niedziela, 31 marca 2013

Trzynaście

Zaufanie jest podstawą wszystkiego. Choć kilka tygodni temu straciłam je niemal całkowicie to wszystkich członków mojej rodziny, odkąd poznałam prawdę zaczęło się między nami układać. Mówi się, że czas leczy rany, ale to nie zawsze jest prawda. Tym razem jednak się sprawdzało się.

 W większości sama im wybaczyłam. Z kolejnych rozmów dowiedziałam się sporo o wampirach. Zrozumiałam dlaczego tak opierali się z powiedzeniem mi o wszystkim. "Nie zdradzać się" – jedyna i najważniejsza zasada; surowo respektowana przez Volturi (chyba, że ktoś chce umrzeć – wtedy droga wolna). Sporo ułatwiłam dowiadując się tego sama – w końcu ostatnią rzeczą jakiej było teraz trzeba, było to by Volturi dowiedzieli się o mnie i jeszcze mieli pretekst do zabicia nas wszystkich. Miałam jednak niejaki żal o to, że nawet nie próbowali mnie naprowadzić. Jacob jakoś wysilił się by to zrobić.

 Tak czy inaczej wróciliśmy do tego, co osiągnęliśmy przed moją wizytą w La Push. Jedynie Rosalie odnosiła się do mnie jeszcze bardziej lodowato niż wcześniej. Zupełnie nie rozumiałam dlaczego, ale miało to chyba jakiś związek z tym, że miałam możliwość zostania matką. Było jednak mało prawdopodobne bym skorzystała z tego daru – Carlisle i Edward (pierwszego rozumiem, ale ta nagła troska drugiego była dla mnie zagadką) jasno dali mi do zrozumienia, że ciąża byłaby niebezpieczna nawet dla kogoś takiego jak ja po przemianie. Nie małym szokiem było dla mnie, że połowa rodziny byłaby za pozbyciem się dziecka nim zdążyłoby mi zrobić krzywdę. Oczywiście przykro mi było, że nigdy nie stworzę prawdziwej rodziny, ale uznałam, że to nie koniec świata. Nie pragnęłam dziecka, a nawet gdyby mi się odmieniło to zawsze pozostawała adopcja.

 Znaczne gorsze było to, że urwał się mój kontakt z Jacobem. Teraz, gdy wiedziałam już kim są Cullenowie i kim sama mam się stać, musiałam zacząć przestrzegać postanowień paktu który przed laty zawarli. Mimo, że bardzo chciałam się zobaczyć z moim niezwykłym przyjacielem, głupotą byłoby ryzykować wojnę z Cullenami.

 Z czasem przyzwyczaiłam się do tego kim jest moja nowa rodzina. Łatwiej było mi z nimi przebywać, gdy zachowywali się naturalnie – bez tajemnic i sekretów – nawet jeśli nadal doznawałam małego szoku za każdym razem, gdy pojawiali się bezszelestnie tuż obok mnie albo przemykali obok z taką prędkością, że widziałam jedynie zamazany kontur; Emmett miał z tego doskonały ubaw.

 

 Wspinałam się właśnie po schodach prowadzących na piętro. Większości nie było – moi przyszywani bracia wybrali się na polowanie, a Carlisle wciąż siedział w szpitalu. Jedynie Alice i Esme rozmawiały o czymś w salonie. Nie interesowało mnie to – uciekłam zaraz, gdy z usta chochlicy padło słowo "zakupy". Po doświadczeniach z ostatniego wypadu nie miałam ochoty na powtórkę.

 Przechodziłam obok pokoju Rosalie i Emmetta, gdy coś przykuło moją uwagę. Zatrzymałam się gwałtownie nasłuchując. Miałam wrażenie, że coś usłyszałam. Przytłumiony szloch.

Zawahałam się. Byłam prawie pewna, że to Rosalie. Unikała mnie od chwili, w której dowiedziała się kim mam się stać. Od momentu w którym niespodziewanie wyszła usłyszawszy, że mogę mieć dziecko. Zdawało mi się, że przybiło ją jeszcze bardziej moje oświadczenie, że z tej umiejętności nigdy nie skorzystam.

 Chwilę walczyłam sama ze sobą by w końcu w przypływie odwagi (i odrobiny głupoty) zdecydować się zapukać. Szloch natychmiast się urwał. Zanim zdążyłam raz jeszcze przemyśleć to co zrobiłam, drzwi otworzyły z taka gwałtownością, że niemalże krzyknęłam.

– Czego chcesz? – powitała mnie chłodno moja przyszywana siostra. Z tym lodowatym tonem i niechęcią wypisaną na jej pięknej twarzy, stojąc w półmroku panującym w pokoju wyglądała niczym prawdziwy wampir. Jedynie jej oczy zdradzały to, co zapewne chciała ukryć – były suche. Jak się dowiedz to właśnie w taki sposób wampiry płakały. Zaskoczyło mnie to mimo tego, że dopiero co słyszałam cichy szloch.

 Rosalie popatrzyła na mnie niecierpliwie i założyła ręce na piersi, w geście ponaglenia. Wcale nie ułatwiło mi to sklecenia zdania czy jakiejkolwiek składnej wypowiedzi.

– Zdawało mi się, że... – zaczęłam, ale rozmyśliłam się w połowie. – Czy wszystko w porządku? – zapytałam w końcu.

 Spojrzała na mnie wypranym ze emocji wzrokiem, po czym skinęła głową. Nim się obejrzałam zatrzasnęła mi drzwi przed nosem. Stałam chwilę zaskoczona tym wszystkim; wezbrał we mnie gniew. Niby z jakiej racji wściekała się na mnie bez żadnego konkretnego powodu?

– Rosalie! – warknęłam i bez zbędnych ceregieli weszłam do pogrążonej w mroku sypialni.

 Blondynka stała przy oknie odwrócona do mnie plecami. Zareagowała szybko; gdy tylko otworzyłam drzwi i zrobiłam pierwszy krok, odwróciła się i w ułamku sekundy stanęła przede mną. Tym razem nie zrobiło to na mnie wrażenia.

– Wyjdź stąd – syknęła. Nie miałam zamiaru tego zrobić. Z doświadczenia ostatnich tygodni wiedziałam, że jeśli chcę się czegoś dowiedzieć, muszę sama się o to postarać.

– Wpierw powiedz mi o co chodzi – zażądałam. – Odkąd tu jestem wściekasz się na mnie i nie raczysz nawet wyjaśnić o co chodzi! – wybuchnęłam. Dziewczyna milczała, więc ciągnęłam dalej. – Nienawidzisz mnie jeszcze bardziej odkąd Carlisle powiedział, że mogę zajść w ciążę, a przecież nigdy do tego nie dojdzie, bo...

– Nie nienawidzę cię – przerwała. – I nic nie rozumiesz – ucięła. Chwilę później znów znalazła się przy oknie; oparła się dłońmi o parapet i beznamiętnie patrzyła w przestrzeń za oknem. Najwyraźniej uznała, że jeżeli będzie mnie ignorować to sobie pójdę. Przeliczyła się.

– To mi wyjaśnił – poprosiłam.

 Nigdy nie lubiłam osób, które robiły coś związanego ze mną nie mówiąc mi ani słowa. Miałam prawo wiedzieć.

– Ale ty jesteś uparta – Rose odwróciła się łaskawie w moim kierunku. Nie powstrzymałam tryumfalnego uśmiechu. – To nie tak, że cię nie lubię. Ja po prostu nie mogę pojąć dlaczego chcesz skończyć swoje życie – powiedziała, a widząc moją zdezorientowaną minę ciągnęła dalej. – Znaczy... na początku nie pojmowałam – zreflektowała się. – Próbowałaś poznać prawdę, a nie było pewności czy jesteś tą dziewczyną o którą chodziło i czy właściwie te wymysły są prawdziwe. Mogło się okazać, że możesz uniknąć bycia kimś podobnym do nas, ale ty uparcie dążyłaś do śmierci, bo nawet jeśli to w co wierzą Volturi to bzdura, trzeba byłoby cię zabić lub zmienić dla respektowania ich praw, a to w sumie na jedno wychodzi. Teraz już oczywiście wiadomo, że nie masz wyboru, ale...

– Ty i tak się złościsz – wtrąciłam nie mogąc się powstrzymać. Rosalie zaśmiała się krótko.

-Nigdy nie byłam kimś, komu łatwo przyznać się do błędu, Bello – ucięła krótko. – Ale prędzej czy później bym to zrobiła, wierz mi.

 Zapadła chwila ciszy. Przeanalizowałam wszystko raz jeszcze i ostrożnie dobierając słowa odezwałam się ponownie.

– Unikasz mnie od tej rozmowy o dziecku.

 Zacisnęła usta w wąską linijkę; widocznie sprawiłam jej ból. Przez chwilę chciałam się wycofać, ale w tym samym momencie Rosalie zdecydowała się mi odpowiedzieć.

– Nie wiesz z czego rezygnujesz – szepnęła. – Ja oddałabym wszystko za taki dar – powiedziała dziwnym głosem. Nie widziałam jej twarzy, ale byłam niemal pewna, że ma suche oczy; gdyby była człowiekiem po policzkach płynęłyby jej łzy.

– Carlisle mówił, że to niebezpieczne – przypomniałam niepewnie. Nie przekonałam jej tym – raczej przeciwnie.

– Nie masz pojęcia do czego zdolna jest matka pragnąca dziecka – powiedziała. – Kiedy usłyszałam, że możesz myślałam, że jest jakaś szansa i ty kiedyś... Ale tak łatwo zrezygnowałaś – pokręciła głową z wyraźnym żalem, a ja wreszcie zaczęłam rozumieć dlaczego do tej pory zachowywała się tak ozięble w stosunku do mnie. Chciałam coś powiedzieć, ale mnie ubiegła. – Wiem, że nie wyobrażasz sobie macierzyństwa w tym wieku. Wiedz jednak, że ja pragnęłam dziecka będąc w twoim wieku. Jednak nigdy nie było mi to dane... – i wtedy zaczęła opowiadać. O życiu w swojej rodzinnej miejscowości Rochester, gdzie urodziła i wychowała jako córka tamtejszego bankiera.* Uważana za najpiękniejszą jeszcze jako człowiek, rozpuszczana i pożądana przez większość mężczyzn. Jedynie Cullenowie przyćmiewali jej urodę przez co wtedy się do nich zraziła.

 Opowiedziała mi jak rodzice małym podstępem zapoznali ją z synem zamożnych Kingów, Royce'em. Zaczął ją obsypywać dziesiątkami kwiatów, wkrótce zaś ogłoszono ich zaręczyny.

 I w końcu doszła do wspomnienia pewnego wieczoru, którego to skończyło się jej ludzkie życie. Wracała wtedy od swojej przyjaciółki Very, świeżo upieczonej mężatki i matki. Mówiła, że urzekł ją jej synek Henry i uczucie jakim darzyli się Vera i jej mąż. A warto wspomnieć, że żyli ubogo.

 Rose wracała do domu rozmyślając nad swoim związkiem z Roycem, a konkretniej o ślubie który miał się odbyć nazajutrz – martwiła się o pogodę. I wtedy to się stało. Zobaczyła go w otoczeniu kolegów, na dodatek kompletnie pijanego. Stał pod jedną z niedziałających latarni. Przywołał ją do siebie, zaczął się przechwalać jej urodą przed znajomymi. Wtedy jeden z nich zauważył, że jest zbytnio okryta i nie można tego dokładnie stwierdzić. Rozebrał ją by później z "małą pomocą" swoich znajomych zgwałcić. Odeszli śmiejąc się, a Carlisle znalazł ją w ostatniej chwili i przemienił.

– Powiedział mi kim się stałam. Jedyne co wtedy mnie obchodziło to to, że... Cóż, że znowu byłam najpiękniejsza. Dopiero z czasem zrozumiałam ile straciłam. Ale zemściłam się – syknęła z nieukrywaną satysfakcją. – Zabiłam ich wszystkich. Wpierw jego kumpli, jednego za drugim. Domyślił kto za tym stoi, próbował się ukryć – zaśmiała się chłodno; aż przeszły mnie ciarki. – Byłam zmuszona zabić dodatkowo dwoje strażników zanim go dopadłam, ale i tak było warto. Ubrałam się w swoją suknię ślubną. Oszczędzę ci szczegółów, ale możesz być pewna, że tamtej nocy Royce krzyczał głośno i długo – zakończyła. – Tylko nie myśl o mnie źle – nie piłam krw żadnego z nich. Nie chciałam by jakakolwiek ich część znalazła się we mnie. Nigdy nie skosztowałam ludzkiej krwi, ale nie jestem nawet w połowie tak na nią uodporniona jak Carlisle.

 Milczałam. Nie miałam pojęcia co powinnam powiedzieć. Rozumiałam dlaczego reagowała tak na każdą wzmiankę o dzieciach, ale nie wiedziałam...

– Dążę do tego – ciągnęła, jak gdyby czytając w moich myślach – że chociaż po kilku latach znalazłam zaatakowanego przez niedźwiedzia Emmett'a, nigdy nie zaznałam pełni szczęścia, bo nie mogłam mieć dziecka. Swoją drogą to uratowałam go głownie dlatego, że przypominał mi Henry'ego. Nie przypuszczałam, że będziemy parą – zakończyła. – A ty tak po prostu to odrzucasz. Przemyśl to Bello i nie podejmuj pochopnej decyzji, bo może się okazać, że zmienisz zdanie.

 Patrzyłam na nią dłuższą chwilę; po chwili otrząsnęłam się i bez słowa wyszłam z pokoju. Rosalie nie próbowała mnie zatrzymywać.

 Jej słowa błąkały się po moim umyśle zmuszając do przemyślenia tego wszystkiego raz jeszcze. Teraz nie byłam już pewna niczego. Zarówno to co mówiła Rosalie, jak i to co twierdził Carlisle miało sens.

 Podstawowy problem – logika czy serce?

 Podobno nie ma silniejszej więzi niż ta pomiędzy matką a jej dzieckiem. W tej chwili nie mogłam nawet myśleć o ciąży, a tym bardziej jakby to i co by wyszło z kogoś takiego, jak ja po przemianie. Niewątpliwie sama ciąża byłaby niebezpieczna i bardzo prawdopodobne było, że bym jej nie przeżyła. Nie wiedziałam czy byłabym gotowa na takie poświęcenie. Po prostu nie wyobrażałam sobie tego.

 Ale czy byłabym w stanie zabić własne dziecko, gdyby okazało się, że noszę je pod sercem? Trudno było mi przewidzieć jaką decyzję bym podjęła, mogłam tylko zgadywać.

 Pomyślałam raz jeszcze o Rosalie i jej wielkim pragnieniu dziecka. To właśnie dlatego mi to wszystko opowiedziała – bo liczyła, że kiedyś zajdę w ciążę. Może nawet nie interesowało jej to, czy przeżyję. Może nawet liczyła, że dzięki mnie dostanie to, czego tak pragnęła...

 Nie zmieniało to faktu, że w pewnym sensie miała rację. To nie był czas na podejmowanie tak ważnych decyzji.

1 komentarz:

  1. jak sie domyslam w koncu Bella zajdzie w ciaze;)) a co z Jamesem?

    OdpowiedzUsuń



After We Fall
stories by Nessa