– No… Izzy nie daj się prosić
– powiedział James nachylając się do mnie, jakby chcąc złożyć na moich ustach
kolejny pocałunek.
Zachichotałam,
nawet zadowolona takim stanem rzeczy, ale zaraz stanowczo odepchnęłam go na
bok. Nie miało to żadnego związku z nim – był uroczy, przystojny i cały
mój. Ja po prostu chciałam pożyć trochę dłużej, niż te naście lat.
– Po pierwsze,
patrz na drogę, kochanie – poprosiłam. – A po drugie, nie mam ochoty na tę
imprezę. Chce mi się spać.
W jego
ciemne oczy wkradł się smutek, zaraz jednak na powrót się rozpogodził –
wiedziałam o tym, bo nadal uparcie łamał wszystkie zasady bezpieczeństwa,
spoglądając przez przednią szybę jedynie kątem oka. Całą uwagę skupiał na mnie,
co również było miłe, choć z wiadomych powodów miałam pewne zastrzeżenia.
James wcale
nie zauważał mojej lekko podirytowanej miny – może nie chciał, a może po
prostu byłam zbyt mało przekonująca. Prawdopodobnie jedno i drugie.
– To ja
wpadnę do ciebie i spędzimy ten wieczór razem. Mel będzie niepocieszona,
ale jakoś to przeżyje – zaproponował, skręcając w kolejną uliczkę. Byliśmy
już niedaleko mojego domu.
Odgarnęłam z czoła
niesforny kosmyk włosów, ledwo powstrzymując uśmiech. Perspektywa spędzenia
wieczoru z Jamesem bardzo mi odpowiadała. Wiedziałam, że zawiodę jego
siostrę i swoją najlepszą przyjaciółkę zarazem, ale byłam pewna, że ona to
zrozumie. Nasze wspólne relacje były na tyle dobrze, że mój związek z jej
starszym bratem wcale Melindzie nie ciążył.
Nie miałam
ochoty na żadną imprezę. Od rana czułam się jakoś dziwnie; wszystko dochodziło
do mnie jak zza jakiejś grubej szyby, przytłumione i zamazane. Byłam
pewna, że nie jest to początek żadnej choroby – prawie nigdy nie chorowałam, bo
w końcu trudno złapać coś w tak gorącym mieście jak Phoenix. To było
bardziej coś w rodzaju nieuzasadnionego niepokoju, poczucia zagrożenia…
Tak, to
dobre określenie.
– Co się
tam dzieje? – zaniepokojony głos mojego chłopaka wyrwał mnie z zamyślenia.
Spojrzałam
przed siebie, dostrzegając znajome budynki z którymi sąsiadowałam – byliśmy
już prawie koło mojego domu. Zresztą nie my jedni – ku mojemu zdziwieniu i przerażeniu,
na podjeździe i ulicy dostrzegłam kilka charakterystycznych pojazdów
pogotowia, straży pożarnej i policji.
Zupełnie
machinalnie wymieniłam z Jamesem znaczące spojrzenia. Chłopak zrozumiał
mnie bez słów, z piskiem opon hamując na poboczu; wyleciałam z auta jak
burza, mając wrażenie, jakbym nagle znalazła się w jednym z tych
głupich koszmarów, kiedy staram się biec jak najszybciej, a nogi nie daj
mi właściwego oparcia. Zdecydowanie zbyt wolno pokonałam kilka metrów,
dzielących mnie od zbiegowiska, próbując zrozumieć skąd bierze się wrażenie, że
w powietrzu jest zbyt mało tlenu – dosłownie się dusiłam.
– Co się
stało?! – Zaczepiłam pierwszego z brzegu funkcjonariusza. Odwrócił się w moją
stronę; jego twarz była całkowicie wyprana z emocji. – Mieszkam tutaj –
ponagliłam, próbując dostrzec dom, mimo zasłaniającego mi widok wozu
strażackiego. -
Isabel
Swan? – zapytał powoli, niemalże ze współczuciem.
Kiwnęłam
głową, coraz bardziej niecierpliwa. Serce na przemian to waliło mi jak
oszalałe, to znów zamierało na chwilę – mężczyzna wydawał się odpowiedzieć
dopiero po godzinie, a nie zaledwie kilku sekundach.
– Nie
jesteśmy pewni przyczyny, ale wybuchnął pożar – wyjaśnił, w swoim
mniemaniu pewnie kojącym głosem. – Przykro mi, ale niestety nikomu nie udało
się uratować.
Czy mówił
coś jeszcze? Nie byłam pewna – już na przyswojenie tych informacji
potrzebowałam zdecydowanie więcej czasu, niż normalnie. Mój umysł uparcie
bronił się przed prawdą, ale jej po prostu nie dało się uniknąć; nie był to też
sen z którego mogłabym się w tym momencie obudzić, by przekonać się,
że w rzeczywistości wszystko jest w porządku.
Osłabienie
przybrało na sile, podobnie wszechogarniające otępienie, które odczuwałam cały
dzień. Poczucie niepokoju zostało wyparte, przez niedowierzanie i rozdzierający
ból, który wypełnił moją klatkę piersiową, sięgając serca.
Poczułam
jeszcze tylko, że James mnie łapie, a chwilę później wpadłam w ciemną
otchłań, która wisiała nade mną przez cały dzisiejszy dzień.
Jej, w końcu dotarłam to początku :D Fiuuu dużo tego natrzaskałaś. Pierwotnie chciałam zacząć od ostatniego fanfiction (ten, który piszesz teraz), ale zachęcił mnie epilog z poprzedniego, chętnie też przeczytam ten poprawiany. Męcząc się wybierając, ostatecznie zdecydowałam, że zacznę czytać odtąd. Czy przed tym poprawianym, masz jeszcze jakąś historię? Bo chętnie zacznę od samego początku :)
OdpowiedzUsuńZwierzak
obczaj-ten-motyw.blog.onet.pl
Hej, Aleś mnie zaskoczyła.
OdpowiedzUsuńNa dzień dobry Bella ma chłopaka....i jest niem jeszcze James....i jest on....dobry (przynajmniej póki co się taki zdaje)
Strasznie współczuję Isabelli....tak nagle stracić rodziców...to straszne.
Zabieram się za czytanie reszty i zapraszam do mnie na :
edward-bella-unending-love-story.blog.onet.pl
http://bell-edward-ty-widzisz-mojadusze.blog.pl/
Bell 93
pierwszy plus. Bella ma chlopaka! to juz jakos ja ozywia;) poza tym masz ciekawy styl i bogate slownictwo. fajnie sie czyta,;)
OdpowiedzUsuńwww.czarnekrolestwo.blog.pl