Weszłam do salonu i nie
odezwawszy się ani słowem, usiadłam na kanapie. Skrzyżowałem ręce na piersi i omiotłam
wzrokiem pomieszczenie. Byli wszyscy. Nie miałam zamiaru odezwać się pierwsza;
czekałam.
Carlisle
spojrzał na mnie z troska i zdecydował się usiąść obok. Nijak na to
zareagowałam, nie zamierzałam popadać w paranoję. Już i tak należała
mi się jakaś nagroda za to, że nie zwariowałam albo nie uciekłam z krzykiem
w reakcji na wszystko co się wokół mnie działo. Zwłaszcza tego, co
podpowiedziały mi legendy. Ale nie, ja siedziałam tutaj i czekałam na
wyjaśnienia.
Pewnie
ignorowałabym wszystko i wszystkich dalej, gdyby nie lodowata dłoń, która
niespodziewanie znalazła się na moim czole. Podirytowana spojrzałam na doktora;
czy oni liczyli, że wmówią mi chorobę i jakieś przywidzenia? Och, na pewno
nie!
– Jak się
czujesz? – Carlisle nic sobie nie robił z mojego podenerwowania. Wziął
mnie za rękę i zaczął badać mi puls.
– Och,
czuję się świetnie – sarknęłam. Wyrwałam rękę z jego uścisku i poderwałam
się z miejsca. – Zła, wściekła, zirytowana, okłamywana… – wyliczałam;
ostatnie słowo wyraźnie zaakcentowałam. Zaczęłam krążyć tam i z powrotem.
Po chwili zatrzymałam się gwałtownie, wsparłam dłonie na biodrach i powiodłam
wzrokiem po twarzach Cullenów. – Co jest niby grane? Alice obiecała, że dzisiaj
wszystkiego się dowiem Chociaż ja już właściwie całkiem sporo wiem – pomachałam
plikiem kartem w mojej dłoni; zaszeleściły wściekle.
– Ten pies
ci powiedział! – wybuchnął Edward. W ułamku sekundy, w tempie
niemożliwym dla żadnego pojazdu, a co dopiero dla człowieka, znalazł się
przede mną. Na chwilę mnie zaskoczył, szybko jednak wzięłam się w garść.
– Przecież
nie mógł, ale przynajmniej chciał. Są inne sposoby, chociażby to – rzuciłam w miedzianowłosego
legendami. Pochwycił je i pośpiesznie przejrzał; był co raz bardziej
wściekły.
– Skojarzyłaś
sobie wszystko? – dążył. Kiwnęłam głową; nie powstrzymałam tryumfalnego
uśmiechu który zagościł na moich ustach.
– Trudne to
to nie było – prychnęłam. – Tak swoją drogą to kryjecie się naprawdę słabo, ale
to może dlatego, że z wami mieszkam. Inni tylko są przekonani, że
jesteście dziwni. Dostawałam takie pytania…
– Wiemy – przerwała
mi Alice.
– O, czyli
to o nadprzyrodzonych zdolnościach to też prawda? – upewniłam się.
Przytaknęła. Choć wiedziałam, że prawdopodobnie taka będzie odpowiedź, poczułam
się dziwnie.
– Wydaje mi
się, że lepiej zacząć od początku – zasugerowała w końcu Esme. – Siadaj ko…
Isabel – poprawiła się szybko. Chciała znów traktować mnie jak córkę, ale nie
była pewna mojej reakcji. Gdy ją usłyszałam, ten ciepły, nieco wystraszony ton
głosu, moja złość gdzieś uleciała. Posłusznie opadłam na fotel.
– Słucham –
mój głos zabrzmiał łagodniej niżbym chciałam. Nie potrafiłam się złościć na
moją przyszywaną matkę, tak jak i uwierzyć, że ktoś taki może być
wampirem.
– Może na
początek zapewnię cię, że nie zrobimy ci krzywdy – zaczął Carlisle. Chciałam
powiedzieć, że wiem, ale wtedy przypomniałam sobie zachowanie Jaspera na widok
kropli mej krwi i rozmyśliłam się. – Nasza rodzina jest inna, różnimy się
od naszych pobratymców – urwał na chwilę. – Czytałaś te legendy.. Nie wiem jak
dokładnie opisano tam takich jak my, ale czy zauważyłaś jakieś różnice? – zapytał.
– Oczy – odpowiedziałam
bez wahania. Jedynie tym się różnili. – Historie opisywały istoty o krwistoczerwonych
tęczówkach. Wasze są złote.
– To przez
krew – wyjaśnił mi szybko Carlisle, jak gdyby ciesząc się, że jeszcze nie
uciekłam z wrzaskiem. – U wampirów żywiących się ludzką krwią są
szkarłatne. My pijemy krew zwierzęcą, stąd różnica.
– Zwierzęcą?
– nieco mi ulżyło, tylko na chwilę niestety. – Ale Jasper wtedy… – zaczęłam. Bo
może byłam chwilami uparta jak osioł, ale…
– Nawet nie
wiesz jak silne potrafi być pragnienie – mój przyszywany brat sam postanowił mi
to wyjaśnić. – Zrozumiem jeśli uznasz mnie za potwora. Przez lata żywiłem się
ludźmi, dopiero Alice pokazała mi inne życie – spojrzał z czułością na
chochlicę. – Razem dołączyliśmy do Cullenów, ale i tak mam problemy. Bo
widzisz… gdy potrzebujemy się posilić lub poczujemy zapach krwi… To uczucie…
– … jak
gdyby ktoś ci włożył rozgrzany pogrzebacz do gardła – podsunął Edward;
zadrżałam na samą myśl.
– Świetnie –
zsumowałam. – Wampiry-masochiści – dodałam, a widząc ich zdziwione miny,
pośpieszyłam z wyjaśnieniami. – Cierpicie będąc w pobliżu ludzi, a jednak
pchacie się do miejsc, gdzie jest ich pełno choć nie zamierzacie polować.
Szpital, liceum… Na dodatek bierzecie sobie człowieka do domu – wskazałam na
siebie. – Jaki to ma sens?
– Samokontrola
– rzucił krótko miedzianowłosy. – Jak na razie jedynie Carlisle jest obojętny
na ludzką krew, w końcu może pracować w szpitalu. Im dłużej
przebywamy wśród ludzi, tym bardziej przyzwyczajamy się do ich obecności – wyjaśnił,
widząc moją zagubiona minę.
Chwilowo
mnie zatkało. Poczułam do nich nieco zaufania i podziwu ze względu na to,
co robili. Jak męczyli się chcąc upodobnić do zwykłych ludzi.
– Inni…
chyba nie mają takich zahamowań? – stwierdziłam, powoli dobierając słowa. Mimo
wszystko zabrzmiało to jak pytanie.
– Nie.
Jedynie nasi przyjaciele z Denali preferują taką dietę, ale, w przeciwieństwie
do nas, nie udzielają się towarzysko. Nie chcą zabijać, ale nie widzą też
potrzeby przebywania wśród ludzi – głos ponownie zabrał Carlisle. – Myślę, że
lepiej wszystko zrozumiesz, gdy wysłuchasz naszych prawdziwych historii.* Bo w wersję
z przybranymi dziećmi już chyba nie uwierzysz, co? – posłał mi uśmiech.
Choć nadal byłam podirytowana i zagubiona w tym wszystkim,
odwzajemniłam go nieśmiało, kręcąc głową. Musiał więc kontynuować. – Urodziłem
się w siedemnastym wieku, w Londynie. Byłem jedynym synem tamtejszego
pastora. Mój ojciec… nigdy nie tolerował istot obecnie znanych tylko z legend.
Sam przewodził wielu pogoniom za czarownicami czy wampirami… – urwał na chwile i spojrzał
na mnie. – Starzał się jednak i wkrótce to ja musiałem przejąć jego
obowiązki. To stało się podczas pierwszej pogoni którą prowadziłem. Udało mi
się wytropić grupę wampirów kryjących się w kanałach. Zebrałem ludzi i zaczailiśmy
się tam. Wyszli dopiero po dłuższej chwili. Byli głodni, od dawna nie polowali,
ale przymusili się do ucieczki. Ruszyliśmy za nimi.
Zapadła
chwila ciszy. Miałam wrażenie, że dalsza część tej historii jest dla doktora
trudna do opowiedzenia. i nie myliłam się.
– Jeden z nich
nie wytrzymał. Odwrócił się i mnie zaatakował. Udało mu się mnie ukąsić
zanim przepędził go tłum. Zdążył wpuścić jad… – przerwał i pośpieszył mi z wyjaśnieniami.
– Mamy taką umiejętność, właściwie całkiem zbędną. Jad ma na celu
unieruchomienie ofiary, ale zwykle zostaje ona zabita nim w ogóle
rozejdzie zacznie działać. Rozchodzi się on po ciele póki serce i krwioobieg
poprawnie funkcjonują. Rozpoczyna się przemiana, zwykle trwa ona trzy dni i jest
okropnie bolesna. To tak jakby niewidzialny ogień trawił całe twoje ciało,
wszystkie komórki – uogólnił. – Oczywiście wampiry zwykle atakują by zabić, nie
przemienić. Ten który mnie zaatakować musiał jednak odpuścić; uciekł, a ja
wiedziałem, że muszę zrobić to samo jeśli chcę przeżyć. W tamtych czasach
wszystko, co miało kontakt z takimi istotami było palone. Udało mi się
ukryć w małej piwniczce, przeczekałem tam całą przemianę. To był cud, że
nikt mnie nie usłyszał czy nie znalazł.
Słuchałam
tego choć nadal miałam wrażenie, że jest nierealne. Mężczyzna, mój przybrany
ojciec wyglądający na góra trzydzieści lat właśnie oznajmił mi, że ma ponad
dziesięć razy więcej i kiedyś mieszkał w siedemnastowiecznym
Londynie. Cóż, jeszcze długo nic nie miało mnie bardziej zadziwić.
Zwłaszcza,
że czułam iż każde jego słowo to czysta prawda. Czyż dopiero co nie byłam
przekonana, że mam do czynienia z istotami z legend? Czyż nie miałam
dowodów? Byłam i miałam, musiałam tylko się z tym oswoić. A by
tego dokonać musiałam odrzucić wszystko w co do tej pory wierzyłam.
– Wiedziałem
kim się stałem i nienawidziłem siebie za to. Próbowałem się zabić, ale to w przypadku
wampira nie jest takie łatwe. Rzucanie się z wysokości czy próby topienia
się zdały się na nic, zacząłem więc izolować się od ludzi. Od przemiany nie
zapolowałem ani razu, nie napiłem się nawet kropli krwi; słabłem. Byłem w okresie
nowo narodzonego; to czas w którym praktycznie nie ma się samokontroli,
liczy się tylko krew. Powinienem zabijać bez wyrzutów sumienia, byle tylko
zaspokoić pragnienie, a jednak nie robiłem tego. Było mi coraz trudniej i pewnego
dnia nie wytrzymałem. Gdy obok mojej kryjówki przebiegało stado jeleni, zbyt
oszalały z głodu by widzieć co robię zaatakowałem je, a gdy było już
po wszystkim zrozumiałem, że to wystarczy do ugaszenia pragnienia. Że nie
trzeba nikogo zabijać, bo jest inny sposób.
– I nikt
nie wpadł na to wcześniej? – zdziwiłam się. Teraz, gdy o tym powiedział,
wydało mi się to oczywiste. Ale proste wyjścia zwykle są najtrudniejsze do
zauważenia.
– Nikt nie
widział potrzeby, Bello – uśmiechnął się smutno. – Wiem, bo sporo podróżowałem.
Nie musimy oddychać, a ni spać, więc udało mi się dopłynąć do Włoch. Tam
spotkałem takich jak ja; trzech braci. Aro, Kajusza i Marka. Mieli sporą
wiedzę, żyli w końcu kilka tysięcy lat. Byłem nimi zafascynowany, przez
kilka dekad trzymaliśmy się razem. Nie rozumieli jednak moich przekonań co do
wyboru krwi – woleli tradycyjne metody. Volturi, bo tak się zwą, są kimś na
kształt rodziny królewskiej. Do dziś mają swoją siedzibę w Volterze, we
Włoszech. Pilnują by nikt, żaden człowiek, nie dowiedział się o naszym
istnieniu. Mają swoją armię; jeżeli ktoś będzie zagrażał tajemnicy, czeka go
śmierć. Podobnie jak tych, którzy ją poznają. Chyba, że Aro dostrzeże w nim
coś niezwykłego. Bo widzisz… niektórzy z nas mają dary, wyjątkowe
umiejętności. Sam Aro przykładowo poznaje wszystkie myśli i wspomnienia
osoby której dotknie. Większość jego straży też jest utalentowana, bo Aro… jest
kolekcjonerem. Chce panować nad wszystkimi, posiadającymi nadzwyczajne
zdolności; często właśnie tylko tacy byli przez niego ułaskawiani. O ile
wcześniej zgodzili się przyłączyć do Volturi.
– Więc
dlaczego ja mam wiedzieć? – wystraszyłam się. Niby sama dążyłam do poznania
prawdy, ale nie miałam pojęcia z czym to się wiąże. Poza tym Alice już
dawno mówiła, że planują mi wszystko wyjaśnić. A Jacob to potwierdził. – O ile
rozumiem to jedyna zasada brzmi „nie ujawniać się”! – wybuchnęłam. Miałam
ochotę zadać wiele pytań, ale to wydało mi się najważniejsze.
– Ty musisz
wiedzieć. Niedługo wyjaśnię dlaczego, ale pozwól, że wpierw skończę – poprosił.
W jego oczach zauważyłam błysk zainteresowania. – Po latach opuściłem
Volturi, ponownie zacząłem podróżować. W wolnych chwilach, a miałem
na to całe noce, studiowałem, głównie medycynę. Od zawsze chciałem pomagać
ludziom, a teraz miałem po temu okazję. Zostałem lekarzem; przez podan
dwieście lat musiałem pracować nad samokontrolą. Zamykałem się w jakimś
pokoju mówiąc, że odsypiam dyżur, a w rzeczywistości walczyłem z pragnieniem.
W końcu, po tych dwóch wiekach mi się udało; zapach krwi stał się dla mnie
zupełnie obojętny i mogłem spokojnie wykonywać swoją pracę.
Zamilkł.
Myślałam, że to koniec, chciałam zacząć zadawać pytania, ale uprzedził mnie
Edward.
– Możesz
opowiedzieć moją historię – powiedział.
– Dobrze – zgodził
się doktor. – Pracowałem wtedy w szpitalu, w Chicago. Panowała
epidemia hiszpanki, wielu ludzi było umierających. Był wśród nich Edward i jego
rodzice. Jego ojciec umarł, a matka na łożu śmierci ubłagała mnie bym za
wszelką cenę uratował jej syna. Była tak zawzięta, że miałem przez chwilę
wrażenie, że wie doskonale kim jestem. Zgodziłem się, a ona zaraz po tym
umarła – spojrzał krótko na Edwarda i ciągnął dalej. – Od lat chciałem
mieć towarzysza, kogoś, kto podzielałby moje poglądy. Uznałem więc, że skoro
medycyna jest wobec niego bezsilna… Tak czy inaczej zabrałem jego matkę do
kostnicy i wróciłem po niego. W całym zamieszaniu nikt nie zauważył,
że Edward jeszcze żyje. Zabrałem go do siebie i przygotowałem do
przemiany. Co prawda błędem było odtworzenie ran, które zadano mnie, sprawiłem
mu tym dodatkowy ból i długo nie mogłem sobie tego wybaczyć, ale w końcu
miałem towarzystwo.
– Nie na
długo – wtrącił Edward. – Po kilkunastu latach odszedłem. To był zły pomysł,
zabijałem ludzi. Co prawda wybierałem tych, którzy mieli coś na sumieniu, ale
nie zmienia to faktu, że byłem mordercą. Carlisle nie był sam, przed moim
odejściem uratował Esme – spojrzał na swoją matkę, a ta nieznacznie
skinęła głową. – Skoczyła z klifu po stracie swojego nowo narodzonego
synka – wyjaśnił cicho. – Tak czy inaczej, po latach zrozumiałem co zrobiłem i postanowiłem
wrócić. Przyjęli mnie z powrotem jak gdyby nigdy nic – urwał i spojrzał
gdzieś w bok. Widocznie te wspomnienia były dla niego ciężkie. -Kilka lat
później Carlisle przemienił umierającą Rosalie, a ta z kolei
uratowała Emmett’a – zaatakował go niedźwiedź. Niosła go do domu przez wiele
mil by Carlisle mógł mu pomóc. Na końcu doszli do nas Alice i Jasper – zakończył.
– Och,
przestań braciszku. Moją historię możesz bez przeszkód opowiedzieć – zaświergotała
Alice. – Po prostu obudziłam się pewnego dnia nie wiedząc nic prócz tego, że
mam na imię Alice.
Chochliczka
chciała w ten sposób rozluźnić atmosferę i szczerze jej się to udało.
Uśmiechnęłam się lekko, choć nadal byłam w lekkim szoku po tym, co
usłyszałam. Z opóźnieniem zorientowałam się, że wszyscy rozsiedli się w stojących,
w salonie kanapach i fotelach.
Wstałam.
Cullenowie spojrzeli na mnie jakoś dziwnie; może myśleli, że znów zaczną
wrzeszczeć, ironizować lub najzwyczajniej w świecie ucieknę. Ja jednak nie
planowałam niczego takiego.
Uśmiechnęłam
się, co chyba całkiem zbiło ich z pantałyku i jakby nigdy nic
usiadłam pomiędzy Esme, a Edwardem. Chciałam pokazać, że wszystko rozumiem
i znów zaczynam im ufać. Zwłaszcza, że dowiedziałam się dlaczego nic nie
mówili – chronili mnie.
Moja przyszywana
mama nieco niepewnie się do mnie uśmiechnęła, a potem bardzo delikatnie
otoczyła ramieniem. Nie zaprotestowałam tylko przysunęłam się jeszcze bliżej.
Jej twarz wręcz się rozpromieniła.
– Masz
pewnie wiele pytań – zasugerował Carlisle. Z uśmiechem patrzył na mnie i swoją
żonę.
– Dziesiątki
– przyznałam. – „To się zaczyna” – zacytowałam Alice. – Co? I jaki ma to
związek ze mną?
Nikt mi nie
odpowiedział.
*Głównie na podstawie „Zmierzchu”
Stephanie Meyer, a zwłaszcza rozdziału 16; „Carlisle” (str. 275).
w koncu fun fiction, wiec trzeba sie opierac na ksiazce, choc troche;) czekam na Jamesa;))
OdpowiedzUsuń