niedziela, 23 marca 2014

Dwadzieścia siedem

Dwadzieścia siedem.
Cios

Widok szalejących płomieni miał w sobie coś przygnębiającego. Spoglądając na zasuwający niebo dym oraz powoli pochłaniany przez ogień budynek, który przez tak długi okres czasu mimo wszystko traktowałam jako swój dom, czułam zarazem ogromny żal jak i pustkę. Oczywiście, to był tylko dom i w głębi duszy zdawałam sobie z tego sprawę, ale i tak… Poza tym to mimo wszystko było łatwiejsze od próby mierzenia się z czymś innym i chyba koncentrując się na innym, mniej przygnębiającym fakcie, starałam się uciec od tego, co miało największe znaczenie.
Czułam, że drżę, ale jakoś to do mnie nie dochodziło. Powoli traciłam kontrolę nad swoim ciałem, mając wrażenie, że w rzeczywistości moje kończyny – cała ja – już nie należę do siebie. Myślami byłam gdzieś daleko albo nie było mnie wcale, obraz zaś stopniowo zaczynał rozmazywać mi się przed oczami. Nie, nie płakałam, niezdolna nawet do tego. To, co było mi dane niczym dar, w tamtym momencie było gdzieś poza moim zasięgiem, niezdolne do tego, żeby przynieść ukojenie, którego tak bardzo potrzebowałam.
Jak mogłabym czuć się jakkolwiek dobrze, skoro…
- Bella! – usłyszałam gdzieś z oddali znajomy głos, ale chociaż jakaś cząstka mnie poczuła się lepiej, potrzebowałam dłuższej chwili, żeby zrozumieć, kto właśnie zbliżał się do mnie i do Esme.
Edward pojawił się zalewie kilka sekund później, ale nawet nie zwróciłam na niego uwagi. Co prawda bez trudu zmusiłam się do tego, żeby w końcu oderwać wzrok od domu i popatrzeć na swojego męża, poza tym jednak nie poczułam nic. Widok swego rodzaju ulgi, kiedy wampir dostrzegł, że jestem sama, wręcz doprowadzał mnie do szaleństwa, będąc na swój sposób informacją o tym, że nareszcie wszystko jest dobrze – z tym, że nie było, chociaż jak na razie jedynie ja zdawałam się być tego świadoma.
Kiedy mój mąż spróbował do mnie podejść, poczułam się tak, jakby poraził mnie prąd. W przypływie sprzecznych emocji, zwłaszcza goryczy, odskoczyłam jak poparzona, a z mojego gardła wyrwało się przeciągłe, ostrzegawcze warknięcie. Natychmiast odskoczyłam do tyłu, uciekając z zasięgu rąk Edwarda i starając się stłumić wyrzuty sumienia, które nagle poczułam, widząc oszołomienie i ból w jego złocistych tęczówkach. Ta część mnie, która odpowiadała za zdrowy rozsądek i te pozytywne emocje, zapragnęła momentalnie się opanować, rzucić mu w ramiona i zrobić coś, żeby jakoś mu swoje zachowanie wynagrodzić, ale skutecznie ją stłumiłam. Czułam się coraz bardziej bliska tego, że rozpaść się na mikroskopijne kawałeczki, dlatego zamierzałam zrobić wszystko, byleby się przed taką możliwością obronić.
- Isabel – powiedział łagodnie Edward, patrząc na mnie tak, jakby widział mnie po raz pierwszy w życiu. Jego złociste tęczówki pociemniały ze zmartwienia, kiedy rzucił Esme pytające spojrzenie. Lekko marszczył brwi, próbując z myśli przybranej matki wyczytać coś, co pomogłoby mu zrozumieć moje zachowanie, ale wampirzyca najwyraźniej miała w głowie zbyt wielki mentlik, żeby mu się to udało. – Kochanie, już dobrze. To tylko ja – ciągnął niemal błagalnie, ale przynajmniej nie próbował się do mnie zbliżać. Jednocześnie mi ulżyło, co i poczułam się źle z tym, że zdecydował się trzymać ode mnie z daleka. Sama już nie byłam pewna, czego tak naprawdę chcę i to było najgorsze – zwłaszcza, że jakby nie patrzeć, naprawdę go potrzebowałam. – Już dobrze…
- Przestań! – przerwałam mu, nie mogąc dłużej słuchać tych kojących zapewnień. Nie wiedział, co takiego mówił. Nie wiedział nic! – Przestań, proszę… Nic nie jest w porządku. Nic! – wykrzyczałam, chwytając się za głowę i mając wielką ochotę zacząć wyć z frustracji.
Ochronna otoczka, która chroniła mój umysł od momentu wyjścia z domu, a zwłaszcza po tym, co wydarzyło się na piętrze, nagle zniknęła, a we mnie z całą siłą uderzyła świadomość wszystkiego, co miało miejsce w ciągu zaledwie kilkudziesięciu minut. Pojawienie się Marissy było niczym punkt kulminacyjny; wampirzyca była zapalnikiem, który zapoczątkował coś o czym wiedzieliśmy, że nadejdzie, chociaż żadne z nas tak naprawdę nie podejrzewało, co miało się wydarzyć. Nie potrafiłam się w tym odnaleźć, a tym bardziej zrozumieć. Nie byłam i nie miałam być przygotowana na kolejne problemy, na dodatek wszystko działo się tak szybko…
Dysząc ciężko, jakbym właśnie przebiegła maraton, musiałam oprzeć się plecami o najbliższe drzewo. Nie ufałam swoim zwiotczałym mięśniom, a tym bardziej sobie samej, nagle zresztą poczułam się bardzo zmęczona, wręcz chora. Ostatecznie się poddając, wplotłam obie dłonie we włosy i bezwładnie osunęłam się po chropowatej powierzchni pnia, siadając na ziemi. Palce zacisnęłam na kosmykach włosów tak mocno, że byłam bliska tego, żeby je wyrwać, ale nawet ból nie przynosił mi tego, czego mogłabym oczekiwać. Szczerze powiedziawszy, sama już nie miałam pojęcia, co takiego pragnęłam poczuć, to zresztą nie nadchodziło.
Czułam się pusta i oszołomiona. Poza tym i poczuciem beznadziejności, nie było już we mnie niczego.
- Isabel…
Edward był coraz bardziej bezradny i zaniepokojony moim stanem. Kiedy spojrzałam mu w oczy, dostrzegłam w nich swoje własne odbicie – załamanej, skulonej i drżącej. Spojrzałam na niego krótko, tylko po to, żeby prawie natychmiast uciec wzrokiem gdzieś w bok. Czułam się tak, jakbym się rozpadała, a niemożność pozwolenia sobie na łzy zaczynała pogarszać frustrację, którą odczuwałam. Wiedziałam, że wyglądam jak przysłowiowe siódme nieszczęście i pragnęłam jakoś Edwardowi wszystko wytłumaczyć, ale nie było mnie na to stać.
Wampir drgnął, po czym obejrzał się za siebie, na moment pozwalając sobie na rozluźnienie mięśni. Usłyszałam, że woła Carlisle’a, co uświadomiło mi, że reszta faktycznie jest gdzieś w pobliżu, szybko się do nas zbliżając. To doktor pojawił się jako pierwszy, wyraźnie poruszony, chociaż i odrobinę uspokojony tym, że nas widział – zwłaszcza Esme. Dopiero kiedy znalazł się blisko swojej wytrąconej z równowagi żony, skoncentrował się na przybranym synu, a w efekcie i na mnie.
- Jesteście cali? – upewnił się, chociaż to raczej było pytanie retoryczne, bo to widać było jak na dłoni. Pomijając fakt, że wampiry ciężko było zranić, a ja dorobiłam się kilku zadrapań i siniaków, fizycznie wszystko było w porządku. Tylko fizycznie. – Co się stało? – dodał, dostrzegając wyraz twarzy Edwarda i to, jak tamten patrzył w moją stronę.
- Nie wiem – przyznał miedzianowłosy – ale coraz bardziej się martwię. Odkąd przyszedłem… - Nie dokończył, w zamian wzruszając ramionami, niezdolny do opisania mojego zachowania.
Wyczułam ruch, kiedy tym razem Carlisle spróbował zbliżyć się do mnie. Moja reakcja była absolutnie automatyczna, pozbawiona udziału umysłu, jakby to ktoś inny a nie ja panował nad moim ciałem. Zerwałam się tak szybko, że zaskoczyłam nawet samą siebie, po czym odskoczyłam na bezpieczną odległość, przybierając pozycję obronną na lekko ugiętych nogach. Znów warknęłam, tym razem swój gniew kierując w stronę doktora, chociaż ani on, ani tym bardziej Edward nie zrobili niczego, co mogłoby mi zagrażać.
Przez twarz Carlisle’a przemknął cień, ale poza tym starał się zachować spokój. Wiedziałam, że wszystkich ich niepokoję, ale co mogłam poradzić na to, że czułam się w tak okropny sposób? Oni nic nie rozumieli – nic! – a ja nie potrafiłam tego znosić, dodatkowo zbyt wytrącona z równowagi, żeby cokolwiek wyjaśniać.
Wszystko szło nie tak. Po raz kolejny szczęście przelewało mi się między palcami, a ja nie byłam w stanie zrobić niczego, żeby je zatrzymać. To zaczynało być ponad moje siły, zwłaszcza, że tym razem los wydawał mi się aż nadto okrutny i posunął się aż zbyt daleko. Chociaż pozornie w żaden sposób się nie zmieniłam, a wręcz z każdym kolejnym problemem stawałam się silniejsza, tym razem uderzono w tę cząstkę mnie, która była najsłabsza i najbardziej wrażliwa.
Byłam matką. Przyzwyczajona do tej roli czy nie, to już było w tym momencie najmniej ważne.
- Isabel, wszystko jest w porządku – odezwał się Carlisle, ostrożnie dobierając słowa. Na moment urwał, bo cała zesztywniałam, kolejny raz zmuszona walczyć z dziecinnym odruchem, który nakazywał mi zakryć uszy dłońmi i zacząć krzyczeć. – Bello…
- Tylko mi nie mów, że wszystko jest w porządku – przerwałam mu. Nie rozpoznawałam swojego głosu, tak bardzo wydawał mi się… Nawet nie potrafiłam tego opisać. Martwy? To chyba było najlepsze słowo, przynajmniej na tę chwilę. – Nic nie rozumiecie. Wy naprawdę nic…
Chciałam dodać coś jeszcze, może nawet w końcu mając możliwość do tego, żeby się przełamać i wszystko im wygarnąć, ale wtedy czułam, że ktoś się do nas zbliża. Chwilę później w zasięgu wzroku pojawili się Emmett i Jasper, obaj mocno poruszeni. Brunet mocno zaciskał dłonie w pięści, wręcz rwąc się do walki, jakby to, co stało się chwilę wcześniej, było niewystarczające. Jeśli chodziło o drugiego brata Edwarda, był co najwyżej zdenerwowany, ale – jak na byłego wojskowego przystało – idealnie panował nad emocjami.
- Uciekli – oznajmił z rozdrażnieniem Emmett, odpowiadając na niezadane przez nikogo pytanie. Chociaż podejrzewałam, że tak będzie, to jedno słowo było niczym nóż prosto w serce – i do na dodatek taki z poszarpanym brzegiem, który ktoś dla lepszego efektu przekręcił. – Tchórze, zwiewali tak, że aż się za nimi kurzyło.
- Upatrzyli sobie jedną z polan, tutaj niedaleko – wtrącił Jasper. Mrużył oczy, wyraźnie skoncentrowany na próbach zapanowania nad emocjami i nerwową atmosferą, ale mnie jego dar nie był w stanie objąć. – Czekał tam na nich helikopter.
Wypuściłam powietrze ze świstem, czując się tak, jakby nagle uszło ze mnie całe powietrze.  Byłam niczym sflaczały balon, chociaż jakimś cudem wciąż pewnie trzymałam się na nogach. Chociaż to nie powinno mieć miejsca, zdenerwowanie i ta zimna furia, która powoli wyniszczała mnie od środka, dodatkowo zdawała się wyostrzać wszystkie moje wampirze zmysły, przez co byłam jeszcze bardziej świadoma wszystkiego, co działo się wokół mnie. Co więcej, teraz na dodatek uświadomiłam sobie, że wszyscy tracimy czas, chociaż jednocześnie nie miałam pojęcia, co takiego powinniśmy w obecnej sytuacji zrobić, skoro nasi przeciwnicy byli już gdzieś daleko, poza naszym zasięgiem.
W krótkim czasie, podczas którego czułam się tak, jakbym śniła koszmar na jawie, dołączyli do nas pozostali. Rosalie i Alice nie miały lepszych informacji od swoich mężów, jeśli zaś chodziło o Santiego, Mary czy moją siostrę, woleli nie odzywać się wcale. Jako ostatni pojawił się Oliver, ale nawet na niego nie spojrzałam, niegotowa na widok kolejnego rozczarowującego wyrazu twarzy. Czułam się coraz bardziej osaczona i zrezygnowana, chociaż jednocześnie odczuwałam swego rodzaju wdzięczność, że nikomu nic się nie stało.
- Najważniejsze jest to, że wszyscy jesteśmy cali – odezwał się Carlisle, jakby czytając mi w myślach. Rzuciłam mu nieodgadnione, puste spojrzenie, które paradoksalnie musiało wyrażać wszystko, bo doktor nagle się zawahał. W jego oczach dostrzegłam nagłe zrozumienie, kiedy połączył w całość moje zachowanie, nagłą ucieczkę Volturi i pojął fałszywość własnych słów. – O Boże… - wyrwało mu się i to była najbardziej sensowna rzecz, jaką usłyszałam w ostatnim czasie.
- Co? – Edward był coraz bardziej zdenerwowany. Jego wzrok niespokojnie krążył to w stronę Carlisle’a, to moją.
Minęło kilka kolejnych sekund, zanim uporządkował sobie wszystko i w końcu zrozumiał. W jednej chwili cały zesztywniał, a potem z jego ust padła wiązanka słów, które nawet mnie wprawiły w osłupienie. Wręcz czułam jego poczucie winy, jakby nie potrafił wybaczyć sobie tego, że nie zorientował się wcześniej, chociaż ja w rzeczywistości nie miałam mu tego za złe. Czasami lepiej było nie wiedzieć.
Ja chyba mimo wszystko wolałabym jeszcze przez kilka minut nie wiedzieć, nawet jeśli fałszywe poczucie stabilizacji i bezpieczeństwa wydawało się czymś okropnym.
- Nie ma jej – powiedziałam cicho, zastanawiając się jednocześnie, jakim cudem udało mi się na to zdobyć. W zasadzie nie byłam pewna, czy te słowa powinny być ustawione w takiej właśnie kolejności, zresztą wypowiedzenie ich nagłos było niczym swego rodzaju przypieczętowanie tego, co już się wydarzyło. – Widziałam ich. Jeden z nich powiedział, że już jest po wszystkim. Było, skoro do niej dotarli…
Więcej nie byłam w stanie powiedzieć, nie wspominając o użyciu imienia Renesmee, ale to wystarczyło. Szok i niedowierzanie na otaczających mnie twarzach miał w sobie coś przygnębiającego, ale w jakiś pokrętny sposób poczułam się lepiej, nawet jeśli powinnam się tego brzydzić. Przynajmniej już nie widziałam tej ulgi, nie słyszałam kłamliwych zapewnień o tym, że wszystko jest w porządku…
Nie było.
Nie miało prawa być.
- Och, Isabel… - zaczęła drżącym głosem Esme, spoglądając na mnie w niemal błagalny sposób, ale ja tylko pokręciłam głową, dając jej do zrozumienia, że ma zamilknąć. To nie była jej wina, ja zresztą nie chciałam tego słuchać.
W tamtej chwili poczułam, że dalsze stanie w miejscu jest ponad moje siły. Oddychając spazmatycznie, mocno zacisnęłam dłonie w pięści, aż wbiłam sobie paznokcie głęboko w skórę. Jasper nerwowo drgnął, kiedy pojawiły się pierwsze kropelki krwi, ale nie zwróciłam na niego uwagi, bynajmniej nie czując się zagrożona. Chyba nawet wolałabym, żeby się na mnie rzucić, bo może wtedy mogłabym skoncentrować się na czymkolwiek innym, nie mającym żadnego związku z tym, co właśnie odczuwałam.
Wszystko we mnie zaczęło rwać się do biegu – do tego, żeby przynajmniej na kilka sekund uciec od tych bezradnych, współczujących spojrzeń – ale nie miałam okazji po temu, żeby gdziekolwiek się ruszyć.
Bo właśnie wtedy ją zobaczyłam.
Marissa stała dobrych piętnaście metrów dalej, skryta pomiędzy drzewami. Jasne włosy miała w nieładzie, podobnie zresztą jak ubranie, ale nawet w takim wydaniu, mocno przytrzymując się pnia najbliższego jej dębu, prezentowała się niczym modelka. Rubinowe oczy utkwiła w nas, przerażone i równie puste, co i moje własne, ale na mnie nie zrobiło to żadnego wrażenia. Nawet gdyby jakimś cudem prezentowała widok nędzy i rozpaczy, nic nie byłoby w stanie powstrzymać obrzydzenia i wszechogarniającego gniewu, który momentalnie poczułam.
Rzuciłam się w jej stronę, jeszcze zanim zastanowiłam się nad tym, co robię. Zderzenie z wampirzycą przypominało trochę uderzenie z rozpędu w solidną, kamienną ścianę. Aż sapnęłam, odczuwając efekty zderzenia we wszystkich kościach i mięśniach, to jednak nie zdołało mnie opamiętać. Natychmiast wyciągnęłam obie ręce, próbując zacisnąć palce na smukłej szyi dziewczyny, nawet jeśli wiedziałam, że próba uduszenia wampira jest jedną z najbardziej idiotycznych, jakiej mogłam się podjąć.
- To ty! – wrzasnęłam w furii. Miałam ochotę krzyczeć, płakać i wszystko na raz, ale nie byłam w stanie. – To wszystko twoja wina! Słyszysz? Twoja! – zawyłam, zaciskając obie dłonie w pięści i próbując ją uderzyć, ale Marissa odskoczyła w popłochu, starając się trzymać poza zasięgiem moich rąk.
- Isabel…
Aż się we mnie zagotowało, kiedy usłyszałam swoje imię w jej ustach.
- Zamknij się! – Znów skoczyłam w jej stronę niczym rozjuszona kotka. Od dźwięku własnych wrzasków zaczynała boleć mnie głowa, ale nie dbałam o to. Nie obchodziło mnie również to, że gdyby zechciała, Marissa mogłaby jednym szybkim ruchem pogruchotać mi kości albo skręcić kark. – Nic już więcej nie mów, bo nie ręczę za siebie!
Po raz wtóry spróbowałam skoczyć w jej stronę, ale nie miałam po temu okazji. Czyjeś dłonie nagle zacisnęły się na moich nadgarstkach, wykręcając mi obie ręce do tyłu. Jęknęłam i szarpnęłam się, ale zyskałam jedynie tyle, że zabolało jeszcze mocniej. Zanim się obejrzałam, mój przeciwnik pociągnął mnie do tyłu, odsuwając od Marissy i nie zważając na moje głośne protesty, warczenie i przekleństwa.
Kiedy w szale zmusiłam się do tego, żeby wykręcić głowę i obejrzeć się za siebie, byłam coraz bardziej zdenerwowana. Widok Emmett’a rozjuszył mnie jeszcze bardziej, zwłaszcza, że momentalnie poczułam się tak, jakby ktoś mnie zdradził.
- Siostra, przestań – mruknął mi wampir do ucha. Westchnął i wywrócił oczami, bo spróbowałam go kopnąć. – Isabel…
- Puść mnie, Emmett! – Byłam coraz bardziej zdeterminowana i skora do walki. Aż zagotowało się we mnie, kiedy dla pewności wampir objął mnie jedną ręką w talii, tak, że nagle znalazłam się kilka centymetrów nad ziemią. – Ja ją zabiję! Przysięgam, że ją zabiję!
Usłyszałam kolejne teatralne westchnienie męża Rosalie, co rozjuszyło mnie jeszcze bardziej. Warczałam, kopałam i wyrywałam się, przez co z boku musiałam wyglądać jak obłąkana, ale nie obchodziło mnie to. Czułam się tak zagniewana, że wszystko wokół – rośliny, rzeczy, wampiry – wydawało się jeszcze bardziej wyostrzyć, dodatkowo otoczone czerwoną mgiełką. Intensywność tych doświadczeń jedynie wyprowadzała mnie z równowagi, jakbym nie była wystarczająco zdenerwowana i rządna mordu.
Wyczułam poruszenie, kiedy Carlisle i Jasper zmaterializowali się na tyle blisko, że mogłam ich zobaczyć. Nieco odpuściłam sobie walkę z Emmett’em, chociaż dalej nie miałam pojęcia, dlaczego wampir tak po prostu zwrócił się przeciwko mnie.
- Bello, przestań – poprosił mnie łagodnym tonem głosu doktor. – Przynajmniej spróbujmy z Marissą porozmawiać – zaproponował, a ja roześmiałam się histerycznie, zastanawiając się nad ewentualna puentą tego dowcipu.
- Isabel, proszę – wtrąciła się natychmiast Marissa. Zrobiła krok do przodu, ale zrezygnowała, kiedy na nią warknęłam. – Przyszłam porozmawiać…
- Już rozmawiałaś! – wytknęłam jej. – Właśnie dzięki twoim rozmowom moja córka może być teraz martwa!
Blondynka skuliła się, jakbym co najmniej spróbowała ją spoliczkować. Niestety, jak na razie niemiałam takiej możliwości, zresztą nie zadowoliłabym się czymś tak błahym.
- Nie zabiją jej! Nie po to przyszli, żeby zrobić jej krzywdę! – zapewniła natychmiast Marissa, spoglądając na mnie niemal błagalnie. Chociaż była ostatnią osobą, której bym zaufała, chciałam wierzyć, że mówiła prawdę. – Pozwól mi wytłumaczyć…
- Nie!
Marissa westchnęła, spuszczając wzrok. Wyglądała na zmęczoną, jeśli to w ogóle było w przypadku wampira możliwe. Znużenie psychiczne sprawiało, że wyglądała na znacznie starszą, chociaż wciąż pozostawała nieznośnie wręcz piękna. Chociaż wciąż rozeźlona, powoli zaczynałam się uspokajać, mając dość tego, że toczę bezsensowną walkę ze znacznie silniejszym ode mnie i niejednego w pełni wampira Emmett’em.
Nie zamierzałam dać jej dojść do głosu, nie wspominając o tym, że mogłaby odejść wolno, gdyby tylko tego zapragnęła. W ogóle dziwiłam się, że była na tyle głupia, żeby pokazać nam się na oczy, ale najbardziej dręczyło mnie to, że to mnie Emmett trzymał, zanim skoncentrować się na obezwładnieniu jasnowłosej wampirzycy.  W ogóle cała ta sprawa nie dawała mi spokoju.
- Co się stało, suko? – warknęłam, nie zastanawiając się nad słowami. Chciałam ją zranić, ale chociaż słowa miały potężną moc, to dla mnie wciąż pozostawało zbyt mało. – Twoi przyjaciele o tobie zapomnieli? – zadrwiłam, nie mogąc się powstrzymać.
- To nie są moi przyjaciele – zaoponowała natychmiast Marissa. – Ja nie… To nie tak! To wszystko nie tak!
Miałam ochotę zacząć ją przedrzeźniać, ale powstrzymałam się, dochodząc do wniosku, że ciągnięcie dyskusji jest pozbawione sensu. Aż drżąc od nadmiaru emocji, zwróciłam się do Emmett’a:
- Ostatni raz proszę cię, żebyś mnie puścił – powiedziałam zaskakująco chłodnym, opanowanym głosem. – Proszę, Emmett. Nie chcę zrobić czegoś, czego oboje będziemy żałować – zagroziłam i w tamtym momencie poczułam, że faktycznie byłabym do tego zdolna; telekineza nigdy nie była moją mocną stroną, ale gdybym się postarała…
Jasper znikąd pojawił się tuż przede mną i Emmett’em. Podszedł bliżej, bezceremonialnie zaciskając obie dłonie na moich ramionach, co zaskoczyło mnie tym bardziej, że partner Alice do tej pory niczym ognia unikał jakiegokolwiek fizycznego kontaktu, zwłaszcza ze mną. Jego oczy błyszczały, zaś poważny wyraz twarzy miał w sobie coś, co spowodowało, że momentalnie zamilkłam i skoncentrowałam na nim wzrok.
- Daj jej przynajmniej się wytłumaczyć, Isabel. – To nie była prośba, a wręcz rozkaz. Natychmiast zapragnęłam zaprotestować, ale Jasper jeszcze nie skończył: - Cokolwiek sądzisz, Marissa jest po naszej stronie. Po prawdzie, to gdyby nie ona, nie jestem pewna, czy jeszcze bym z tobą rozmawiał. Czy taki argument jakkolwiek cię przekonuje?

4 komentarze:

  1. jejku,
    rozdział jest po prostu genialnu *.* aż brak mi słów, naprawdę... z
    każdym rozdziałem jestem coraz bardziej pewna, że masz ogrooomny talent
    pisarski, a to, co tworzysz jest po prostu genialne i niepowtarzalne :)
    ja osobiście zazdroszczę ci takiego talentu. prawdopodobnie nigdy nie
    będę w stanie napisać coś tak... cudownego i wciągającego. z każdym
    rozdziałem intrygujesz mnie coraz bardziej, przez co z niecierpliwością
    czekam na kolejny. choć moim zdaniem kończenie w takim momencie powinno
    być zabronione, ot co! ale w twoim wypadku aż się chce czekać na
    następny rozdział :)) bardzo interesuje mnie to, co ma na swoją obronę
    Marissa, a konkretniej, co miała na myśli mówiąc, że jest po stronie
    Cullenów. a uczucia Belli opisałaś jedym słowem fenomenalnie :D już
    czekam z niecierpliwością na następny rozdział <3 całuski i do
    napisania ;*** ps. przepraszam za trochę nieogarnięty komentarz, ale piszę go z komórki

    OdpowiedzUsuń
  2. Wow !
    Naprawde masz talent ♥
    ~Ruda
    http://innabella.bloog.pl/
    Zapraszam na mojego bloga krytyka mile widziana

    OdpowiedzUsuń
  3. Rozdział jest świetny! Podoba mi się Twój styl pisania! Opisujesz wydarzenia w sposób wciągający i ciężko będzie mi czekać na następną notkę :)

    OdpowiedzUsuń
  4. A, czyli o tutaj nie skomentowałam -.- ani na Cieniach, ale tam najpierw muszę przeczytać rozdział :o
    Szczerze mówiąc (pisząc? O.o) to nie wiem co powinnam tutaj napisać. Jestem zdenerwowana, bo nie mam pojęcia co planujesz, i martwię się o Renesmee. Wiemy, że są w to zamieszani Volturi, więc coś jest na rzeczy. I tu wchodzi w grę nowa postać - Marissa. Dziewczyna będzie się długo tłumaczyć z tego co zaplanowała razem z nimi. Hm, trochę dziwne, ze tak nagle i ją zaczęli atakować, ale może ona przybyła z nimi tylko dlatego, aby ostrzec Cullen'ów. Cóż nie udało się jej 6.9
    Nie dziwię się, że Isabel tak się zdenerwowała - ja na jej miejscu chyba wydrapałabym dziewczynie oczy, a potem wsadziła do gardła. I żadne ostrzeżenia, by mnie nie powstrzymywały! Należy się jej, a co!
    Rozdział był świetny, a ja niecierpliwie czekam na następny. *-*
    Pozdrawiam,
    Gabrysia ♥

    OdpowiedzUsuń



After We Fall
stories by Nessa