czwartek, 13 marca 2014

Dwadzieścia sześć

Dwadzieścia sześć.
Atak

Marissa przeciągnęła się lekko, jednocześnie ostrożnie odsuwając od siebie Mary. Obserwowałam ją nieufnie, nie potrafiąc spojrzeć na nią przychylniej nawet teraz, kiedy już znałam jej imię, a moi rodzice z wyraźnym entuzjazmem podchodzili do jej obecności. Nie chodziło o to, że nie ufałam Mary i Santiego, chociaż kwestia zaufania wciąż była trudna, skoro wcześniej przez wiele lat żyłam w kłamstwie. Tutaj po prostu chodziło o obecność kogokolwiek, kto mógł zwiastować kłopoty, chociaż sama nie byłam pewna, dlaczego reaguję w ten sposób.
Zaczynasz być przewrażliwiona, Isabel, skarciłam się w duchu, jednak nawet ta myśl nie przyniosła ukojenia, którego mogłabym się spodziewać. Wciąż czułam niepokój, nie mający żadnego związku z dziwnym zachowaniem Izadory. Byłam świadoma, że coś jest nie tak, ale w żaden sposób nie potrafiłam określić, co takiego o takim przekonaniu myśleć. Nie byłam nawet pewna, czy powinnam traktować to jako przeczucie, ale jeśli tak…
- Marissa jest jedną z członkiń straży, chociaż nie w takim sensie, jak mogłoby się wam wydawać – odezwała się Mary, uświadamiając sobie przeciągające się milczenie. Mimo wszystko miałam wrażenie, że zwracała się przede wszystkim do mnie, świadoma mojego nastawienia. – Co więcej, to moja wieloletnia przyjaciółka. Moja i Santiego – dodała, po czym spojrzała na wampirzycę. – Marisso, to nie tak, że nie cieszę się, że cię widzę, ale możesz nam powiedzieć, co tutaj właściwie robisz?
- Tak dużo pytań na wstępie… - Marissa uśmiechnęła się łagodnie. – Przyszłam, bo muszę z wami koniecznie porozmawiać. Pewnie nie powinnam tego robić, zwłaszcza w obecnej sytuacji, ale nie miałam innego wyboru.
Jeszcze kiedy mówiła z gracją przemieściła się przez salon, zatrzymując się tuż przy kanapie. Opadła na nią z gracją, sprawiając, że obity skórą mebel wydawał mi się wyglądać dziwnie. Marissa przypominała anioła, a te raczej nie miały w zwyczaju przesiadywać w domu, na dodatek zamieszkałym przez rodzinę wampirów-wegetarian.
O tak. Moje życie zdecydowanie było pasmem absurdów.
Wyczułam Edwarda na chwilę przed tym, jak się pojawił. Jak podejrzewałam, był w towarzystwie Emmett’a, Jaspera i Olivera, chociaż widok tego ostatniego z jakiegoś powodu wprawił mnie w konsternację. Nie tyle chodziło mi o samą jego obecność, ale o Izadorę o której momentalnie pomyślałam, widząc swojego przyjaciela. Słowa Izadory nie dawały mi spokoju, ale przestałam o tym myśleć, nieco uspokojona widokiem męża.
- Tak… Dama dworu? – Lekko uniósł brwi, ale widok Marissy niespecjalnie go zaskoczył. Mogłam się założyć, że uważnie lustrował myśli wampirzycy i wszystkich swoich bliskich zanim w ogóle dobiegł do domu.
- Naturalnie, Volturi trzymają się tradycji – potwierdziła Marissa, skromnie spuszczając wzrok. Teraz przynajmniej wiedziałam, co jeszcze mi nie pasowało, pomijając fakt, że sama jej obecność sprawiała, że czułam się nieswojo. Tak normalne ubranie nie pasowało do kogoś, kto musiał być przyzwyczajony do noszenia długich sukien i fryzur rodem ze średniowiecza. Co więcej, to jak najbardziej mi do Marissy pasowało! – A przynajmniej tak sądziłam, póki Aro nie utracił władzy. W zasadzie rządy Kajusza niewiele zmieniły, jeśli chodzi o moje życie, bo wciąż moim zadaniem jest dotrzymywać towarzystwa żonom… Teraz wyłącznie panience Athenodorze.
- A jednak tutaj jesteś – zauważyła Mary, szybko siadając u boku wampirzycy. – Marisso…
Kobieta zacisnęła usta, po czym z westchnieniem zajrzała mojej mamie w oczy.
- Jestem, chociaż nie powinnam – oznajmiła, ostrożnie dobierając słowa. Głos jej drżał, chociaż starała się nad nim zapanować. – Gdyby ktoś się dowiedział, że tutaj jestem…
- W takim razie nie powinnaś była przyjeżdżać, Marisso – warknął Santiego, rzucając kobiecie przeciągłe spojrzenie. – To nie jest najlepszy pomysł, zwłaszcza, że w ten sposób możemy co najwyżej dorobić się jeszcze większych problemów z Kajuszem. To, że nas wypuścił, graniczyło z cudem, dlatego lepiej nie ryzykować, że znów wejdziemy na ścieżkę wojenną.
- Dobry Boże, Santiego, wy naprawdę nic nie rozumiecie? – zapytała Marissa z gracją zrywając się z miejsca. – Wy już weszliście na ścieżkę wojenną, nawet jeśli nie zdajecie sobie z tego sprawy!
Reakcja była natychmiastowa i właściwie długo się nad nią nie zastanawiałam. Mocniej przytuliłam Renesmee, która z ciekawością patrzyła na jasnowłosą, obcą jej wampirzycę, chłonąc każde słowo, które padło z ust któregokolwiek z nas. Zaniepokojona i poruszona tym, że moja córka mogłaby być świadkiem tej rozmowy, zrobiłam krok w stronę Esme, zamierzając zapytać wampirzycę o to, czy by się ją nie zajęła, ale kobieta nawet nie dała mi dość do słowa.
- Daj mi ją – poprosiła i z wprawą wyjęła mi dziecko z rąk. – Zabiorę Renesmee na górę. Chodź, kochanie. Pobawimy się – zaproponowała.
Jeszcze na schodach rzuciła nam niespokojne spojrzenie przez ramię, ostatecznie zatrzymując wzrok na Carlisle’u. Doktor uśmiechnął się do niej, żeby ją uspokoić, ale było w tym geście coś wymuszonego, zwłaszcza, że wszyscy odczuwaliśmy równie wielki niepokój.
Kiedy tylko miałam pewność, że Renesmee już nie jest w stanie nas usłyszeń, ponownie spojrzałam na Marissę. Wampirzyca również mi się przypatrywała, ale nie potrafiłam ocenić jakie były jej intencje. Wiedziałam jedynie, że nie miała dobrych wieści, a to bynajmniej nie sprawiało, że byłam jej przychylniejsza.
- Te tropy… - odezwałam się, spoglądając wprost w rubinowe oczy Marissy. – Dobry Boże, to oni tak? Volturi…
- Kajusz kazał was obserwować – zgodziła się natychmiast, spoglądając w moją stronę niemal błagalnie. – Po tym, jak przejął władzę, nie ufa nikomu. Miał Aro za złe paranoje, ale teraz sam jest na krawędzi, a przynajmniej tak sądzą strażnicy, zwłaszcza ci, którzy są najbliżej niego. Kajusz rządzi żelazną ręką, a jego zapędy nigdy nie wróżyły dla nas dobrze. – Marissa zacisnęła usta, po czym niespokojnie spojrzała w ciemność za oknem. Podążyłam za jej spojrzeniem, równie zaniepokojona. – Czy to prawda, że macie związek ze zmiennokształtnymi? – zapytała ni stąd, ni z owąd.
- Nic ci do…
- Bello – upomniał mnie Carlisle. Rzuciłam mu urażone spojrzenie, ale posłusznie zamilkłam. – Jak widzę Volturi faktycznie dobrze się orientują, przynajmniej jeśli chodzi o obecność zmiennokształtnych. To z ich powodu przeprowadziliśmy się z Forks – wyjaśnił, przynajmniej chwilowo nie wspominając o Jacobie.
- Sama widziałam, jak wasze dziecko bawiło się z wilkiem – oznajmiła Marissa. – Kajusz nie był zadowolony tym, że cokolwiek dzieje się za jego plecami, ale kiedy na dodatek w grę weszli zmiennokształtni, dostał szału. Dla niego nie ma żadnego znaczenia to, że nie mamy do czynienia z czystej krwi dziećmi księżyca.
Edward nagle zesztywniał i bezceremonialnie ruszył w stronę Marissy. Żadne z nas nie powstrzymało go w porę, dlatego zaledwie ułamek sekundy później kobieta została przygwożdżona do ściany, starając się uwolnić z uścisku mojego męża, zwłaszcza, że jego dłoń zacisnęła się na jej odsłoniętym gardle. Nie mógł jej udusić, ale to i tak nie miało znaczenia – atak pozostawał atakiem.
- Ty mała żmijo – syknął, spoglądając wprost w rubinowe oczy szarpiącej się wampirzycy. – Co ty wspominasz? Przyszłaś tutaj, ale…
- Edward, zostaw ją! – zaoponowała Mary, ale nie rzuciła się przyjaciółce na pomoc; zamarła, niespokojnie obserwując poczytania mojego męża, równie zaskoczona jego reakcją, co i my wszyscy.
- Puść mnie! – warknęła Marissa. – Ja nie…
Nie dokończyła, Edward zresztą nie zamierzał dać jej po temu okazji. Zauważyłam jedynie, że ciało Marissy napięło się, a już chwilę później wampirzyca z całej siły uderzyła mojego męża kolanem w brzuch. Huk był ogłuszający, ale chociaż nie była w stanie w ten sposób sprawić mu bólu, zaskoczyła go przynajmniej na tyle, żeby poluzował uścisku. Marissa natychmiast wykorzystała sytuację i z gracją wyrwała się Edwardowi, wymijając go i odskakując na bezpieczną odległość. Usłyszałam ciche przekleństwo, a chwilę później miedzianowłosy rzucił się za nią, usiłując ja podchwycić, Marissa jednak nie zamierzała pozwolić ponownie się obezwładnić.
Edward warknął i zatrzymał się, rzucając blondynce wrogie spojrzenie. Kobieta przyczaiła się poza zasięgiem jego rąk, uważnie go obserwując i czekając na jakikolwiek znak, który świadczyłby o tym, że musi ponownie rzucić się do ucieczki.
- To wszystko nie tak – powiedziała cicho, niespokojnie rozglądając się dookoła. – Nie wiem, co takiego sobie myślisz, ale…
- Ale ja wiem, co tobie chodzi po głowie – przerwał jej Edward. Drżał od nadmiaru emocji, zwłaszcza złości, która zdawała się rozsadzać go od środka. – Sama również nas obserwujesz. Jesteś tutaj na polecenie Kajusza, a nie dlatego, że chcesz nas ostrzec. Czego ty tak naprawdę chcesz, Marisso? – zapytał sarkastycznie, nie odrywając od kobiety wzroku.
Marissa zaklęła, po czym wystrzeliła do przodu, rzucając się w stronę drzwi. To i słowa Edwarda w końcu nas otrzeźwiło; natychmiast ruszyłam za nią, podobnie zresztą jak i Jasper oraz Emmett, którzy ruszyli za dziewczyną, próbując ją pochwycić. Jako pierwsza skoczyłam do przodu, próbując powalić wampirzycę na ziemię, ale okazała się zwinniejsza i szybsza niż przypuszczałam. Przed oczami mignęły mi jedynie jej złociste loki, a chwilę później cała postać Marissy rozmyła się, zamieniając w różnokolorową smugę, która przemknęła przez cały salon, klucząc między meblami i próbując nas zmylić.
Cholerna zdzira, pomyślałam, coraz bardziej podenerwowana i zdeterminowana. Starałam się trzymać blisko drzwi, żeby powstrzymać Marissę przed wyjściem, chociaż zdawałam sobie sprawę, że to raczej nie stanowi przeszkody dla silnego, doświadczonego wampira. Kobieta napięła mięśnie, uważnie rozglądając się dookoła i szukając najlepszej drogi ucieczki. Oczywiście nie miała jej znaleźć, a przynajmniej tak sądziłam do momentu, w którym jej wzrok spoczął na zamkniętym oknie.
- Nie! – zaoponowałam, natychmiast ruszając w tamtym kierunku; dopiero w połowie drogi uprzytomniłam sobie, że coś jest nie tak.
Okno eksplodowało samo z siebie. Usłyszałam, że Edward wykrzykuje moje imię, ale nie byłam w stanie się na nim skupić, zbyt oszołomiona. Natychmiast zapomniałam o Marissie, w zamian rzucając się na ziemię i osłaniając głowę ramionami. Słyszałam dźwięk upadających odłamków szkła, raz po raz uderzających o podłogę. Skuliłam się, nie myśląc o niczym innym, a jedynie o tym, żeby jak najszybciej móc zerwać się z ziemi i rzucić się w pogoń za jasnowłosą wampirzycą, zanim sprawy jeszcze bardziej się skomplikują.
Wytrząsając z włosów odłamki szkła, spróbowałam wesprzeć się na łokciach. Zdążyłam zaledwie lekko unieść głowę, kiedy czyjaś silna dłoń chwyciła mnie za kark i szarpnięciem poderwała mnie do pionu. Krzyknęłam w proteście i szarpnęłam się, ale w odpowiedzi kolejna ręka zacisnęła się na moim nadgarstku, po czym ktoś odwrócił mnie o sto osiemdziesiąt stopni – a potem zamarłam, spoglądając wprost w krwiste tęczówki wpatrzonego we mnie mężczyzny.
Wampir miał ciemne, sięgające ramion włosy, mocno kontrastujące z jego bladą skóra. Na sobie miał długą, ciemną pelerynę, miejscami podartą przez odłamki szkła, które wraz z nim wdarły się do pokoju. Na mój widok uśmiechnął się drapieżnie, zwłaszcza, że serce waliło mi jak szalone, zdradzając zdenerwowanie. Z opóźnieniem doszedł mnie zapach słodkiej krwi, co uświadomiło mi, że przy upadku jednak musiałam się pokaleczyć.
- No, no… Jesteś bardzo nieposłuszną dziewczynką, Marisso – odezwał się wampir, w drażniący sposób przeciągając sylaby. – Ale tak jest nawet lepiej. Już i tak mieliśmy dość czekania.
Mówił coś jeszcze, ale ja nie słuchałam, zbyt skoncentrowana na próbach szarpania się z nim. Usłyszałam warknięcie, a potem poczułam ból, kiedy wampir uderzył mnie w twarz, jednym ciosem posyłając mnie z powrotem na ziemię. Kolejne szklane odłamki wbiły się w moją skórę, ale nawet to nie było w stanie mnie rozproszyć, zwłaszcza, że w jednej chwili dookoła rozpętało się istne pandemonium.
Wampirów było więcej, ale to było do przewidzenia. Usłyszałam warczenie, krzyki i odgłosy walki, jednak nawet kiedy rozejrzałam się dookoła, nie byłam w stanie nadążyć za tym, co się działo. Doskonale widziałam błyskawicznie przemieszczające się postacie; kilka razy mignęły mi znajome sylwetki, zwłaszcza charakterystyczna postura Emmett’a. Mój przybrany brat i szwagier w jednym najwyraźniej był w swoim żywiole, pochłonięty walką i możliwością wyładowania nadmiaru energii na drobnej, rudowłosej wampirzycy, która zaryzykowała atak na jego gardło.
Mój wzrok przyciągnęła inna para, jedynie dlatego, że dostrzegłam jasne włosy Marissy. Wampirzyca szarpała się i warczała, walcząc z kolejną postacią w czarnej pelerynie, której udało się pochwycić ją od tyłu. Fakt, że ona również znalazła się na liście przeciwników przybyłych wampirów lekko mnie oszołomił, ale nie miałam czasu na to, żeby zastanawiać się nad tym, co właściwie się działo.
Pod wpływem impulsu raz jeszcze spróbowałam poderwać się na równe nogi. Stojący przy mnie wampir natychmiast zareagował i wymierzył mi kolejne uderzenie, ale jakimś cudem udało mi się uniknąć jego ciosu. Skoczyłam w bok, okręciłam się, po czym – chociaż kompletnie nie wiedziałam, co takiego robię – rzuciłam się do przodu, wyciągając obie ręce przed siebie. Telekineza nigdy nie chciała być mi posłuszna, ale kiedy nagle wampir poderwał się do góry i odleciał na kilka metrów, lądując na przeciwległej ścianie, miałam ochotę zacząć tańczyć z radości. Co prawda moja euforia nie trwała długo, ale to i tak było lepsze niż bezradność, którą odczuwałam chwilę wcześniej.
Nie zamierzałam czekać aż mój przeciwnik pozbiera się z ziemi. Natychmiast poderwałam się do biegu, instynktownie biegnąc w stronę Marissy, ale moja pomoc najwyraźniej nie była jej potrzebna. Podobnie jak wcześniej wykiwała Edwarda, tak i teraz udało jej się omamić kolejnego wampira, chociaż tego nieśmiertelnego potraktowała w o wiele brutalniejszy sposób. Mężczyzna zawył i skulił się, chwytając za najczulsze miejsce swojego ciała i osuwając na kolana. Wręcz nie mogłam uwierzyć, że nawet na wampiry działała a stara, kobieca sztuczka, jaką było celne kopnięcie w krocze, ale doszłam do wniosku, że warto to sobie zapamiętać.
Marissa zniknęła, rzucając się do pomocy pozostałym. Natychmiast skoncentrowałam się ponownie na walce, próbując ocenić sytuacje i nasze szanse, ale to było trudne, poniekąd dlatego, że z jakiegoś powodu obraz rozmazywał mi się przed oczami. Kiedy z frustracją przetarłam oczy, wyczułam wilgoć i uświadomiłam sobie, że o sącząca się gdzieś z rany na czole krew utrudnia mi widoczność. Tak przynajmniej pomyślałam w pierwszej chwili, jednocześnie dręczona dziwnym przeczuciem, że umyka mi coś ważnego.
- Ogień! – Gdzieś z oddali doszedł mnie spanikowany głos Izadory. – Do cholery, wszyscy na zewnątrz!
Jej słowa podziałały na mnie niczym kubeł lodowatej wody. Mrugając coraz szybciej, z niedowierzaniem rozejrzałam się dookoła, dopiero teraz będąc w stanie dostrzec ciężki, gęsty dym, który wypełniał całe pomieszczenie. Gwałtownie nabrałam powietrza do płuc i zaraz tego pożałowałam, czując jak dym wypełnia moje płuca, jednocześnie drażniąc gardło. Zaczęłam kaszleć, jednocześnie coraz bardziej niespokojnie rozglądając się dookoła w poszukiwaniu wyjścia, czułam się jednak do tego stopnia zdezorientowana, że sama nie byłam pewna, co i dlaczego powinnam zrobić. Wiedziałam, że powinnam uciekać, ale to brzmiało równie abstrakcyjne, jak i świadomość tego, że wszystko w jednej chwili potoczyło się w taki sposób.
Czyjeś dłonie bez ostrzeżenia zacisnęły się na moich ramionach. Podskoczyłam jak oparzona i – sztywniejąc wcześniej – natychmiast spróbowałam rzucić się do gardła potencjalnemu przeciwnikowi, powstrzymał mnie jednak widok pary złocistych tęczówek. Santiego bezceremonialnie chwycił mnie za rękę i pociągnął za sobą, nie zamierzając czekać aż otrząsnę się na tyle, żeby być w stanie wykrztusić z siebie jakieś słowo.
Panujące dookoła zamieszanie dało mi do zrozumienia, że nie tylko nas pojawienie się dymu zaniepokoiło. Widziałam szybko przemieszczające się sylwetki obcych wampirów, błyskawicznie zmierzające w stronę wyjścia. Przyspieszyłam, starając się trzymać Santiego i na nic nie wpaść, ale to nie było takie łatwe, zwłaszcza, że wystarczyła chwila walki, żeby cały salon przemienił się w skomplikowany tor przeszkód. Nie miałam pojęcia, jak wygląda sytuacja, a tym bardziej czy przypadkiem coś się komuś nie stało, ale nie miałam czasu, żeby o tym myśleć. Raczej nikomu nie miałam pomóc, gdybym zgubiła się w dymie albo straciła przytomność, jednak…
Nagle zesztywniałam i to ta gwałtownie, że ciągnący mnie za sobą Santiego zamarł, na moment wytrącony z równowagi. Natychmiast obrócił się w moją stronę, próbując zrozumieć, co takiego się dzieje, ale ja już wyrywałam rękę z jego silnego uścisku.
- Renesmee – powiedziałam tylko, błyskawicznie zawracając i rzucając się w stronę, gdzie – jak sądziłam – musiały znajdować się prowadzące na piętro schody.
Santiego zaklął i ruszył za mną, ale ja nie zamierzałam na niego czekać. Na oślep ruszyłam przed siebie, raz po raz potykając się i wyzywając na czym świat stoi, kiedy ciało odmawiało mi posłuszeństwa. Kiedy na dodatek uderzyłam łydkami o pierwszy stopień i poleciałam do przodu, jednocześnie sądziłam, że albo dostanę szału, albo jednak los się do mnie uśmiechnął, skoro w końcu dotarłam tam, gdzie chciałam się znaleźć.
Pokonanie schodów okazało się dziecinną igraszką, zwłaszcza, że dym jeszcze nie dotarł na piętro. Modląc się w duchu, żebym traciła czasu, a Esme i Nessie już dawno znajdowały się na zewnątrz, rzuciłam się biegiem w stronę sypialni doktora i jego żony, podświadomie wiedząc, że to tam powinnam szukać. Instynktownie wyczułam, że ktoś w istocie się tam znajduje, ale jeszcze zanim zdążyłam dotknąć klamki, uświadomiłam sobie, iż coś jest nie tak.
Drzwi otworzyły się bezceremonialnie, uderzając we mnie z impetem. Siła uderzenia sprawiła, że zachwiałam się i wylądowałam na ścianie na moment tracąc oddech. Walcząc o zachowanie równowagi, podparłam się o ścianę i skuliłam, kiedy czyjaś postać błyskawicznie śmignęła tuż obok mnie, omal przy tym nie potrącając mnie ramieniem.
- Możemy stąd spadać – usłyszałam obcy, męski głos. Nie miałam najmniejszej trudności z rozróżnieniem słów, nawet kiedy mężczyzna zaczął się ode mnie oddalać i zniknął na schodach.  –Mamy ją. Już jest po wszystkim…
Po wszystkim
Pełna złych przeczuć, cała zesztywniałam i spróbowałam z powrotem stanąć na nogi, ale to nie było takie proste. Chwiejąc się, wpadłam do pokoju, chociaż podejrzewałam, co takiego tam zastanę. Mój wzrok natychmiast spoczął na Esme, która – dysząc ciężko mimo tego, że oddech nie był jej potrzebny do normalnego funkcjonowania – próbowała podnieść się z podłogi. Włosy miała w nieładzie, ale poza tym wyglądało na to, że jest cała i zdrowa, przynajmniej jak na wampirzycę.
Instynktownie podbiegłam do wampirzycy, żeby jej pomóc. Złociste tęczówki Esme rozszerzyły się na mój widok, ale jednocześnie dostrzegłam w jej spojrzeniu ulgę, kiedy upewniła się, że i ja jestem cała.
- Chodźmy stąd – powiedziałam drżącym głosem, ciągnąc Esme w stronę okna. Schodzenie do salonu wydawało mi się zbyt ryzykowne. – Musimy stąd wyjść.
- Bello… - zaczęła Esme, ale ja desperacko pokręciłam głową.
Esme westchnęła, ale spuściła wzrok i wraz ze mną wyskoczyła na zewnątrz, decydując się o nic mnie nie wypytywać. Razem wylądowałyśmy na miękkiej trawie za domem, po czym rzuciłyśmy się biegiem, chcąc jak najszybciej znaleźć się otoczeniu drzew. Czułam cisnące mi się do oczu łzy, ale i tak obejrzałam się za siebie, decydując się spojrzeć na miejsce, które przez kilka ostatnich miesięcy służyło nam za dom.
Płomienie były wszędzie, ale to nie miało znaczenia. Widok ognia, stopniowo pochłaniającego budynek miał w sobie coś przygnębiającego, ale nawet to nie było w stanie sprawić, żebym poczuła się jeszcze gorzej. Ogień płonął, a ja czułam się coraz bardziej przygnębiona, to jednak nie miało żadnego związku ze stratą, która nagle nas dotknęła.
- Gdzie…? – Głos mi drżał, ale starałam się tego nie okazywać. Podobnie jak i nie chciałam pokazać, iż tak naprawdę znam odpowiedź. – Gdzie jest Renesmee? – wykrztusiłam z siebie, chociaż zadanie tego pytania kosztowało mnie mnóstwo wysiłku.
Mamy ją. Już jest po wszystkim… Przecież już od chwili, w której usłyszałam te słowa, wiedziałam.
Esme spuściła wzrok. Jej milczenie zdradzało wszystko.

5 komentarzy:

  1. rozdział genialny ! nie przypuszczałam, że Marissa działa na zlecenie Volturii, oraz tego, że porwano Renesmee, baaardzo mnie zaskoczyłaś. ty to umiesz trzymać w napięciu... ale dlaczego skończyłaś w takim momencie??? teraz jeszcze z większą niecierpliwością wyczekuję nn :) buziaki i do nn ;*** ps. zapraszam na mojego drugiego bloga mystery-of-bella-and-anyone.blogspot.com , gdzie pojawił się rozdział 1 <3 może wpadniesz i ocenisz? serdecznie zapraszam :* (przepraszam za spam)

    OdpowiedzUsuń
  2. No tak, najkrócej mówiąc, tak oto powstało moje kolejne dziecko...
    http://alyssa-cullen-twilight.blogspot.com/

    Nessa.

    OdpowiedzUsuń
  3. Rozdział megaaaa zarąbisty !!!!!! Bardzo mi się spodobał <3 Rozdział po prostu mnie powalił.Porwanie Ness . Biedna Bella. Ty kochana mnie zaskakujesz z każdym rozdziałem!!! Piszesz tak wspaniale ,że aż brakuje mi słow!!!!Nic dodać nic ująć :D Mam nadzieje iż z Ness będzie ok i Bella ją szybko odnajdzie.
    Czekam na kolejny i BŁAGAM dodaj go szybko! :D
    Pozdrawiam gorąco :**Niech wena będzie z TOBĄ!

    OdpowiedzUsuń
  4. Wiedziałam, że ta Marissa to suka. Ale czego oni chcą od Nessie i dlaczego ją porwali?! No ja się na to nie zgadzam i czemu Volturi mają coś do niej? Przecież to jest złote dziecko i nikomu nic nie robi, prawda? No, ale weź tu ich zrozum -.- nie wiem co jeszcze mogę powiedzieć, ale wcale mi się to nie podoba, a odbicie Nessie będzie pewnie trwało długo. Kurde, jakbyś mi czytała w myślach, ale ja zrezygnowałam z pomysłu porwania Nessie przez Avalon długi czas temu xD
    Więc oprócz tego, że jestem zachwycona, niecierpliwie czekam na następny i dziwi mnie to, że atakowali też Marissę nie mam chyba więcej do dodania. Tak, więc trzymaj się i pisz szybko :** <3

    OdpowiedzUsuń
  5. Jak tak patrzę na dwa blogi Twoje na których w tytule są dwie piosenki Evanescence Jedna z Piosenki Haunted o ile się nie mylę, a druga chyba my immortal, ale nie jestem pewna, a poza tym nie chcę mi się sprawdzać czy mam rację. Wpadła ci podziękować za dwa bardzo szczególne komentarze na moi blogu! Serdecznie dziękuję jeszcze raz. Nie wiem czemu, ale zawsze z niecierpliwością wyczekuje na komentarze od Ciebie na innych blogach które czytam, a zwłaszcza na blogu Lilki24. Po prostu lubię je czytać, ale nie potrafię wyjaśnić dlaczego. Ja nie jestem fanką zespołu Evanescence, ale lubię Amy lee za jej piosenki które niosą jakieś przesłanie i zdarza się że to właśnie przy jej piosenkach płaczę. Nie mam ich za wiele i nie nazwałabym się fanką żadnego zespołu którego słucham bo mam tylko kilka piosenek które mi się podobają. No ja ci tu piszę, i sama nie wiem o czym. W zasadzie wpadłam tylko podziękować za komentarze. Ale napisałaś że obserwujesz interesujące cię blogi a o poinformowanie o nowej nn prosisz w komentarzu. W jaki sposób? Czy jest to komentarz w stylu : ,,Zapraszam do mnie jest już nowy rozdział''? Nie potrafię sobie tego wyobrazić, zwłaszcza że jest to SPAM, którego nie znosisz. ja osobiście do SPAMOWANIA nic nie mam jeśli jest robiony w specjalnie przeznaczonej do tego zakładce. Nie toleruję spamowania o rozdziałach . O nie! A co do mojego bloga i historii... mam przeczucie ze to co piszę najzwyczajniej w świecie Ci się nie spodoba. Więc nawet nie zaczynaj czytać bo się jeszcze rozczarujesz. Ale z drugiej strony bardzo cieszę się że sama wymyśliłam opowiadanie i zdołam je publikować. Jest to tylko i wyłącznie mój pomysł i jestem dumna z siebie że potrafię coś sama napisać. A nie publikować opowiadania jak większość bloggerek o historiach z książek które się zna i nie chcę się po prostu tego czytać. Bo po co czytać coś co się zna? Nie wiem czy kiedykolwiek zacznę czytać jakiś blog o zmierzchu, szkoda wielka naprawdę, że inni nadal publikują swoje własne historie (i to jest straszne) o ,,miłości'' Belli I Edwarda. Czytałam blog gdzie byli ludźmi, gdzie było dokładnie tak jak w Zmierzchu, gdzie Bella była wampirem, a Edward człowiekiem. Żaden wymyślny nawet blog o tym jakby Bella była wróżką a Edward elfem nić nowego do tej historii nie wnosi. Naprawdę. jestem po prostu zniesmaczona tą Sagą do granic możliwości. Meyer powinna zakończyć pisanie tylko i wyłącznie na zmierzchu, a nie brać się za pisanie kolejnych, tak samo słabych. A już o BD nie chcę nawet wspominać. Nic tam nie jest logiczne. Renesmee nie wiadomo jakim cudem powstała... Nie chce mi się nawet rozpisywać na ten temat. Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń



After We Fall
stories by Nessa