Rozmowa z Jacobem nie
dawała mi spokoju. Nie rozumiałam czego i jak mam się dowiedzieć. Niepokój
wzbudzało u mnie ostatnie zdanie które wypowiedział.
„Ale
instynkt może okazać się silniejszy.”
Nie
wiedziałam jak mam to rozumieć. Zawsze, gdy je sobie przypominałam, przechodził
mnie zimny dreszcz. Zastanawiałam się, czy aby na pewno chcę poznać prawdę. Najzwyczajniej
w świecie się bałam.
Czułam, że
powoli odsuwam się od Cullenów. Ta krucha więź którą utworzyliśmy, powoli
zanikała. A zaczęło się od mojego powrotu z La Push. Zdawało mi się,
że już wtedy, gdy przekroczyłam próg domu, poznali po moich oczach jak wiele
wiem i do czego będę dążyć.
Edward
wyraźnie mnie unikał. Nasze relacje opierały się głównie na milczeniu, a gdy
już dochodziło do jakiejkolwiek wymiany zdań, były to zwykle jakieś
złośliwości, które w końcu i tak przemieniały się w kłótnię. Przyznaję
– zwykle to ja zaczynałam, ale byłam zbyt dumna by spróbować się dogadać. On
widocznie też nie zamierzał zrobić pierwszego ruchu.
Relacje z resztą
były jakieś wymuszone i fałszywe. Całe dnie spędzałam poza domem lub w swoim
pokoju. Rzadko z nimi rozmawiałam, nawet z Alice, Emmettem i moimi
przybranymi rodzicami. Zdawało mi się, że się martwią (wyłączając Rosalie, ona
od początku miała mnie w głębokim poważaniu). Może i mogłabym dążyć
do zachowania z nimi kontaktów jak na początku, ale to co przede mną
ukrywali skutecznie mnie od tego odwodziło. Bo dla mnie najważniejsze było
zaufanie, a oni najwyraźniej mnie nim nie darzyli. Cóż, narzucać się nie
będę.
Czas leciał
jak szalony i nim się obejrzałam nadszedł koniec wakacji. Rok szkolny
zbliżał się dużymi krokami, co równało się powrotem do liceum. Dla mnie
zupełnie nowego liceum. Cieszyły mnie w tym dwie rzeczy; pierwsza – zaczynałam
od początku roku, a nie przykładowo w połowie semestru. Druga – miałam
mieć okazję do poznania nowych ludzi. Skrycie też liczyłam, że cudownym
sposobem znajdę rozwiązanie tajemnicy mojej rodziny i Quileutów. Jacob
mówił, że chciał mi powiedzieć, ale nie mógł. Dlaczego? Nic się tu nie
zgadzało.
Zeszłam na
dół i od razu udałam się do kuchni. Chciałam się czegoś napić. Wzięłam
szklankę i nalałam sobie wody. Miałam zamiar zanieść ją do pokoju, nie
chciałam się na kogoś natknąć. Pewnie skończyło by się jak zwykle ostatnio – chwilą
irytującej ciszy.
Odwróciłam
się powoli. Szklanka wyślizgnęła mi się z dłoni i z brzdękiem
upadła na podłogę, roztrzaskując się na drobne kawałki.
– Jasper – wykrztusiłam
zaskoczona. Chłopak pojawił się za mną bezszelestnie, wystraszył mnie.
– Wybacz – uśmiechnął
się przepraszająco. Nic nie powiedziałam, przykucnęłam tylko by wszystko
posprzątać. – Zostaw, moja wina – zaprotestował szybko.
– Ale ja
upuściłam – mruknęłam, z uporem zbierając odłamki. Los, czy też raczej
moje szczęście, a raczej jego brak sprawił, że jeden z ostrych
kawałków zadrasnął mi skórę na palcu. Syknęłam, upuszczając zebrane kawałki. Na
linii rozcięcia pojawiła się kropla krwi; zaklęłam cicho.
Spojrzałam
na Jaspera. Spodziewałam się uśmiechu mówiącego coś w sensie „A widzisz!”,
albo tekstu „Mówiłem, że ja to zrobię”, ale nie zareagował w żaden z tych
sposobów. Chłopak nie uśmiechał się pustym wzrokiem wpatrywał się w moją
rękę. Jego oczy pociemniały, wyglądał jak maniak gotów rzucić się na mnie w każdej
chwili. Przestraszona odsunęłam się do tyłu.
– Jasper! –
do kuchni wpadła Alice. Wygląda jak gdyby miała zaraz zemdleć. Kurczowo
uczepiła się ramienia chłopaka, zaczęła ciągnąć go w stronę wyjścia. Jej
obecność zdołała go trochę otrzeźwić – nie wpatrywał się już we mnie z taką
dzikością.
Alice
przeniosła wzrok na mnie. Zacisnęła usta w cienką linijkę intensywnie nad
czymś myśląc.
– Nie lubi
widoku krwi – odezwała się w końcu. Zaraz po tym wyprowadziła blondyna z kuchni;
zostałam sama. Dłuższą chwilę zajęło mi uporządkowanie tego wszystkiego, ale i tak
było to dla mnie dziwne.
– Co to, do
cholery, było? – szepnęłam sama do siebie. Zebrałam się z podłogi i oparłam
o stół.
On wydawał
się mieć jakiś atak. Wpatrywał się we mnie jak dzikie zwierze w upragnioną
ofiarę. Zadrżałam na to porównanie. Jedno było pewne – to nie był wstręt do
krwi. Raczej jej pożądanie, coś zupełnie odwrotnego od tłumaczenia Alice.
Zaraz
skarciłam się za taką myśl. Pragnienie krwi? Zaraz uwierzę w wampiry,
wróżki, a w końcu w istnienie Harry'ego Pottera i całego
Hogwartu. Dobry sposób na zamieszkanie w pokoju bez klamek.
Ale jednak,
dopiero co, byłam świadkiem czegoś naprawdę dziwnego. Mogłam sobie wmówić
wiele, wyobraźnię miałam, ale na pewno nie wmówiłabym sobie czegoś takiego.
Poza tym Alice się mieszała, widziałam to wyraźnie. To musiało być coś
związanego z ich tajemnicą. A ja miałam już dość kłamstw.
W
przypływie złości i determinacji, pewnym krokiem pognałam na piętro do
pokoju Alice i Jaspera. Chciałam wyłożyć karty na stół; zupełnie tak jak
wtedy w centrum. Tym razem jednak nie zamierzałam dać się zbyć, chciałam
wszystko poprzeć tym co powiedział mi Jacob i zażądać wyjaśnień. Koniec
dobrej Isabel.
– Mogłem ja
zabić Alice, to nie może być ona. Carlisle musiał się pomylić – usłyszałam głos
Jaspera. Zamarłam w korytarzy nasłuchując. Byli w swoim pokoju, tak
jak podejrzewałam. Najwyraźniej rozmawiali o wydarzeniu sprzed kilku
chwil.
– Nie
pomylił, jestem pewna. Jest człowiekiem, wszystko zacznie się po jej urodzinach
– odkąd tu mieszkałam, ani razu nie zdarzyło się by Alice była tak
zdenerwowana. – To już zaczyna się ujawniać…
– Co masz
na myśli? – mój przyszywany brat był wyraźnie zaintrygowany. W jego głowie
wyczułam wątpliwość.
– Już mało
kiedy ją widzę, ty też przestajesz móc wpływać na jej emocje, mylę się? – nie
usłyszałam odpowiedzi; musiał chyba kiwnąć głową, bo Alice ciągnęła dalej. – O Edwardzie
nie wspomnę. Poza tym jest sprawna, porusza się z gracją… Musiałeś
zauważyć.
– To akurat
może być wpływ treningów cheerleaderek, była przecież w drużynie. Na dodatek
ćwiczyła sztuki walki ze swoim chłopakiem – partner Alice wyraźnie nie był
przekonany do jej argumentów. Czegokolwiek one dotyczyły…
– Tak czy
inaczej nie jest przeciętna – ucięła Chochlica. – Och, Jazz, to jest ona – w głosie
dziewczyny dominowało podniecenie.
– OK,
uznajmy, że masz rację – chłopak zniżył głos; przysunęłam się bliżej drzwi. – Co
zrobimy?
– Powiemy
wszystko Carlisle'owi… – Alice na chwilę urwała. – Zrozumie, że tak
zareagowałeś na jej krew, wszyscy wiemy jak ci trudno.
Zapadła chwila
ciszy, chyba się pocałowali. Zaraz jednak Jasper wznowił wątek.
– Co z Bellą?
Musiała coś zauważyć – powiedział już spokojniej.
– Nie wiem…
– Al zabrakło zwykłej dla niej pewności siebie. – Ona już wie więcej niż nam
się zdaje, wypytywała mnie wtedy, w centrum, pamiętasz? Na dodatek szwenda
się z tym psem Blackiem i jego kumplami. Musieli jej coś powiedzieć.
– Wiem
przecież. Dlatego się pytam: co zrobimy? – Jasper wydał się zmęczony tą
rozmową.
– Nic.
Będzie trzeba jej wszystko wyjaśnić… Już wkrótce. Zostało mało czasu. Volturi
mogą się w każdej chwili o wszystkim dowiedzieć. Już wiedzą, że ona
gdzieś jest.
– Alice…
Moim zdaniem to wszystko jest skomplikowane… i niebezpieczne, Sam nie wiem
dlaczego się w to mieszamy. Już i tak mamy na pieńku z Volturi.
– Przecież
wiesz dlaczego…
Więcej nie
słuchałam. Jak najszybciej uciekłam stamtąd. Do lasu, jak najdalej od tego
domu. Musiałam ochłonąć, potrzebowałam kogoś… Potrzebowałam Jacoba.
Pewnie
szybciej, o wiele szybciej, dotarłabym na miejsce, gdybym wzięła samochód.
Ale ja musiałam ochłonąć, a długi spacer przez las był do tego idealną
okazją.
Kim oni
byli? Czego ode mnie chcieli? Kim niby miałam być ja? Czym byli Volturi?
Dlaczego…?
Moje myśli
krzyczały, wiły się i plątały. Ilość pytać osiągała szczyty, a każde
kolejne zdawało się być poważniejsze od poprzedniego. I żadnych
odpowiedzi, zero wskazówek.
– Bella? – omal
nie krzyknęłam ze strachu słysząc ten głos. Rozejrzałam się i zobaczyłam
Jacoba kilka metrów prze mną. – Co jest? Chodź do mnie,
Nie
zastanawiając się dlaczego to on nie może podejść do mnie rzuciłam się w jego
kierunku. Zarzuciłam mu, z trudem bacząc na jego wysokość, ręce na szyję.
Chyba go tym zaskoczyłam, ale nie powiedział nic tylko przyciągnął mnie do
siebie.
Trwaliśmy
chwilę w tym uścisku. Nie byłam w stanie mówić, on nie poganiał mnie i o nic
nie pytał. Minęło tyle czasu, tyle lat przerwy w naszej przyjaźni, a jednak
nadal znał mnie jak nikt inny.
– Dalej nie
możesz mi nic wyjaśnić, prawda? – zapytałam cicho. Odchylił się nieco chcąc
widzieć moją twarz.
– Niestety –
pokręcił ze smutkiem głową. Westchnęłam się i rozpłakałam się. Tym zbiłam
go z pantałyku.
– Przepraszam…
– wychlipałam. – Ja… Nie wiem co się ze mną dzieje…
A potem
opowiedziałam mu wszystko co podsłuchałam. Wysłuchał mnie, nie powiedział
jednak nic. Nieco uspokojona przyglądałam się jego twarzy. Jej wyraz był
nieodgadniony; przybrał coś na kształt maski ukrywającej wszystkie uczucia i emocje.
poczułam się nieswojo.
– Coś nie
tak? – zaniepokoiłam się.
– Hmm…? – otrząsnął
się. – Po prostu się zamyśliłem.
Czułam, że
kłamie. Ni miałam mu jednak tego za złe – musiał mieć swoje powody. Wiedziałam,
że jest coś o czym mi nie mówi. A chciał.
– I co
o tym sądzisz? – zapytałam bezradnie. On znał ich sekret, musiał zrozumieć
ich dziwną rozmowę.
– Na pewno
nie uciekać – chciał by to zabrzmiało jak żart. Nie wyszło niestety… – Słuchaj…
Oni ci niedługo wszystko wyjaśnią, musisz poczekać jakiś czas – na jego ustach
pojawił się nikły uśmiech. – Ale ty cierpliwa nie jesteś, nie zostawisz tego
tak – to było stwierdzenie.
– Oczywiście,
że nie – potwierdziłam. To nie leżało w mojej naturze. – Nie chcę czekać, a skoro
już muszę to poprowadzę śledztwo na własną rękę.
– Żebyś
tylko wiedziała w co się pakujesz…. – westchnął Jake. Popatrzył chwilę w niebo,
a potem przeniósł wzrok na mnie. – Spróbuję ci pomóc – oświadczył.
– Mówiłeś,
że nie możesz – przypomniałam.
– Powiedzieć
– sprostował. – Naprowadzić mogę. A jeśli jesteś bystra to rozwiążesz obie
zagadki. Moją i Cullenów.
– Do rzeczy
– ponagliłam.
– Dwa
słowa: legendy Quileutów.
I nic nie
wyjaśniając, zostawił mnie samą.
ahhh ten Jasper;)) hmmm ale tak mysle ze Alice lub Jazz powinni sie zoriwntowac ze ona podsluchuje.. w koncu byli wampirami, mieli wyostrzone zmysly...
OdpowiedzUsuńwww.czarnekrolestwo.blog.pl