niedziela, 31 marca 2013

Jedenaście

Weszłam do salonu i nie odezwawszy się ani słowem, usiadłam na kanapie. Skrzyżowałem ręce na piersi i omiotłam wzrokiem pomieszczenie. Byli wszyscy. Nie miałam zamiaru odezwać się pierwsza; czekałam.
Carlisle spojrzał na mnie z troska i zdecydował się usiąść obok. Nijak na to zareagowałam, nie zamierzałam popadać w paranoję. Już i tak należała mi się jakaś nagroda za to, że nie zwariowałam albo nie uciekłam z krzykiem w reakcji na wszystko co się wokół mnie działo. Zwłaszcza tego, co podpowiedziały mi legendy. Ale nie, ja siedziałam tutaj i czekałam na wyjaśnienia.
Pewnie ignorowałabym wszystko i wszystkich dalej, gdyby nie lodowata dłoń, która niespodziewanie znalazła się na moim czole. Podirytowana spojrzałam na doktora; czy oni liczyli, że wmówią mi chorobę i jakieś przywidzenia? Och, na pewno nie!
– Jak się czujesz? – Carlisle nic sobie nie robił z mojego podenerwowania. Wziął mnie za rękę i zaczął badać mi puls.
– Och, czuję się świetnie – sarknęłam. Wyrwałam rękę z jego uścisku i poderwałam się z miejsca. – Zła, wściekła, zirytowana, okłamywana… – wyliczałam; ostatnie słowo wyraźnie zaakcentowałam. Zaczęłam krążyć tam i z powrotem. Po chwili zatrzymałam się gwałtownie, wsparłam dłonie na biodrach i powiodłam wzrokiem po twarzach Cullenów. – Co jest niby grane? Alice obiecała, że dzisiaj wszystkiego się dowiem Chociaż ja już właściwie całkiem sporo wiem – pomachałam plikiem kartem w mojej dłoni; zaszeleściły wściekle.
– Ten pies ci powiedział! – wybuchnął Edward. W ułamku sekundy, w tempie niemożliwym dla żadnego pojazdu, a co dopiero dla człowieka, znalazł się przede mną. Na chwilę mnie zaskoczył, szybko jednak wzięłam się w garść.
– Przecież nie mógł, ale przynajmniej chciał. Są inne sposoby, chociażby to – rzuciłam w miedzianowłosego legendami. Pochwycił je i pośpiesznie przejrzał; był co raz bardziej wściekły.
– Skojarzyłaś sobie wszystko? – dążył. Kiwnęłam głową; nie powstrzymałam tryumfalnego uśmiechu który zagościł na moich ustach.
– Trudne to to nie było – prychnęłam. – Tak swoją drogą to kryjecie się naprawdę słabo, ale to może dlatego, że z wami mieszkam. Inni tylko są przekonani, że jesteście dziwni. Dostawałam takie pytania…
– Wiemy – przerwała mi Alice.
– O, czyli to o nadprzyrodzonych zdolnościach to też prawda? – upewniłam się. Przytaknęła. Choć wiedziałam, że prawdopodobnie taka będzie odpowiedź, poczułam się dziwnie.
– Wydaje mi się, że lepiej zacząć od początku – zasugerowała w końcu Esme. – Siadaj ko… Isabel – poprawiła się szybko. Chciała znów traktować mnie jak córkę, ale nie była pewna mojej reakcji. Gdy ją usłyszałam, ten ciepły, nieco wystraszony ton głosu, moja złość gdzieś uleciała. Posłusznie opadłam na fotel.
– Słucham – mój głos zabrzmiał łagodniej niżbym chciałam. Nie potrafiłam się złościć na moją przyszywaną matkę, tak jak i uwierzyć, że ktoś taki może być wampirem.
– Może na początek zapewnię cię, że nie zrobimy ci krzywdy – zaczął Carlisle. Chciałam powiedzieć, że wiem, ale wtedy przypomniałam sobie zachowanie Jaspera na widok kropli mej krwi i rozmyśliłam się. – Nasza rodzina jest inna, różnimy się od naszych pobratymców – urwał na chwilę. – Czytałaś te legendy.. Nie wiem jak dokładnie opisano tam takich jak my, ale czy zauważyłaś jakieś różnice? – zapytał.
– Oczy – odpowiedziałam bez wahania. Jedynie tym się różnili. – Historie opisywały istoty o krwistoczerwonych tęczówkach. Wasze są złote.
– To przez krew – wyjaśnił mi szybko Carlisle, jak gdyby ciesząc się, że jeszcze nie uciekłam z wrzaskiem. – U wampirów żywiących się ludzką krwią są szkarłatne. My pijemy krew zwierzęcą, stąd różnica.
– Zwierzęcą? – nieco mi ulżyło, tylko na chwilę niestety. – Ale Jasper wtedy… – zaczęłam. Bo może byłam chwilami uparta jak osioł, ale…
– Nawet nie wiesz jak silne potrafi być pragnienie – mój przyszywany brat sam postanowił mi to wyjaśnić. – Zrozumiem jeśli uznasz mnie za potwora. Przez lata żywiłem się ludźmi, dopiero Alice pokazała mi inne życie – spojrzał z czułością na chochlicę. – Razem dołączyliśmy do Cullenów, ale i tak mam problemy. Bo widzisz… gdy potrzebujemy się posilić lub poczujemy zapach krwi… To uczucie…
– … jak gdyby ktoś ci włożył rozgrzany pogrzebacz do gardła – podsunął Edward; zadrżałam na samą myśl.
– Świetnie – zsumowałam. – Wampiry-masochiści – dodałam, a widząc ich zdziwione miny, pośpieszyłam z wyjaśnieniami. – Cierpicie będąc w pobliżu ludzi, a jednak pchacie się do miejsc, gdzie jest ich pełno choć nie zamierzacie polować. Szpital, liceum… Na dodatek bierzecie sobie człowieka do domu – wskazałam na siebie. – Jaki to ma sens?
– Samokontrola – rzucił krótko miedzianowłosy. – Jak na razie jedynie Carlisle jest obojętny na ludzką krew, w końcu może pracować w szpitalu. Im dłużej przebywamy wśród ludzi, tym bardziej przyzwyczajamy się do ich obecności – wyjaśnił, widząc moją zagubiona minę.
Chwilowo mnie zatkało. Poczułam do nich nieco zaufania i podziwu ze względu na to, co robili. Jak męczyli się chcąc upodobnić do zwykłych ludzi.
– Inni… chyba nie mają takich zahamowań? – stwierdziłam, powoli dobierając słowa. Mimo wszystko zabrzmiało to jak pytanie.
– Nie. Jedynie nasi przyjaciele z Denali preferują taką dietę, ale, w przeciwieństwie do nas, nie udzielają się towarzysko. Nie chcą zabijać, ale nie widzą też potrzeby przebywania wśród ludzi – głos ponownie zabrał Carlisle. – Myślę, że lepiej wszystko zrozumiesz, gdy wysłuchasz naszych prawdziwych historii.* Bo w wersję z przybranymi dziećmi już chyba nie uwierzysz, co? – posłał mi uśmiech. Choć nadal byłam podirytowana i zagubiona w tym wszystkim, odwzajemniłam go nieśmiało, kręcąc głową. Musiał więc kontynuować. – Urodziłem się w siedemnastym wieku, w Londynie. Byłem jedynym synem tamtejszego pastora. Mój ojciec… nigdy nie tolerował istot obecnie znanych tylko z legend. Sam przewodził wielu pogoniom za czarownicami czy wampirami… – urwał na chwile i spojrzał na mnie. – Starzał się jednak i wkrótce to ja musiałem przejąć jego obowiązki. To stało się podczas pierwszej pogoni którą prowadziłem. Udało mi się wytropić grupę wampirów kryjących się w kanałach. Zebrałem ludzi i zaczailiśmy się tam. Wyszli dopiero po dłuższej chwili. Byli głodni, od dawna nie polowali, ale przymusili się do ucieczki. Ruszyliśmy za nimi.
Zapadła chwila ciszy. Miałam wrażenie, że dalsza część tej historii jest dla doktora trudna do opowiedzenia. i nie myliłam się.
– Jeden z nich nie wytrzymał. Odwrócił się i mnie zaatakował. Udało mu się mnie ukąsić zanim przepędził go tłum. Zdążył wpuścić jad… – przerwał i pośpieszył mi z wyjaśnieniami. – Mamy taką umiejętność, właściwie całkiem zbędną. Jad ma na celu unieruchomienie ofiary, ale zwykle zostaje ona zabita nim w ogóle rozejdzie zacznie działać. Rozchodzi się on po ciele póki serce i krwioobieg poprawnie funkcjonują. Rozpoczyna się przemiana, zwykle trwa ona trzy dni i jest okropnie bolesna. To tak jakby niewidzialny ogień trawił całe twoje ciało, wszystkie komórki – uogólnił. – Oczywiście wampiry zwykle atakują by zabić, nie przemienić. Ten który mnie zaatakować musiał jednak odpuścić; uciekł, a ja wiedziałem, że muszę zrobić to samo jeśli chcę przeżyć. W tamtych czasach wszystko, co miało kontakt z takimi istotami było palone. Udało mi się ukryć w małej piwniczce, przeczekałem tam całą przemianę. To był cud, że nikt mnie nie usłyszał czy nie znalazł.
Słuchałam tego choć nadal miałam wrażenie, że jest nierealne. Mężczyzna, mój przybrany ojciec wyglądający na góra trzydzieści lat właśnie oznajmił mi, że ma ponad dziesięć razy więcej i kiedyś mieszkał w siedemnastowiecznym Londynie. Cóż, jeszcze długo nic nie miało mnie bardziej zadziwić.
Zwłaszcza, że czułam iż każde jego słowo to czysta prawda. Czyż dopiero co nie byłam przekonana, że mam do czynienia z istotami z legend? Czyż nie miałam dowodów? Byłam i miałam, musiałam tylko się z tym oswoić. A by tego dokonać musiałam odrzucić wszystko w co do tej pory wierzyłam.
– Wiedziałem kim się stałem i nienawidziłem siebie za to. Próbowałem się zabić, ale to w przypadku wampira nie jest takie łatwe. Rzucanie się z wysokości czy próby topienia się zdały się na nic, zacząłem więc izolować się od ludzi. Od przemiany nie zapolowałem ani razu, nie napiłem się nawet kropli krwi; słabłem. Byłem w okresie nowo narodzonego; to czas w którym praktycznie nie ma się samokontroli, liczy się tylko krew. Powinienem zabijać bez wyrzutów sumienia, byle tylko zaspokoić pragnienie, a jednak nie robiłem tego. Było mi coraz trudniej i pewnego dnia nie wytrzymałem. Gdy obok mojej kryjówki przebiegało stado jeleni, zbyt oszalały z głodu by widzieć co robię zaatakowałem je, a gdy było już po wszystkim zrozumiałem, że to wystarczy do ugaszenia pragnienia. Że nie trzeba nikogo zabijać, bo jest inny sposób.
– I nikt nie wpadł na to wcześniej? – zdziwiłam się. Teraz, gdy o tym powiedział, wydało mi się to oczywiste. Ale proste wyjścia zwykle są najtrudniejsze do zauważenia.
– Nikt nie widział potrzeby, Bello – uśmiechnął się smutno. – Wiem, bo sporo podróżowałem. Nie musimy oddychać, a ni spać, więc udało mi się dopłynąć do Włoch. Tam spotkałem takich jak ja; trzech braci. Aro, Kajusza i Marka. Mieli sporą wiedzę, żyli w końcu kilka tysięcy lat. Byłem nimi zafascynowany, przez kilka dekad trzymaliśmy się razem. Nie rozumieli jednak moich przekonań co do wyboru krwi – woleli tradycyjne metody. Volturi, bo tak się zwą, są kimś na kształt rodziny królewskiej. Do dziś mają swoją siedzibę w Volterze, we Włoszech. Pilnują by nikt, żaden człowiek, nie dowiedział się o naszym istnieniu. Mają swoją armię; jeżeli ktoś będzie zagrażał tajemnicy, czeka go śmierć. Podobnie jak tych, którzy ją poznają. Chyba, że Aro dostrzeże w nim coś niezwykłego. Bo widzisz… niektórzy z nas mają dary, wyjątkowe umiejętności. Sam Aro przykładowo poznaje wszystkie myśli i wspomnienia osoby której dotknie. Większość jego straży też jest utalentowana, bo Aro… jest kolekcjonerem. Chce panować nad wszystkimi, posiadającymi nadzwyczajne zdolności; często właśnie tylko tacy byli przez niego ułaskawiani. O ile wcześniej zgodzili się przyłączyć do Volturi.
– Więc dlaczego ja mam wiedzieć? – wystraszyłam się. Niby sama dążyłam do poznania prawdy, ale nie miałam pojęcia z czym to się wiąże. Poza tym Alice już dawno mówiła, że planują mi wszystko wyjaśnić. A Jacob to potwierdził. – O ile rozumiem to jedyna zasada brzmi „nie ujawniać się”! – wybuchnęłam. Miałam ochotę zadać wiele pytań, ale to wydało mi się najważniejsze.
– Ty musisz wiedzieć. Niedługo wyjaśnię dlaczego, ale pozwól, że wpierw skończę – poprosił. W jego oczach zauważyłam błysk zainteresowania. – Po latach opuściłem Volturi, ponownie zacząłem podróżować. W wolnych chwilach, a miałem na to całe noce, studiowałem, głównie medycynę. Od zawsze chciałem pomagać ludziom, a teraz miałem po temu okazję. Zostałem lekarzem; przez podan dwieście lat musiałem pracować nad samokontrolą. Zamykałem się w jakimś pokoju mówiąc, że odsypiam dyżur, a w rzeczywistości walczyłem z pragnieniem. W końcu, po tych dwóch wiekach mi się udało; zapach krwi stał się dla mnie zupełnie obojętny i mogłem spokojnie wykonywać swoją pracę.
Zamilkł. Myślałam, że to koniec, chciałam zacząć zadawać pytania, ale uprzedził mnie Edward.
– Możesz opowiedzieć moją historię – powiedział.
– Dobrze – zgodził się doktor. – Pracowałem wtedy w szpitalu, w Chicago. Panowała epidemia hiszpanki, wielu ludzi było umierających. Był wśród nich Edward i jego rodzice. Jego ojciec umarł, a matka na łożu śmierci ubłagała mnie bym za wszelką cenę uratował jej syna. Była tak zawzięta, że miałem przez chwilę wrażenie, że wie doskonale kim jestem. Zgodziłem się, a ona zaraz po tym umarła – spojrzał krótko na Edwarda i ciągnął dalej. – Od lat chciałem mieć towarzysza, kogoś, kto podzielałby moje poglądy. Uznałem więc, że skoro medycyna jest wobec niego bezsilna… Tak czy inaczej zabrałem jego matkę do kostnicy i wróciłem po niego. W całym zamieszaniu nikt nie zauważył, że Edward jeszcze żyje. Zabrałem go do siebie i przygotowałem do przemiany. Co prawda błędem było odtworzenie ran, które zadano mnie, sprawiłem mu tym dodatkowy ból i długo nie mogłem sobie tego wybaczyć, ale w końcu miałem towarzystwo.
– Nie na długo – wtrącił Edward. – Po kilkunastu latach odszedłem. To był zły pomysł, zabijałem ludzi. Co prawda wybierałem tych, którzy mieli coś na sumieniu, ale nie zmienia to faktu, że byłem mordercą. Carlisle nie był sam, przed moim odejściem uratował Esme – spojrzał na swoją matkę, a ta nieznacznie skinęła głową. – Skoczyła z klifu po stracie swojego nowo narodzonego synka – wyjaśnił cicho. – Tak czy inaczej, po latach zrozumiałem co zrobiłem i postanowiłem wrócić. Przyjęli mnie z powrotem jak gdyby nigdy nic – urwał i spojrzał gdzieś w bok. Widocznie te wspomnienia były dla niego ciężkie. -Kilka lat później Carlisle przemienił umierającą Rosalie, a ta z kolei uratowała Emmett’a – zaatakował go niedźwiedź. Niosła go do domu przez wiele mil by Carlisle mógł mu pomóc. Na końcu doszli do nas Alice i Jasper – zakończył.
– Och, przestań braciszku. Moją historię możesz bez przeszkód opowiedzieć – zaświergotała Alice. – Po prostu obudziłam się pewnego dnia nie wiedząc nic prócz tego, że mam na imię Alice.
Chochliczka chciała w ten sposób rozluźnić atmosferę i szczerze jej się to udało. Uśmiechnęłam się lekko, choć nadal byłam w lekkim szoku po tym, co usłyszałam. Z opóźnieniem zorientowałam się, że wszyscy rozsiedli się w stojących, w salonie kanapach i fotelach.
Wstałam. Cullenowie spojrzeli na mnie jakoś dziwnie; może myśleli, że znów zaczną wrzeszczeć, ironizować lub najzwyczajniej w świecie ucieknę. Ja jednak nie planowałam niczego takiego.
Uśmiechnęłam się, co chyba całkiem zbiło ich z pantałyku i jakby nigdy nic usiadłam pomiędzy Esme, a Edwardem. Chciałam pokazać, że wszystko rozumiem i znów zaczynam im ufać. Zwłaszcza, że dowiedziałam się dlaczego nic nie mówili – chronili mnie.
Moja przyszywana mama nieco niepewnie się do mnie uśmiechnęła, a potem bardzo delikatnie otoczyła ramieniem. Nie zaprotestowałam tylko przysunęłam się jeszcze bliżej. Jej twarz wręcz się rozpromieniła.
– Masz pewnie wiele pytań – zasugerował Carlisle. Z uśmiechem patrzył na mnie i swoją żonę.
– Dziesiątki – przyznałam. – „To się zaczyna” – zacytowałam Alice. – Co? I jaki ma to związek ze mną?
Nikt mi nie odpowiedział.
*Głównie na podstawie „Zmierzchu” Stephanie Meyer, a zwłaszcza rozdziału 16; „Carlisle” (str. 275).

1 komentarz:

  1. w koncu fun fiction, wiec trzeba sie opierac na ksiazce, choc troche;) czekam na Jamesa;))

    OdpowiedzUsuń



After We Fall
stories by Nessa