech delikatnie podrażnił moją skórę.
- Zdawało mi się, że byłaś pewna tego, czego chcesz – szepną mi wprost do ucha. – Czy aby na pewno tak nadal jest, Isabel?
I znów dwie sprzeczności. Spierające się ze sobą uczucia, przeciwstawne pragnienia. Oraz świadomość, że muszę wybrać i że ta decyzja może być najważniejszą z tych, które będzie dane mi podjąć. Dziesiątki myśli kłębiło się w mojej głowie, wszystkie jednak zawiłe i trudne do zrozumienia. A im dłużej się z nimi mierzyłam, tym mniej wiedziałam.
- Ja…
Boże, byłam taka zmęczona… Nagle utrzymanie otwartych oczu stało się ekstremalnie trudnym zadaniem. I jeszcze ten ból głowy, bez wątpienia wywołany tymi wszystkimi problemami…
Chyba.
Poczułam jak lodowata dłoń przesuwa się wzdłuż mojego kręgosłupa. Dreszcz przyjemności wstrząsną mną całą. Zamrugałam, chcąc lepiej widzieć twarz Santiego, ta bowiem nagle zaczęła się rozmazywać. Dziwne otępienie, oderwanie od rzeczywistości, znów zaczęło mnie opanowywać; nagle wydało mi się cudowną i kuszącą alternatywą. Poddałam mu się z ulgą, momentalnie pojmując czego pragnę.
Bo chyba tego właśnie pragnęłam.
Jego…
- Santiego…
Wyciągnęłam dłoń, chcąc dotknąć jego twarzy. Przesunęłam opuszkami palców po jego skórze, czując jej chłód pod palcami. Badałam te jakby wyrzeźbione w marmurze rysy, jednocześnie czując, że zupełnie inną twarz chciałabym widzieć na jej miejscu.
Ta jednak została wypchnięta z mojej pamięci, wraz z uczuciami, które żywiłam do…
Do kogo?
Wampir uśmiechnął się. Palcami przeczesał moje włosy i bardzo delikatnie, acz stanowczo, przymusił mnie bym się położyła. Wylądował na mnie, uważając jednak by nie przygnieść mnie swoim kamiennym ciałem. Jego usta były tak bliską, że otarły się o moje, ale tym razem mnie nie pocałował.
- Zostań ze mną na zawsze, najdroższa – wyszeptał w zamian. – Zostań na zawsze – powtórzył, układając dłoń na moim policzku. – A teraz pozwól mi, proszę, udowodnić swoją miłość. Kochajmy się, aniele. Kochamy się, teraz…
Nie potrafiłam mu odmówić.
OMG TO JUZ PRZEGINKA - SANITAGO FUJ:( RATUJCIE BELSS
OdpowiedzUsuń