Pięćdziesiąt trzy.
Pustka
Czułam się jak we śnie, choć
może najodpowiedniejszym określeniem byłby koszmar.
Biegłam, ale równie dobrze mogłabym stać w miejscu; pewnie nawet nie
zauważyłabym różnicy, tak bardzo oszołomiona, że każdy kolejny krok zaczynał
jawić mi się niczym równie nierealny, co i scena, która rozgrywała
się na moich oczach. Chciałam krzyknąć, jednak z jakiegoś powodu
milczałam, tak oszołomiona, jak nigdy dotąd, choć nie sądziłam, że to w ogóle
możliwe.
Wszystko
działo się bardzo szybko, ale mnie wydawało się ciągnąć w nieskończoność.
Zwierzęcy wrzask, który wydał z siebie Oliver, wydawał się tłumaczyć
wszystko, jednak ja nadal naiwnie wierzyłam w to, że coś pomyliłam i to
tak naprawdę nic nie znaczy. W głowie mi wirowało, jednak z jakiegoś
powodu nadal nie byłam w stanie stracić przytomności, nawet pomimo tego,
że chyba właśnie takiej reakcji organizmu oczekiwałam. Nawet nie jestem pewna w którym
momencie bez zastanowienia przekazałam Nessie Alec’owi, tym samym obdarzając go
zdecydowanie większym kredytem zaufania, aniżeli kiedykolwiek przyszłoby mi do
głowy. Poruszyłam się jak w transie, przez co samej sobie nie potrafiłam
zaufać w stopniu wystarczającym, by zajmować się córką, jednoczesne jednak
towarzyszył mi wewnętrzny opór, który podpowiadał mi, że ufając któremukolwiek
z Volturi – tych, którzy z sobie tylko znanych powodów uznali mnie i moją
rodzinę za wrogów – aż proszę się o to, by zacząć swoich decyzji żałować.
Wytrącona z równowagi,
najzwyczajniej w świecie kazałam własnemu instynktowi się zamknąć.
Moje
spojrzenie powędrowały wprost na znajomą postać, klęczącą tuż u stóp
schodów. Oliver był zwrócony do mnie plecami, tak, że widziałam wyłącznie jego
zmierzwione, jasne włosy i dziwnie drżące ramiona. Początkowo spróbowałam
nawet samą siebie przekonać, że to ja się trzęsę, jednak prawie natychmiast
odrzuciłam od siebie tę myśl, dochodząc do wniosku, że oszukiwanie samej siebie
nie ma sensu. Czułam, że coś we mnie narasta, dosłownie rozrywając mnie na
kawałeczki, ale uparcie zmuszałam się do zachowania przynajmniej złudnego
spokoju, w duchu powtarzając sobie, że to nie pora i miejsce, żeby
pozwalać sobie na rozpacz. W ostatnim czasie tak często miałam wrażenie,
że właśnie rozpadam się na kawałeczki, że chyba już do perfekcji
opanowałam ignorowanie tego stanu, a przynajmniej
odsuwanie go gdzieś na bok. Ta nowa umiejętność odcinania się od jakichkolwiek
emocji zdecydowanie nie była czymś z czego byłam dumna, wręcz wzbudzając
we mnie przerażenie, jednak ten jeden raz musiałam ją wykorzystać, żeby nie
popaść w obłęd.
Zostawiłam
Aleca i Renesmee gdzieś za sobą, bez zastanowienia wyprzedzając ich i w pośpiechu
dopadając do mojego najlepszego przyjaciela. Nie zareagował, kiedy
wypowiedziałam jego imię, aż sama zaczęłam wątpić w to, czy przypadkiem głos
nie odmówił mi posłuszeństwa. Wiedziałam, że moje wargi się poruszają, jednak
już nie miałam pewności, czy cokolwiek mówię… i czy to ma jakikolwiek
sens.
Nie
spojrzał na mnie, a tym bardziej nie dał po sobie znać, że mnie widzi.
Wciąż klęczał na zimnej posadzce, otoczony drewnianymi kawałkami i tym, co
zostało z barierki schodów, która została zniszczona podczas walki. Gdzieś
na piętrze dogasało ognisko, a kłęby szarego i fioletowego dymu
stopniowo wypełniały zarówno korytarz, jak i przedsionek, jak nic
zamierzając rozprzestrzenić się jeszcze dalej. Czułam, że musimy uciekać, a wampirza
część mojej natury tym bardziej stanowczo nalegała na natychmiastową ewakuację,
tym bardziej, że płomienie zagrażały również Renesmee. Ryzyko pożaru było
realne i bardzo, ale to bardzo prawdopodobne, nie sądziłam jednak, żeby na
Oliverze zrobiło to jakieś szczególne wrażenie. Jakaś część mnie pragnęła nim
potrząsnąć, ostatecznie jednak nie zdobyłam się na to, zbyt otępiała i oszołomiona,
żeby zdecydować się na aż taki wysiłek.
Nerwowo
zacisnęłam dłonie w pięści, zaraz jednak rozluźniłam uścisk. Nie
potrafiłam jednoznacznie opisać tego, jak się czułam, ale to w tamtej
chwili i tak nie miało znaczenia. Pustka, która mnie wypełniała, była
wszystkim, co tak naprawdę miałam, być może dlatego, że jakaś część mnie nadal
broniła się przed prawdą. Kto wie, to równie dobrze mogło być jakąś odmianą
szoku, choć i to nie miało dla mnie większego znaczenia, tak odległe, jak
i ja sama – a także ból, który powinien był nadejść, ale z jakiegoś
powodu nadal nie znalazł do mnie drogi. Gdyby było inaczej, najpewniej mięśnie
już dawno odmówiłyby mi posłuszeństwa, a ja opadłabym na kolana tuż obok
Olivera, porażona nieopisanym wręcz cierpieniem. Gdyby wszystko było na swoim
miejscu, mogłabym płakać i stopniowo pogrążać się w rozpaczy, a jednak
mimo upływu kolejnych sekund tego nie robiłam.
Miałam
wrażenie, że minęła cała wieczność, zanim zdecydowałam się nie tylko podejść
bliżej, ale przede wszystkim spojrzeć na drobną, wiotką postać, którą Oliver
trzymał w ramionach. Izadora wyglądała jakby spała, a może raczej
odniosłabym takie wrażenie, gdyby nie to, jak bardzo bezbronna i krucha
wydawała mi się w tamtym momencie. Dosłownie zastygłam w bezruchu,
czując się trochę tak, jakbym patrzyła w lustro, bo iluzja, którą
roztaczała wokół siebie moja siostra, zmieniając swój wygląd według uznania,
zniknęła. Gdybym nadal miała jakiekolwiek wątpliwości, czy była ze mną szczera,
kiedy spotkałyśmy się po raz pierwszy, rozmawiając o jej pochodzeniu i zdolnościach,
wszelakie zniknęłyby w tamtej właśnie chwili – bo patrząc na nią
wiedziałam, że ta z jej twarzy jest prawdziwa, tym bardziej, że Dora już
nie była w stanie utrzymać swoich zdolności, nagle przypominając mi
szmacianą laleczkę albo marionetkę, której ktoś poprzecinał utrzymujące ją
dotychczas w pionie sznurki.
Widziałam i czułam
krew, jednak ta nie robiła na mnie żadnego znaczenia. Również Oliver po prostu
klęczał, tuląc Izadorę do siebie i miarowo kołysząc się w przód i w tył,
w przód i w tył… Coś w metodyczności jego ruchów sprawiło, że
poczułam się tak, jakby niewidzialne palce ścisnęły mnie za gardło, odbierając
oddech i zdolność odezwania się chociażby słowem. Tak zresztą było lepiej,
bo i tak nie istniały słowa, które mogłabym powiedzieć – tym bardziej, że
jakaś część mnie nadal nie rozumiała… nie chciała zrozumieć i…
– Ollie… –
Mój głos zabrzmiał dziwnie matowo, poza tym był niewiele głośniejszy od
szelestu opadających liści.
Wampir
wzdrygnął się, co najmniej tak, jakbym go uderzyła, jednak mimo moich obaw ani
mnie nie zignorował, ani nie rzucił się do gardła. W zamian bardzo powoli
uniósł głowę, chyba po raz pierwszy od dłuższego czasu odrywając wzrok od
bladej twarzy Izadory i przenosząc spojrzenie na mnie…
A ja
dosłownie zamarłam, bo nigdy dotąd nie widziałam go… takim.
W tamtej
chwili z powodzeniem mogłabym patrzeć na dwie bezkresne, czarne dziury.
Jego tęczówki pociemniały tak bardzo, że wydawało się wręcz nieprawdopodobnym,
że pod wpływem nieopisanego wręcz bólu i głodu
był w stanie spokojnie siedzieć w miejscu, zamiast bez zastanowienia
rzucić się do ataku. W tamtej chwili z łatwością mogłam wyobrazić
sobie, jak wychodzi na ulice miasteczka i rozpoczyna rzeź, pozwalając, żeby brukowane uliczki spłynęły
krwią. To była strasz, ale nade wszystko realna wizja – tak prawdziwa, jak i nieopisane
wręcz szaleństwo i pustka, bijąca od jego spojrzenia.
Kiedy się
odezwał, jego głos brzmiał tak beznamiętnie i mechanicznie, że momentalnie
zapragnęłam zniknąć mu z oczu.
–
Wiedziałaś?
To było
tylko jedno pytanie, ale wystarczyło, żeby skutecznie wytrącić mnie z równowagi.
Otworzyłam i zaraz zamknęłam usta, gorączkowo szukając odpowiedni, ale nie
będąc w stanie znaleźć niczego, co choć po części byłoby właściwe. Nigdy wcześniej
nie czułam się w taki sposób, równocześnie pustka i bliska rozpadnięcia
się na miliony kawałeczków jednocześnie. Nie sądziłam nawet, że coś takiego
jest możliwe, a jednak…
W tamtej
chwili chciałam umrzeć. Przez kilka przejmujących sekund naprawdę chciałam
zamienić się Izadorą miejscami, byleby tylko zakończyć to szaleństwo. Jak
zresztą inaczej mogłabym określić tę sytuację – jakże niedorzeczną,
nieprawdopodobną i zdecydowanie nie mającą racji bytu…?
To nie
powinno się wydarzyć. Nie powinno, a już na pewno ja nie powinnam przyjąć
tego w tak nienaturalnie spokojny sposób, a jednak…
– Nie wiem –
powiedziałam pierwsze, co przyszło mi do głowy i jakimś cudem przeszło
przez usta. Poczułam pieczenie pod powiekami i w oszołomieniu
uprzytomniłam sobie, że jednak jestem w stanie płakać. Przynajmniej to
jedno wydało mi się dobre, choć jednocześnie zdawałam sobie sprawę, że to o wiele
za mało, żebym mogła poczuć się dobrze. – Może… Izadora czasami mówiła takie
rzeczy, że chyba wolałam ich nie rozumieć – wyszeptałam, bezwiednie sięgając pamięcią
wstecz.
Nie byłam
pewna, dlaczego wróciło do mnie właśnie to konkretne wspomnienie, fakt faktem
jednak, że jak na zawołanie przypomniałam sobie naszą rozmowę o przeznaczeniu
– na krótko przez porwaniem Renesmee i całym tym chaosem, który po raz
kolejny wywrócił nasze dotychczasowe życie do góry nogami. Już wtedy coś w słowach
siostry wydało mi się niepokojące, jednak teraz… Teraz patrzyłam na to zupełnie
inaczej, tak jak i na wiele innych jej zachowań, gestów i słów w ostatnim
czasie. Nie potrafiłam tego opisać, jednak miałam wrażenie, że przez cały ten
czas niemal na każdym kroku miałam zwiastuny nadchodzącego nieszczęścia – i że
mogłam temu zapobiec, gdybym tylko zrozumiała.
Z tym,
że zrozumienie przyszło za późno.
Za późno…
Obraz na
ułamek sekundy zamazał mi się przed oczami, więc zamrugałam pośpiesznie,
próbując za wszelką cenę zwalczyć słabość. Z pewnym opóźnieniem
uprzytomniłam sobie, że Oliver już nie patrzy na mnie, na powrót skoncentrowany
na Izadorze. Jego usta raz po raz muskały bladą skórę dziewczyny, co wyglądało
tak, jakby obdarowywał ją tysiącami pocałunków, z tą tylko różnicą, że normalne
pocałunki nie zostawały przywodzących na myśl półksiężyce, wciąż jeszcze
krwawiących śladów ugryzień. Coś w tym widoku mną wstrząsnęło, jednak
zamiast natychmiast odepchnąć Olivera od siostry, po prostu na niego patrzyłam,
dopiero po chwili znajdując w sobie dość energii, by dotknąć jego
ramienia.
– Przestań,
Ollie… – szepnęłam i zaraz odchrząknęłam, bo mój głos zabrzmiał co
najmniej żałośnie. – Przestań!
Nawet na
mnie nie spojrzał. Zaniepokojona, błyskawicznie doskoczyłam do niego i chwyciwszy
go za ramiona, szarpnięciem zmusiłam do tego, żeby na mnie spojrzał. Wiotkie
ciało Izadory wyślizgnęło mu się z objęć, niemal z gracją opadając z powrotem
na posadzkę, jednak nawet to działo się jakby poza mną, odległe i pozbawione
znaczenia.
Oliver
warknął i dosłownie skoczył w moją stronę. Gdzieś jakby z oddali
doszedł mnie krzyk wystraszonej Nessie, jednak prawie nie byłam tego świadoma.
Skrzywiłam się mimowolnie, kiedy plecami wylądowałam na zimnej posadzce, dość
boleśnie uderzając nań tyłem głowy, ale nawet to nie powstrzymało mnie przed
spojrzeniem wprost w zagniewane, pałające czymś bliżej nieokreślonym
tęczówki Olivera.
– Przestań –
powtórzyłam po raz kolejny, tym razem mając na myśli coś więcej, aniżeli jego
zachowanie względem Izadory.
– Nie mogę –
odpowiedział równie cicho, ale jego głos zabrzmiał o wiele bardziej
ludzku, choć bez wątpienia kosztowało go to mnóstwo wysiłku. Spoglądał na mnie
rozszerzonymi do granic możliwości oczami i wiedziałam, że jest
zrozpaczony. Emocje stopniowo przejmowały kontrolę, przysłaniając wszystko inne
i sprawiając, że już nawet Oliver nie potrafił bronić się przed bólem,
który raz po raz atakowało nas oboje. – Jak mógłbym, kiedy…?
– Izadora
by tego nie chciała.
Nie byłam
pewna, co tak naprawdę miałam na myśli, kiedy zdecydowałam się wypowiedzieć te
słowa, jednak to w gruncie rzeczy nie miało znaczenia. Oliver zamarł, a potem
– po chwili tak nieznośnie długiej, że chyba zdążyłam już nawet zwątpić w to,
że chłopak tak po prostu mnie puści – zsunął się ze mnie i z cichym jękiem
osunął się na posadzkę.
Spojrzałam
na niego z wahaniem, nie od razu decydując się na to, by choć spróbować
się podnieść. Chciałam zrobić cokolwiek, żeby go pocieszyć – objąć go,
przytulić i zapewnić, że wszystko będzie w porządku – jednak nie
potrafiłam się na to zdobyć. Te słowa i tak brzmiałyby pusto, tak odległe
i pozbawione sensu, że nie byłyby w stanie przejść mi przez usta. To
były wyłącznie wierutne kłamstwa, nie mające żadnego związku z rzeczywistością
i mogące co najwyżej ranić, a już zwłaszcza jego, choć do tej pory
tak naprawdę nie zdawałam sobie sprawy z uczucia, którym mój najlepszy
przyjaciel obdarował moją siostrę.
Nie
rozumiałam, gdzie to wszystko miało sens i chyba nie chciałam tego
zrozumieć. Po śmierci Melindy i Jamesa chyba powinnam była przyzwyczaić
się do bólu straty, jednak moje ciało najwyraźniej jeszcze nie zdawało sobie z tego
sprawy, dopiero zamierzając otworzyć się na ból, który powinnam czuć – i który
wkrótce miał przysłonić wszystko inne. Jeszcze kilka miesięcy temu nawet nie
wzięłabym pod uwagę tego, że kiedykolwiek nadejdzie taki dzień – i taki
ból, tym bardziej, że Izadora była mi obca…
Zabawne, bo
bolało bardziej niż wtedy, kiedy – jednego po drugim – traciłam tych, których
miałam okazję kochać niemal całe ludzkie życie.
– Izadory
już nie ma – padło w odpowiedzi i te słowa niejako przypieczętowały
wszystko. Sam Oliver wydał z siebie cichy okrzyk, zupełnie jakby wypowiedzenie
tego stwierdzenia na głos w pełni uzmysłowiło mu sens cierpienia, które
odczuwał i jego własnego zachowania. – Ona nie… Ona wiedziała – powiedział
po chwili, jednak miałam wrażenie, że te słowa nie są przeznaczone dla mnie. –
Sądzę , że wiedziała przez cały ten czas…
Nie
odpowiedziałam, on zresztą tego nie oczekiwał. Kiedy powoli usiadłam i skoncentrowałam
na nim wzrok, przekonałam się, że wciąż praktycznie na wpół leżał na posadzce,
kuląc się i raz po raz przeczesując jasne włosy palcami, tak gwałtownymi
ruchami, jakby zamierzał zacząć wyrywać je garściami. Uparcie unikał mojego
spojrzenia, znów zachowując się tak, jakby nikogo przy nim nie było, co samo w sobie
wydało mi się przerażające, choć jednocześnie zdawałam sobie sprawę z tego,
że to dopiero początek. Nie byłam pewna, skąd to wrażenie, ale czułam, że
jeszcze nie poznałam, czym tak naprawdę jest pełnia strachu – i że prędzej
czy później będę miała okazję, żeby to nadrobić.
Miałam
wrażenie, że czas stanął w miejscu albo ciągnął się w nieskończoność,
choć w rzeczywistości musiało minąć kilka zaledwie minut… Albo kwadrans.
Poczucie czasu było mi obce, zwłaszcza odkąd stałam się nieśmiertelne i w pełni uprzytomniłam
sobie, co to znaczy mieć przed sobą perspektywę wieczności, jednak kiedy
pomyślałam o tym w tamtej chwili, na ułamek sekundy dosłownie
zabrakło mi tchu. Skoro ten ból był tak silny i realny teraz, zaledwie
chwilę po tym, jak…
Nie
potrafiłam dokończyć tej myśli. Ale skoro już teraz było tak źle, jak mogłabym
liczyć na to, że z czasem będzie lepiej?
Patrząc na
Olivera nie potrafiłam sobie wyobrazić, żeby mogło być choć trochę lepiej.
– Ollie,
kochanie… – Nie byłam pewna, co takiego sobie myślałam, kiedy po raz kolejny zdecydowałam
się zwrócić na siebie jego uwagę, jak zresztą przewidziałam, tym razem nawet na
mnie nie spojrzał. – Ja wiem, jak to zabrzmi, ale… musimy stąd iść. Tutaj robi
się niebezpiecznie – powiedziałam cicho, siląc się na łagodność o którą
nigdy nawet bym się nie podejrzewała. – Ogień…
– Co mi po
ogniu? – przerwał mi chyba całkowicie bezwiednie; dalej na mnie nie patrzył,
ale przynajmniej zdecydował się odpowiedzieć. – Ogień jej nie uratował, tak jak
zresztą i ja.
– Nie
zrobiłeś niczego o co powinieneś się teraz obwiniać – zaoponowałam
natychmiast, wyczuwając do czego zmierzał. – Oliver…
Potrząsnął
głową.
– Mam ją
tutaj zostawić, Isabel?
Bardzo
rzadko używał mojego pełnego imienia, nigdy zresztą nie słyszałam, by zwracał
się do kogokolwiek tak oficjalnym, wypranym z jakichkolwiek emocji tonem.
Patrzyłam na niego i nie mogłam pozbyć się przerażającego wręcz wrażenia,
że właśnie byłam świadkiem śmierci nie jednej, ale dwóch osób, które kochałam…
Bo Oliver
wyglądał tak, jakby był martwy.
Definitywnie
martwy.
– Nie
powiedziałam tego – zapewniłam go pośpiesznie, choć właściwie sama nie byłam pewna,
czego tak naprawdę chciałam. Nie wyobrażałam sobie zostawienia siostry w tym
miejscu, ale z drugiej strony… Miałam pozwolić na to, żeby Oliver katował
się jeszcze bardziej, decydując się gdziekolwiek przenieś ją… przenieść jej…
jej ciało…? – Oliver…
– Zabierz
stąd Nessie, Bello – przerwał mi spokojnie. Ten nagły spokój zaskoczył mnie
jeszcze bardziej niż czysta rozpacz i wcześniejszy gniew. Wciąż nie
nadążałam za zmiennymi nastrojami wampirów, jednak w przypadku Olivera to
było coś więcej i byłam tego świadoma. Nagle już po prostu siedział,
całkowicie rozluźniony i tak spokojny, że coś w jego postawie
momentalnie przyprawiło mnie o dreszcze. – Nie powinna tutaj być. Nie
powinna tego oglądać… – Urwał i nareszcie spojrzał na mnie. – O to
chodziło, prawda? O to, żeby ją stąd zabrać. Skoro jest z tobą,
możesz to zakończyć.
Oczywiście
miał rację, choć do tej pory nawet przez myśl mi nie przeszło, co oznacza
uwolnienie Nessie. Teraz wystarczyło tylko, żebym poinformowała wszystkich, że
już jest po sprawie – że zabrałam córkę i możemy się stąd wynosić.
Przecież doskonale zdawałam sobie sprawę z tego, że przynajmniej
tymczasowo traciłam czas, tym samym aż prosząc się o kolejną tragedię. Mogłam
tylko zgadywać, co takiego działo się w lesie, gdzie stworzone przez Aro
wampiry oraz moja rodzina próbowali trzymać na dystans Kajusza i jego
świtę. Być może za kilka następnych minut ani ja, ani Nessie nie miałyśmy mieć
gdzie wracać…
Wcześniej
tak naprawdę nie brałam takiej możliwości pod uwagę, jednak patrząc na
bezwładną Izadorę w końcu dotarło do mnie, jakie to było proste. Każde
życie – nawet egzystencja nieśmiertelnego – było o wiele bardziej kruche niż
mogłoby się wydawać. Było niczym dar, który otrzymywaliśmy i który z równym
powodzeniem mogliśmy stracić, i to na dodatek za sprawą jednej jedynej
decyzji, jednego błędu.
W ułamku
sekundy. Z jednym uderzeniem serca.
Na chwilę
zabrakło mi tchu i byłam już w stanie wyłącznie siedzieć, tępo
wpatrując się w Olivera. Czułam łzy, które spływały mi po policzkach, skapując
z brody i mocząc ubranie, ale prawie nie byłam tego świadoma. Ten ból
był we mnie, zadając katusze i z każdą kolejną sekundą przybierając na
sile, a jednak ja nadal czułam się pusta.
Po prostu
pusta.
– Pójdę –
obiecałam pod wpływem impulsu. Oliver krótko skinął głową, chociaż nie miałam
pewności, czy w ogóle rozumiał, co takiego do niego mówiłam. – Pójdę, ale…
Ollie?
– Tak,
Bello? – Coś w moim głosie musiało przekonać go do tego, żeby jednak na
mnie spojrzał. Przez ułamek sekundy jego spojrzenie wydawało się naprawdę
świadome, niemal bystre.
Dziwnie
przygnębiona, zmusiłam się do tego, żeby dokończyć:
– Nie
zrobisz nic głupiego, prawda Ollie? – zaniepokoiłam się. – Mam na myśli…
Zobaczymy się za kilka godzin? – Mimo wszystko zabrzmiało to jak pytanie.
–
Oczywiście – odpowiedział ze spokojem i rozmysłem, które powinny były w równym
stopniu mnie zaskoczyć, co i wydać się szczere, ja jednak czułam, że to
nie jest takie proste.
Kłamiesz, Ollie, pomyślałam, jednak nie
wypowiedziałam tych słów na głos, być może bojąc się tego, że dopiero wtedy
okażą się prawdziwe. Nie chciałam tego, tak jak i nie potrafiłam sobie
wyobrazić, co takiego wydarzy się w tym miejscu, kiedy Renesmee, Alec i ja
już stąd wyjdziemy.
Poruszając
się prawie jak w transie, ostrożnie dźwignęłam się na nogi. Trzęsłam się
cała, a jednak jakimś cudem nie upadłam, bez trudu utrzymując się w pionie.
– Pamiętaj,
że cię kocham – po prosiłam, ostrożnie dobierając słowa. – Zawsze cię kochałam.
Jak brata.
– Ja ciebie
też, Izzy – zapewnił mnie. – Ja ciebie też…
Jego słowa
wciąż mi towarzyszyły, kiedy ostrożnie wycofałam się, zmuszając go do tego, by
jednak zostawić jego i Izadorę, nawet mimo okropnego przeczucia, które
towarzyszyło mi przez cały ten czas.
Kiedy bez
słowa skinęłam na trzymającego Nessie na rękach Aleca, po czym skierowałam się
w stronę wyjścia, wydało mi się, że słyszę jeszcze jedno zdanie, choć to
równie dobrze mogło być tylko wrażenie
– Bądź
ostrożna.
Obiecałam
sobie, że będę.
Rozdział jak zawsze świetny, ale tak się zastanawiałam jakim sposobem w kartach/stronach dodałaś tą szeroką listę z podpisem "rozdziały"?
OdpowiedzUsuńHej =)
UsuńPięknie dziękuję. Właśnie jestem w połowie nowego...
Jeśli chodzi o szeroką listę w kartach, a więc spis rozdziałów, to czysty HTML. Kod i objaśnienia można znaleźć chociażby tutaj [KLIK].
Pozdrawiam,
Nessa.