Początek
weekendu powitałam z ulgą. Nie było w tym chyba nic dziwnego; w końcu w
ostatnim tygodniu dowiedziałam się, że mieszkam z rodziną wampirów, a sama mam
stać się w połowie kimś takim jak oni. Innymi słowy – świat stanął na głowie.
Piątek więc była dla mnie niczym wybawienie, bo czy po takich rewelacjach dało
się myśleć o sprawach tak przyziemnych jak szkoła?
Dużymi krokami zbliżało się jednak coś, co
skutecznie miało odwrócić moją uwagę od tych niezwykłych spraw. I bynajmniej
nie były to moje urodziny – wyznaczały one przecież przybliżony termin mojej...
przemiany czy co to tam miało być. Mnie chodziło zaś o rocznicę.
Tak oto nazajutrz wypadała trzecia rocznica
dnia, w którym ja i James zostaliśmy parą. Zaskoczyło mnie trochę, że czas
pędzi tak szybko. Zupełnie zabrakło mi czasu by coś zaplanować, a znając zapał
Alice wolałam nie prosić jej o pomoc. Cieszyłam się jednak – miałam wreszcie
zobaczyć tak bliską mi osobę, a na wymyślanie był jeszcze czas.
Z takim zamiarem wyszłam z domu i w dość
dobrym nastroju udałam się na tył budynku; przysiadłam nad płynąca tam rzeczką.
Było wyjątkowo ciepło jak na tak zachmurzone miasteczko. To tym bardziej
poprawiło mi humor; w końcu tęskniłam za moim upalnym Phoenix; każdy
piękniejszy dzień był dla mnie niczym prezent od losu.
Moja rodzina została w domu. Zbyt dużo słońca
jak dla nich, podobno w jego promieniach zbytnio rzucaliby się w oczy. Nie
miałam okazji tego sprawdzić, a nikt nie był łaskaw mi tego wyjaśnić, więc nie
wiedziałam czy tak jest naprawdę.
Westchnęłam i
zanurzyłam dłoń w chłodnej wodzie. Nie potrafiłam się skupi, zbyt wiele mnie
rozpraszało. Zupełnie nie miałam pojęcia jak zorganizować coś porządnego do
jutra. A zawsze to ja musiałam o tym pamiętać i zorganizować. Zawsze jednam
miałam świadomość, że mam go przy sobie i w każdej chwili mogę szukać u niego
wsparcia. To dodawało mi otuchy, sprawiało, że dawałam sobie radę…
Jakby w odpowiedzi na moje myśli delikatne
wibracje mojej komórki dały mi znać o nadejściu SMSa. Zaintrygowana wyjęłam
telefon i zerknęłam na wyświetlacz. Rozpromieniłam się cała, widząc wiadomość
od Jamesa; nawet tak błahą.
Co robisz?
Myślę, odpisałam krótko. Nie musiałam długo
czekać na kolejną wiadomość. Zdawało się wręcz, że mój chłopak się nudzi i
czatuje przy telefonie.
Znając ciebie do w cichym, ustronnym miejscu.
Dokładnie. Na tyłach domu konkretnie, jest tu
taka urocza rzeczka, posłałam w odpowiedzi. Było to nieco irytujące. Nie
widzieliśmy się tak długo, a on chciał pisać o takich głupotach? Jakież to
typowe.
Wiem. W ślicznej turkusowej sukience, z
włosami spiętymi w kucyk…, wyczytałam w kolejnej wiadomości. Wręcz wytrzeszczyłam
oczy – skąd on mógł to wiedzieć?!
Coś mnie tknęło; pospiesznie zerwałam się na
równe nogi i podejrzliwie rozejrzałam dookoła. Niespodziewanie wrzasnęłam i
odskoczyłam do tyłu jak oparzona, omal nie wpadając do wody.
– Ty serca
nie masz – rzuciłam z wyrzutami do osoby, która wywołała u mnie taka reakcję.
– Mam, nie
mam… Tak się teraz witamy? – zapytał James wyraźnie rozbawione. Miałam ochotę
go za to trzepnąć, ale emocje wzięły górę i już po chwili znalazłam się w jego
ramionach. Uniósł mnie bez największego trudu i tuląc do siebie okręcił wokół
własnej osi. – Ładna okolica – zagadnął, rozglądając się. Odstawił mnie na
ziemię, ale nadal nie wypuszczał ze swoich objęć.
– Jak ty
tutaj trafiłeś? – zapytałam podejrzliwie. Nadal trwałam w niemałym zaskoczeniu
związanym z jego nagłą wizytą, ale nie znaczyło to wcale, że przestałam
kontaktować. Byliśmy dobry kilometr od szosy, a zjazd do mojego obecnego domu
trudno było wypatrzeć w gęstej gęstwinie; nie wytrzymałabym, gdyby się okazało,
że któreś z Cullenów wiedziało o jego planach i zataiło to przede mną.
– Izzy,
trzeba pytać – uśmiechnął się do mnie i musnął wargami moje usta. Z pełną pasją
i uczuciem odwzajemniłam pocałunek; przecież tak za nim tęskniłam…
Szybko
doszłam do siebie gotowa do o I nagle, bez ostrzeżenia puścił mnie i lekko
odepchnął od siebie. Zaskoczył mnie, ale tylko na chwilę; szybko domyśliłam się
o co chodzi. Wyczułam idealny moment by uchylić się przed jego ciosem.
Odskoczyłam na bok uśmiechając się ironicznie.
Nasz udawany pojedynek trwał kilka dobrych
minut. Wyglądało to głównie tak, ze unikałam jego ponawiających się ataków.
Sama nie miałam okazji by zaatakować.
– Dobra,
starczy tego – usłyszałam. Na chwile mnie to rozproszyło. Chwilę za długo.
James wykorzystał moją dekoncentrację i nim się obejrzałam, znalazł się za mną
i unieruchomił mnie, wykręcając mi ręce do tyłu. – Tak swoją drogą to mówiłem
ci dzisiaj, że cię kocham? – szepnął mi do ucha.
Poczułam, ze się rozpływam. Przez wszystko co
się ostatnio działo, nie odczuwałam zbytnio tęsknoty za znajomymi z Phoenix.
Teraz jednak, gdy znalazłam się w jego ramionach poczułam niewysłowioną ulgę,
jak gdyby została wypełniona nie zauważona przeze mnie wcześniej pustka. Teraz
wszystko było na swoim miejscu.
Odwróciłam się w jego kierunku; zwolnił uścisk
umożliwiając mi to. Nasze usta połączyły się ponownie. Wspięłam się na palce i
zarzuciwszy mu ręce na szyję, przywarłam do niego jeszcze mocniej. James objął
mnie w pasie i uniósł nieco dla wygody nas obojga. Pocałunek zaczął robić się
jeszcze bardziej zachłanny i namiętny…
– Nie
przeszkadzam? – odskoczyliśmy od siebie jak oparzeni. Pełna wyrzutów spojrzałam
w złote tęczówki Edwarda. Może i nie czytał mi w myślach, ale umysł mojego
chłopaka stał dla niego otworem. Oczywiste więc było, że doskonale wiedział co
robimy.
– A jak ci
się wydaje? – syknęłam. Miałam ochotę zacisnąć dłonie na jego szyi; może i nie
miało to nic dać, ale ja poczułabym się lepiej. Czy on naprawdę był tak naiwny
by sądzić, że uwierzę w jego przypadkowy spacer do miejsca, w którym byliśmy? –
To jest James Winger – przedstawiłam przesłodzonym głosem, jednocześnie
wskazując na mojego chłopaka. – A to mój przyszywany brat, Edward – dodałam.
James skinął nieznacznie głową i podszedł by
objąć mnie w pasie. Choć żaden z nich nic nie powiedział, wyczuwałam napięcie
miedzy nimi; bezskutecznie potrafiłam domyślić się co też mogło być jego
przyczyną.
– Esme
prosi byście zajrzeli do domu, gdy… znajdziecie chwilę – spojrzał na mnie
wymownie. – Nie chce wam przeszkadzać, ale chciałaby się też przywitać.
Na odchodne rzucił jeszcze krótkie spojrzenie
w stronę domu; podążyłam za jego wzrokiem i zaśmiałam się nerwowo. Zupełnie
wyleciało mi z głowy, że dużo ponad połowę ścian zewnętrznych budynku, zostało
zastąpionych szybami, co dawało doskonały widok na tył budynku zwłaszcza, gdy
przebywało się w salonie. Nie wiedziałam jak inni, ale Alice i Emmett byli
niemalże przyklejeni do szyby, a chochlica, zupełnie nie speszona tym, że
przyłapałam ją na podglądaniu, pomachała mi bezczelnie; nie kryła przy tym
entuzjazmu, co skłoniło mnie do stwierdzenia, że widziała wszystko.
– Chodź,
przedstawię cię – zaproponowałam nieco zażenowana. Chwyciłam Jamesa za rękę i
poczęłam ciągnąć go w stronę domu. – Nadal nie wiem co tutaj robisz –
zagadnęłam po chwili.
– Odwiedzam
cię i wzruszył ramionami. Ponownie chwycił mnie w pasie i uniósł by po chwili
postawić na szczycie schodków, prowadzących na ganek. Sam szybko znalazł się
obok mnie. – A tak poważnie to jestem tutaj ze względu na naszą rocznicę.
– Właśnie
nad tym myślałam – przyznałam szczerze. – W tym roku jakoś nie mogę nic
wymyślić – posmutniałam nieco. James jednak rozpromienił się cały.
– Doskonale
– nie krył entuzjazmu. – Nie waż się nic przygotowywać. W tym roku to ja
wszystkim się zajmę – zastrzegł, przyciągając mnie do siebie. Pocałował mnie
krótko; szybko aczkolwiek niechętne przerwałam pocałunek i wyswobodziwszy się z
jego objęć otworzyłam drzwi i wprowadziłam go do środka.
Każdy zareagował inaczej. Alice zaraz do nas
doskoczyła, Emmett pojawił się równie szybko, prowadząc ze sobą wyraźnie
znudzoną Rosalie. Blondynka odnosiła się do mnie dużo cieplej, odkąd udało jej
się zasiać we mnie ziarenko niepewności; nie mogłam jednak powiedzieć byśmy
były przyjaciółkami. Jasper z wiadomych powodów trzymał się na uboczu. O dziwo
Edward poszedł w jego ślady; jedynie co jakiś czas rzucał w naszym kierunku
ponure spojrzenia. Esme i Carlisle podeszli się po prostu przywitać.
Trwało to dłuższą chwilę, ale w końcu udało mi
się uwolnić siebie i Jamesa od rozgadanej Alice. Zaciągnęłam go prosto do
mojego pokoju, z dala od nadpobudliwego chochlika, którego pytania stawały cię
co raz bardziej intymniejsze. Nie miałam wątpliwości, że Emmett nie miał nic
przeciwko temu, byśmy na nie odpowiedzieli.
– Bezpośrednia
dziewczyna –zauważył pogodnie mój chłopak, ostrożnie dobierając słowa nadające
się na określenie mojej siostry. Usłyszałam cichy chichot Alice; James nie był
w stanie go dosłyszeć, ale ja jak najbardziej tak. Nawet jeśli do mojej
przemiany pozostał jeszcze czas, moje zmysły były nieco wyostrzone już teraz.
Zdążyłam się już do tego przyzwyczaić, ale i tak czułam się dziwnie.
– Tak,
Alice jest wyjątkowa – potwierdziłam, siadając na łóżku. Uśmiechnęłam się i
zachęcająco poklepałam miejsce obok siebie. Długo nie musiałam prosić – zaraz
przysiadł koło mnie. – Nawet nie wiesz jak bardzo mi ciebie brakowało –
wyszeptałam, układając głowę na jego ramieniu.
– Mogę
powiedzieć to samo – zamruczał, dotykając mojego policzka. Zadrżałam; zwykle
tak na mnie nie działał, ale zdążyłam się już przyzwyczaić do takich gestów.
Nim się obejrzałam, wylądowałam na plecach. On
znalazł się na mnie, trzymając ręce na moich ramionach, co miało uniemożliwi mi
wstanie. Czułam, że jako przyszły dhampir (zdążyłam oswoić się z tą myślą),
byłabym w stanie z łatwością się uwolnić, ale nie chciałam. Nie miałam nic
przeciwko takiemu stanowi rzeczy.
– Stęskniłem
się – nachylił się nade mną i musnął moje wargi swoimi. Przymknęłam oczy,
rozkoszując się szczęściem rozlewającym się po moim ciele.
– A jak
Melinda? – zapytałam po chwili. Rozkoszowałam się obecnością jej brata, ale nie
mogłam przecież zapomnieć o mojej długo nie widzianej najlepszej przyjaciółce.
– Musimy
rozmawiać o mojej siostrze? – jęknął, unosząc jednał brew do góry. Spojrzałam
na niego wyczekująco; jak zwykle postawiłam na swoim. – Dobra. Zrzędzi i
narzeka, ledwo ją powstrzymałem od przyjechania tutaj ze mną – wyrecytował.
Rozszerzyłam oczy w geście zaskoczenia, zła, że uniemożliwił mi spotkanie z
długo niewidzianą przyjaciółką. Zanim jednak zdążyłam cokolwiek powiedzieć,
pośpieszył mi z wyjaśnieniami. – To ma być nasz weekend, Izzy. Nasza rocznica i
nasz czas. A właśnie…
Zszedł ze mnie i podążył do zostawionego przy
drzwiach plecaka. Wyjął z niego dość duże ozdobne pudełko i wręczył mi je.
– Miło by
było, gdybyś włożyła to na naszą rocznicę. Uznajmy to… za część prezentu. Mel
pomagała wybierać, ja się na tym nie znam – uśmiechnął się nieco zażenowany. –
Nie otwieraj! – zaprotestował widząc, że podważam palcami wieczko. Spojrzałam
na niego zbita z tropu. – Chciałbym by wszystko było niespodzianką – poprosił.
Od dziecka nienawidziłam tajemnic, a co za tym
idzie – niespodzianek. Widząc jednak jak bardzo James się stara powstrzymałam
się od zajrzenia do środka i domknąwszy pudełko wstałam, podeszłam do szafy i schowałam
prezent na jej dnie, by mnie nie kusił. Zamknęłam ją i spojrzałam na chłopaka
wzrokiem mówiącym „może by?”. Podszedł tylko do mnie i mocno przytulił.
A ja poczułam się naprawdę bezpieczna.
To było właśnie coś, czego mi ostatnio
brakowało. Poczucie bezpieczeństwa. Świadomość, że jest ktoś, kto naprawdę mnie
kocha. Nie czułam niczego podobnego otoczona kłamstwami, tajemnicami i istotami
z legend, które przez zwykły przypadek mogły mnie zabić – wystarczyła
przykładowo jedna kropla krwi.
Poczułam nieodparta chęć opowiedzenia Jamesowi
o wszystkim co się stało. O tym kim są Cullenowie, Quilauci… kim sama miałam
się stać. Wiedziałam, po prostu wiedziałam, że by mnie zrozumiał, nie odtrącił.
Ale nie mogłam tego zrobić. Nie mogłam skazać – a ja nie chciałam wybierać za
niego. Zwłaszcza, ze Volturi nie mieli być moimi dobrymi znajomymi i na pewno
nie mieli ułaskawić kogoś, kto jest mi tak bliski.
– Coś cię
martwi, Izz? – zaniepokoił się James. Oczywiście zauważył, że zmarkotniałam.
Pokręciłam tylko głową i pozbywszy się smętnych myśli, uśmiechnęłam się.
– To nic
takiego – zapewniłam. – Kocham cię… – wyszeptałam po chwili. Przejechał dłoniak
po mich włosach i przytulił jeszcze mocniej.
– Jutrzejszy
wieczór będzie wspaniały – oznajmił mi.– Wiem, że niezbyt znam się na
romantycznych wieczorach i że to twoja działka, ale zaufaj mi.
Przymknęłam
oczy słuchając jego słów; tego ciepła w jego głosie, uczucia… Co mogłam zrobić?
Zaufałam.
I to był błąd.
blad? no chwila nie mow ze James cos zrobi Belli... polubilam go..
OdpowiedzUsuńnawet miakan nadzieje ze beda razem
www.czarnekrolestwo.blog.pl
zapraszam