Dwadzieścia sześć.
Atak
Marissa
przeciągnęła się lekko, jednocześnie ostrożnie odsuwając od siebie Mary.
Obserwowałam ją nieufnie, nie potrafiąc spojrzeć na nią przychylniej nawet
teraz, kiedy już znałam jej imię, a moi rodzice z wyraźnym entuzjazmem podchodzili
do jej obecności. Nie chodziło o to, że nie ufałam Mary i Santiego, chociaż
kwestia zaufania wciąż była trudna, skoro wcześniej przez wiele lat żyłam w
kłamstwie. Tutaj po prostu chodziło o obecność kogokolwiek, kto mógł zwiastować
kłopoty, chociaż sama nie byłam pewna, dlaczego reaguję w ten sposób.
Zaczynasz być przewrażliwiona, Isabel,
skarciłam się w duchu, jednak nawet ta myśl nie przyniosła ukojenia, którego
mogłabym się spodziewać. Wciąż czułam niepokój, nie mający żadnego związku z
dziwnym zachowaniem Izadory. Byłam świadoma, że coś jest nie tak, ale w żaden
sposób nie potrafiłam określić, co takiego o takim przekonaniu myśleć. Nie
byłam nawet pewna, czy powinnam traktować to jako przeczucie, ale jeśli tak…
- Marissa
jest jedną z członkiń straży, chociaż nie w takim sensie, jak mogłoby się wam
wydawać – odezwała się Mary, uświadamiając sobie przeciągające się milczenie.
Mimo wszystko miałam wrażenie, że zwracała się przede wszystkim do mnie,
świadoma mojego nastawienia. – Co więcej, to moja wieloletnia przyjaciółka.
Moja i Santiego – dodała, po czym spojrzała na wampirzycę. – Marisso, to nie
tak, że nie cieszę się, że cię widzę, ale możesz nam powiedzieć, co tutaj
właściwie robisz?
- Tak dużo
pytań na wstępie… - Marissa uśmiechnęła się łagodnie. – Przyszłam, bo muszę z
wami koniecznie porozmawiać. Pewnie nie powinnam tego robić, zwłaszcza w
obecnej sytuacji, ale nie miałam innego wyboru.
Jeszcze
kiedy mówiła z gracją przemieściła się przez salon, zatrzymując się tuż przy
kanapie. Opadła na nią z gracją, sprawiając, że obity skórą mebel wydawał mi
się wyglądać dziwnie. Marissa przypominała anioła, a te raczej nie miały w
zwyczaju przesiadywać w domu, na dodatek zamieszkałym przez rodzinę
wampirów-wegetarian.
O tak. Moje
życie zdecydowanie było pasmem absurdów.
Wyczułam
Edwarda na chwilę przed tym, jak się pojawił. Jak podejrzewałam, był w
towarzystwie Emmett’a, Jaspera i Olivera, chociaż widok tego ostatniego z
jakiegoś powodu wprawił mnie w konsternację. Nie tyle chodziło mi o samą jego
obecność, ale o Izadorę o której momentalnie pomyślałam, widząc swojego
przyjaciela. Słowa Izadory nie dawały mi spokoju, ale przestałam o tym myśleć,
nieco uspokojona widokiem męża.
- Tak… Dama
dworu? – Lekko uniósł brwi, ale widok Marissy niespecjalnie go zaskoczył.
Mogłam się założyć, że uważnie lustrował myśli wampirzycy i wszystkich swoich
bliskich zanim w ogóle dobiegł do domu.
-
Naturalnie, Volturi trzymają się tradycji – potwierdziła Marissa, skromnie
spuszczając wzrok. Teraz przynajmniej wiedziałam, co jeszcze mi nie pasowało,
pomijając fakt, że sama jej obecność sprawiała, że czułam się nieswojo. Tak
normalne ubranie nie pasowało do kogoś, kto musiał być przyzwyczajony do
noszenia długich sukien i fryzur rodem ze średniowiecza. Co więcej, to jak
najbardziej mi do Marissy pasowało! – A przynajmniej tak sądziłam, póki Aro nie
utracił władzy. W zasadzie rządy Kajusza niewiele zmieniły, jeśli chodzi o moje
życie, bo wciąż moim zadaniem jest dotrzymywać towarzystwa żonom… Teraz
wyłącznie panience Athenodorze.
- A jednak
tutaj jesteś – zauważyła Mary, szybko siadając u boku wampirzycy. – Marisso…
Kobieta
zacisnęła usta, po czym z westchnieniem zajrzała mojej mamie w oczy.
- Jestem,
chociaż nie powinnam – oznajmiła, ostrożnie dobierając słowa. Głos jej drżał, chociaż
starała się nad nim zapanować. – Gdyby ktoś się dowiedział, że tutaj jestem…
- W takim
razie nie powinnaś była przyjeżdżać, Marisso – warknął Santiego, rzucając
kobiecie przeciągłe spojrzenie. – To nie jest najlepszy pomysł, zwłaszcza, że w
ten sposób możemy co najwyżej dorobić się jeszcze większych problemów z
Kajuszem. To, że nas wypuścił, graniczyło z cudem, dlatego lepiej nie
ryzykować, że znów wejdziemy na ścieżkę wojenną.
- Dobry Boże,
Santiego, wy naprawdę nic nie rozumiecie? – zapytała Marissa z gracją zrywając
się z miejsca. – Wy już weszliście na ścieżkę wojenną, nawet jeśli nie zdajecie
sobie z tego sprawy!
Reakcja
była natychmiastowa i właściwie długo się nad nią nie zastanawiałam. Mocniej
przytuliłam Renesmee, która z ciekawością patrzyła na jasnowłosą, obcą jej
wampirzycę, chłonąc każde słowo, które padło z ust któregokolwiek z nas.
Zaniepokojona i poruszona tym, że moja córka mogłaby być świadkiem tej rozmowy,
zrobiłam krok w stronę Esme, zamierzając zapytać wampirzycę o to, czy by się ją
nie zajęła, ale kobieta nawet nie dała mi dość do słowa.
- Daj mi ją
– poprosiła i z wprawą wyjęła mi dziecko z rąk. – Zabiorę Renesmee na górę.
Chodź, kochanie. Pobawimy się – zaproponowała.
Jeszcze na
schodach rzuciła nam niespokojne spojrzenie przez ramię, ostatecznie
zatrzymując wzrok na Carlisle’u. Doktor uśmiechnął się do niej, żeby ją
uspokoić, ale było w tym geście coś wymuszonego, zwłaszcza, że wszyscy odczuwaliśmy
równie wielki niepokój.
Kiedy tylko
miałam pewność, że Renesmee już nie jest w stanie nas usłyszeń, ponownie
spojrzałam na Marissę. Wampirzyca również mi się przypatrywała, ale nie
potrafiłam ocenić jakie były jej intencje. Wiedziałam jedynie, że nie miała
dobrych wieści, a to bynajmniej nie sprawiało, że byłam jej przychylniejsza.
- Te tropy…
- odezwałam się, spoglądając wprost w rubinowe oczy Marissy. – Dobry Boże, to
oni tak? Volturi…
- Kajusz
kazał was obserwować – zgodziła się natychmiast, spoglądając w moją stronę
niemal błagalnie. – Po tym, jak przejął władzę, nie ufa nikomu. Miał Aro za złe
paranoje, ale teraz sam jest na krawędzi, a przynajmniej tak sądzą strażnicy,
zwłaszcza ci, którzy są najbliżej niego. Kajusz rządzi żelazną ręką, a jego
zapędy nigdy nie wróżyły dla nas dobrze. – Marissa zacisnęła usta, po czym
niespokojnie spojrzała w ciemność za oknem. Podążyłam za jej spojrzeniem,
równie zaniepokojona. – Czy to prawda, że macie związek ze zmiennokształtnymi? –
zapytała ni stąd, ni z owąd.
- Nic ci do…
- Bello –
upomniał mnie Carlisle. Rzuciłam mu urażone spojrzenie, ale posłusznie
zamilkłam. – Jak widzę Volturi faktycznie dobrze się orientują, przynajmniej
jeśli chodzi o obecność zmiennokształtnych. To z ich powodu przeprowadziliśmy
się z Forks – wyjaśnił, przynajmniej chwilowo nie wspominając o Jacobie.
- Sama
widziałam, jak wasze dziecko bawiło się z wilkiem – oznajmiła Marissa. – Kajusz
nie był zadowolony tym, że cokolwiek dzieje się za jego plecami, ale kiedy na
dodatek w grę weszli zmiennokształtni, dostał szału. Dla niego nie ma żadnego
znaczenia to, że nie mamy do czynienia z czystej krwi dziećmi księżyca.
Edward
nagle zesztywniał i bezceremonialnie ruszył w stronę Marissy. Żadne z nas nie
powstrzymało go w porę, dlatego zaledwie ułamek sekundy później kobieta została
przygwożdżona do ściany, starając się uwolnić z uścisku mojego męża, zwłaszcza,
że jego dłoń zacisnęła się na jej odsłoniętym gardle. Nie mógł jej udusić, ale
to i tak nie miało znaczenia – atak pozostawał atakiem.
- Ty mała
żmijo – syknął, spoglądając wprost w rubinowe oczy szarpiącej się wampirzycy. –
Co ty wspominasz? Przyszłaś tutaj, ale…
- Edward,
zostaw ją! – zaoponowała Mary, ale nie rzuciła się przyjaciółce na pomoc;
zamarła, niespokojnie obserwując poczytania mojego męża, równie zaskoczona jego
reakcją, co i my wszyscy.
- Puść
mnie! – warknęła Marissa. – Ja nie…
Nie dokończyła,
Edward zresztą nie zamierzał dać jej po temu okazji. Zauważyłam jedynie, że
ciało Marissy napięło się, a już chwilę później wampirzyca z całej siły
uderzyła mojego męża kolanem w brzuch. Huk był ogłuszający, ale chociaż nie
była w stanie w ten sposób sprawić mu bólu, zaskoczyła go przynajmniej na tyle,
żeby poluzował uścisku. Marissa natychmiast wykorzystała sytuację i z gracją
wyrwała się Edwardowi, wymijając go i odskakując na bezpieczną odległość.
Usłyszałam ciche przekleństwo, a chwilę później miedzianowłosy rzucił się za
nią, usiłując ja podchwycić, Marissa jednak nie zamierzała pozwolić ponownie
się obezwładnić.
Edward
warknął i zatrzymał się, rzucając blondynce wrogie spojrzenie. Kobieta
przyczaiła się poza zasięgiem jego rąk, uważnie go obserwując i czekając na
jakikolwiek znak, który świadczyłby o tym, że musi ponownie rzucić się do
ucieczki.
- To
wszystko nie tak – powiedziała cicho, niespokojnie rozglądając się dookoła. –
Nie wiem, co takiego sobie myślisz, ale…
- Ale ja
wiem, co tobie chodzi po głowie – przerwał jej Edward. Drżał od nadmiaru
emocji, zwłaszcza złości, która zdawała się rozsadzać go od środka. – Sama również
nas obserwujesz. Jesteś tutaj na polecenie Kajusza, a nie dlatego, że chcesz
nas ostrzec. Czego ty tak naprawdę chcesz, Marisso? – zapytał sarkastycznie,
nie odrywając od kobiety wzroku.
Marissa
zaklęła, po czym wystrzeliła do przodu, rzucając się w stronę drzwi. To i słowa
Edwarda w końcu nas otrzeźwiło; natychmiast ruszyłam za nią, podobnie zresztą
jak i Jasper oraz Emmett, którzy ruszyli za dziewczyną, próbując ją pochwycić.
Jako pierwsza skoczyłam do przodu, próbując powalić wampirzycę na ziemię, ale
okazała się zwinniejsza i szybsza niż przypuszczałam. Przed oczami mignęły mi
jedynie jej złociste loki, a chwilę później cała postać Marissy rozmyła się,
zamieniając w różnokolorową smugę, która przemknęła przez cały salon, klucząc
między meblami i próbując nas zmylić.
Cholerna zdzira, pomyślałam, coraz
bardziej podenerwowana i zdeterminowana. Starałam się trzymać blisko drzwi,
żeby powstrzymać Marissę przed wyjściem, chociaż zdawałam sobie sprawę, że to
raczej nie stanowi przeszkody dla silnego, doświadczonego wampira. Kobieta
napięła mięśnie, uważnie rozglądając się dookoła i szukając najlepszej drogi
ucieczki. Oczywiście nie miała jej znaleźć, a przynajmniej tak sądziłam do
momentu, w którym jej wzrok spoczął na zamkniętym oknie.
- Nie! –
zaoponowałam, natychmiast ruszając w tamtym kierunku; dopiero w połowie drogi
uprzytomniłam sobie, że coś jest nie tak.
Okno
eksplodowało samo z siebie. Usłyszałam, że Edward wykrzykuje moje imię, ale nie
byłam w stanie się na nim skupić, zbyt oszołomiona. Natychmiast zapomniałam o
Marissie, w zamian rzucając się na ziemię i osłaniając głowę ramionami.
Słyszałam dźwięk upadających odłamków szkła, raz po raz uderzających o podłogę.
Skuliłam się, nie myśląc o niczym innym, a jedynie o tym, żeby jak najszybciej
móc zerwać się z ziemi i rzucić się w pogoń za jasnowłosą wampirzycą, zanim
sprawy jeszcze bardziej się skomplikują.
Wytrząsając
z włosów odłamki szkła, spróbowałam wesprzeć się na łokciach. Zdążyłam zaledwie
lekko unieść głowę, kiedy czyjaś silna dłoń chwyciła mnie za kark i
szarpnięciem poderwała mnie do pionu. Krzyknęłam w proteście i szarpnęłam się,
ale w odpowiedzi kolejna ręka zacisnęła się na moim nadgarstku, po czym ktoś
odwrócił mnie o sto osiemdziesiąt stopni – a potem zamarłam, spoglądając wprost
w krwiste tęczówki wpatrzonego we mnie mężczyzny.
Wampir miał
ciemne, sięgające ramion włosy, mocno kontrastujące z jego bladą skóra. Na
sobie miał długą, ciemną pelerynę, miejscami podartą przez odłamki szkła, które
wraz z nim wdarły się do pokoju. Na mój widok uśmiechnął się drapieżnie,
zwłaszcza, że serce waliło mi jak szalone, zdradzając zdenerwowanie. Z
opóźnieniem doszedł mnie zapach słodkiej krwi, co uświadomiło mi, że przy
upadku jednak musiałam się pokaleczyć.
- No, no…
Jesteś bardzo nieposłuszną dziewczynką, Marisso – odezwał się wampir, w
drażniący sposób przeciągając sylaby. – Ale tak jest nawet lepiej. Już i tak
mieliśmy dość czekania.
Mówił coś
jeszcze, ale ja nie słuchałam, zbyt skoncentrowana na próbach szarpania się z
nim. Usłyszałam warknięcie, a potem poczułam ból, kiedy wampir uderzył mnie w
twarz, jednym ciosem posyłając mnie z powrotem na ziemię. Kolejne szklane
odłamki wbiły się w moją skórę, ale nawet to nie było w stanie mnie rozproszyć,
zwłaszcza, że w jednej chwili dookoła rozpętało się istne pandemonium.
Wampirów było
więcej, ale to było do przewidzenia. Usłyszałam warczenie, krzyki i odgłosy
walki, jednak nawet kiedy rozejrzałam się dookoła, nie byłam w stanie nadążyć
za tym, co się działo. Doskonale widziałam błyskawicznie przemieszczające się
postacie; kilka razy mignęły mi znajome sylwetki, zwłaszcza charakterystyczna
postura Emmett’a. Mój przybrany brat i szwagier w jednym najwyraźniej był w
swoim żywiole, pochłonięty walką i możliwością wyładowania nadmiaru energii na
drobnej, rudowłosej wampirzycy, która zaryzykowała atak na jego gardło.
Mój wzrok
przyciągnęła inna para, jedynie dlatego, że dostrzegłam jasne włosy Marissy.
Wampirzyca szarpała się i warczała, walcząc z kolejną postacią w czarnej
pelerynie, której udało się pochwycić ją od tyłu. Fakt, że ona również znalazła
się na liście przeciwników przybyłych wampirów lekko mnie oszołomił, ale nie
miałam czasu na to, żeby zastanawiać się nad tym, co właściwie się działo.
Pod wpływem
impulsu raz jeszcze spróbowałam poderwać się na równe nogi. Stojący przy mnie
wampir natychmiast zareagował i wymierzył mi kolejne uderzenie, ale jakimś
cudem udało mi się uniknąć jego ciosu. Skoczyłam w bok, okręciłam się, po czym –
chociaż kompletnie nie wiedziałam, co takiego robię – rzuciłam się do przodu,
wyciągając obie ręce przed siebie. Telekineza nigdy nie chciała być mi
posłuszna, ale kiedy nagle wampir poderwał się do góry i odleciał na kilka
metrów, lądując na przeciwległej ścianie, miałam ochotę zacząć tańczyć z
radości. Co prawda moja euforia nie trwała długo, ale to i tak było lepsze niż
bezradność, którą odczuwałam chwilę wcześniej.
Nie
zamierzałam czekać aż mój przeciwnik pozbiera się z ziemi. Natychmiast
poderwałam się do biegu, instynktownie biegnąc w stronę Marissy, ale moja pomoc
najwyraźniej nie była jej potrzebna. Podobnie jak wcześniej wykiwała Edwarda,
tak i teraz udało jej się omamić kolejnego wampira, chociaż tego
nieśmiertelnego potraktowała w o wiele brutalniejszy sposób. Mężczyzna zawył i
skulił się, chwytając za najczulsze miejsce swojego ciała i osuwając na kolana.
Wręcz nie mogłam uwierzyć, że nawet na wampiry działała a stara, kobieca
sztuczka, jaką było celne kopnięcie w krocze, ale doszłam do wniosku, że warto
to sobie zapamiętać.
Marissa
zniknęła, rzucając się do pomocy pozostałym. Natychmiast skoncentrowałam się
ponownie na walce, próbując ocenić sytuacje i nasze szanse, ale to było trudne,
poniekąd dlatego, że z jakiegoś powodu obraz rozmazywał mi się przed oczami.
Kiedy z frustracją przetarłam oczy, wyczułam wilgoć i uświadomiłam sobie, że o
sącząca się gdzieś z rany na czole krew utrudnia mi widoczność. Tak
przynajmniej pomyślałam w pierwszej chwili, jednocześnie dręczona dziwnym
przeczuciem, że umyka mi coś ważnego.
- Ogień! – Gdzieś
z oddali doszedł mnie spanikowany głos Izadory. – Do cholery, wszyscy na
zewnątrz!
Jej słowa
podziałały na mnie niczym kubeł lodowatej wody. Mrugając coraz szybciej, z niedowierzaniem
rozejrzałam się dookoła, dopiero teraz będąc w stanie dostrzec ciężki, gęsty dym,
który wypełniał całe pomieszczenie. Gwałtownie nabrałam powietrza do płuc i
zaraz tego pożałowałam, czując jak dym wypełnia moje płuca, jednocześnie
drażniąc gardło. Zaczęłam kaszleć, jednocześnie coraz bardziej niespokojnie
rozglądając się dookoła w poszukiwaniu wyjścia, czułam się jednak do tego
stopnia zdezorientowana, że sama nie byłam pewna, co i dlaczego powinnam
zrobić. Wiedziałam, że powinnam uciekać, ale to brzmiało równie abstrakcyjne,
jak i świadomość tego, że wszystko w jednej chwili potoczyło się w taki sposób.
Czyjeś
dłonie bez ostrzeżenia zacisnęły się na moich ramionach. Podskoczyłam jak
oparzona i – sztywniejąc wcześniej – natychmiast spróbowałam rzucić się do
gardła potencjalnemu przeciwnikowi, powstrzymał mnie jednak widok pary złocistych
tęczówek. Santiego bezceremonialnie chwycił mnie za rękę i pociągnął za sobą, nie
zamierzając czekać aż otrząsnę się na tyle, żeby być w stanie wykrztusić z
siebie jakieś słowo.
Panujące
dookoła zamieszanie dało mi do zrozumienia, że nie tylko nas pojawienie się dymu
zaniepokoiło. Widziałam szybko przemieszczające się sylwetki obcych wampirów,
błyskawicznie zmierzające w stronę wyjścia. Przyspieszyłam, starając się trzymać
Santiego i na nic nie wpaść, ale to nie było takie łatwe, zwłaszcza, że
wystarczyła chwila walki, żeby cały salon przemienił się w skomplikowany tor
przeszkód. Nie miałam pojęcia, jak wygląda sytuacja, a tym bardziej czy
przypadkiem coś się komuś nie stało, ale nie miałam czasu, żeby o tym myśleć.
Raczej nikomu nie miałam pomóc, gdybym zgubiła się w dymie albo straciła
przytomność, jednak…
Nagle zesztywniałam
i to ta gwałtownie, że ciągnący mnie za sobą Santiego zamarł, na moment
wytrącony z równowagi. Natychmiast obrócił się w moją stronę, próbując
zrozumieć, co takiego się dzieje, ale ja już wyrywałam rękę z jego silnego
uścisku.
- Renesmee –
powiedziałam tylko, błyskawicznie zawracając i rzucając się w stronę, gdzie –
jak sądziłam – musiały znajdować się prowadzące na piętro schody.
Santiego
zaklął i ruszył za mną, ale ja nie zamierzałam na niego czekać. Na oślep
ruszyłam przed siebie, raz po raz potykając się i wyzywając na czym świat stoi,
kiedy ciało odmawiało mi posłuszeństwa. Kiedy na dodatek uderzyłam łydkami o
pierwszy stopień i poleciałam do przodu, jednocześnie sądziłam, że albo dostanę
szału, albo jednak los się do mnie uśmiechnął, skoro w końcu dotarłam tam,
gdzie chciałam się znaleźć.
Pokonanie
schodów okazało się dziecinną igraszką, zwłaszcza, że dym jeszcze nie dotarł na
piętro. Modląc się w duchu, żebym traciła czasu, a Esme i Nessie już dawno
znajdowały się na zewnątrz, rzuciłam się biegiem w stronę sypialni doktora i
jego żony, podświadomie wiedząc, że to tam powinnam szukać. Instynktownie
wyczułam, że ktoś w istocie się tam znajduje, ale jeszcze zanim zdążyłam
dotknąć klamki, uświadomiłam sobie, iż coś jest nie tak.
Drzwi
otworzyły się bezceremonialnie, uderzając we mnie z impetem. Siła uderzenia
sprawiła, że zachwiałam się i wylądowałam na ścianie na moment tracąc oddech.
Walcząc o zachowanie równowagi, podparłam się o ścianę i skuliłam, kiedy czyjaś
postać błyskawicznie śmignęła tuż obok mnie, omal przy tym nie potrącając mnie
ramieniem.
- Możemy
stąd spadać – usłyszałam obcy, męski głos. Nie miałam najmniejszej trudności z
rozróżnieniem słów, nawet kiedy mężczyzna zaczął się ode mnie oddalać i zniknął
na schodach. –Mamy ją. Już jest po
wszystkim…
Po wszystkim…
Pełna złych
przeczuć, cała zesztywniałam i spróbowałam z powrotem stanąć na nogi, ale to
nie było takie proste. Chwiejąc się, wpadłam do pokoju, chociaż podejrzewałam,
co takiego tam zastanę. Mój wzrok natychmiast spoczął na Esme, która – dysząc ciężko
mimo tego, że oddech nie był jej potrzebny do normalnego funkcjonowania –
próbowała podnieść się z podłogi. Włosy miała w nieładzie, ale poza tym wyglądało
na to, że jest cała i zdrowa, przynajmniej jak na wampirzycę.
Instynktownie
podbiegłam do wampirzycy, żeby jej pomóc. Złociste tęczówki Esme rozszerzyły
się na mój widok, ale jednocześnie dostrzegłam w jej spojrzeniu ulgę, kiedy
upewniła się, że i ja jestem cała.
- Chodźmy
stąd – powiedziałam drżącym głosem, ciągnąc Esme w stronę okna. Schodzenie do
salonu wydawało mi się zbyt ryzykowne. – Musimy stąd wyjść.
- Bello… -
zaczęła Esme, ale ja desperacko pokręciłam głową.
Esme westchnęła,
ale spuściła wzrok i wraz ze mną wyskoczyła na zewnątrz, decydując się o nic
mnie nie wypytywać. Razem wylądowałyśmy na miękkiej trawie za domem, po czym
rzuciłyśmy się biegiem, chcąc jak najszybciej znaleźć się otoczeniu drzew.
Czułam cisnące mi się do oczu łzy, ale i tak obejrzałam się za siebie,
decydując się spojrzeć na miejsce, które przez kilka ostatnich miesięcy służyło
nam za dom.
Płomienie
były wszędzie, ale to nie miało znaczenia. Widok ognia, stopniowo
pochłaniającego budynek miał w sobie coś przygnębiającego, ale nawet to nie
było w stanie sprawić, żebym poczuła się jeszcze gorzej. Ogień płonął, a ja
czułam się coraz bardziej przygnębiona, to jednak nie miało żadnego związku ze
stratą, która nagle nas dotknęła.
- Gdzie…? –
Głos mi drżał, ale starałam się tego nie okazywać. Podobnie jak i nie chciałam
pokazać, iż tak naprawdę znam odpowiedź. – Gdzie jest Renesmee? – wykrztusiłam z
siebie, chociaż zadanie tego pytania kosztowało mnie mnóstwo wysiłku.
Mamy ją. Już jest po wszystkim… Przecież
już od chwili, w której usłyszałam te słowa, wiedziałam.
Esme
spuściła wzrok. Jej milczenie zdradzało wszystko.
rozdział genialny ! nie przypuszczałam, że Marissa działa na zlecenie Volturii, oraz tego, że porwano Renesmee, baaardzo mnie zaskoczyłaś. ty to umiesz trzymać w napięciu... ale dlaczego skończyłaś w takim momencie??? teraz jeszcze z większą niecierpliwością wyczekuję nn :) buziaki i do nn ;*** ps. zapraszam na mojego drugiego bloga mystery-of-bella-and-anyone.blogspot.com , gdzie pojawił się rozdział 1 <3 może wpadniesz i ocenisz? serdecznie zapraszam :* (przepraszam za spam)
OdpowiedzUsuńNo tak, najkrócej mówiąc, tak oto powstało moje kolejne dziecko...
OdpowiedzUsuńhttp://alyssa-cullen-twilight.blogspot.com/
Nessa.
Rozdział megaaaa zarąbisty !!!!!! Bardzo mi się spodobał <3 Rozdział po prostu mnie powalił.Porwanie Ness . Biedna Bella. Ty kochana mnie zaskakujesz z każdym rozdziałem!!! Piszesz tak wspaniale ,że aż brakuje mi słow!!!!Nic dodać nic ująć :D Mam nadzieje iż z Ness będzie ok i Bella ją szybko odnajdzie.
OdpowiedzUsuńCzekam na kolejny i BŁAGAM dodaj go szybko! :D
Pozdrawiam gorąco :**Niech wena będzie z TOBĄ!
Wiedziałam, że ta Marissa to suka. Ale czego oni chcą od Nessie i dlaczego ją porwali?! No ja się na to nie zgadzam i czemu Volturi mają coś do niej? Przecież to jest złote dziecko i nikomu nic nie robi, prawda? No, ale weź tu ich zrozum -.- nie wiem co jeszcze mogę powiedzieć, ale wcale mi się to nie podoba, a odbicie Nessie będzie pewnie trwało długo. Kurde, jakbyś mi czytała w myślach, ale ja zrezygnowałam z pomysłu porwania Nessie przez Avalon długi czas temu xD
OdpowiedzUsuńWięc oprócz tego, że jestem zachwycona, niecierpliwie czekam na następny i dziwi mnie to, że atakowali też Marissę nie mam chyba więcej do dodania. Tak, więc trzymaj się i pisz szybko :** <3
Jak tak patrzę na dwa blogi Twoje na których w tytule są dwie piosenki Evanescence Jedna z Piosenki Haunted o ile się nie mylę, a druga chyba my immortal, ale nie jestem pewna, a poza tym nie chcę mi się sprawdzać czy mam rację. Wpadła ci podziękować za dwa bardzo szczególne komentarze na moi blogu! Serdecznie dziękuję jeszcze raz. Nie wiem czemu, ale zawsze z niecierpliwością wyczekuje na komentarze od Ciebie na innych blogach które czytam, a zwłaszcza na blogu Lilki24. Po prostu lubię je czytać, ale nie potrafię wyjaśnić dlaczego. Ja nie jestem fanką zespołu Evanescence, ale lubię Amy lee za jej piosenki które niosą jakieś przesłanie i zdarza się że to właśnie przy jej piosenkach płaczę. Nie mam ich za wiele i nie nazwałabym się fanką żadnego zespołu którego słucham bo mam tylko kilka piosenek które mi się podobają. No ja ci tu piszę, i sama nie wiem o czym. W zasadzie wpadłam tylko podziękować za komentarze. Ale napisałaś że obserwujesz interesujące cię blogi a o poinformowanie o nowej nn prosisz w komentarzu. W jaki sposób? Czy jest to komentarz w stylu : ,,Zapraszam do mnie jest już nowy rozdział''? Nie potrafię sobie tego wyobrazić, zwłaszcza że jest to SPAM, którego nie znosisz. ja osobiście do SPAMOWANIA nic nie mam jeśli jest robiony w specjalnie przeznaczonej do tego zakładce. Nie toleruję spamowania o rozdziałach . O nie! A co do mojego bloga i historii... mam przeczucie ze to co piszę najzwyczajniej w świecie Ci się nie spodoba. Więc nawet nie zaczynaj czytać bo się jeszcze rozczarujesz. Ale z drugiej strony bardzo cieszę się że sama wymyśliłam opowiadanie i zdołam je publikować. Jest to tylko i wyłącznie mój pomysł i jestem dumna z siebie że potrafię coś sama napisać. A nie publikować opowiadania jak większość bloggerek o historiach z książek które się zna i nie chcę się po prostu tego czytać. Bo po co czytać coś co się zna? Nie wiem czy kiedykolwiek zacznę czytać jakiś blog o zmierzchu, szkoda wielka naprawdę, że inni nadal publikują swoje własne historie (i to jest straszne) o ,,miłości'' Belli I Edwarda. Czytałam blog gdzie byli ludźmi, gdzie było dokładnie tak jak w Zmierzchu, gdzie Bella była wampirem, a Edward człowiekiem. Żaden wymyślny nawet blog o tym jakby Bella była wróżką a Edward elfem nić nowego do tej historii nie wnosi. Naprawdę. jestem po prostu zniesmaczona tą Sagą do granic możliwości. Meyer powinna zakończyć pisanie tylko i wyłącznie na zmierzchu, a nie brać się za pisanie kolejnych, tak samo słabych. A już o BD nie chcę nawet wspominać. Nic tam nie jest logiczne. Renesmee nie wiadomo jakim cudem powstała... Nie chce mi się nawet rozpisywać na ten temat. Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuń