niedziela, 31 marca 2013

Pięć

Obudziłam się dość późno. Chwilę leżałam nieprzytomnie wpatrując się w sufit. Wspominałam. Starałam się odtworzyć w pamięci cały wczorajszy wieczór. Udało mi się to jednak do pewnego momentu. Potem byłam zbyt zmęczona by trzeźwo myśleć.
Czułam się trochę dziwnie po wczorajszej rozmowie. Bałam się, że powiedziałam więcej niż powinnam. A praktycznie go nie znałam. Rozmawialiśmy dłużej, sam na sam, góra cztery razy. A jednak czułam, że mogę mu zaufać. Wystarczyła chwila by owinął mnie sobie wokół palca i skłonił do zwierzeń. To było niesamowite i straszne zarazem.
– Puk, puk! – Alice w radosnych pląsach wpadła do mojego pokoju. – Wstawaj śpiochu – zaświergotała. Wzniosłam oczy ku niebu, a jako, że wciąż leżałam, spojrzałam sobie po prostu na sufit.
– Nie śpię – mruknęłam. – Myślę sobie.
– Myślisz i zamartwiasz z tego co widzę – sprostowała. – Ale starczy. Ja ci tu zaraz humor poprawię. Przebieraj się i na dół mi za pięć minut – zażądała i nie czekając na moją reakcję, wyszła. Leżałam chwilę zbita z tropu, tępo wpatrując się w drzwi za którymi dopiero co zniknęła moja przyszywana siostra. W końcu jednak stwierdziłam, że muszę wstać – kto wie co temu chochlikowi przyjdzie do głowy. Zsunęłam się więc z łóżka, chwyciłam jakieś ciuchy i w pośpiechu wciągnęłam je na siebie. Dopiero wtedy, bez pośpiechu, zeszłam na dół.
Alice stała przy schodach wyraźnie niezadowolona (łatwo było to rozpoznać zwłaszcza, że mało kiedy z jej twarzy znikał uśmiech). Gdy tylko znalazłam się w zasięgu jej wzroku, spojrzała na mnie natarczywie. Poczułam się co najmniej dziwnie.
– Co? – zapytałam.
– Wolno, strasznie wolno... – nie wiedziałam czy mówi do mnie, czy raczej do siebie. – Ale cóż... – zniecierpliwienie zaraz zniknęło z jej twarzy; zastąpił je szeroki uśmiech. – Nie traćmy czasu. Później zjesz coś na mieście – zaświergotała, chwytając mnie za rękę. Jak na taką drobną osóbkę, siły miała nie mało.
– Na mieście? – powtórzyłam, wchodząc za nią do garażu. – Gdzie mnie porywasz?
– Zobaczysz – puściła mnie i otworzyła przede mną drzwiczki srebrnego Volvo. – Wsiadaj, Edward się nie obrazi.
Nadal nieco oszołomiona wsiadłam do środka. Chochlik wyjątkowo szybko znalazł się tuż obok mnie. Nim się obejrzałam, odpaliła silnik i wyjechała na podjazd.
– To auto Edwarda? – starałam się brzmieć obojętnie.
– Hmm..? Nie wspominał? Wczoraj tyle gadaliście... – poczułam, że się rumienię. Odwróciłam głowę, chcąc ukryć twarz i więcej nie wspominałam o naszym miedzianowłosym bracie.
– Jedziemy do Port Angels? – zagadnęłam po kilku minutach. Zauważyłam, że wyjeżdżamy z Forks.
– Blisko, ale nie. Seattle – uśmiechnęła się szeroko. – Zabieram cię na zakupy. Masz ładne ciuchy, ale okropnie tego mało. Poza tym większość jest na naprawdę upalne lato.
– Na miarę Phoenix, oczywiście – sprecyzowałam. – I... zaraz... Grzebałaś w mojej szafie! -obruszyłam się. Splotłam ręce na piersi, udając wielce obrażoną. To tylko jakimś cudem, poszerzyło uśmiech na jej ustach.
– Tylko zerknęłam – przyznała. Prychnęłam niezadowolona. – Oj, przestań Bella, jesteśmy teraz siostrami – dała mi stójkę w bok. Skrzywiłam się; jej skóra była lodowata i twarda niczym marmur. Dziewczyna zauważyła moją reakcję, po jej twarzy przeszedł ledwie zauważalny cień. Nie wiedziałam co o tym myśleć. – Wybacz, trochę się zamachnęłam. Chcesz zajrzeć w jakieś konkretne miejsce czy możemy od razu przejść do ciuchów? – zmieniła temat. Wydało mi się to podejrzane. Poza tym – od kiedy to Alice ustępuje podczas zakupów? Powstrzymałam się jednak od komentarza na ten temat.
– Nic się nie stało – mruknęłam. – Gdzie iść... Zdaję się na ciebie, nie planowałam tego wypadu.
Przyjęła moją odpowiedź z nieskrywanym entuzjazmem. Przez resztę drogi trajkotała wesoło o wszystkim co przyszło jej do głowy. A ja... Ja zrobiłam coś, czego nigdy dotąd nie robiłam. Zamiast wciągnąć się w wir rozmowy tak, jak to miałam w zwyczaju, wyłączyłam się, jedynie co jakiś czas dorzucając monosylaby czy krótkie zdania. Chyba nawet tego nie zauważyła, a nawet jeśli – nie przeszkadzało jej to. Było mi to na rękę, mogłam zagłębić się we własne myśli, przeanalizować kilka rzeczy.
Od jakiegoś czasu miałam nieodparte wrażenie, że moja nowa rodzina coś ukrywa. Czasami zachowywali się dziwnie, jak teraz Alice. Mieli jakieś tajemnicę. Podczas naszej wczorajszej rozmowy Edward na wstępie zastrzegł, że nie odpowie na wszystkie moje pytania. Poza tym u wszystkich członków rodziny zauważyłam kilka wspólnych cech; a nie byli przecież spokrewnieni.
Nieziemska uroda, gracja, blada, twarda i lodowato-zimna skóra, siła, szybkość i oczy... Może to dziwne, ale wydawało mi się, że zmieniają kolor. Z jasnego złota ciemniały aż do czerni i odwrotnie, a ich barwa wiązała się z nastrojem. Poza tym, nigdy nie widziałam by jedli, zawsze się jakoś wykręcali. Zbiegi okoliczności? Jakoś wątpiłam.
– Bella? Hej, Bella... Ziemia do Isabel! – Al pomachała mi ręką przed twarzą. Otrząsnęłam się i przytomniej, spojrzałam na nią.
– Zamyśliłam się – przyznałam szczerze.
– W to nie wątpię – uśmiechnęła się. – Myślałam, że odlecisz i będę musiała cię wieźć na ostry dyżur do Carlisle'a – zażartowała. Wywróciłam oczyma. – Daruj sobie. Wysiadamy,
Zaskoczona zerknęłam prze okno. Zobaczyłam okazałe centrum handlowe, co uświadomiło mi, że jesteśmy na miejscu. Pośpiesznie rozpięłam pas i wygramoliłam się na zewnątrz. Chochlik zaraz znalazł się obok mnie i w radosnych pląsach ruszył w stronę wejścia. Podążyłam za nią.
I zaczęło się.
„Jej pasją są zakupy” – przypomniały mi się słowa Carlisle'a. Spore niedociągnięcie. Nawet słowo „zakupoholiczka” wydało się zbyt słabe na określenie tego, co działo się z Alice, gdy znajdowała się w otoczeniu sklepów i wystaw.
Przyznaję – uwielbiałam zakupy, ale to była dla mnie za wiele. Ta drobna istotka ciągała mnie od sklepu do sklepu. I zanim się obejrzałam, przede mną widniał cały stos ciuchów do przymierzenia, a mała pchała mnie w stronę przymierzalni. Wręcz nie dawała mi dojść do słowa – rzucała tylko okiem na moją kreację, mruczała krótki komentarz typu „małe”, „nie ten kolor” czy „bierzemy”, a potem wciskała mi kolejną rzecz. I tak do końca. A gdy dochodziła do wniosku, ze w danym sklepie nie ma już nic dla niej, ani dla mnie, płaciła i ruszała na podbój kolejnego. Mimo wszystko podobało mi się to, chwilami nawet bawiło.
– Dość – jęknęłam, gdy opuściłyśmy kolejny sklep. Mimo, ze zakupy zaczęłyśmy zaledwie godzinę temu, byłyśmy wręcz obładowane torbami.
– Dlaczego? – dziewczyna wygięła usta w podkówkę i popatrzyła na mnie błagalnie.
– Al... Ja nic dziś nie jadłam – przypomniałam.
– Ach, no tak... – zabrzmiało to tak, jak gdyby dziwiły ją zwykłe ludzkie potrzeby. Nie dąsała się jednak więcej i zaprowadziła mnie do jakiejś meksykańskiej restauracji. Z nieskrywaną ulgą opadłam na krzesło; zamówiłam nachosy i colę. Podpytałam też siostrę o to co by chciała. – Ależ ja już jadłam. Nie wszyscy wylegują się tyle co ty – wykręciła się. Wolałam nie wnikać.
– Masz jeszcze jakieś sklepy na liście? – zapytałam, biorąc łyk coli.
– Oczywiście. To nawet rozgrzewka nie była – obruszyła się. W duchu jęknęłam.
– To świetnie – rzuciłam z udawanym entuzjazmem. – Szkoda, że nikt inny z nami nie jechał – dodałam. Lepiej cierpieć grupie...
– Chłopaków wołami nie zaciągniesz – zaśmiała się melodyjnie. – Esme była zajęta, A Rose... nie miała ochoty – wyczułam wahanie w jej głosie.
Nadal nie rozumiałam dlaczego panna Hale (bo takie, jak się dowiedziałam, nosiła nazwisko) mnie nie lubi. Tak, wydawała się być zimna i ironiczna, uwielbiała drażnić się z braćmi, ale do mnie była definitywnie uprzedzona. To było naprawdę dziwne. Prawie mnie nie znała, niczym się jej nie naraziłam i już na pewno nie byłam od niej lepsza czy ładniejsza. O co więc chodziło?
– Znów odpływasz? – Alice przywołała mnie do porządku. – Pośpiesz się, tracimy czas – ponagliła. Westchnęłam i zabrałam się za swój posiłek, psychicznie przygotowując się na ciąg dalszy mierzenia i kupowania ciuchów. Nadal jednak nie dawało mi spokoju nastawienie blondynki.
– Alice... – zaczęłam, zanim zdążyłam ugryźć się w język. Spojrzała na mnie i lekko przekrzywiła głowę. – Rosalie nie chciała jechać ze względu na mnie, tak?
– To nie tak, że ona cię nie lubi – zapewniła, stając w obronie siostry. – Ona po prostu... – zabrakło jej słów.
– Jest do mnie uprzedzona – powiedziałam z przekonaniem. Nie mogła mi wmówić, że jest inaczej.
– Mówiłam ci, że to nie tak – zaprotestowała.
– Więc jak? – zażądałam wyjaśnień. Zawsze grałam w otwarte karty, ceniłam przejrzystość sytuacji. – Czekam.
– To dość skomplikowane – powiedziała wymijająco. Skrzyżowałam ręce na piersi i zmarszczyłam czoło.
– Mamy czas – nie zamierzałam odpuścić.
– Nie mogę ci powiedzieć – oznajmiła nagle. – Sama Rosalie ci to kiedyś wyjaśni.
– Kiedy niby? – prychnęłam. – Wcale nie rozmawiamy, ona unika mnie jak ognia, nie zaszczyciwszy nawet pogardliwym spojrzeniem. Chcę wiedzieć dlaczego – wybuchnęłam. Nie krzyczałam; mówiłam spokojnie i dobitnie. – Wy coś ukrywacie Alice. Wszyscy. I zapewniam cię, dowiem się co – posunęłam się krok dalej. Dziewczynę wyraźnie zatkało, siedziała chwile nie wiedząc co powiedzieć. Uśmiech gdzieś zniknął, usta zacisnęła w wąską linijkę i spojrzała na mnie oczami bez wyrazu. – Alice, co jest? – przestraszyłam się, mój gniew i determinacja gdzieś uleciały. Dziewczyna zmarszczyła czoło i szybko wróciła do siebie. Ulżyło mi.
– Wszystkiego dowiesz się już wkrótce – oznajmiłam tajemniczo. Zerknęłam na mój prawie pusty talerz. – Kończ, musimy lecieć dalej.
Usilnie próbowałam złożyć to wszystko w logiczną całość, ale nic do siebie nie pasowało. Straciwszy jakoś apetyt wzięłam kilka łyków napoju by trochę ochłonąć, zebrałam rzeczy i wraz z Alice ruszyłam w stronę kolejnego sklepu. Żadna z nas się nie odzywała.
– Swan? Swan! Izzy! – kolejny raz tego dnia, dopiero po dłuższej chwili zdałam sobie sprawę, że ktoś mnie woła. Tym razem jednak to nie była Alice. Odwróciłam się i stanęłam jak wryta. Wspomnienia sprzed kilku lat wróciły.

1 komentarz:

  1. czyzby James?? kurcze mam nadzieje ze nie zakonczysz zbyt szybko tego zwiazku;)

    OdpowiedzUsuń



After We Fall
stories by Nessa