niedziela, 31 marca 2013

Dziewięć

Po wydarzeniach z udziałem krwi i Jaspera ktoś normalny z całą pewnością zacząłby działać. Może nawet wystraszyłby się i uciekł. Ale na pewno nie udawał, że nic się nie stało, jak to zrobiłam ja. Funkcjonowałam jak przed tym wydarzeniem. Byłam i już. Dziwiło to ich, ale chyba z ulgą przyjęli brak mojego zainteresowania tym co się stało. Ale ja nie zapomniałam.
Wciąż miałam w myślach wskazówkę Jacoba. Legendy Quileutów. Cóż, po ostatnich wydarzeniach wcale bym się nie zdziwiła, gdyby otaczały mnie postacie z legend. Kiedyś, dawno, gdy moje życie było całkiem zwyczajne i nieskomplikowane Billy Black opowiadał mi te historie. Niektóre bynajmniej. Jednak ludzka pamięć jest niczym sito, błahe bajki szybko z niej uleciały.
Nie chciałam zajmować się tym w domu. Wolałam nieco odczekać, a nuż oszczędzą mi kłopotu i wszystko wyjaśnią. Niestety. Nic nie wskazywało na by planowali coś podobnego w najbliższym czasie. Mówi się trudno –  widocznie byłam zdana tylko na siebie. A okazja do działania pojawiła się wraz z pierwszym dniem szkoły.

Zerknęłam na zegarek. Do wyjścia został kwadrans, a ja jeszcze nie byłam gotowa. W pośpiechu wciągnęłam na siebie jeansy. Wybrałam czarny, dopasowany top, a na wierzch pasujący do wszystkiego rozpinany sweterek. Powinno być dobrze. Przejechałam jeszcze usta błyszczykiem i zebrałam się do wyjścia. Chwyciwszy torbę popędziłam do garażu.
–  Denerwujesz się? –  tym pytaniem powitała mnie Alice. Ona, Jasper i Emmett już ładowali się do samochodu. –  Carlisle mówił, że w razie czego zawsze możesz wrócić do domu.
–  Nie ma potrzeby. Radziłam sobie na występach cheerleaderek, pierwszy dzień w nowej szkole to przy tym drobiazg –  zapewniłam rozluźniona. Cieszyłam się, że prowadzimy zwykłą rozmowę na tak bezpieczny temat. Szczerze brakowało mi tych relacji z początków mojego pobytu w Forks, ale oni sami byli sobie winni.
Alice chyba chciała dodać coś jeszcze, ale wtedy pojawiła się Rosalie więc zamilkła. Blondynka obrzuciła mnie obojętnym spojrzeniem i zasiadła na miejscu kierowcy. Szybko wgramoliłam się na tył, tuż obok Chochlicy. Byłam niemal pewna, że blond-piękność nie zawahałaby się mnie zostawić.
–  A gdzie ten wszechwiedzący? –  zapytałam, uświadamiając sobie brak Edwarda. Od jakiegoś czasu mnie irytował; sądził, że wie lepiej co jest dla mnie dobre.
–  Pan rudzielec pojechał wcześniej –  o dziwo odpowiedziała mi Rosalie. Chyba ze względu na swoje relacje z przyszywanym bratem zrobiła to bez cienia wrogości. –  Uznał, że musi pobyć trochę samemu.
Więcej nie rozmawialiśmy. To było takie dziwne siedzieć ze zwykle rozgadaną Alice i żartującym Emmett’em w zupełnej ciszy. Jasper też nie zachowywał się naturalnie –  unikał mojego wzroku i non-stop odwracał się w stronę odrobinę rozsuniętego okna zaczerpnąć świeżego powietrza. Wyglądał jakby coś go bolało.
Ta cisza była tak kremująca, że miałam ochotę uciec od nich z krzykiem. Mogli chociaż udawać, że wszystko między nami w porządku. Jakkolwiek, byłam gotowa znieść wszystko byleby ktoś przerwał tę ciszę. A nikt nie włączył chociażby radia.
Myślałam, że zwariuję. Byłam prawie pewna, że zaraz zaczną krzyczeć. I wtedy samochód zatrzymał się na szkolnym parkingu. Wypadłam na zewnątrz, chyba tylko cudem pamiętając o uprzednim otworzeniu drzwi i szybkim krokiem ruszyłam w stronę najbliższego budynku.
–  Zobaczymy się potem –  rzuciłam na odchodne.
Liceum w Forks było zupełnie inne od szkół Phoenix. Po pierwsze, było małe; składało się z kilku sąsiadujących ze sobą budynków nie porażających swoimi rozmiarami. Po drugie, ilość uczniów była przygnębiająca. Wszyscy zdawali się znać od lat, byłam tu więc nowinką. Ludzie oglądali się za mną i szeptali coś między sobą. Nie ułatwiało mi to zbytnio życia.
Szybko wzięłam się w garść. Starając się przybrać pewny wyraz twarzy i wyglądać na kogoś kto wie co robi, podeszłam do najbardziej okazałego z budynków. Dzięki Bogu okazał się on sekretariatem. Wręcz błogosławiąc to, że trafiłam za pierwszym razem, weszłam do środka.
Sekretarka okazała się być przemiłą kobietą w podeszłym wieku. Bez zbędnego przeciągania dała mi mapkę szkoły, plan lekcji i jakiś świstek, który podpisać miał mi każdy uczący mnie nauczyciel. Niech żyje biurokracja!, pomyślałam wychodząc.
Nim gdziekolwiek się ruszyłam, stanęłam oparta o ścianę sekretariatu by zapoznać się z mapką. Rzuciłam na nią okiem, nie była skomplikowana –  po chwili wyuczyłam się jej na pamięć.
Z planu lekcji dowiedziałam się, że pierwszą mam matematykę; budynek numer dwa, ściślej mówiąc. Z braku lepszych pomysłów udałam się w jego kierunku, a gdy tylko przekroczyłam próg klasy z moich ust wydobył się cichy jęk. Edward! Widać byłam na niego skazana.
–  Cześć! –  u mojego boku pojawiła się jakaś dziewczyna. –  Jestem Jessica. A ty pewnie ta nowa od Cullenów –  zgadła. Zmierzyłam ją wzrokiem; zdawała się być typową szkolną plotkarą.
–  Isabel –  przedstawiłam się, a nim się obejrzałam, siedziałam już w jednej ławce z moją nową znajomą. Opowiadała coś na okrągło niczym katarynka; największym jej plusem zdawało się być to, że nie trzeba było jej wcale słuchać –  zachwycały ją wtrącane w odpowiednich momentach monosylaby i pomruki.
–  Więc jacy oni są? –  zapytała nagle. Spojrzałam na nią nieco nieprzytomnie
–  Kto? –  dałam za wygraną nieco zażenowana tym, że nie słuchałam.
–  No Cullenowie –  zapiszczała, niecierpliwie zerkając na Edwarda. –  Mieszkasz z nimi. Więc jacy są? –  powtórzyła z uporem.
–  Chyba znasz ich nieco dłużej niż ja –  zauważyłam wymijająco. Dziewczyna raz jeszcze zerknęła na mojego brata po czym zniżyła głos do szeptu.
–  Nikt nic o nich nie wie. Nie udzielają się towarzysko, trzymają się razem… –  urwała. –  W ogóle są jacyś dziwni. A ty z nimi mieszkasz –  powiedziała podekscytowana.
Milczałam. Nie miałam pojęcia co jej powiedzieć; wiedziałam niewiele więcej od niej. A gdybym powiedziała to co ustaliłam (a na pewno tego nie planowałam) dopiero znalazłaby sobie materiał na plotki. Byłam w kropce.
–  Więc… –  zaczęłam powoli chcąc zyskać na czasie. Wtedy właśnie zadzwonił dzwonek, a chwilę po tym wszedł nauczyciel. Pierwszy raz uratowała mnie matma, pomyślała z ulgą.

Gdy zadzwonił dzwonek, w trybie natychmiastowym opuściłam klasę. Szłam najszybciej jak mogłam nie biegnąc; mijając Edwarda poczułam na sobie jego zaskoczone spojrzenie. Nie miałam pojęcia o co mu chodziło.
Podobnie nie wiedziałam dlaczego nie chciałam nic zdradzić Jessice. Dopiero ją poznałam –  tak to sobie tłumaczyłam. W głębi duszy czułam jednak, że jest w tym coś więcej. Z jakiegoś powodu byłam wręcz pewna, że ludzie nie mogą dowiedzieć się jak dziwni są Cullenowie. Nawet jeśli ja sama nic z tego nie rozumiałam.
Ruszyłam na kolejną lekcję, angielski konkretnie. Odetchnęłam, gdy zobaczyłam, że nie chodzę na te zajęcia z którymś z mojego rodzeństwa. Ani z Jessicą. Bynajmniej miałam mieć okazję co nieco przemyśleć.
Rozejrzałam się po klasie, wszystkie miejsca zdawały się być zajęte. W oko wpadło mi dopiero miejsce obok pewnej dziewczyny. Zdawała się nie być gadułą, a nawet jeśli to na pewno nie zaliczała się do osób pokroju mojej sąsiadki z matematyki.
–  Mogę się dosiąść? –  zaryzykowałam. Nieznajoma posłała mi lekki uśmiech i kiwnęła głową.
–  Angela Weber –  przedstawiła się, gdy usiadłam obok. –  Jesteś Isabel, tak? –  zapytała powoli. Nie zabrzmiało to natarczywie.
–  Tak –  potwierdziłam. Zapadła krótka, wcale nie krępująca cisza. –  Angelo… –  coś przyszło mi do głowy. –  Wiesz gdzie tu można skorzystać z komputera? Mój coś się psuja, a muszę dzisiaj koniecznie coś sprawdzić –  skłamałam gładko.
–  Spytaj w sekretariacie, myślę, że ci pomogą –  doradziła. Uśmiechnęłam się lekko, gdy przypomniałam sobie kobietę, która dawała mi papiery z rana.
–  Na pewno tak zrobię –  zapewniłam. Zaraz po lunchu, dodałam już w myślach.

Dalsza część dnia minęła szybko. Kolejne dwie lekcje miałam na przemian z damską i męską częścią mojej rodziny. Szczęściem dla mnie okazało się, że z Angelą miałam niemal identyczne plany zajęć, więc skutecznie uniknęłam sytuacji podobnej do tej w samochodzie.
Jedyne co mnie irytowało to to, że Edward i reszta patrzyli się na mnie jakoś dziwnie. Obserwowali mnie na lekcjach i przerwach, a na historii nakryłam Alice na intensywnym wpatrywaniu się we mnie. Wzrok miała nieprzytomny, oczy jakby zaszły mgłą –  wyglądała przerażająco. A trwało to tak krótko, że nikt chyba nic nie zauważył. Nim się obejrzałam moja siostra wróciła do normy; spoglądała teraz na mnie ukradkiem, pełna ciekawości i swego rodzaju irytacji. Szepnęła też do Jaspera coś w stylu „zaczyna się”. Najdziwniejsze było to, że słyszałam jej szept będąc w dość sporym oddaleniu.
W normalnym wypadku uznałabym, że wyobraźnia płata mi figle lub popadam w paranoję, ale z doświadczenia już wiedziałam, że w tej rodzinie nic nie dzieje się przypadkiem. A ja już dziś zamierzałam się wszystkiego dowiedzieć.
Wymarzona okazja do rozpoczęcia „małego śledztwa” nadeszła wraz z wyczekiwaną przeze mnie przerwą obiadową. Wkroczyłam w towarzystwie Angeli do szkolnej kafeterii. Zaraz poczułam na sobie dziesiątki ciekawskich spojrzeń. Oczywiście –  nowa, a na dodatek mieszkająca ze wspaniałymi, wielce tajemniczymi Cullenami. Zignorowałam to i całkowicie obojętna stanęłam w kolejce; zamierzałam wziąć coś lekkiego do zjedzenia i jak najszybciej się stąd ulotnić.
–  Chcesz usiąść z nami czy ze swoim rodzeństwem? –  zapytała mnie Angela. Powędrowałam za jej spojrzeniem i natrafiłam na stolik okupywany przez trzech chłopaków i dwie dziewczyny. Rozpoznałam wśród nich Jessicę.
–  Z wami –  zdecydowałam. –  Jeśli można –  dodałam pośpiesznie. Weber tylko się do mnie uśmiechnęła i podążyła w stronę swoich znajomych. Pośpieszyłam za nią.
W taki sposób poznałam Mike'a, Bena, Erica oraz Lauren. Ta ostatnia popatrzyła na mnie jakoś dziwnie, a ja szybko domyśliłam się o co chodzi. Taki wzrok można napotkać u każdej panny doskonałej, której wydaje się, że jest jakąś miss szkoły, gdy wejdzie się jej w paradę. A teraz ja ściągałam na siebie całą uwagę.
–  Och, Isabel, dlaczego nie usiadłaś z rodziną? –  zaszczebiotała. –  Co chwila tu spoglądają.
Mimo, że nigdy nie zwracałam uwagi na gadanie dziewczyn tego typu, wiedziona ciekawością zerknęłam w stronę stolika Cullenów akurat w chwili, w której Edward spojrzał na mnie. Nasze oczy się spotkały, oboje szybko odwróciliśmy wzrok.
–  Czy ty i Edward coś do siebie czujecie? –  wypaliła znienacka Jessica. Omal nie spadłam z krzesła.
–  Skąd ten pomysł? –  wykrztusiłam.
–  Wszyscy są sparowani, myślałam, że wy… –  zaczęła. W jej głosie pobrzmiewała ulga –  widocznie już domyśliła się, że między mną, a rudzielcem nic nie ma.
–  Źle myślałaś –  postanowiłam zareagować. –  Poza tym mam chłopaka –  dorzuciłam wstając. –  A teraz muszę coś załatwić –  rzuciłam na odchodne widząc, że Jessica otwiera usta by zadać kolejne pytanie. W pośpiechu opuściłam stołówkę, zostawiając moich znajomych całkiem zbitych z tropu; taca nadal stała tam gdzie ją zostawiłam niemal nietknięta.
Z braku lepszych pomysłów, udałam się do sekretariatu wcielić w życie pomysł Angeli. Miałam szczęście –  sekretarka okazała się naprawdę wyrozumiałą kobietą. Już po kilku minutach udało mi się dorwać do jej komputera. Nie tracąc czasu włączyłam internet i wpisałam adres znanej mi przeglądarki; „legendy Quileutów”, wprowadziłam i powierzchownie przejrzałam listę wyników. Kilka z nich przykuło moją uwagę.
Nie zastanawiając się dłużej, wydrukowałam je i włożyłam do torby.

1 komentarz:

  1. ale coz sie zaczelo??? lece dalej;) ciekawi mnir kim jest Bella.

    OdpowiedzUsuń



After We Fall
stories by Nessa