Obudziłam się dość późno.
Chwilę leżałam nieprzytomnie wpatrując się w sufit. Wspominałam. Starałam
się odtworzyć w pamięci cały wczorajszy wieczór. Udało mi się to jednak do
pewnego momentu. Potem byłam zbyt zmęczona by trzeźwo myśleć.
Czułam się
trochę dziwnie po wczorajszej rozmowie. Bałam się, że powiedziałam więcej niż
powinnam. A praktycznie go nie znałam. Rozmawialiśmy dłużej, sam na sam,
góra cztery razy. A jednak czułam, że mogę mu zaufać. Wystarczyła chwila
by owinął mnie sobie wokół palca i skłonił do zwierzeń. To było
niesamowite i straszne zarazem.
– Puk, puk!
– Alice w radosnych pląsach wpadła do mojego pokoju. – Wstawaj śpiochu – zaświergotała.
Wzniosłam oczy ku niebu, a jako, że wciąż leżałam, spojrzałam sobie po
prostu na sufit.
– Nie śpię –
mruknęłam. – Myślę sobie.
– Myślisz i zamartwiasz
z tego co widzę – sprostowała. – Ale starczy. Ja ci tu zaraz humor
poprawię. Przebieraj się i na dół mi za pięć minut – zażądała i nie
czekając na moją reakcję, wyszła. Leżałam chwilę zbita z tropu, tępo
wpatrując się w drzwi za którymi dopiero co zniknęła moja przyszywana siostra.
W końcu jednak stwierdziłam, że muszę wstać – kto wie co temu chochlikowi
przyjdzie do głowy. Zsunęłam się więc z łóżka, chwyciłam jakieś ciuchy i w pośpiechu
wciągnęłam je na siebie. Dopiero wtedy, bez pośpiechu, zeszłam na dół.
Alice stała
przy schodach wyraźnie niezadowolona (łatwo było to rozpoznać zwłaszcza, że
mało kiedy z jej twarzy znikał uśmiech). Gdy tylko znalazłam się w zasięgu
jej wzroku, spojrzała na mnie natarczywie. Poczułam się co najmniej dziwnie.
– Co? – zapytałam.
– Wolno,
strasznie wolno... – nie wiedziałam czy mówi do mnie, czy raczej do siebie. – Ale
cóż... – zniecierpliwienie zaraz zniknęło z jej twarzy; zastąpił je
szeroki uśmiech. – Nie traćmy czasu. Później zjesz coś na mieście – zaświergotała,
chwytając mnie za rękę. Jak na taką drobną osóbkę, siły miała nie mało.
– Na
mieście? – powtórzyłam, wchodząc za nią do garażu. – Gdzie mnie porywasz?
– Zobaczysz
– puściła mnie i otworzyła przede mną drzwiczki srebrnego Volvo. – Wsiadaj,
Edward się nie obrazi.
Nadal nieco
oszołomiona wsiadłam do środka. Chochlik wyjątkowo szybko znalazł się tuż obok
mnie. Nim się obejrzałam, odpaliła silnik i wyjechała na podjazd.
– To auto
Edwarda? – starałam się brzmieć obojętnie.
– Hmm..?
Nie wspominał? Wczoraj tyle gadaliście... – poczułam, że się rumienię.
Odwróciłam głowę, chcąc ukryć twarz i więcej nie wspominałam o naszym
miedzianowłosym bracie.
– Jedziemy
do Port Angels? – zagadnęłam po kilku minutach. Zauważyłam, że wyjeżdżamy z Forks.
– Blisko,
ale nie. Seattle – uśmiechnęła się szeroko. – Zabieram cię na zakupy. Masz
ładne ciuchy, ale okropnie tego mało. Poza tym większość jest na naprawdę
upalne lato.
– Na miarę
Phoenix, oczywiście – sprecyzowałam. – I... zaraz... Grzebałaś w mojej
szafie! -obruszyłam się. Splotłam ręce na piersi, udając wielce obrażoną. To
tylko jakimś cudem, poszerzyło uśmiech na jej ustach.
– Tylko
zerknęłam – przyznała. Prychnęłam niezadowolona. – Oj, przestań Bella, jesteśmy
teraz siostrami – dała mi stójkę w bok. Skrzywiłam się; jej skóra była
lodowata i twarda niczym marmur. Dziewczyna zauważyła moją reakcję, po jej
twarzy przeszedł ledwie zauważalny cień. Nie wiedziałam co o tym myśleć. –
Wybacz, trochę się zamachnęłam. Chcesz zajrzeć w jakieś konkretne miejsce
czy możemy od razu przejść do ciuchów? – zmieniła temat. Wydało mi się to
podejrzane. Poza tym – od kiedy to Alice ustępuje podczas zakupów?
Powstrzymałam się jednak od komentarza na ten temat.
– Nic się
nie stało – mruknęłam. – Gdzie iść... Zdaję się na ciebie, nie planowałam tego
wypadu.
Przyjęła
moją odpowiedź z nieskrywanym entuzjazmem. Przez resztę drogi trajkotała
wesoło o wszystkim co przyszło jej do głowy. A ja... Ja zrobiłam coś,
czego nigdy dotąd nie robiłam. Zamiast wciągnąć się w wir rozmowy tak, jak
to miałam w zwyczaju, wyłączyłam się, jedynie co jakiś czas dorzucając
monosylaby czy krótkie zdania. Chyba nawet tego nie zauważyła, a nawet
jeśli – nie przeszkadzało jej to. Było mi to na rękę, mogłam zagłębić się we
własne myśli, przeanalizować kilka rzeczy.
Od jakiegoś
czasu miałam nieodparte wrażenie, że moja nowa rodzina coś ukrywa. Czasami
zachowywali się dziwnie, jak teraz Alice. Mieli jakieś tajemnicę. Podczas
naszej wczorajszej rozmowy Edward na wstępie zastrzegł, że nie odpowie na
wszystkie moje pytania. Poza tym u wszystkich członków rodziny zauważyłam
kilka wspólnych cech; a nie byli przecież spokrewnieni.
Nieziemska
uroda, gracja, blada, twarda i lodowato-zimna skóra, siła, szybkość i oczy...
Może to dziwne, ale wydawało mi się, że zmieniają kolor. Z jasnego złota
ciemniały aż do czerni i odwrotnie, a ich barwa wiązała się z nastrojem.
Poza tym, nigdy nie widziałam by jedli, zawsze się jakoś wykręcali. Zbiegi
okoliczności? Jakoś wątpiłam.
– Bella?
Hej, Bella... Ziemia do Isabel! – Al pomachała mi ręką przed twarzą. Otrząsnęłam
się i przytomniej, spojrzałam na nią.
– Zamyśliłam
się – przyznałam szczerze.
– W to
nie wątpię – uśmiechnęła się. – Myślałam, że odlecisz i będę musiała cię
wieźć na ostry dyżur do Carlisle'a – zażartowała. Wywróciłam oczyma. – Daruj
sobie. Wysiadamy,
Zaskoczona
zerknęłam prze okno. Zobaczyłam okazałe centrum handlowe, co uświadomiło mi, że
jesteśmy na miejscu. Pośpiesznie rozpięłam pas i wygramoliłam się na
zewnątrz. Chochlik zaraz znalazł się obok mnie i w radosnych pląsach
ruszył w stronę wejścia. Podążyłam za nią.
I zaczęło
się.
„Jej pasją
są zakupy” – przypomniały mi się słowa Carlisle'a. Spore niedociągnięcie. Nawet
słowo „zakupoholiczka” wydało się zbyt słabe na określenie tego, co działo się z Alice,
gdy znajdowała się w otoczeniu sklepów i wystaw.
Przyznaję –
uwielbiałam zakupy, ale to była dla mnie za wiele. Ta drobna istotka ciągała
mnie od sklepu do sklepu. I zanim się obejrzałam, przede mną widniał cały
stos ciuchów do przymierzenia, a mała pchała mnie w stronę
przymierzalni. Wręcz nie dawała mi dojść do słowa – rzucała tylko okiem na moją
kreację, mruczała krótki komentarz typu „małe”, „nie ten kolor” czy „bierzemy”,
a potem wciskała mi kolejną rzecz. I tak do końca. A gdy
dochodziła do wniosku, ze w danym sklepie nie ma już nic dla niej, ani dla
mnie, płaciła i ruszała na podbój kolejnego. Mimo wszystko podobało mi się
to, chwilami nawet bawiło.
– Dość – jęknęłam,
gdy opuściłyśmy kolejny sklep. Mimo, ze zakupy zaczęłyśmy zaledwie godzinę
temu, byłyśmy wręcz obładowane torbami.
– Dlaczego?
– dziewczyna wygięła usta w podkówkę i popatrzyła na mnie błagalnie.
– Al... Ja
nic dziś nie jadłam – przypomniałam.
– Ach, no
tak... – zabrzmiało to tak, jak gdyby dziwiły ją zwykłe ludzkie potrzeby. Nie
dąsała się jednak więcej i zaprowadziła mnie do jakiejś meksykańskiej
restauracji. Z nieskrywaną ulgą opadłam na krzesło; zamówiłam nachosy i colę.
Podpytałam też siostrę o to co by chciała. – Ależ ja już jadłam. Nie
wszyscy wylegują się tyle co ty – wykręciła się. Wolałam nie wnikać.
– Masz
jeszcze jakieś sklepy na liście? – zapytałam, biorąc łyk coli.
– Oczywiście.
To nawet rozgrzewka nie była – obruszyła się. W duchu jęknęłam.
– To
świetnie – rzuciłam z udawanym entuzjazmem. – Szkoda, że nikt inny z nami
nie jechał – dodałam. Lepiej cierpieć grupie...
– Chłopaków
wołami nie zaciągniesz – zaśmiała się melodyjnie. – Esme była zajęta, A Rose...
nie miała ochoty – wyczułam wahanie w jej głosie.
Nadal nie
rozumiałam dlaczego panna Hale (bo takie, jak się dowiedziałam, nosiła
nazwisko) mnie nie lubi. Tak, wydawała się być zimna i ironiczna,
uwielbiała drażnić się z braćmi, ale do mnie była definitywnie uprzedzona.
To było naprawdę dziwne. Prawie mnie nie znała, niczym się jej nie naraziłam i już
na pewno nie byłam od niej lepsza czy ładniejsza. O co więc chodziło?
– Znów
odpływasz? – Alice przywołała mnie do porządku. – Pośpiesz się, tracimy czas – ponagliła.
Westchnęłam i zabrałam się za swój posiłek, psychicznie przygotowując się
na ciąg dalszy mierzenia i kupowania ciuchów. Nadal jednak nie dawało mi
spokoju nastawienie blondynki.
– Alice... –
zaczęłam, zanim zdążyłam ugryźć się w język. Spojrzała na mnie i lekko
przekrzywiła głowę. – Rosalie nie chciała jechać ze względu na mnie, tak?
– To nie
tak, że ona cię nie lubi – zapewniła, stając w obronie siostry. – Ona po
prostu... – zabrakło jej słów.
– Jest do
mnie uprzedzona – powiedziałam z przekonaniem. Nie mogła mi wmówić, że
jest inaczej.
– Mówiłam
ci, że to nie tak – zaprotestowała.
– Więc jak?
– zażądałam wyjaśnień. Zawsze grałam w otwarte karty, ceniłam
przejrzystość sytuacji. – Czekam.
– To dość
skomplikowane – powiedziała wymijająco. Skrzyżowałam ręce na piersi i zmarszczyłam
czoło.
– Mamy czas
– nie zamierzałam odpuścić.
– Nie mogę
ci powiedzieć – oznajmiła nagle. – Sama Rosalie ci to kiedyś wyjaśni.
– Kiedy
niby? – prychnęłam. – Wcale nie rozmawiamy, ona unika mnie jak ognia, nie
zaszczyciwszy nawet pogardliwym spojrzeniem. Chcę wiedzieć dlaczego – wybuchnęłam.
Nie krzyczałam; mówiłam spokojnie i dobitnie. – Wy coś ukrywacie Alice.
Wszyscy. I zapewniam cię, dowiem się co – posunęłam się krok dalej.
Dziewczynę wyraźnie zatkało, siedziała chwile nie wiedząc co powiedzieć.
Uśmiech gdzieś zniknął, usta zacisnęła w wąską linijkę i spojrzała na
mnie oczami bez wyrazu. – Alice, co jest? – przestraszyłam się, mój gniew i determinacja
gdzieś uleciały. Dziewczyna zmarszczyła czoło i szybko wróciła do siebie.
Ulżyło mi.
– Wszystkiego
dowiesz się już wkrótce – oznajmiłam tajemniczo. Zerknęłam na mój prawie pusty
talerz. – Kończ, musimy lecieć dalej.
Usilnie
próbowałam złożyć to wszystko w logiczną całość, ale nic do siebie nie
pasowało. Straciwszy jakoś apetyt wzięłam kilka łyków napoju by trochę
ochłonąć, zebrałam rzeczy i wraz z Alice ruszyłam w stronę
kolejnego sklepu. Żadna z nas się nie odzywała.
– Swan?
Swan! Izzy! – kolejny raz tego dnia, dopiero po dłuższej chwili zdałam sobie
sprawę, że ktoś mnie woła. Tym razem jednak to nie była Alice. Odwróciłam się i stanęłam
jak wryta. Wspomnienia sprzed kilku lat wróciły.
czyzby James?? kurcze mam nadzieje ze nie zakonczysz zbyt szybko tego zwiazku;)
OdpowiedzUsuń